DOM

Historia Przytułku św. Franciszka Salezego

Andrzej Żor

Towarzystwo Przytułku św. Franciszka Salezego w Warszawie
Warszawa 2018

Towarzystwo Przytułku św. Franciszka Salezego w Warszawie

00-394 Warszawa, ul. Solec 36a tel. 22 625 63 42

przytuleksalezego@gmail.com
www.przytuleksalezego.pl   
www.facebook.com/przytuleksalezego/

Andrzej Żor: Dom. Historia Przytułku św. Franciszka Salezego

Redakcja: Doroty Koman

Korekta: Katarzyna Kusojć

Projekt i opracowanie graficzne: Magdalena Piwowar

Koordynacja wydawnicza i fotoedycja: Ewa Szczepańska

druk i oprawa: Pawimex,

© Towarzystwo Przytułku św. Franciszka Salezego w Warszawie,
Warszawa 2018

Towarzystwo posiada status Organizacji Pożytku Publicznego,
przekazując 1% podatku dochodowego przy rocznym zeznaniu podatkowym
należy wpisać numer Krajowego Rejestru Sądowego: KRS 0000063509

Nr konta: 06 1940 1076 3027 8963 0000 0000

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących
z Funduszu Promocji Kultury.

Spis treści

Przedmowa

Jest takie miejsce w Warszawie

Rozdział I: Pierwsze kroki

Tak to się zaczęło
Święci patroni
Pierwsze decyzje
Kości zostały rzucone!
Po co ta filantropia?
Warszawskie Towarzystwo Dobroczynności
Inauguracja
Rozstanie z WTD i pierwsze samodzielne kroki

Rozdział II: Wojna i niepodległość

Wielka wojna ludów
Nieszczęścia chodzą parami: inflacja i wojna bolszewicka
Spotkanie na moście i co z tego wynikło
Stabilizacja i kryzys
Blisko, coraz bliżej

Rozdział III: Długa noc okupacji

Niemieckie porządki
Jak żyć, żeby przeżyć
„Nie grają nam surmy bojowe”
Gdzie jest nasz Dom?

Rozdział IV: Pod parasolem socjalistycznego państwa

Czas powrotu. Czas odbudowy
„Najpierw być, a potem jak być”
Oko w oko z nowymi porządkami ustrojowymi
Odwilż
Spór o Siostrę Bronisławę
Wszystkie nasze dzienne sprawy
Stan wojenny

Rozdział V: Blaski i cienie transformacji ustrojowej

Komisja Majątkowa
„Bezdomni”
Powrót

Posłowie

Bibliografia
Indeks osób

Przedmowa

Szanowni Państwo,

oddajemy w Państwa ręce książkę, w której historia krzyżuje się z pamięcią, a jej wielkie wydarzenia z losami pojedynczych ludzi. Książkę, która sprawia, że jednym, wbrew ich najśmielszym wyobrażeniom, udaje się uniknąć zapomnienia, innym przysporzyć pamięci, a czasem i chwały.

Chociaż jej opowieść skupia się wokół jednego tylko miejsca, którego nie omijały burzliwe wydarzenia historyczne o skali powszechnej, w tym dwie wojny światowe, to miejsce to, a także ludzie, których los uczynił z nim związanymi, oraz wydarzenia, w których nie zawsze z własnej woli uczestniczyli, sprawia, że stali się tych wydarzeń częścią. Z tego, a może i wielu innych powodów opowieść nie kończy się z ostatnią stroną książki.

Historia zaczyna się w Warszawie w ostatnich dziesięcioleciach XIX wieku. Gwałtowny rozwój i postęp techniczny powodował poprawę stopy życiowej wielu ludzi, ale z drugiej strony rodził nowe problemy, szczególnie wśród ubogiej ludności miejskiej.

Warszawskie Powiśle-Solec było jednym z miejsc, do których trafiali, często wyrzucani na bruk, przybysze z wsi i miasteczek. Był to bowiem czas, gdy pękały dotychczasowe tradycyjne więzi społeczne, nie można było kontynuować znanego od wieków trybu życia. Licznym z owych przybyszów, tym, którzy zatracili się w nałogu, biednym, kalekom, starcom, wdowom i sierotom porzuconym przez rodziny, opuszczonym przez najbliższych, pozostała jedynie wiara w ludzkie miłosierdzie.

Był to również czas, w którym działalność filantropijną, poza organizacjami wyznaniowymi, aktywniej podejmowały stowarzyszenia świeckie. Coraz częściej problemy biedy były dostrzegane przez elity. Świeccy zaczęli tworzyć fundacje i instytucje pomocy społecznej. Szczególną rolę w działaniach dobroczynnych odgrywały kobiety z zamożnych domów mieszczańskich i arystokratycznych. 

Rosnąca liczba ludzi dobrej woli, chrześcijańskiego czy mojżeszowego miłosierdzia, różnych profesji i zapatrywań politycznych, we wspólnych działaniach dla ratowania najsłabszych przyczyniała się do powstawania nowych więzi wspólnoty obywatelskiej i narodowej.

Nasza opowieść dokumentuje tamtą aktywność dobroczynną i filantropijną osób duchownych, początki ruchu filantropijnego przedsiębiorców oraz przedstawicieli arystokracji i inteligencji warszawskiej na rzecz Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

To właśnie ich wspólne starania przyczyniły się do jego powstania, a wcześniej do wybudowania przy ulicy Solec 36 tytułowego Domu, który od 120 lat funkcjonuje, nie zmieniając swojego przeznaczenia, jako Przytułek św. Franciszka Salezego.

Dzieje się tak, chociaż przez lata zmieniło się wiele, zmieniły się uwarunkowania historyczne, polityczne i społeczne, ale przede wszystkim zmienili się ludzie, ich potrzeby i motywacje. Często osoby wspierające przytułkowe działania same stawały się potrzebującymi wsparcia. Nasza historia i pamięć wydają się jednak potwierdzać, że na zawsze pozostanie tak, że będą oczekujący pomocy i będą gotowi tej pomocy udzielić.

Stąd mamy nadzieję, że miejsce i sprawy, o których mowa w naszej opowieści, pozostaną „…sprawą ze wszech miar poparcia godną i natarczywie do serc szlachetnych kołaczącą”.

Mamy również nadzieję, że ludzie skupieni wokół Towarzystwa i tytułowego miejsca potrafią sprostać aktualnym potrzebom społeczności Powiśla, wyzwaniom czasu i odpowiedzieć na nie skutecznie, tak jak uczynili to ich poprzednicy, dzięki czemu nasza opowieść nie będzie skończona.

Do przedstawienia tej historii wykorzystano unikatowe, niepublikowane materiały z Archiwum Towarzystwa, dokumenty, fotografie, rysunki i plany oraz opracowania naukowe i popularnonaukowe dotyczące poszczególnych okresów jego dziejów. Działalność filantropijna i dobroczynna pozostawała na ogół poza zainteresowaniami historyków, a przecież stanowi niezwykle ważne uzupełnienie XIX- i XX-wiecznej historii narodu i państwa, stąd lektura książki sprzyjać powinna refleksji nie tylko historycznej.

Szczególnego znaczenia nabiera fakt publikacji książki w roku jubileuszu 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości i jej rola w poszerzaniu wiedzy historycznej o wyjątkowym obszarze aktywności obywatelskiej i społecznej, stanowiąc świadectwo może jednej z mniej dotąd znanych dróg do niepodległości.

Adam Stradowski
Prezes Towarzystwa
Przytułku św. Franciszka Salezego w Warszawie

Jest takie miejsce w Warszawie

Od ponad 120 lat Przytułek św. Franciszka Salezego stoi na warszawskim Solcu. „Dla prawowitego warszawiaka ze śródmieścia – zastanawiał się podpisany inicjałami Fr. N. [Franciszek Nowakowski][1] autor relacji z otwarcia tego domu. – Solec jest miejscowością nieznaną i daleką. Solec? Po co, na co?”[2].

Gdzież to jest? – wtórował mu kilkanaście lat później Aleksander Kraushar, próbując przedstawić, między innymi w „Kurierze Warszawskim”, krótki obraz dziejów tej części polskiej stolicy. „Do zapomnianych doszczętnie miejscowości – pisał – ongi bardzo ożywionych i przez mieszkańców licznie odwiedzanych, należy dziś prozaiczna część miasta, dawniejsze miasteczko, następnie emporium składów magnackich ulica Solec, sławne targowisko i przystań nadbrzeżna u podnóża wyniosłego zbocza, na którym istnieje Ujazdów”[3].

Z czasem Solec, tak jak całe Powiśle, stał się dzielnicą przemysłową, a wraz z rozwojem wytwórczości także dzielnicą ubogich, tych, których losy opisywał Bolesław Prus
i uwiecznili na swoich płótnach i rysunkach Aleksander Gierymski, Zygmunt Vogel
i Franciszek Kostrzewski.

Gdzie nędza zaglądała w okna suteryn. Gdzie jak nigdzie indziej biedni, chorzy i wykluczeni potrzebowali pomocy i wsparcia. Gdy ukończono budowę Domu, nie było jeszcze mostu Poniatowskiego. Dziś Przytułek kryje się w jego cieniu. Od ponad stulecia korzystają z niego ludzie starzy, ubodzy, kalecy, sieroty, osoby niezdolne do pracy.

Bohaterem tej książki jest Dom. To nie tylko – choć także – budynek: jego plany, konstrukcja, struktura, rozmieszczenie, twórcy, projektanci i wykonawcy. To cele, jakim służy. Lecz przede wszystkim mieszkańcy Domu i ci, którzy nim zarządzają, sprawiają, że wykonuje on funkcje, dla których go powołano. Sponsorzy, dzięki szczodrości których pełni swoją powinność. To otoczenie Domu: sąsiedzi, przyjaciele, ale też ludzie niechętnie spoglądający na jego przeznaczenie i historię. To ci, którzy mocą swych postanowień decydują o życiu mieszkańców i o ich losach, o długofalowych zamierzeniach i o codziennych radościach i troskach. Dom to również wydarzenia, które dzieją się za jego murami – dalekie i bliskie, a które – dziwnym zrządzeniem fortuny – wywierają wpływ na jego dzieje.

Dom był i pozostał niemym świadkiem historii. Za jego oknami przetaczały się wydarzenia wielkie i mniej znaczące, które pozostawiały trwały ślad w polskich dziejach: wojny, rewolucje i przewroty, zmiany ustrojów, konfiguracje i układy polityczne. Nieopodal – głównymi ulicami miasta, Krakowskim Przedmieściem i Nowym Światem, obok kościoła św. Krzyża – przejeżdżały powozy, wiozące polityków, arystokratów i finansistów. Jechali tędy rosyjscy gubernatorzy miasta, niemieccy okupanci z czasów I wojny światowej z generałem von Beselerem i twórcy polskiej niepodległości zdążający na Zamek Królewski. Na Adolf Hitler Platz podążali faszystowscy dostojnicy, by gestem podniesionej ręki pozdrawiać swego wodza. W bezpośrednim sąsiedztwie Domu i nieco dalej, aż po granice zniszczonego w 80% miasta, warszawiacy różnego pochodzenia, różnej społecznej i materialnej kondycji odbudowywali swoje miasto. I swoje Powiśle, zniszczone tak, jak niemal każda dzielnica Warszawy.

Dom, o którym mowa, przetrwał dwie wojny światowe, widział tysiące zabitych i rannych, uczestniczył w ich Golgocie. Tuż obok jego murów wycofywały się oddziały pokonanych i dumnie maszerowały kolumny zwycięzców. Na wyciągnięcie ręki, w koszarach Blocha, stacjonowali polscy legioniści. Tu, na Powiślu – w robotniczej dzielnicy i dzielnicy biednych ludzi miały miejsce wystąpienia tych, którzy walczyli o równość i sprawiedliwość, tu podnosili swoje sztandary ci, którzy domagali się reform społecznych, i ci, którzy boleśnie przeżywali rozpad swoich marzeń. Z góry, z mostu Poniatowskiego, spoglądali na mieszkańców Domu Prezydent Rzeczypospolitej Stanisław Wojciechowski i Józef Piłsudski w krwawych dniach przewrotu majowego. Tuż obok toczyli swoją beznadziejną walkę warszawscy powstańcy; a potem ciągnęli na tułaczkę i poniewierkę, niepewni swej przyszłości.

Warszawiacy, którzy wrócili do stolicy po wojnie – a wracali wszyscy, którzy mogli – rozpoczęli walkę o piękne miasto i o własny, lepszy los. Trzeba było nie lada determinacji i odwagi, by wypełniać swoje posłannictwo w trudnych latach „ludowej władzy”, której nie w smak było funkcjonowanie instytucji obywatelskiej. Okres transformacji ustrojowej przyniósł nowe wyzwania i trudności, nie wszystkie z nich udało się przezwyciężyć.

Za oknami toczyła się historia, a Dom trwał. Zmieniały się pokolenia zarządzających
i opiekunów, zmieniały kolejne ekipy podopiecznych, mądrzejsi lub głupsi władcy ferowali wyroki, które miały odmienić jego dzieje, a Dom stał tam, gdzie go postawiono, gdzie przeznaczenie wyznaczyło mu miejsce i gdzie – z roku na rok, w latach wolności
i niewoli, w latach tłustych i chudych, radosnych i pełnych okropności – pełnił swoją powinność. Pełni ją nadal – od ponad 120 lat. Nie zmienił swojego przeznaczenia, nigdy nie sprzeniewierzył się idei, dla której powołano go do życia.

Jego powinność wyznaczyli mu inicjatorzy i twórcy – wybitni Polacy XIX stulecia. Kiedy nie można było oczekiwać pomocy ze strony władz, bo władzę sprawował zaborca, podjęli się zadania, które uważali za swój obowiązek: pomagali tym, którzy pomocy potrzebowali: dzieciom, kalekom, starcom, chorym i niedołężnym. Choć świat wokół zmieniał się, może nawet nazbyt często, oni robili to, co uważali za słuszne, co uważali za cel swojego życia. Członkowie Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego i wybrane przez Walne Zgromadzenia władze Towarzystwa, siostry miłosierdzia – szarytki, które poświęciły podopiecznym lata swojej pracy i dały im tyle, ile mogły. Została po nich garść dokumentów, z których staramy się odtworzyć dzieje Przytułku i dzieje Towarzystwa, bo pamięć ludzka nie sięga tak daleko, by odnaleźć w niej minione dzieje. Półki nie uginają się od nadmiaru materiałów. A i te, które się zachowały, rażą swoją prostotą. Od 114 lat protokoły Walnych Zgromadzeń pisane są w tym samym stylu: suche fakty, tylko tyle, ile trzeba, by nadzorujące władze były usatysfakcjonowane przekazanym sprawozdaniem. Żadnych komentarzy, żadnych zbędnych wyjaśnień. Ani słowa o sytuacji ogólnej, a przecież to ona decydowała o losach Przytułku, o tym, czy jego podopiecznym wiodło się lepiej, czy gorzej. Ani słowa o głodowych racjach żywnościowych w latach I wojny, ani słowa o zagrożeniu walkami, ba – nawet wzmianki o grozie i strachu na wieść o nadciągających hordach bolszewików w 1920 roku. A przecież pamiętnikarz z tamtych lat tak kwitował zagrożenie: „Wszystko, co słyszeliście lub mogliście słyszeć o bezprawiu i okrucieństwach rosyjskich, a szczególniej ukraińskich, jest niczym w porównaniu z tym, na co własnymi oczyma patrzyliśmy”[4].

Ani słowa narzekań na temat szalejącej inflacji w pierwszej połowie lat dwudziestych. Choć w czasach, gdy za pensję z początków miesiąca można było pod jego koniec kupić już tylko paczkę zapałek, losy pensjonariuszy szczególnie narażone były na szwank.

Jeszcze mniej materiałów pochodzi z mrocznych lat okupacji hitlerowskiej, kiedy Przytułek prowadził swoją działalność, obawiając się niemal codziennie o życie mieszkańców i ich opiekunów i z trudem zdobywał skąpe racje żywnościowe, by mogli przetrwać. Wtedy oszczędność słowa stała się koniecznością, nie wolno było narażać ludzi i Domu, którego losy wisiały na włosku.

Czasem ta oszczędność w opisywaniu rzeczywistości zaskakuje. W kilku przypadkach protokoły ograniczają się do uwagi, że Walne odbyło się i już. A może sądzono, że nie trzeba słów. Niech się dzieje, co chce, niech burzliwa historia przetacza się za oknami, my będziemy robić to, do czego nas powołano. I to, co czujemy, my sami, że jest naszym obowiązkiem.

Celem tej książki jest więc także przybliżenie okoliczności, w jakich przyszło działać organizatorom i realizatorom tego przedsięwzięcia. Choć zapewne Towarzystwo obeszłoby się bez tego zapisu, historykom jest on potrzebny. Dziś, w czasach, kiedy państwo w wielu wypadkach wycofało się ze wspierania celów społecznych, obarczając tym zadaniem zasobne instytucje, z trudem utrzymujące się organizacje pozarządowe albo ruchy społeczne, warto przypomnieć historię Przytułku i historię Towarzystwa, by w tych informacjach szukać skutecznych sposobów pomagania tym, którzy wsparcia potrzebują. To także, a nie tylko dokumentowanie faktów historycznych, jest celem tej publikacji.

Kilka lat temu, kiedy Towarzystwo – po okresie przerwy i po rozpadzie więzi, jakie przez lata łączyły świeckie władze Towarzystwa i siostry szarytki ze Zgromadzenia św. Wincentego à Paulo – mogło powrócić do swego budynku przy Solcu, ukazała się broszura Jest taki dom w Warszawie – historia Przytułku św. Franciszka Salezego. Autorzy zamieścili na jej odwrocie taką syntetyczną informację:

„Idea dobroczynności warszawskiej

Na przełomie XIX i XX stulecia stopień rozwoju warszawskiej filantropii był czymś wyjątkowym. W odpowiedzi na zapotrzebowanie społeczne działalność ta przekształciła się w jedną z ważniejszych aktywności publicznych. Stała się gruntem, na którym spotykali się ludzie pochodzący z różnych warstw społecznych, posiadający różny status majątkowy, przynależność narodową czy w końcu wyznanie religijne. Po upadku państwowości polskiej była tym, co łączyło w wielokulturowej Warszawie.

Konieczność powstawania i gwałtowny wzrost liczby instytucji dobroczynnych oraz bardzo widoczne rozszerzenie zakresu ich działalności wynikało z polityki ówczesnych władz zaborczych. Ograniczyły one zasadniczo procentowy udział w finansowaniu charytatywności, uważając, że pierwszym i najważniejszym kanałem zaspokajającym potrzeby ubogich i sierot powinna być rodzina i społeczność lokalna, a dopiero w dalszej kolejności państwo.

Zgodnie z ideologią pozytywistyczną, zarówno aktywność gospodarcza, jak i kulturalna były traktowane jako zasługi wobec kraju. Filantropia, będąc przejawem podzielanych wówczas wartości, wywoływała niekłamany podziw, odnotowywany we współczesnych gazetach. Z jednej strony dawała jej uczestnikom okazję do swoistej reklamy i szerokiej akceptacji społecznej, z drugiej zaś była platformą do kontaktów z osobami wyżej uplasowanymi w hierarchii społecznej. Wzajemnie uczono się od siebie i czerpano z doświadczeń innych, współpracując ku wspólnemu pożytkowi.

Wśród wpływów na cele dobroczynne rangi nabierały jednorazowe, niekiedy bardzo znaczące dotacje. Wiązało się to ściśle z rozwojem fortun mieszczańskich oraz wzrostem znaczenia burżuazji, która przez świadczenia na cele charytatywne chciała dodatkowo podkreślić swoją rolę w społeczności miasta. Należy jednak pamiętać, że warszawskie instytucje dobroczynne nie opierały się wyłącznie na szczodrości arystokracji i burżuazji, lecz przyjmowały każdą, nawet najmniejszą ofiarę. Przyjmowano żywność, przedmioty szkolne, ubrania, biżuterię, wiersze, odznaczenia, a nawet upolowane zwierzęta. Nie gardzono także funduszami uzyskanymi ze sprzedaży przedmiotów zapisanych przez […] zmarłych. Zamożna część społeczeństwa Warszawy, poza gotówką, przekazywała na rzecz instytucji filantropijnych również nieruchomości i papiery wartościowe.

W takich okolicznościach rozpoczyna się historia Przytułku św. Franciszka Salezego”[5].

Wypada więc cofnąć się w czasie o 120, a nawet o 135 lat, a może jeszcze dalej. Krakowskie Przedmieście, kościół św. Krzyża, plebania, październikowe popołudnie.

Rozdział 1 Pierwsze kroki

Tak to się zaczęło

23 października 1895 roku w mieszkaniu księdza biskupa Kazimierza Ruszkiewicza, proboszcza parafii św. Krzyża w Warszawie, przy Krakowskim Przedmieściu zebrało się kilkanaście osób:

  1. ksiądz biskup Kazimierz Ruszkiewicz,
  2. hr. Maria z Górskich Sobańska,
  3. hr. Kazimierz Sobański,
  4. hr. Anna Branicka,
  5. baronowa Aleksandra Weyssenhoff (z domu Bloch),
  6. książę Michał Radziwiłł,
  7. Jan Paweł Łuszczewski – prezes zarządu Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności,
  8. Wilhelm Ellis Rau – przemysłowiec,
  9. Gustaw Gerlach – przemysłowiec,
  10. Szymon Krzeczkowski – działacz i wiceprezes Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności,
  11.  Anna Kobylińska – siostra miłosierdzia ze Zgromadzenia św. Wincentego à Paulo
  12.  Helena Domaszewska[6]
  13.  ksiądz Euzebiusz Brzeziewicz – z parafii św. Krzyża w Warszawie.

Kim były te osoby[7]

Kazimierz Ruszkiewicz, biskup sufragan warszawski i długoletni proboszcz parafii św. Krzyża w Warszawie urodził się w 1836 roku koło Mariampola w rodzinie chłopskiej. W wieku 16 lat wstąpił do seminarium duchownego w Sejnach, gdzie przyjął święcenia kapłańskie i pracował jako wikary w Augustowie i Suwałkach. Studia teologiczne zakończone doktoratem (1864) odbył w Rzymie. Wniosek o nominację na arcybiskupa Warszawy (1877) zablokowały władze carskie. Nie zaakceptowały one także jego kandydatury na stanowisko redaktora naczelnego „Przeglądu Katolickiego”. Rok później papież – na wniosek metropolity warszawskiego Wincentego Popiela – powołał go na biskupa sufragana warszawskiego. Bp Ruszkiewicz nie ustrzegł się jednak represji; w roku 1910 sąd warszawski skazał go na więzienie z powodu rzekomego nadużycia władzy, nie doszło jednak do wykonania kary. Przez 42 lata był proboszczem w parafii św. Krzyża. Propagował ideę filantropii, skupiając wokół niej ludzi różnych warstw społecznych, wyznań i narodowości. Opiekował się klasztorami żeńskimi i zgromadzeniami ukrytymi. Zajmował się także pracą pisarską, drukując m.in. w Encyklopedii Katolickiej i Podręcznej Encyklopedii Kościelnej. Przez 38 lat był prezesem Stowarzyszenia św. Wincentego à Paulo. W 1917 roku został profesorem teologii na Uniwersytecie Warszawskim. Zmarł w 1925 roku. Pochowano go w podziemiach kościoła św. Krzyża.

Maria Zofia Sobańska z domu Górska, urodzona w 1865 roku, studiowała na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu we Lwowie, brała też lekcje śpiewu w Paryżu. Wyszła za mąż za hr. Kazimierza Sobańskiego (1886). Współdziałała z późniejszym prezydentem Stanisławem Wojciechowskim w redagowaniu tygodnika „Społem”. W czasie I wojny światowej opiekowała się rannymi i jeńcami – Polakami, a także bezdomnymi w Polsce i w Rosji, na Syberii i w Piotrogrodzie. Wróciła do Polski w 1918 roku. Kontynuowała działalność charytatywną w ramach Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności. Prowadziła salon literacki, w którym gościli byli znani pisarze i artyści, m.in. Jarosław Iwaszkiewicz, Jan Lechoń, Kazimierz Wierzyński, a potem – w czasie II wojny – Aleksander Bocheński, Jerzy Andrzejewski, Adam Mauesberger. Po wojnie mieszkała w Skierniewicach, potem w Warszawie w bardzo trudnych warunkach. Zmarła w przytułku sióstr felicjanek w 1951 roku.

Czasem historia dziwne płata figle, odmieniając ludzkie losy.

Kazimierz Maria Sobański urodzony w 1859 roku, studiował prawo i ekonomię polityczną na Uniwersytecie Warszawskim i Uniwersytecie w Lille. Interesował się numizmatyką, zgromadził imponującą kolekcję i literaturę fachową. Po ślubie z Marią Górską gospodarował w rodzinnym majątku w Guzowie. W 1898 roku został mianowany kamerjunkrem dworu carskiego. Prowadził rozległą działalność społeczną, m.in. był wiceprezesem zarządu Towarzystwa Opieki nad Ubogimi Matkami oraz ich Dziećmi oraz prezesem szpitala w Skierniewicach, współzałożycielem organizacji kółek rolniczych oraz organizacji poprawiających byt robotników rolnych, członkiem zarządu Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Przeszłości. Zmarł w 1909 roku.

Anna z Potockich Ksawerowa Branicka (1863–1953) – żona Ksawerego Branickiego, spadkobiercy dóbr Branickich na Kijowszczyźnie oraz we Francji, a potem dóbr wilanowskich odziedziczonych po Aleksandrze Potockiej (także prowadzącej ożywioną działalność charytatywną, fundatorkę kościołów; przeznaczyła znaczne sumy m.in. na rzecz Towarzystwa św. Wincentego à Paulo) oraz dóbr Roś w Grodzieńskiem. Był znanym przyrodnikiem (prowadził badania w Ameryce Południowej i Afryce) oraz prezesem Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego. Zmarł w 1926 roku. Anna Branicka pomagała mu w prowadzeniu działalności charytatywnej.

Aleksandra Weyssenhoff z domu Bloch, urodzona prawdopodobnie w 1867 lub 1868 roku[8], trzecie z kolei dziecko Emilii i Jana Bogumiła Blocha, „króla polskich kolei”, finansisty, przemysłowca i działacza pacyfistycznego (autora sześciotomowego dzieła Przyszła wojna pod względem technicznym, ekonomicznym i politycznym, pierwszego polskiego kandydata do Pokojowej Nagrody Nobla). W 1885 roku wyszła za mąż za ziemianina i pisarza Józefa Weyssenhoffa, z którym po 9 latach małżeństwa pozostawała w separacji, spowodowanej jego hulaszczym trybem życia (był hazardzistą). Podobno separację wymusił Jan Bloch, gdy Weyssenhoff przegrał w karty rodzinny majątek, nomen omen Samoklęski. Po rozstaniu z mężem zajęła się działalnością charytatywną. Była jedną z założycielek Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego i długoletnim prezesem tego Towarzystwa. Zmarła w Warszawie lub w Laskach koło Warszawy u progu II wojny światowej.

Książę Michał Radziwiłł, urodzony w 1853 roku, studiował na Uniwersytecie w Louvein (Belgia), dziedzic dóbr w Szpanowie oraz dóbr nieborowskich i Arkadii, które to majątki doprowadził do niebywałego rozkwitu. Przemysłowiec – właściciel manufaktur w Szpanowie (wyroby z blachy mosiężnej i meble) oraz w Nieborowie (majolika). Poeta i dramaturg, autor zbiorów nowel, projektant sztuki użytkowej. Aktywny działacz społeczny, prezes Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności, redaktor i wydawca „Biblioteki Warszawskiej”, członek zarządu Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, prezes Komitetu Budowy Pomnika Adama Mickiewicza. Żonaty z Marią Zawiszanką, także znaną z działalności charytatywnej. Zmarł w 1903 roku.

Jan Paweł Łuszczewski – prezes Zarządu Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności w latach 1894–1897.

Wilhelm Ellis Rau, urodzony w 1825 roku w Moguncji, absolwent szkoły mechanicznej w tym mieście, współtwórca spółki Lilpop i Rau (1866), a po zmianach właścicielskich spółki Lilpop, Rau i Loewenstein (1868), jednej z największych firm przemysłowych w Królestwie (produkującej maszyny i urządzenia rolnicze oraz wagony, mosty, konstrukcje żelazne i urządzenia dla przemysłu cukrowniczego). W 1873 roku Rau został głównym udziałowcem firmy oraz członkiem wielu towarzystw akcyjnych, w tym współzałożycielem Towarzystwa Drogi Żelaznej Dęblin–Dąbrowa Górnicza, gdzie głównym akcjonariuszem był Jan Bloch, oraz Starachowickich Zakładów Górniczych. Jego majątek oceniano na 40 mln rubli. Miał także kilka cukrowni i majątków ziemskich. Ostatnie lata życia spędził we Frankfurcie nad Menem. Zmarł w 1899 roku. Zapisał w testamencie znaczne środki na cele dobroczynne.

Gustaw Gerlach, urodzony w 1827 roku, niemiecki przedsiębiorca, prowadzący działalność gospodarczą w Warszawie. Twórca firmy Specjalna Fabryka Instrumentów Geodezyjnych i Rysunkowych G. Gerlach, zlokalizowanej na warszawskiej Tamce. Realizator rządowych zamówień rosyjskich dla kolei transsyberyjskiej, producent teodolitów, niwelatorów i innych przyrządów geodezyjnych. W 1915 roku ewakuujące się wojska rosyjskie wywiozły majątek jego fabryki. Gustaw Gerlach zmarł w 1915 roku. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości firmę reaktywowali jego synowie Emil i Gustaw. Właśnie Gustaw syn był długoletnim aktywnym Członkiem Zarządu Towarzystwa. Zmarł w 1941 roku.

Szymon Krzeczkowski, urodzony w 1820 roku, absolwent gimnazjum w Lublinie i Uniwersytetu w Moskwie, nauczyciel w Radomiu, zesłany na katorgę w 1846 roku, osiedlił się na Syberii; do kraju wrócił po amnestii (z okazji wstąpienia na tron Aleksandra II) w 1856 roku. Był nauczycielem, a potem prorektorem jednego w warszawskich gimnazjów. W 1870 roku wstąpił do Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności i stał się jednym z najbardziej aktywnych działaczy, wiceprezesem całego Towarzystwa, prezesem oddziału sierot, ochron i żłobków, a potem przewodniczył opiece nad sierotami. Przekazał Towarzystwu nieruchomości w Alejach Jerozolimskich i przy ulicy Smolnej. Zmarł w 1904 roku.

Anna Kobylińska, urodzona w 1842 r, siostra miłosierdzia z zakonu św. Wincentego à Paulo (szarytka), organizatorka opieki nad ubogimi, aktywnie działająca w Biurze Informacyjnym o Nędzy Wyjątkowej, inicjatorka powołania Przytułku św. Franciszka Salezego, skarbnik Towarzystwa i długoletnia bezpośrednia kierowniczka Przytułku. Szczególnie opiekowała się młodzieżą akademicką zamieszkałą na terenie Towarzystwa, w Domku św. Anny. Starała się im pomagać i umożliwiać ukończenie studiów. Mimo ciężkiej choroby w latach dwudziestych nie zaniechała swej działalności. Zmarła w 1929 roku. We wspomnieniu zamieszczonym w „Roczniku Marjańskim” znaleźć można następujące słowa: „Gdy nadeszła chwila zamykania trumny, rzucili się, aby całować jej ręce i nogi, wszyscy chcieli żegnać po raz ostatni swoją dobrodziejkę, aż ręce jej z trumny wyciągnęli i rozkrzyżowali. Kiedy zaś karawaniarze prawie siłą lud odsunęli, powstał lament i płacz tak głośny a szczery, że chyba nikogo nie było wśród obecnych, który by zdołał od łez się powstrzymać”[9].

Ks. Euzebiusz Brzeziewicz – urodzony w 1858 roku,długoletni współpracownik biskupa Kazimierza Ruszkiewicza w parafii św. Krzyża w Warszawie, potem proboszcz w parafii św. Aleksandra przy ulicy Książęcej 21. Był spowiednikiem arystokracji i dyplomacji. Aktywny w czasie przygotowań do utworzenia Przytułku św. Franciszka Salezego, pełnił funkcję sekretarza nieformalnej Rady Opiekunów. Władze carskie nie zgodziły się na jego powołanie do Zarządu Towarzystwa. W czasie pracy duszpasterskiej w parafii św. Aleksandra gościł biskupa Achillesa Rattiego – pierwszego nuncjusza apostolskiego w odrodzonej Polsce, późniejszego papieża Piusa XI (stolica apostolska jako pierwsza uznała niepodległe państwo polskie). Zaprzyjaźnił się z przyszłym papieżem i po jego wyjeździe z Polski (1921) utrzymywali kontakty. Odwiedzając Rzym, był gościem papieża, który zwykł mówić: „Mógł papież mieszkać u proboszcza, może i proboszcz mieszkać u papieża”[10]. Zmarł w czasie okupacji w 1944 roku, w wieku 86 lat.

Patrząc na przekrój społeczny grupy inicjatywnej, znajdziemy w niej 3 przedstawicieli duchowieństwa (2 księży i 1 zakonnicę), 4 reprezentantów arystokracji ziemiańskiej, 3 osoby z kręgu burżuazji (wliczając Aleksandrę Weyssenhoff z racji społecznej przynależności jej ojca – donatora Przytułku) oraz dwóch działaczy społecznych. Było to grono reprezentatywne dla ówczesnej struktury wyższych warstw społeczeństwa, właściwe do podejmowania decyzji dotyczących rozszerzenia zakresu działań na rzecz pomocy najuboższym. W wyniku akcji adresowanej do grona 79 osób zebrano ogółem 29 tysięcy rubli na cele budowy Przytułku, co odnotował Bolesław Prus w „Kurierze Codziennym” z grudnia 1896 roku. Dla porównania – luksusowy pałac przy Długiej, który później nabył Leopold Kronenberg, kosztował wdowę po Maurycym Koniarze 150 tysięcy złotych, co równało się kwocie 25 tysięcy rub., blisko 30 tys. rub. wydawało się więc kwotą wystarczającą[11]. Ale jak to zwykle przy inwestycjach budowlanych bywa, w grudniu 1896 roku zabrakło środków i to nie mało, bo aż 15 tys. rub., a więc 1/5 szacowanych kosztów. Odwołano się wówczas z powodzeniem do ofiarności społeczeństwa, apelując o datki za pośrednictwem apeli i ogłoszeń w czasopismach warszawskich. Nie ograniczano się zresztą do zbiórki pieniędzy. Także wykonawcy (m.in. firma Berens) obniżyli koszty robót stolarskich i ciesielskich, a rzemieślnicy nadzorowani przez Stanisława Adamczewskiego wykonywali niektóre prace bezinteresownie.

Inicjatywę od początku wspierał Bolesław Prus, apelując o szczodrość obywatelską, a także odnotowując postępy w prowadzeniu inwestycji. Jego aktywność w tej kwestii była tak duża, że pisał, iż chciałby pod koniec życia znaleźć miejsce w Przytułku i korzystać z opieki SM Anny Kobylińskiej. Znając stosunek autora Lalki do wszelkich inicjatyw społecznych, trzeba uznać jego wynurzenia za szczere, choć nie wolno zapominać, że przez kilka lat pracował on w Biurze Statystycznym założonym i utrzymywanym przez Jana Blocha (o czym później) oraz że w latach ataków na swego pracodawcę bronił jego przedsięwzięć dobroczynnych i pacyfistycznych, wspierał więc także i to przedsięwzięcie, w którym Bloch miał znaczący udział.

Zebranie otworzył ks. biskup Kazimier Ruszkiewicz, po czym odczytano następującą informację:

„Przed laty przeszło dziesięciu jedna z Sióstr Miłosierdzia ze Zgromadzenia św. Wincentego à Paulo, Anna Kobylińska, należąc przez dłuższy czas do Biura Informacyjnego o Nędzy Wyjątkowej przy Instytucie św. Kazimierza na Tamce, z praktyki urzędu swego miała możność dobrze obeznać się z potrzebami opuszczonych i ubogich naszego miasta. Szczególną uwagę tej siostry zwróciły na siebie osoby zostające w ostatecznej nędzy i opuszczeniu z powodu zupełnej niezdolności do pracy z różnych przyczyn: jedne wskutek kalectwa naturalnego lub wypadkowego, to znów z powodu wątłych sił, jak np. opuszczone dzieci, które nie mogą kwalifikować się do domu podrzutków, bo są za stare, a nie mogą być umieszczone w terminie lub obowiązku, bo są za młode. Osoby takie potrzebowały koniecznie jakiegoś schronienia, jedne stałego, inne tymczasowego, dopóki nie staną się zdolni do pracy, a tym samym do samodzielnego utrzymania się.

Wobec takich potrzeb i okoliczności, ufna w Opatrzność Bożą Siostra Anna wynajęła małe mieszkanko przy ul. Solec nr 54, w którym pomieściła na początek sześć tylko staruszek w najopłakańszym położeniu będących. W krótkim jednak przeciągu czasu wzrastająca coraz bardziej nędza wskutek panującej w mieście epidemii z każdym prawie dniem dostarczała, szczególnie z Powiśla, nowe kandydatki do tego schronienia.

Na głos współczucia Siostry Miłosierdzia pospieszyli szlachetni ludzie z pomocą i ofiarą tak hojną i stałą, że wynajęto drugie mieszkanie przy ul. Cichej nr 5, a następnie trzecie przy ul. Szczyglej 3 i 9, gdzie obecnie znalazło przytułek i opiekę osób 66, przeważnie kobiet i dzieci z największej nędzy wyrwanych.

Tak rzeczy przetrwały od roku 1882 aż do roku bieżącego, tj. przez lat 13. Widząc pracę tę dobrze poczętą i korzystną dla ubogich, niezdolnych do pracy, a jednocześnie popartą ofiarnością chętną i wytrwałą wielu osób, Proboszcz Parafii św. Krzyża w Warszawie, ks. Biskup Ruszkiewicz chciał przytułkowi temu trwalszą zapewnić przyszłość i na mocniejszych oprzeć go podstawach, jako naturalny opiekun przytułku, ponieważ tenże obecnie w parafii św. Krzyża istnieje. […] zwrócił się z zapytaniem do […] hrabiny Marii z Górskich Kazimierzowej Sobańskiej, czy by nie raczyła zaopiekować się i zająć losami przytułku. Hrabina Sobańska prośbę łaskawie przyjęła i w m-cu maju r.b. [1895 r.] wystąpiła z podaniem do Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności o przyjęcie przytułku tego pod opiekę Towarzystwa Dobroczynności i o pozwolenie na otwarcie go publicznie pod nazwą: «Przytułek św. Franciszka Salezego dla osób do pracy niezdolnych i opuszczonych». Jednocześnie złożyła listę osób, które zadeklarowały utrzymanie przytułku nadal swoim kosztem i listę opiekunów i opiekunek przytułku, prosząc o ich zatwierdzenie. Zarząd Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności, na sesji odbytej dnia 10/22 czerwca r.b. [1895] podanie to rozpatrzył i w zasadzie zatwierdził, o czym Prezes tego Zarządu uwiadomił Ks. Biskupa Ruszkiewicza pod datą 19 sierpnia r.b.”[12].

W statucie Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności znowelizowanego 23 lutego 1891 roku znajdowało się następujące sformułowanie, umożliwiające realizację opisanej inicjatywy:

㤠42

Towarzystwo ma prawo, porządkiem przewidzianym przez § 44 ustawy o zarządzie zakładów dobroczynnych w Guberniach Kraju Nadwiślańskiego z dnia 19 czerwca 1870 r., zapraszać Siostry Miłosierdzia z głównego domu przy instytucie św. Kazimierza w Warszawie, celem dozoru nad osobami zostającymi pod opieką Towarzystwa i udziału w prowadzeniu gospodarstwa, zawierać z nimi umowy, na zasadzie przepisów obowiązujących w zgromadzeniu sióstr miłosierdzia”[13].

Biskup Ruszkiewicz zwołał zatem zebranie zainteresowanych, by o podjętych krokach powiadomić. Od początku istnienia, tj. od 1882 roku, przebywało w Przytułku 150 osób, zmarło 27, wyzdrowiało lub znalazło pracę 65, w trzech wymienionych lokalizacjach przebywało zatem na tę chwilę 58 osób. W tym czasie Przytułek przyjął 80 dzieci, z czego 40 przekazano innym zakładom dobroczynnym, do terminu lub do pracy skierowano 30, zmarło 5, w przytułku pozostawało więc 5 dzieci.

Przytułek utrzymywał się wyłącznie z ofiar; w roku 1895 zebrano ofiar jednorazowych na kwotę 1 847 rub. oraz z ofiar stałych 1 390 rub.

Fakt odbycia zebrania inaugurującego działalność nowej instytucji dobroczynnej odnotowała prasa warszawska. W numerze 32 „Kuriera Warszawskiego” z 20 stycznia/1 lutego[14] 1896 roku ukazał się artykuł Edwarda Lubowskiego pod znamiennym tytułem Pomocy!:

„Ten świat dzisiejszy jakże inny od dawnego, jaki samolubny, nielitościwy dla słabych, depczący wszystkich i wszystko! – tak mniej więcej żalą się dziś wszyscy i nie trzeba bynajmniej świadectwa starych bardzo ludzi, ażeby przyznać, że idee chrześcijańskie, a nawet wielkiej sprawiedliwości nie dotrzymały kroku olbrzymiemu postępowi w dziedzinie nauk i odkryć, że więc dawniej wyglądało istotnie bardziej po Bożemu na tym biednym świecie… A jednak, pomimo tej przewagi ostrych kontrastów, pomimo utrwalonego niby już tryumfu znanej maksymy żelaznego kanclerza «siła przed prawem», dokonywają się codziennie niemal i jakby w ukryciu, czyny ciche, skromne i na pozór tak maleńkie, że zdawałoby się, że o nich mówić nie warto, a przecież one właściwie podtrzymują równowagę, skrzepiają ducha, i budzą cześć w największych nawet niedowiarkach i sybarytach. O takim czynie, maleńkim rozmiarami, a wielkim doniosłością moralną i społeczną, chcę powiedzieć słów kilka”.

Autor przytacza następnie garść faktów z działalności SM Marii Kobylińskiej, tych samych, które wymienił ks. biskup Ruszkiewicz w swoim zagajającym obrady wystąpieniu, m.in. o wynajęciu sześcioosobowego mieszkania przy ulicy Cichej.

„Mierzący ludzkie sprawy napoleońskim łokciem – pisze dalej autor – uśmiechną się z politowaniem: «sześć łóżek drewnianych, sześć kącików mniejszych od tych, jakie drogi miewają w zamożnych domach! Toż to zabawka i żarty». Nie żarty, to rzecz bardzo poważna, to przykład tak uderzający, tak wdrażający się w umysły, że wzbudza zapał i chęć przyczynienia się do dobrego. Znaleźli się wnet zacni ludzie, a przynajmniej garstka, ta sama, która zawsze znajduje się na stanowisku, gdy ratować trzeba, i stało się, że zamiast jednego, ubożutkiego przytułku wynajęto ich już trzy i zamiast sześciu tylko staruszek, znalazło dach i opiekę osób 67!

Niebawem Towarzystwo Dobroczynności przyjęło ten przytułek pod swój zarząd, jako oddział «św. Franciszka Salezego» dla niezdolnych do pracy. Opiekunami i opiekunkami są: JE ks. biskup Ruszkiewicz, ks. Brzeziewicz, Kazimierzowa Sobańska i Aleksandra z Blochów Weyssenhoffowa oraz K. Sobański”.

Następnym zadaniem, tym, o którym zadecydowano na spotkaniu, było oczywiście znalezienie lub wybudowanie domu, który umożliwi koncentrację dotąd rozproszonych działań oraz zapewnienie stałego finansowania przytułku „tym trudniejsze, że nie opierające się na stałych dochodach, ale na dobrowolnych ofiarach i składkach”. I dalej:

„Przyszedł z prawdziwie królewską pomocą dobroczyńca, który podarował na Solcu plac (nr 2913), mający 6000 łokci kwadratowych: inny czy inna znowu zajęła się rzeczą niesłychanie trudną […], bo zbieraniem funduszów na budowę tego przytułku, skoro plac gotowy zdaje się oczekiwać dalszych fundatorów. Fundusz na budowę, to nie bilet na bal kostiumowy albo jednorazowa składka na zupę rumfordzką, to suma poważna, którą trzeba mieć w pogotowiu albo na widoku, jeżeli budynek nie ma stanąć w połowie, czyli nie ma zapaść się w ruinę, dlatego, że nie mógł być skończony! Lecz tych kilka szlachetnych osób […] dokazało już bardzo wiele, kiedy na wiosnę, ufni w to, a co najważniejsza, w dalszą pomoc, zaczynają budowę, ale pragną też odwołać się do współczucia ludzi zacnych i rozumnych, pojmujących, że pomoc taka […] to nie tylko obowiązek miły Bogu i ludziom. Więc proszą oni pp. Przedsiębiorców o dostarczenie im jakiejś ilości cegły na budowę, albo darmo, albo za pół ceny – a dodać trzeba, że budową przyszłego domu zajmuje się najbezinteresowniej p. Władysław Marconi – proszą tych, którzy nieraz rozpraszają jałmużny bez celu i pożytku, o danie jej tym razem świadomie dla tych inwalidów pracy społecznej, proszą zarazem wszystkich ludzi dobrej woli […] a jest ich więcej, aniżeli mizantropom się zdaje – o dopomożenie, ażeby ta instytucja, powstała z wielkiej miłości bliźniego, bo z inicjatywy siostry miłosierdzia, i będąca już na tak dobrej drodze, dzięki wytrwałej gorliwości kilku osób, uwieńczona została najpomyślniejszym skutkiem, tak, jak na to bezwzględnie zasługuje”.

Historia opowiedziana na pierwszym posiedzeniu Rady Opiekunów (tak będziemy nazywać ten nieformalny organ, który podjął się organizacji Przytułku; dziś można byłoby powiedzieć, że tworzyli go wolontariusze) oraz opisana w cytowanym wyżej artykule dała powód do rozważań, od kiedy liczyć istnienie tej ważnej dobroczynnej instytucji. Można uzasadnić kilka różnych dat, a co za tym idzie – kilka terminów obchodów kolejnych jubileuszy.

Według materiałów, które są w posiadaniu Przytułku św. Franciszka Salezego, takim rokiem mógłby być nawet rok 1880, kiedy SM Anna Kobylińska, bazując na swoich doświadczeniach w opiece nad ludźmi biednymi i opuszczonymi, wysunęła ideę organizacji Domu, w którym znajdą schronienie ci wszyscy, którzy nie kwalifikują się do korzystania z innych form pomocy. Siostra Anna, która wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo w 1869 roku, brała udział w pracach Biura Informacyjnego o Nędzy Wyjątkowej począwszy od 1872 roku, miała więc dobre rozeznanie, ilu ludzi w Warszawie potrzebuje pomocy i jakie powinny być jej najbardziej skuteczne formy.

Druga, bardziej przekonująca data, to lata 1882–1885. Wtedy SM Anna Kobylińska wynajęła mieszkania, o których mówił bp Ruszkiewicz, a to już nie rozważania, a konkretna pomoc. Liczbowe dane o rozmiarach tej pomocy zostały przedstawione. Trzecim terminem mógłby być październik 1895 roku, kiedy zapadła decyzja, że będzie budowany obiekt specjalny dla potrzeb Przytułku, a mówiąc bardziej precyzyjnie: dla „osób do pracy niezdolnych i opuszczonych”, bo tak brzmiała pełna nazwa instytucji. Można wymienić jeszcze datę 3 lipca 1896 roku, kiedy wmurowano kamień węgielny pod budowę Domu. Kolejne terminy – lipiec i grudzień 1897 roku; lipiec, bo wtedy wprowadzili się pierwsi pensjonariusze, grudzień, bo wtedy nastąpiło uroczyste poświęcenie Przytułku. Zamiast prowadzić dość jałowy spór o pierwszeństwo, lepiej mieć w pamięci wszystkie te daty, gdyż wszystkie są ważne, by zrozumieć dzieje instytucji organizowanej w warunkach braku państwowości, kiedy zadania, jakie zazwyczaj spoczywają na władzach państwowych lub na regionalnych władzach administracyjnych, spadają na barki osób prywatnych, na szczęście na tyle dobrze sytuowanych i tak głęboko przekonanych o celowości ich podjęcia, że mogli swemu zadaniu podołać.

Przy prezentacji działań dotyczących utworzenia Przytułku wymienione zostało Biuro Informacyjne o Nędzy Wyjątkowej, założone przez Cypriana Lachnickiego, kolekcjonera, dyrektora Szkoły Rysunkowej i Muzeum Sztuk Pięknych w Warszawie, urodzonego w roku 1824 na Grodzieńszczyźnie. Był znanym miłośnikiem obrazów, grafiki i sztuki użytkowej. W 1847 roku został członkiem Towarzystwa Popierania Sztuk Pięknych w Petersburgu, wszedł też do komisji porządkującej i rejestrującej dzieła sztuki w Ermitażu i carskich pałacach w okolicach Petersburga. Był powinowatym Fiodora Berga – namiestnika Królestwa w czasach powstania styczniowego i późniejszych. Po powrocie do Warszawy był dyrektorem Szkoły Rysunkowej, a w 1872 roku został członkiem Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. W roku 1870 założył Biuro Informacyjne o Nędzy Wyjątkowej. Zmarł w 1906 roku.

Biuro – wedle statutu – miało na celu informowanie społeczeństwa o mieszkańcach Warszawy znajdujących się w skrajnej nędzy – „i to na podstawie osobistego sprawdzenia przez Siostry Miłosierdzia ze Zgromadzenia św. Wincentego à Paulo oraz udzielania tym osobom opieki moralnej i materialnej pomocy”[15]. Biuro mieściło się na Tamce 35 – w Instytucie św. Kazimierza. Założyciele Biura wpłacali 300 zł (około 50 rub.) tytułem jednorazowej składki. Składka członków rzeczywistych wynosiła 25 zł rocznie. Zarząd Biura składał się z 5 członków i 3 zastępców. W skład Zarządu wchodziła z urzędu Siostra Miłosierdzia ze Zgromadzenia św. Wincentego à Paulo. Zapewne była nią Anna Kobylińska, na co wskazuje cały przebieg wzajemnych relacji i dalsze kroki zmierzające do utworzenia Przytułku.

Przy omawianiu działalności Biura pojawiła się nazwa Instytutu św. Kazimierza. To kompleks klasztorny Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia, zwanych szarytkami, które przyjechały do Polski z Francji w latach 1652–1654 na życzenie królowej Marii Ludwiki Gonzagi, żony króla Jana Kazimierza, a więc jeszcze przed szwedzkim „potopem”, podczas którego świadczyły pomoc rannym. Początkowo ulokowały się w pobliżu kościoła św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu; kilka lat później królowa zakupiła dla nich dworek na przedmieściach (za przedmieścia uważano wtedy Tamkę), nazywany Szpitalem Sierot, a potem Instytutem św. Kazimierza.

Jak z tych informacji wynika, krąg osób i instytucji prowadzących działania o charakterze dobroczynnym stawał się coraz bardziej widoczny i przejrzysty.

Święci patroni

By dopełnić obrazu, warto choćby w skrócie przytoczyć fragmenty biografii św. Wincentego à Paulo oraz św. Franciszka Salezego, bo wokół obu postaci tych świętych toczy się niniejsza narracja.

Żywoty Świętych przyznają Wincentemu à Paulo (nazywanym czasem Wincentym de Paul) palmę pierwszeństwa w dziele krzewienia miłosierdzia. Urodzony w 1581 roku w rodzinie chłopskiej odbył studia w seminarium duchownym w Dax i otrzymał święcenia kapłańskie już w wieku 15 lat. Skończył następnie studia teologiczne w Tuluzie. Po licznych młodzieńczych przygodach (został m.in. porwany przez piratów i przetrzymywany jako niewolnik) został wysłany na dwór króla Francji Henryka IV (tego samego, który zasłynął powiedzeniem, że Paryż wart jest mszy, co uzasadniało zmianę wyznania), tam został spowiednikiem i jałmużnikiem królowej Katarzyny Medycejskiej, był też kapłanem pałacowym i spowiednikiem wysokich osobistości dworskich. Zrezygnował jednak z tej kariery, otrzymał prowincjonalne probostwo, gdzie opiekował się – rosnącą z powodu rozlicznych wojen – rzeszą osób chorych, inwalidów, kalek i ubogich. Nie mogąc podołać obowiązkom w pojedynkę, założył tzw. Bractwo Miłosierdzia, które z czasem objęło swoim działaniem całą Francję. Członkinie tej organizacji otrzymywały miano „Służebnic ubogich” (1617). Przy tworzeniu organizacji żeńskiej współpracował z Ludwiką de Marillac, również wyniesioną na ołtarze. Przesłanie Bractwa i Służebnic to widzieć w ubogich samego Chrystusa, a poprzez niesienie im pomocy – duchowej i materialnej – uświęcać samych siebie. Rozwijał nadal swoją działalność, tworząc z biegiem lat Bractwo św. Sakramentu i kongregacje misyjne. W miarę rozrastania się tych kongregacji ulokowano je w słynnym paryskim szpitalu dla trędowatych – opactwie św. Łazarza. Działalność Wincentego okazała się bezcennym dobrem. Kalekami, bezdomnymi i chorymi opiekowały się Małe Przyjaciółki Ubogich, którymi były na ogół dziewczęta wywodzące się z rodzin wiejskich. Wincenty zwolnił te siostry z klauzury ścisłej oraz ze ślubów zakonnych. Ich domy było otwarte. Wkrótce nazwano je Siostrami Miłosierdzia (szarytkami od francuskiego charité – miłosierdzie). Ten eksperyment przyciągnął bardzo wiele kobiet, którym trudno byłoby sprostać ścisłym wymaganiom reguły zakonnej, a co sprawiło, że mogły one rozwinąć działalność na szeroką skalę. Św. Wincenty mawiał do szarytek: „waszym kościołem jest kościół parafialny, waszą klauzurą szpital i dom ubogich, waszym welonem – skromność”[16].

W karcie fundacyjnej Zgromadzenia znajdują się podobne słowa: „Za klasztor mają jedynie domy chorych – pisał Wincenty – za celę najętą izdebkę, za kaplicę kościół parafialny, za krużganki ulice miasta, za klauzurę posłuszeństwo: nie powinny wychodzić jak tylko do chorych albo do tych, do których iść muszą, a (…) dla zabezpieczenia swego powołania nie składają innej profesji, oprócz nieustannej ufności w Opatrzność Bożą i ofiary ze wszystkiego czym są i co czynią, służąc Bogu w osobie Ubogich”[17].Tak przedstawia się w skrócie geneza zgromadzenia szarytek, które odegrały tak ważną rolę w dziele dobroczynności. Sam Wincenty zmarł w 1660 roku w domu zakonnym św. Łazarza i został potem ogłoszony przez papieża patronem wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele katolickim. Zakonnicy z Bractwa, a w ślad za nimi Siostry Miłosierdzia przybyli do Polski w roku 1652 na zaproszenie żony króla Jana Kazimierza, Marii Ludwiki, a więc jeszcze za życia św. Wincentego. Liczebnie Siostry Miłosierdzia znacznie przeważają nad zakonnikami. W latach 70. ubiegłego wieku zakonnicy liczyli ponad 5200 osób i byli zgromadzeni w 533 placówkach. Sióstr było znacznie więcej – blisko 44 tysiące, w 3900 placówkach na całym świecie.

Interesujące byłoby ustalenie, jakie powody sprawiły, że Przytułkowi nadano imię św. Franciszka Salezego. Początkowo rozważano nadanie imienia św. Józefa. Być może zadecydował fakt, że w roku 1887 św. Franciszek został ogłoszony doktorem Kościoła, co mogło skłonić organizatorów do zmiany pierwotnej propozycji. Św. Franciszek Salezy (1567–1622) był wybitnym teologiem. Jego domeną była działalność misyjna, nawracanie innowierców na „prawdziwą wiarę” oraz dociekania teologiczne. Sporą część życia poświęcił na pracę wśród szerokich rzesz ludności, odwiedzał też chorych i ubogich, uczył dzieci prawd wiary. Mówiąc współczesnym językiem, rozwijał aktywność propagandową. Nic dziwnego, że papieże – oprócz uznania go doktorem Kościoła – ogłosili Franciszka patronem dziennikarzy i prasy. Na konferencjach teologicznych w Paryżu, które organizował w latach 1618–1619, spotykał się ze św. Wincentym à Paulo.

Poszukując materiałów do biografii obu świętych, znaleziono tekst modlitwy Na starość, przypisywanej św. Franciszkowi Salezemu. Pasuje ona jak ulał do klimatu otaczającego powstanie instytucji dobroczynnych takich jak Dom pod wezwaniem św. Franciszka.

W materiałach Towarzystwa Przytułku św. Salezego znajduje się informacja, że to Franciszek zlecił młodszemu o kilkanaście lat koledze sprawowanie kierownictwa duchowego nad zgromadzeniem szarytek. Jest to możliwe – ich spotkanie miało miejsce około 1618 roku, a założenie zgromadzenia to rok 1638 (20 lat później), lecz prace nad jego utworzeniem, przede wszystkim samo roztaczanie opieki nad potrzebującymi, trwało przez cały ten czas, dopiero potem zostało ujęte w ramy organizacyjne. Być może rozmowa obu zakonników zaowocowała powołaniem instytucji, ale opieramy się tu jedynie na przypuszczeniach.

Pierwsze decyzje

Czas powrócić do przerwanej narracji. Przedstawiając sprawozdanie finansowe SM Anna Kobylińska zaapelowała do zebranych o podjęcie inicjatywy budowy specjalnego domu dla potrzeb Przytułku. Z przebiegu spotkania wynikało, że rzecz była uzgodniona wcześniej, bo po zgłoszeniu prośby baronowa Aleksandra Weyssenhoff poinformowała, że jej ojciec Jan Bogumił Bloch przekazał na budowę Przytułku plac na Solcu i sumę 2 tys. rubli na jej rozpoczęcie, co zebrani oczywiście przyjęli z wdzięcznością. By kwestiom organizacyjnym stało się zadość, powołano też na tym spotkaniu komitet opieki nad Przytułkiem w składzie:

  • Opiekunowie główni – ks. bp Kazimierz Ruszkiewicz i hr. Kazimierz Sobański,
  • Opiekunki główne – hr. Maria Sobańska (z domu Górska) i baronowa Aleksandra Weyssenhoff (z domu Bloch),
  • Sekretarz – ks. Euzebiusz Brzeziewicz z parafii św. Krzyża w Warszawie,
  • Z ramienia Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności – Szymon Krzeczkowski,
  • Opiekunka bezpośrednia i kierowniczka sprawami domowymi przytułku – SM Anna Kobylińska.

Jan Bloch sfinansował największą część inicjatywy, przekazując grunt pod budowę obiektu o powierzchni 6000 łokci (ok. 3500 m2) oraz część środków na wzniesienie domu. Opiekunowie mogli więc podjąć prace nad przygotowaniem projektu architektonicznego i rozpocząć całe przedsięwzięcie.

Kim był fundator? Urodził się w 1836 roku w Radomiu w wielodzietnej rodzinie średniozamożnego żydowskiego farbiarza tkanin. Jako kilkunastoletni chłopiec wyjechał do Warszawy, gdzie rozpoczął naukę w Gimnazjum Realnym i pracował jednocześnie jako goniec w kantorze bankowym Henryka Toeplitza, a potem jako skromny oficjalista dworski w majątku hr. Hołyńskich na Podolu. Zmienił wyznanie na ewangelicko-reformowane (niektórzy badacze, m.in. Ryszard Kołodziejczyk, uważają, że po upływie kilku lat po raz drugi dokonał konwersji, przechodząc na katolicyzm, czemu przeczy fakt pochowania go na Cmentarzu Ewangelicko-Reformowanym w Warszawie). Około 1856 roku wyjechał do Petersburga, początkowo pracował w miejscowym młynie parowym, a potem otrzymał – prawdopodobnie za wstawiennictwem Leopolda Kronenberga – koncesję na wykonywanie części robót przy budowie Kolei Warszawsko-Petersburskiej. Tam zarobił „swój pierwszy milion” i w roku 1862 był już majętnym przedsiębiorcą, ożenił się z bratanicą Leopolda, piękną Emilią Kronenberg, córką petersburskiego, później warszawskiego lekarza Henryka Andrzeja Kronenberga, która przez wiele lat prowadziła znany w Warszawie salon towarzyski i wspierała inicjatywy filantropijne. Utrzymywali z Leopoldem Kronenbergiem zażyłe kontakty, Bloch prowadził jego krajowe interesy, m.in. załatwiał formalności związane z powrotem z emigracji, co po powstaniu styczniowym było kosztowne. Potem poróżnili się i rywalizowali w interesach. Bloch wybudował jako główny inwestor linię kolejową z Koluszek do Łodzi Fabrycznej, zrobił to w 1865 roku w trzy miesiące (27,5 km)

[sic!]

. Na stałe zajął się inwestycjami kolejowymi i administrowaniem drogami żelaznymi: wybudował linię z Koszedarów do Libawy, a następnie z Dyneburga do Libawy, a potem starł się z Kronenbergiem przy przetargu na linię nadwiślańską z Uściługa (na południowym wschodzie Polski) do Grajewa przy granicy pruskiej. Rywalizację przegrał, ale uzyskał ponad 20% akcji, co pozwalało mu blokować decyzje głównego udziałowca. Zrewanżował się Kronenbergowi, przejmując zarządzanie i większość akcji południowo-zachodnich kolei Cesarstwa od Odessy via Kijów do Brześcia. W latach 80. wybudował linię kolejową z Dęblina do Dąbrowy Górniczej i po śmierci Leopolda Kronenberga (1878) stał się „królem kolejowym”, jak go wówczas nazywano. Swojej działalności gospodarczej nie ograniczał jednak do dróg żelaznych, prowadził własny dom bankowy, inwestował w akcje innych banków, między innymi Banku Handlowego w Warszawie, i towarzystw ubezpieczeniowych, był właścicielem kilku cukrowni i zakładów przemysłu drzewnego. Podobnie jak inni burgeois, kupił majątek ziemski w Łęcznej koło Lublina i z sukcesem w nim gospodarował. Zajmował się też działalnością naukową: założył Biuro Statystyczne (pracował w nim m.in. Bolesław Prus), gdzie gromadził dane o gospodarce Królestwa i Cesarstwa, a potem także o zagadnieniach militarnych. Napisał kilka prac naukowych: o finansach Królestwa i Rosji oraz o kolejach na tym terenie, za co nagrodzono go na wystawach światowych w Paryżu, a także kilka książek o gospodarce ziemią, melioracji, oraz o kanalizacji miasta Warszawy. W tej ostatniej sprawie starł się z prezydentem miasta Sokratesem Starynkiewiczem, nie chcąc dopuścić do skanalizowania Warszawy i lansując wywóz nieczystości beczkami; oczywiście nie miał tu racji. Stał na czele Komisji Żydowskiej, broniąc tę mniejszość narodową przed wprowadzeniem niekorzystnego ustawodawstwa. Napisał pięciotomowe dzieło poświęcone kwestii żydowskiej, lecz nakład spłonął, zaś Bloch do tej sprawy już nie powrócił. Prace naukowe oraz sukcesy biznesowe sprawiły, że stał się osobą wpływową na dworze carskim i w kręgach rządowych. Został radcą stanu, członkiem komitetu naukowego przy ministerstwie skarbu, kandydował nawet na stanowisko ministra tego resortu. W uznaniu zasług nadano mu tytuł szlachecki i herb Ogończyk Odmienny. Nie uchroniło go to od złośliwości i drwin, paszkwilanckie powieści napisali o nim Józef Ignacy Kraszewski i Wacław Gąsiorowski, a po II wojnie światowej Bronisława Garncarska. Szczególnie wyzłośliwiano się na temat braku akademickiego wykształcenia przy niezwykłej (jak na biznesmana) aktywności naukowej i publicystycznej. Jedną z anegdot przypisywano Stanisławowi Kierbedziowi: kiedy Bloch przyniósł mu kilka grubych tomów swoich dzieł, Kierbedź z rozbawieniem zapytał go: kiedy pan, panie Janie, to wszystko przeczytał?

Od końca lata osiemdziesiątych, kiedy to przygotowywał – na życzenie władz – uwagi do planu obrony Warszawy na wypadek działań wojennych, zajął się na dobre udowadnianiem tezy o bezsensowności wojny w warunkach rozkwitu techniki militarnej i wyścigu zbrojeń. W roku 1898 wydał sześciotomowe dzieło Przyszła wojna pod względem technicznym, ekonomicznym i politycznym, przetłumaczone na główne języki europejskie i cieszące się niezwykłą popularnością w kręgach pacyfistów. Wkrótce stał się czołowym animatorem i działaczem tego ruchu. Przyszła wojna…, jak twierdzą badacze tego problemu, przyczyniła się do zgłoszenia przez Mikołaja II inicjatywy zwołania I międzynarodowej konferencji pokojowej w Hadze. Bloch był niezwykle aktywny w trakcie obrad tej konferencji, dowodząc na licznych spotkaniach bezsensowności wojny; przyniesie ona – jego zdaniem – niespotykaną dotąd liczbę ofiar, doprowadzi do ruiny światową gospodarkę i spowoduje wywrócenie porządku społecznego. Niezadowolony ze zbyt małych efektów konferencji haskiej kontynuował działalność na rzecz walki o pokój, zaprojektował i stworzył w Lucernie Muzeum Wojny i Pokoju, które przetrwało tylko kilkanaście lat, lecz stało się potem inspiracją dla powoływania innych placówek tego typu. W uznaniu zasług dla ruchu pacyfistycznego został zgłoszony do Pokojowej Nagrody Nobla (jako pierwszy polski kandydat); nie otrzymał jej, gdyż zmarł w styczniu 1902 roku (Nobla przyznaje się osobom żyjącym).

W końcowych latach swego życia, mając zgromadzony kolosalny majątek w wyniku realizacji swoich projektów biznesowych, zajął się na dobre tylko dwoma dziedzinami: głoszeniem idei pacyfistycznych (poza Przyszłą wojną… pisał na ten temat dużo artykułów, wygłaszał odczyty jeżdżąc po całej Europie) i udowadnianiem absurdalności wojny (wojna nie wybuchnie, bo jest bezsensowna, nie pozwolą na to politycy i wojskowi; niestety – stało się inaczej) oraz działalnością dobroczynną. Wiele z jego projektów wspomagania celów społecznych zostało zrealizowanych, na inne przeznaczył znaczne środki w zapisie testamentowym[18].

Prospołeczne działania Blocha zmierzały w dwóch kierunkach. Pierwszy to wspieranie edukacji i kultury. Zaangażował się aktywnie w dzieło utworzenia Politechniki Warszawskiej, przeznaczając na ten cel posiadane przez siebie nieruchomości. Warto wspomnieć, że działał wspólnie z najmłodszym synem swego wielkiego rywala, Leopoldem Julianem Kronenbergiem, który także był jednym z promotorów tej inicjatywy. Zgromadzone środki przekazano carowi Mikołajowi II z okazji jego pierwszej wizyty w Warszawie, a ten zafundował miastu pierwszą uczelnię techniczną. Jak widać, dziwnymi drogami chodziła łaskawość władców. Działalność dydaktyczną zainaugurowano na Politechnice dwa lata później, w 1898 roku. W testamencie Bloch zwolnił także Politechnikę okresowo od czynszu za najem lokali, pozostawiając dyspozycje w kwestii przeznaczania środków „dla dobra uczących w tejże Szkole Politechniki bez różnicy wyznań” (cytat z oryginału testamentu) swojej żonie. W kasie Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności zdeponował środki (około 65 tys. rub.) dla wspomagania osób kończących zakłady naukowe. Znaczne środki przeznaczył na zakładanie w Królestwie domów ludowych, nie precyzując jednak dokładnie, jakie cele i zadania miałyby te domy pełnić. Z wydzielonego funduszu – 250 tys. rub. – część byłaby przeznaczona na domy ludowe, część zaś „na zapomogi dla zakładania instytucji dobroczynnych dla biednych i niekarmionych chrześcijan i żydów Królestwa Polskiego” (cytat z oryginału testamentu). I dalej: „Pomoce dla chorych i cierpiących oraz dalszego karmienia dzieci uważam za najbardziej zasługujące na poparcie”. I to był drugi kierunek jego filantropijnej aktywności.

W testamencie znaczące miejsce przypada Przytułkowi św. Franciszka Salezego na warszawskim Powiślu. Ten fragment testamentu sporządzonego 4 grudnia 1901 roku (a więc na niespełna miesiąc przed śmiercią – zgon nastąpił 2 stycznia następnego roku) brzmi: „Na części nieruchomości mojej nr 2959, 2960 A.B., 2961 na Solcu w Warszawie położonych na przestrzeni zawierającej przeszło 4 000 łokci kwadratowych wybudowanym został przytułek noszący nazwę Śgo Salezego. Grunt ten oddaję na własność nieograniczoną Tegoż przytułku Śgo Salezego. Nadto z gruntów przyległych do owego przytułku Śgo Salezego (z placów nieruchomości moich nr 2959, 2960 A.B., 2961 […] część około dwadzieścia jeden tysięcy łokci kwadratowych gruntu przeznaczam na zakładanie instytucji dobroczynnych według uznania żony mojej”. Lokacja dla Przytułku i dla ewentualnej jego rozbudowy miała więc trwałe umocowanie.

To wszystko wydarzyło się kilka lat później. Wypada wrócić więc do czasów, kiedy zapadały decyzje o budowie Przytułku. Nasuwają się kolejne pytania: dlaczego Solec? Oczywiście, Bloch mógł w pełni dysponować gruntami, które posiadał, nie musiał kupować nowych. Skąd jednak inwestor kolejowy, budujący drogi żelazne na ogromnych połaciach Rosji i Królestwa, mieszkający w centrum Warszawy (na skrzyżowaniu ulic Marszałkowskiej i Królewskiej) i podróżujący po całej Europie, znalazł się na Solcu? Odpowiedź brzmi: po części z powodów biznesowych, po części z sentymentalnych, po części ze zrozumienia specyficznego charakteru tej dzielnicy. Wypada zacząć od powodów sentymentalnych. Wprawdzie urodził się w Radomiu, a jego ojciec miał tam niewielki zakład farbiarski, ale przeszłość rodziny związana była z warszawskim Solcem. Selim Bloch (tak nazywał się ojciec Jana Bogumiła) był w młodości producentem sukna i podwykonawcą produkcji realizowanej na zlecenie jednego z największych liwerantów (dostawców wojskowych) Królestwa – Ignacego Neumarka. Żona Selima była Neumarkówną z domu, nie dziwiły zatem względy osobiste. Mimo rodzinnego patronatu Selimowi nie udało się zrealizować zleceń i prawdopodobnie zbankrutował, przeniósł się do Radomia i tam prowadził swój niewielki interes. Coś jednak ciągnęło do Solca najbardziej przedsiębiorczego z jego synów, bo w 1868 roku nabył on młyn parowy na Solcu od Banku Polskiego, który z kolei przejął go od zbankrutowanego przemysłowca Piotra Steinkellera. Młyn wybudowano z kredytów Banku w 1829 roku i stanowił on własność prywatnej spółki Tomasza i Henryka Łubieńskich (Henryk był wiceprezesem Banku Polskiego i udzielał bratu i sobie kredytów na budowę tej inwestycji, co później stało się powodem procesu, jaki mu wytoczono). Gdy rzecz się wydała, młyn przejął Bank i wymusił na zadłużonym u nich Steinkellerze odkupienie obiektu. Gdy ten zbankrutował, młyn znów wrócił do Banku. Bloch go kupił i unowocześnił, dobudował piekarnię i uczynił młyn sporym zakładem przemysłowym Warszawy. Pod koniec wieku dokonano przebudowy obiektów towarzyszących (był to prawdopodobnie spichlerz na terenie młyna) na tzw. koszary Blocha. Tereny wokół stanowiły własność hipoteczną Jana Bogumiła i jego rodziny, nie było więc żadnych problemów z przekazaniem części z nich na potrzeby Przytułku św. Franciszka Salezego.

Emilia Bloch z domu Kronenberg (córka lekarza Henryka Andrzeja) wyszła za mąż za Jana Blocha w 1862 roku, mąż zakupił wówczas pałacyk na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Królewskiej, należący niegdyś do marszałka koronnego Franciszka Bielińskiego. Stanowili wyjątkowo udany związek. Bloch powtarzał, że „Żona może być mężowi bardzo pomocna. Może również w niemałym stopniu szkodzić jego planom i ambicjom. Sprawą męża jest pracować, zdobywać majątek i stanowisko. Rzeczą żony – stwarzać atmosferę przychylną dla tych zamysłów. Powodzenie budzi w otoczeniu zawiść i niechęć, zadaniem żony powinno być jednanie życzliwości”[19]. Tak rzeczywiście było. Emilia prowadziła znany w Warszawie salon, gromadziła kolekcję obrazów i rysunków oraz domową bibliotekę. W miarę upływu lat coraz częściej podejmowała aktywność charytatywną, którą mąż finansowo wspierał, ale na którą nie mógł sobie osobiście pozwolić z powodu rozlicznych zajęć biznesowych i naukowych, później – zajęć w ruchu pacyfistycznym. Od początku włączyła się w prace związane z budową i funkcjonowaniem Przytułku oraz Towarzystwa. Zorganizowała i utrzymywała żłobek dla 50 dzieci. Była też członkiem Zarządu Towarzystwa i zgodnie z wolą męża, wyrażoną w testamencie, wspomagała materialnie tę instytucję.

Zainteresowanie Blocha budową Przytułku wiąże się także z biografią jego córki Aleksandry (trzeciego spośród piątki dzieci Emilii i Jana). W 1885 roku wyszła ona za mąż za Józefa Weyssenhoffa, ziemianina i pisarza (gościem na ślubie był m.in. bp Ruszkiewicz i kilka innych osób, znanych także z późniejszej działalności, dotyczącej organizacji i prowadzenia Przytułku), niestety – także hulakę i hazardzistę. Małżeństwo przetrwało 9 lat, lecz po katastrofalnej przegranej Weyssenhoffa w pokera w ekskluzywnym Yacht Clubie w Petersburgu (przegrał m.in. rodzinny majątek), teść wymusił separację od stołu i łoża. Czy wtedy Aleksandra zajęła się wychowaniem dzieci (miała czwórkę – trzy córki i syna Jana Wirgiliusza – później fizyka, profesora Uniwersytetu Wileńskiego, Politechniki Lwowskiej, Uniwersytetu Jagiellońskiego, po II wojnie światowej członka PAN, wiceprezesa Międzynarodowej Unii Fizyki) i działalnością dobroczynną? Być może, bo podobno kochała utracjusza i mocno przeżyła rozstanie. A on zajął się na serio literaturą i napisał parę niezłych i popularnych w tamtych czasach powieści. Opisane posiedzenie odbyło się mniej więcej rok po burzliwych wydarzeniach rodzinnych; dobroczynność jako antidotum na niepowodzenia małżeńskie może być interesującym wyjaśnieniem.

Najpilniejszym zadaniem nowo powołanego komitetu opieki nad Przytułkiem było sporządzenie projektu architektonicznego. Na drugie z kolei zebranie, które zwołano niebawem, bo już 30 stycznia 1896 roku, zaproszono architektów: Władysława Marconiego, Stanisława Adamczewskiego i Edwarda Cichockiego. Określono tzw. wymagania funkcjonalne i poproszono projektodawców, by (w ciągu tygodnia!) każdy z nich nakreślił szczegółowy plan domu. Opiekunowie ostro egzekwowali ustalone zadania i terminy: 8 lutego odbyło się kolejne posiedzenie, na którym wyrażono aprobatę dla dwóch propozycji: pp. Marconiego i Cichockiego. „Postanowiono prosić p. Marconiego, aby z projektów: własnego i p. Cichockiego utworzył jedną całość, by plan szczegółowy i wykończony przedstawił Radzie Miejskiej do akceptacji i wyjednania zatwierdzenia władz Rządowych, a to przy współudziale i pomocy ze strony p. Szymona Krzeczkowskiego [a więc reprezentanta Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności]. Nadto zaproszono panów Marconiego i Adamczewskiego do łaskawego podjęcia się kierowania robotami przy budowie domu, na co panowie ci raczyli się zgodzić. Roboty około budowy postanowiono rozpocząć z wiosną roku bieżącego”[20].

Choć nie jest znany szczegółowy podział zadań między projektantami i zadań dotyczących nadzoru nad pracami budowlanymi, na podstawie znanych fragmentów protokołów można stwierdzić, że „głównodowodzącym” całością tych prac był architekt Władysław Marconi, syn Henryka, też znanego architekta, urodzony w 1848 roku w Warszawie. Ukończył studia w Cesarskiej Akademii Sztuk Pięknych w Petersburgu. Wrócił po studiach do Warszawy i stał się jednym z najbardziej znanych projektantów, m.in. takich obiektów, jak hotel Bristol, Kamienica pod Gigantami w Alejach Ujazdowskich, Biblioteka Publiczna im. Kierbedziów przy ulicy Koszykowej, Dom Towarzystwa Ubezpieczeniowego „Rosja” przy Marszałkowskiej, pałac Dziewulskich, Dom Towarzystwa Ubezpieczeń od Ognia przy Jasnej, wreszcie opisywany Przytułek św. Franciszka na Solcu. Dokonał także wielu przeróbek oraz prac konserwatorskich. Zmarł w 1915 roku.

Edward Cichocki,urodzony w 1833 roku,starszy budowniczy miasta Warszawy. W 1853 roku ukończył Szkołę Sztuk Pięknych w Warszawie, a następnie podjął pracę w Komisji Rządowej Spraw Wewnętrznych i Duchowych. W latach 50. praktykował u Henryka Marconiego podczas budowy gmachu Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego przy ulicy Kredytowej w Warszawie. Zdał z wyróżnieniem egzamin na architekta III klasy. Jako budowniczy miejski nadzorował odnowienie Kolumny Zygmunta, przy czym wykazał się niezwykłą oszczędnością, gdyż drewno z rusztowań wykorzystał do budowy zaprojektowanego przez siebie kościoła św. Wincentego à Paulo na Cmentarzu Brudnowskim. Publikował na łamach „Przeglądu Technicznego”. Przedstawił dwa projekty domu dla Przytułku, które istotnie wpłynęły na ostateczną bryłę budynku. Zmarł w 1899 roku.

Można przypuszczać (nie wszystko da się zrelacjonować na podstawie dokumentów), że prace projektowe i przygotowawcze do rozpoczęcia budowy, a być może nawet pierwsze roboty budowlane rozpoczęto zgodnie z planem; kilka tygodni, a nawet miesięcy trzeba było poczekać na formalne akceptacje; młyny carskiej biurokracji mieliły powoli, ale – jak widać – wszystko skończyło się dobrze. Osiem miesięcy później zwołano bowiem kolejne posiedzenie, na którym rozpatrywano i zaaprobowano projekt kanalizacji przygotowany przez inż. Kazimierza Sommera. Na tymże posiedzeniu uznano za potrzebną budowę małej grabarni [miejsca tymczasowego przechowywania zwłok] przy zabudowaniach gospodarskich oraz zdecydowano, że schody będą dębowe i ogniotrwałe, posadzka terakotowa (w najgorszym razie cementowa) w tafelki. Wybrano oświetlenie gazowe (miał je zaprojektować Alberti w uzgodnieniu z Władysławem Marconim). Zebrani doszli też do wniosku, że konieczne też będzie wybudowanie windy z kuchni na piętro.[21] Po upływie roku budowa została zakończona.

Osoby i firmy najbardziej zaangażowane w powstanie budynków to:

  1. Aleksandra Weyssenhoff – działająca w imieniu Towarzystwa córka Jana Bogumiła Blocha, na planie budowy występuje jako właścicielka,
  2. Władysław Marconi – warszawski architekt, autor planów budynku głównego i oficyny,
  3. Stanisław Adamczewski – architekt, sprawował nadzór nad budową,
  4. Edward Cichocki – architekt, współautor planów budynku głównego, współpracował z Władysławem Marconim przy wielu projektach budowlanych,
  5. Bevense – roboty stolarskie i ciesielskie,
  6. Szymborski – majster murarski,
  7. Pytlasiński – blacharz,
  8. Małachowski i Grodzki – ofiarodawcy dachówki,
  9. Otton Alberti – dyrektor zakładu gazowego ofiarodawca urządzeń gazowych,
  10. Bronikowski i Sommer – wodociągi po bardzo zniżonych cenach,
  11. Kanigowski – podarował dwa wagony wapna,
  12. Firma „Grodziec” Stanisława Ciechanowskiego i Fabryka Portland-Cementu „Wysoka” Jakuba Eigera – podarowały po 25 beczek cementu.

Na szóstym posiedzeniu (25 października 1897 roku), które ponownie odbyło się w mieszkaniu biskupa Kazimierza Ruszkiewicza, przyjęto informację architekta Władysława Marconiego oraz SM Anny Kobylińskiej, że zasiedlenie nowej siedziby miało miejsce w dniu 1 lipca 1897 roku. Postanowiono zatem zorganizować uroczyste otwarcie siedziby 8 grudnia tegoż roku o 3 po południu.[22]

Wcześniejsze, piąte posiedzenie przeprowadzono 29 maja 1897 roku, lecz poświęcono je nie sprawom budowlanym, a organizacyjno-finansowym. Postanowiono jednogłośnie, że bezpośrednie kierowanie Przytułkiem zostanie powierzone siostrom miłosierdzia ze Zgromadzenia św. Wincentego à Paulo. Opiekunowie zdecydowali się prosić Warszawskie Towarzystwo Dobroczynności, by te wystąpiło do matki przełożonej Zgromadzenia o przeznaczenie trzech sióstr miłosierdzia do „bezpośredniego Zarządu i obsługi Przytułku św. Franciszka Salezego”. Podział zadań był więc jasny: Towarzystwo jest właścicielem i zarządza Przytułkiem. Gromadzi fundusze i zapewnia ich wydatkowanie, zgodnie z prawem i celami statutowymi. Siostry szarytki sprawują bezpośrednią opiekę nad pensjonariuszami, dbają o zaspokojenie ich indywidualnych potrzeb materialnych i duchowych. Jeden pokój z ołtarzem przeznaczono na modlitwy dla domowników; miała tam być odprawiana – przynajmniej w dni świąteczne – msza święta. Hrabia Kazimierz Sobański zobowiązał się podjąć odpowiednie kroki, by uzyskać zgodę władz kościelnych i cywilnych. Władze carskie ściśle przestrzegały, by działalność Kościoła katolickiego była prowadzona pod kontrolą administracyjną.

W posiedzeniu tym – obok P.T. Opiekunów oraz architektów i budowniczych – wzięła udział także Emilia Blochowa. Fragment protokołu związany z jej uczestnictwem wydaje się ważny nie tylko ze względu na sprawy finansowe. Warto go przytoczyć w całości, bo dobrze charakteryzuje zadania Przytułku:

„Ponieważ dzielnica miasta, w której znajduje się przytułek św. Franciszka jest przeważnie zamieszkała przez robotników, przeto urządzenie przy przytułku tzw. żłobka, gdzie biedne matki pracą zajęte mogłyby pod opieką Sióstr zostawiać swe dzieci na cały dzień, jest sprawą ze wszech miar poparcia godną i natarczywie do serc szlachetnych kołaczącą. To też przyjmujemy z uznaniem i wdzięcznością ofiarę JW. Pani Emilii prezesowej Blochowej, która zadeklarowała, że przez ciąg lat 3-ech, od daty otwarcia żłobka, łożyć będzie na utrzymanie 50-ciorga dzieci. Odpowiednie przedstawienie dodatkowe do Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności Opieka przytułku św. Franciszka Salezego zrobi, a to w celu uzyskania pozwolenia na otwarcie żłobka, pod tym samym co przytułek zarządem”[23].

Lokalizacja Przytułku na Solcu wiązała się więc także z ogromnymi potrzebami tej dzielnicy. Nie była to już prywatna sprawa Blochów, lecz przedsięwzięcie o ogólnospołecznym charakterze. Przedsięwzięcie, które odwoływało się także do wsparcia społeczeństwa (o co apelowała prasa), bez którego zakończenie podjętego zadania byłoby trudne, a prawdopodobnie – niemożliwe.

Po co ta filantropia?

Nędza na Powiślu została bodaj najlepiej opisana w przejmujących fragmentach Lalki Bolesława Prusa:

„Zatrzymał się [Wokulski] w połowie drogi i patrzył na ciągnącą się u jego stóp dzielnicę między Nowym Zjazdem i Tamką. Uderzyło go podobieństwo do drabiny, której jeden bok stanowi ulica Dobra, drugi – linia od Garbarskiej do Topieli, a kilkanaście ulic poprzecznych formują jakby szczeble. Nigdzie nie wejdziemy po tej leżącej drabinie – myślał. – To chory kąt, dziki kąt. I rozważał pełen goryczy, że ten płat ziemi nadrzecznej, zasypany śmieciem z całego miasta, nie urodzi nic nad parterowe i jednopiętrowe domki barwy czekoladowej i jasnożółtej, ciemnozielonej i pomarańczowej. Nic, oprócz białych i czarnych parkanów, otaczających puste place, skąd gdzieniegdzie wyskakuje kilkupiętrowa kamienica, jak sosna, która ocalała z wyciętego lasu, przestraszona własną samotnością. Nic, nic – powtarzał, tułając się po uliczkach, gdzie widać było rudery zapadnięte niżej bruku, z dachami porosłymi mchem, lokale z okiennicami dniem i nocą zamkniętymi na sztaby, drzwi zabite gwoździami, naprzód i w tył powychylane ściany, okna łatane papierem albo zatkane łachmanem. Szedł, przez brudne szyby zaglądał do mieszkań i nasycał się widokiem szaf bez drzwi, krzeseł na trzech nogach, kanap z wytartym siedzeniem, zegarów o jednej wskazówce z porozbijanymi cyferblatami. Szedł i cicho śmiał się na widok wyrobników wiecznie czekających na robotę, rzemieślników, którzy trudnią się tylko łataniem starej odzieży, przekupek, których całym majątkiem jest kosz zeschłych ciastek – na widok obdartych mężczyzn, mizernych dzieci i kobiet niezwykle brudnych. Oto miniatura kraju – myślał – w którym wszystko dąży do spodlenia i wytępienia rasy. Jedni giną z niedostatku, inni z rozpusty. Praca odejmuje sobie od ust, ażeby karmić niedołęgów; miłosierdzie hoduje bezczelnych próżniaków, a ubóstwo, niemogące zdobyć się na sprzęty, otacza się wiecznie głodnymi dziećmi, których największą zaletą jest wczesna śmierć”.

Przytułek mieścił się kilkaset metrów od opisywanych ulic i jego otoczenie niewiele różniło się od tego opisu. Być może stanie się wkrótce ową kilkupiętrową kamienicą, jak sosna ocalałą z wyciętego lasu.

„Jakże oni szczęśliwi [mieszkańcy Powiśla], ci wszyscy, w których tylko głód wywołuje apatię, a jedynym cierpieniem jest zimno. I jak łatwo ich uszczęśliwić!…Nawet moim skromnym majątkiem mógłbym wydźwignąć parę tysięcy rodzin […]. Wokulski doszedł do brzegu Wisły i zdumiał się. Na kilkumorgowej przestrzeni wznosił się tu pagórek najobrzydliwszych śmieci, cuchnących, nieomal ruszających się pod słońcem, a o kilkadziesiąt kroków dalej leżały zbiorniki wody, którą piła Warszawa. O tutaj – myślał – jest ognisko wszelkiej zarazy. Co człowiek dziś wyrzuci ze swojego mieszkania, jutro wypije, później przenosi się na Powązki i z drugiej znowu strony miasta razi bliźnich pozostałych przy życiu. Bulwar tutaj, kanały i woda źródlana na górze i – można by ocalić rokrocznie kilka tysięcy ludzi od śmierci, a kilkadziesiąt tysięcy od chorób… Niewielka praca, a zysk nieobliczony, natura umie wynagradzać.

Na stoku i w szczelinach obmierzłego wzgórza spostrzegł niby postacie ludzkie. Było tu kilku drzemiących na słońcu pijaków czy złodziei, dwie śmieciarki i jedna kochająca się para, złożona z trędowatej kobiety i suchotniczego mężczyzny, który nie miał nosa. Zdawało się, że to nie ludzie, ale widma ukrytych tutaj chorób, które odziały się w wykopane w tym miejscu szmaty. Wszystkie te indywidua zwietrzyły obcego człowieka, nawet śpiący podnieśli głowy i z wyrazem zdziczałych psów przypatrywali się gościowi”[24].

Powieść Prusa ukazywała się w odcinkach w „Kurierze Codziennym” w latach 1887–1889, wydanie książkowe (Gebethner i Wolff) miało miejsce w 1891 roku. Opisywane sceny są więc wiernym odbiciem sytuacji ubogich dzielnic Warszawy, jaka panowała w pod koniec XIX. stulecia. Warto zwrócić uwagę na rozważania Wokulskiego. Drogą wyjścia z dramatu człowieczego istnienia wydaje się Prusowi modernizacja infrastruktury miasta, a dla poprawy losu najuboższych – filantropia.

Autorzy monumentalnego dzieła poświęconego historii Warszawy podobnie opisywali dzielnice nędzy, w tym najbardziej nas interesujące Powiśle:

„Sceny z życia warszawskiej biedoty najlepiej pokazują rysunki Franciszka Kostrzewskiego. M.in. tej biedoty z Powiśla, gdzie wielu było takich, co się w ogóle bez mieszkania obywali, znajdując schronienie w lecie między szychtami drzewa lub nad brzegiem Wisły, a w zimie w suszarniach, gdzie słód wypalają, przy fabrykach lub składach drzewa. Powiśle było punktem zbornym całej czeladzi nadwiślańskiej: przewoźników i rybaków, wyrobników i drwali, ludzi o krzepkich barach i silnym zdrowiu, a niezmordowanych w pracy, którzy każdej imając się roboty żyli z dnia na dzień nie myśląc o jutrze, nie troszcząc się o lepsze czasy, ani rachując na nie”[25].

Jeśli chodzi o infrastrukturę, najbardziej pilnymi i potrzebnymi inwestycjami były wodociągi i kanalizacja miejska, a także urządzenia zapobiegające zanieczyszczeniu powietrza i walka z zaśmieceniem miasta. Problemy komunikacyjne zostały po części rozwiązane w ostatnim ćwierćwieczu XIX wieku. Najpierw wybudowano most zaprojektowany przez inż. Stanisława Kierbedzia i noszący jego imię (1864). Połączenie dzielnic Warszawy nastąpiło jednak dopiero z chwilą wybudowania kolei obwodowej oraz zbudowania mostu kolejowego przez Wisłę w pobliżu Cytadeli (oddany do użytku w 1875 roku, budowany przez firmę Lilpop, Rau i Loewenstein[26]; dla przypomnienia: Wilhelm Rau był jednym z członków komitetu opiekuńczego wspierającego budowę Przytułku). Kolej obwodowa połączyła dworce: Wschodni (wybudowany dla linii terespolskiej), Gdański (dla linii nadwiślańskiej), Główny (w okolicach obecnego Dworca Centralnego, dla Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej) oraz Wileński (dla linii warszawsko-petersburskiej)[27]. Mieszkańcy Przytułku nie mogli oglądać jeszcze mostu Poniatowskiego (dawniej Mikołajewskiego), ani położonego obok mostu kolejowego przez Wisłę, bo ich po prostu nie było. Mogli zaś spoglądać na koszary Blocha i okoliczne działki.

Natomiast problemy wodociągów i kanalizacji zostały rozwiązane jeszcze w XIX wieku, w opisywanych końcowych latach tego „stulecia pary i elektryczności”. Warszawa zawdzięczała je prezydentowi miasta Sokratesowi Starynkiewiczowi i angielskiemu inżynierowi Williamowi Lindleyowi. Przełomowym rokiem w dziejach warszawskiej inżynierii sanitarnej – pisał znawca problemu dr Włodzimierz Pessel, autor książki Antropologia nieczystości – okazał się rok 1886, kiedy to uruchomiony został pierwszy odcinek sieci wodociągowej i kanalizacyjnej[28]. W lipcu tegoż roku rozpoczęły prace zakłady wodociągowe na Czerniakowie i Koszykach. Po kilkunastu latach, między rokiem 1986 a 1900, proces modernizacji tej sieci został zakończony. „Ryszard Żelichowski przyjmuje, że po zakończeniu piątej serii robót, więc w roku 1896, «możemy mówić o pełnym uruchomieniu wodociągów», podczas gdy rok 1900 wolno uważać za koniec budowy «zasadniczego zrębu sieci kanałowej miasta»”[29]. Gdyby w 1916 roku nie doszło do przesunięcia granic miasta trzyipółkrotnego wzrostu jego powierzchni, najprawdopodobniej z końcem I wojny światowej doliczono by się niemal stu procent nieruchomości „starej Warszawy” podłączonych do kanalizacji”[30].

Trzeba – gwoli prawdy historycznej – przypomnieć, że Bloch (skądinąd skłonny do wprowadzania innowacji) był przeciwnikiem kanalizacji. W sporze „beczka czy spłuczka” – kanalizacja czy wywożenie nieczystości beczkami i użyźnianie pól – opowiedział się za beczką (spór opisał dokładnie Włodzimierz Pessel w cytowanej książce). Wygrała na szczęście kanalizacja. Podobno o stanowisku Blocha zadecydowały względy finansowe; sam był bowiem (wespół z inż. Cieszkowskim) autorem odrębnego projektu skanalizowania miasta; gdy ten przepadł, zaczął kanalizację zwalczać.

Dokonań Starynkiewicza było znacznie więcej: rozpoczął regulację Wisły w obrębie miasta, wybudował dwie hale targowe: istniejącą do dziś Halę Mirowską oraz dawne Koszyki, założył park Ujazdowski i cmentarz Bródnowski, zmodernizował oświetlenie gazowe (w latach 1875–1900), na sporym odcinku ulic miasta ułożono też drewniane bruki, ruszyły tramwaje konne. Jego kadencja przyniosła znaczące ucywilizowanie miasta.

Gorzej było z zanieczyszczeniem powietrza i usuwaniem śmieci. Już w 1862 roku w stolicy działało 318 zakładów przemysłowych[31], a w następnych latach ich liczba szybko rosła. Szczególnie garbarnie, zakłady tytoniowe, ale także np. fabryka platerów Juliana Mikołaja Frageta dały się we znaki mieszkańcom. Warto nadmienić, że co dziesiąta z tych fabryk i fabryczek zlokalizowana była na Powiślu.

Drugi z kierunków działania to szeroko rozumiana dobroczynność. Tu potrzeby wydawały się szczególnie duże. O ile do lat 60. XIX wieku zdecydowana większość ludzi mieszkała na wsi (gdzie wielopokoleniowa rodzina stanowiła główne źródło wsparcia dla najuboższych), a w zacofanym kraju dominowała gospodarka agrarna, to wraz z uwłaszczeniem sytuacja uległa zmianie. Rozwijały się szybko trzy centra przemysłowe: Warszawa (głównie przemysł metalowy), Zagłębie (górnictwo) i Łódź (przemysł tekstylny). Ludność masowo migrowała ze wsi do miast. Warszawa liczyła w 1864 roku 250 tys. mieszkańców, w 1875 roku już 300 tys., zaś dziesięć lat później 400 tys. mieszkańców. Na przestrzeni 15 lat podwoiła się liczba najemnych pracowników fizycznych, a więc tych, którzy żyli w najtrudniejszych warunkach, byli niedożywieni, tam występowały najbardziej liczne zachorowania i wysoka umieralność.

Stanisław Milewski przytacza fragment rozkazu oberpolicmajstra warszawskiego: „[corocznie] pozostaje bez zajęcia kilkuset ludzi z klasy robotniczej, którzy w ciągu zimy, wobec nader małych zarobków, pozbawieni są możności nie tylko wynajmowania dla siebie mieszkań oddzielnych, lecz nawet nie są w stanie opłacać mieszkań wspólnych, powyżej przytoczoną okoliczność potwierdza ogólna wiadoma liczba nocujących w przytułkach noclegowych w ciągu ostatnich pięciu lat, gdyż liczba ta (oprócz 63 688 osób, które znalazły w tym czasie przytułek w izbach ogrzewanych, urządzonych przy cyrkułach policyjnych) dochodzi do 188 951, co przecięciowo stanowi około 37 790 nocujących w przeciągu każdych pięciu miesięcy zimowych w roku, tj. od 1 listopada do 1 kwietnia.

[…] odwołuję się do serc obywateli tutejszych – pisał dalej policmajster – tak chętnie i zawsze spieszących z pomocą dla biednych, i proszę właścicieli domów o bezpłatne oddanie od d. 1 listopada kilku stosownych lokali […]. Nadto przekonany będąc, że znajdą się i tacy, którzy całkowicie zaopiekują się przytułkami noclegowymi i poniosą koszta na ich utrzymanie, ze swej strony wydam stosowne rozporządzenie w celu przygotowania […] łóżek, pościeli i innych niezbędnych utensylii. Pożądane jest przy tym, ażeby koszta noclegu wraz z kubkiem herbaty i pół funtem chleba, wydawanymi rano i wieczorem każdemu z nocujących nie przewyższały 5 kop. od osoby”[32].

Bohater cytowanej obszernie Lalki nie szczędził pieniędzy na ratowanie bliźnich. Bez środków finansowych, których ubodzy oczekują od zamożnych warstw społeczeństwa, nie da się bowiem niczego zrobić. Ale drogą do rzeczywistego rozwiązania problemu było tworzenie instytucji, które przejmą na siebie obowiązek pomocy tym, którzy jej potrzebują. Bez wątpienia jedną z takich profesjonalnych struktur był Przytułek św. Franciszka Salezego. Choć jego zadania wykraczały poza sezonowe noclegownie dla bezdomnych, był w znacznej mierze odpowiedzią na apel policmajstra warszawskiego.

Prus kwitował z uznaniem wszelkie działania o charakterze filantropijnym. W jednej ze swoich Kronik pisał, podkreślając m.in. zasługi Blocha, choć nie tylko: „W ostatnich czasach spotykamy nazwiska: Bloch, Górski, Kiślański, Kronenberg, Łubieński, Orsetti, Szlenkier, Szwede, Wertheim obok projektów takich instytucji, jak: szkoła politechniczna, towarzystwo ubezpieczenia robotników, sala licytacyjna i kasa zaliczkowa, towarzystwo popierania przemysłu i im podobne. Otóż niech panowie ci idą dalej w tym kierunku: niech tworzą szkoły, kasy i stowarzyszenia, niech tam aranżują swoje ambicje i kapitały, a wkrótce może im zabraknie pieniędzy na utrzymywanie pałaców, lecz za to ludzie tego kraju przestaną mieszkać w norach. Może zmniejszy się popyt na liberie i cugi, ale za to zwiększy się liczba oświeconych i zasobnych pracowników”[33].

Warszawskie Towarzystwo Dobroczynności

Przytułek św. Franciszka Salezego nie był ani pierwszym, ani jedynym z tych, którzy wsparcie dla najuboższych uczynili sensem swego istnienia. Autorzy monografii Res sacra miser. Dzieje Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności za pierwszą instytucję świadczącą usługi charytatywne uważają mało znane, utworzone w Warszawie w 1801 roku Towarzystwo Przyjaciół Ludzkości[34]. Towarzystwo to zajmowało się przygotowywaniem i rozdawaniem zupy regeneracyjnej, zwanej zupą rumfordzką. Ta forma dożywiania ubogich przetrwała całe stulecie, a może i dłużej. Jan Bloch – mimo rozlicznych obowiązków biznesowych – także rozdawnictwem zupy rumfordzkiej się zajmował, w roku 1900 został nawet prezesem wydziału tanich kuchni w Warszawskim Towarzystwie Dobroczynności i wprowadził tam tzw. kuchnie ruchome rozwożące tę zupę po mieście. Warto przytoczyć przepis na jej przygotowywanie dla 52 osób: wody kwart 30, kaszy kwart 5, grochu kwart 5, kartofli kwart 10, śledzi sztuk 6, wędzonki w kostki krojonej funt, soli 3 kwaterki[35] (wedle miar staropolskich kwarta to 0,9422 litra dla cieczy i ciał sypkich).

Przełomowym momentem w organizacji działań charytatywnych było utworzenie w 1814 roku w stolicy Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności, które stało się czymś w rodzaju koordynatora – centrum inicjatyw społecznych, mających na celu wsparcie potrzebujących. Był to trudny czas, wojny napoleońskie spowodowały ogromne straty ludzkie i materialne, zwiększyła się znacznie – w stosunku do przeciętnych – liczba rannych i chorych. Księstwo Warszawskie już nie istniało, Królestwo Polskie – jeszcze nie. Ciężar powołania Towarzystwa i pomocy potrzebującym, a te zadania wydawały się bezsporne, spoczął na osobach prywatnych. Jesienią 1814 roku Zofia Zamoyska zorganizowała spotkanie, na którym podjęto inicjatywę utworzenia WTD. Wzięli w nim udział: Anna z Zamoyskich Sapieha, Maria z Czartoryskich ks. Wirtemberska, Julian Ursyn Niemcewicz, Stanisław Staszic, Michał Bergonzoni (niegdyś lekarz osobisty króla Stanisława Augusta) i Józef Lipiński – sekretarz generalny Izby Edukacyjnej. Osoby te można uznać za twórców Towarzystwa. Niemcewicz opracował jego statut. Artykuł określający cele i zadania Towarzystwa brzmiał:

„Zamiar i przedsięwzięte środki Towarzystwa.

Kierować ofiarami dobroczynności publicznej jak najużyteczniej i ku wsparciu rzetelnie potrzebnych; użyć ku temu celowi nie tylko darów pieniężnych i rozmaitych w naturze ofiar, ale też godnego poświęcenia się osób usługi i talenta swoje ofiarujących, opatrywać pierwsze do życia potrzeby, nie mającym i nie mogącym żadnego do życia sposobu; obmyślać środki zarobku mogącym jeszcze pracować; ratować złożonych chorobą, którzy nie są w stanie lekarza i leków opłacać; te są zamiary, które sobie zakłada Towarzystwo”[36].

WTD od początku zamierzało rozciągać swoje zadania na obszar całej Warszawy, a nawet szerzej. Inne instytucje podobnego typu – w tym Przytułek św. Franciszka Salezego – miały zadania bardziej ograniczone w czasie i przestrzeni. Statut WTD był swego rodzaju wzorcem dla tych organizacji i stowarzyszeń. Były one zresztą powiązane organizacyjnie i personalnie; już z dotychczasowych rozważań wynika, że część działaczy Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności (głównie Szymon Krzeczkowski i SM Anna Kobylińska) brała czynny udział w powołaniu Przytułku i pełniła w nim funkcje organizacyjne.

W następnych latach powstawały kolejne instytucje tego typu: Towarzystwo Pań Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo (1854), Rosyjskie Towarzystwo Dobroczynności (1860), Biuro Informacyjne o Nędzy Wyjątkowej (1870), a już po otwarciu Przytułku – Prawosławne Towarzystwo Dobroczynności (1900), Towarzystwo Wspomagania Ubogich Żydów (1901) i Chrześcijańskie Towarzystwo Ochrony Kobiet (1902).

Wracając jednak do WTD (o powiązaniach WTD i Przytułku św. Franciszka Salezego będzie mowa później), w 1818 roku Zofia Zamoyska wyjednała u cara Aleksandra I szesnastowieczny gmach przy Krakowskim Przedmieściu, który istnieje do dziś, oraz 90 tys. rub. na jego remont. Aleksander I hołdował w tamtym czasie ideom liberalnym. Konstytucja Królestwa z 1815 roku była tego najlepszym dowodem. Ale już w 1818 roku pod naciskiem własnego establishmentu stopniowo zmieniał kurs na „zamordystyczny”. Jak widać, darowizna dla Towarzystwa przypadała jeszcze na „łagodne” dla Polaków lata. Wielki książę Konstanty nie darzył natomiast WTD nadmierną sympatią, głównie z tego powodu, że było inicjatywą i instytucją obywatelską i nie podlegało rządowi. W jego strukturze organizacyjnej pomieszczono 9 wydziałów: lekarski, pomocy doraźnej, zupy rumfordzkiej, ochron, opieki nad sierotami i ubogimi dziećmi, czytelni bezpłatnych, starców i kalek, kąpieli ludowych, sal zajęć i szwalni. Powstawały one w różnym czasie, w miarę umacniania Towarzystwa, ale nade wszystko w miarę rosnących potrzeb społecznych, którym WTD starało się sprostać.

 „Na mocy umowy między Julianem Ursynem Niemcewiczem a przełożonym Zgromadzenia Księży Misjonarzy opieka nad starcami i kalekami spoczywała w rękach księży i Sióstr Miłosierdzia Zgromadzenia św. Wincentego à Paulo”[37], które powstało we Francji w 1633 roku. Do Polski sprowadzono je blisko dwadzieścia lat później, o czym już była mowa. Zgromadzenie, czyli bezpośrednio siostry szarytki przejęły opiekę nad pensjonariuszami. Od 1823 roku pracowało ich 11. Prace te obejmowały: pilnowanie higieny i porządku, prowadzenie kuchni, opiekę nad chorymi. „WTD zapewniało siostrom mieszkanie, opał, wyżywienie, leczenie na koszt Towarzystwa oraz niewielkie kwoty na ubrania. Siostry po przepracowaniu 10 lat mogły zostać w zakładzie. W latach 80-tych XIX wieku siostry pracowały także w szwalniach dla dziewcząt”[38]. Ten model współpracy został przeniesiony na relacje między Radą Opiekuńczą Przytułku (później Towarzystwem Przytułku św. Franciszka Salezego) a Siostrami Miłosierdzia.

Relacje między Warszawskim Towarzystwem Dobroczynności a Przytułkiem św. Franciszka Salezego nie miały jedynie personalnego charakteru. Po klęsce powstania styczniowego wzmogły się ze stron władz carskich działania na rzecz doprowadzenia do tzw. objedinienija, tj. całkowitego podporządkowania instytucji Królestwa rozwiązaniom obowiązującym w Cesarstwie, w tym do likwidacji odrębności polskich instytucji, wprowadzenia ujednoliconych norm prawnych i rugowania języka polskiego. Za antypaństwowe uważano wszelkie formy aktywności obywatelskiej, uzyskanie zezwolenia na tworzenie różnego rodzaju stowarzyszeń było skrajnie trudne, jeśli nie niemożliwe. Także zakłady zajmujące się dobroczynnością nie mogły liczyć na wsparcie władz, musiały same troszczyć się o środki finansowe na prowadzenie działalności i utrzymywały się z jednorazowych dotacji, procentów od kapitałów złożonych w bankach, zapisów testamentowych, dochodów z czynszów od wynajmowanych lokali, składek członkowskich, wpływów z loterii i zabaw publicznych, dochodów z kwest wielkanocnych i innych. Niektóre z obywatelskich stowarzyszeń miały charakter nielegalny i tajny, np. Towarzystwo Tajnego Nauczania lub Uniwersytet Latający, inne działały pod patronatem instytucji już istniejących, w tym Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności, które z racji wieloletniej tradycji nie budziło wątpliwości władz (w taki sposób, na przykład, dostarczano książki dla potrzeb Uniwersytetu Latającego – via wydział czytelni bezpłatnych WTD[39]). Z tego powodu, jak również z racji powiązań personalnych (o których była już mowa), Maria Sobańska, a więc osoba prezydująca w Radzie Opiekuńczej Przytułku wystąpiła już w roku 1895 do Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności, by te zapewniło instytucjonalną opiekę nad kolejną inicjatywą obywatelską. Przytułek rozpoczął zatem funkcjonowanie jako sui generis agenda WTD, choć od „początku był samodzielnie zarządzany i niezależny finansowo”[40].

Inauguracja

W lipcu 1897 roku w rocznicę wmurowania kamienia węgielnego pierwsi lokatorzy zamieszkali w nowym budynku przy ulicy Solec 36. W aktach Towarzystwa znajduje się odręczna adnotacja: „Przytułek został przeprowadzony pod nr 36 Solec dnia 7 lipca 1897 r.”.

Kilka miesięcy później – 8 grudnia tegoż roku – miała miejsce uroczystość poświęcenia Przytułku św. Franciszka Salezego dla osób do pracy niezdolnych i opuszczonych. Przyszli i zebrali się w sali przeznaczonej dla modlitw Opiekunowie, Dobroczyńcy, Zarząd i zaproszeni goście.

Prasa warszawska odnotowała to wydarzenie. Bodaj najpełniej uczynił to podpisany inicjałami Fr. N. [Franciszek Nowakowski] autor artykułu Na skrzydłach miłosierdzia zamieszczonym w „Kurierze Warszawskim”:

„Czy znacie przytułek pod wezwaniem św. Franciszka Salezego dla niezdolnych do pracy? Znacie? No to posłuchajcie! Ale, zapewne, nie znacie. A warto poznać to schronienie, które świeżo powstało na warszawskim bruku i skrzydłami miłosierdzia już dziś setkę biedaków osłoniło przed nędzą i niedolą. Wczoraj właśnie, o godz. 3-ej po południu, odbył się akt poświęcenia domu dla tej instytucji. Ceremonii dopełnił, według rytuału, JE. ks. biskup Ruszkiewicz w asystencji kilku kapłanów, całego zarządu i około setki osób z różnych sfer towarzyskich naszego miasta. Wszyscy zgromadzili się naprzód w kaplicy, i tu, od stóp ołtarza, JE. ks. biskup przemówił do zebranych, podnosząc doniosłość dla społeczeństwa sprawy miłosierdzia, wykazując potrzebę i pożytek tego rodzaju zakładów, jak obecny, będący owocem miłosierdzia, ofiar i pracy osób tu zgromadzonych. Czcigodny mówca w gorących słowach dziękował przy tym za to nowe dzieło miłosierdzia obecnym opiekunom i opiekunkom, tudzież głównym ofiarodawcom, których hojne dary powołały ten zakład do życia”.

Na szczególne wyróżnienie spośród grona opiekunów zasłużyła SM Anna Kobylińska:

„Laską magiczną było w tym razie miłosierdzie, a czarodziejem siostra Anna, która tylu nieszczęśliwych od dawna przygarnia pod skrzydła swej opieki, umiejąc zawsze znaleźć dla nich pomoc i ratunek. Ona to, zrazu w wynajętym lokalu, nie mając wcale gotowych funduszów, lecz ufając w pomoc dobrych ludzi, urządziła, a raczej zaimprowizowała przytułek dla niezdolnych do pracy; ona też, chcąc ugruntować byt tego przytułku i działalność jego rozszerzyć, postanowiła wznieść dlań stałą i dogodną siedzibę. Zamiaru tego nie można było mierzyć według sił, bo w kasie przytułku nie było na ten cel żadnych funduszów, okrom dużej sumy …miłosierdzia. Lecz zamiar był szlachetny, podniosły i pożyteczny; więc siostra Anna, myśl tę ukochawszy sercem całym «mierzyła siłę na zamiary» i nie doznała zawodu. Pukała do serc dobrych, i otworzono jej”.

Wespół z prezydującymi w zarządzie Marią Kazimierzową Sobańską i Aleksandrą Weyssenhoff zorganizowała zbiórkę funduszy. „Posypały się hojne ofiary i dary w naturze…”. Władysław Marconi „złożył daninę swojego talentu i pracy, ofiarnie sporządzając plany gmachu i czuwając nad jego budową”. Z długiej listy ofiarodawców autor wymienia oczywiście Jana Blocha, jego żonę Emilię i córkę Aleksandrę, ordynata hr. Zamoyskiego, barona Lenvala, Konstantego i Antoninę Rudzkich, Wilhelma Raua i Leopolda [Juliana] Kronenberga. A z pomniejszych?

„P. Paulina Kowalewska, w kilkurazowych mniejszych sumach rs. 1000, wreszcie pp. Szymon Krzeczkowski, Maria z hr. Kwileckich Zawiszyna, ks. Konstanty Lubomirski, Jan Goldsztand i pp. Hip[olitowie] Wawelbergowie po rs. 1000. A dalej w księdze ofiar idzie długa, bardzo długa lista darczyńców, bądź ze znaczniejszymi, bądź ze skromniejszymi ofiarami […] Godzi się atoli zaznaczyć, że przy budowie i urządzeniu przytułku posypały się liczne i znaczne ofiary w naturze. Każdy prawie coś nam darował lub odstąpił – odpowiada na nasze pytanie siostra Anna. […] Na przykład, dzisiaj właśnie, przedsiębiorca robót blacharskich, p. Pytlasiński, z własnego natchnienia odstąpił nam rs. 400 z sumy należnej za wykonane roboty. Czy to nie godne wyróżnienia? Na cegle, cemencie, szynach żelaznych, urządzeniu dzwonków elektrycznych itd. – informują nas panie opiekunki – porobili nam ustępstwa pp. hr. Ronikier, Samborski, Kronenberg, Eiger i Gerlach. Urządzenia gazowe, zaprowadzone, jak pan widział, w całym gmachu, dostaliśmy zupełnie za darmo. Dzięki za to należą się Towarzystwu gazowemu i dyrektorowi jego, p. Albertiemu.

A miasto? Miasto przyszło z bardzo hojną pomocą. Dzięki życzliwości p. prezydenta, dostaliśmy darmo bruk na całym placu dokoła domu, chodnik betonowy na całym przejściu do ulicy i, co najważniejsze, urządzenia kanalizacyjne. W kaplicy prawie wszystkie przybory i ozdoby dostaliśmy w podarunku. Obraz św. Patrona przytułku, umieszczony na ołtarzu, jest dziełem i ofiarą prof. Gersona, świeczniki dał nam Fraget itd”.

Perspektywy nie rysowały się jednak wesoło. Nie było pieniędzy na utrzymanie zakładu.

„Trzeba jeszcze zapłacić rs. 6000 długu, jako resztę należności za dotychczasowe roboty. Ale nie obawiamy się. Wszak dobrych serce w Warszawie nie zabraknie. Ot, czy pan wie, skąd czerpiemy żywność dla swoich pensjonariuszy, których mamy już setkę? Tylko z darów. Mięso dostajemy darmo od 150 rzeźników miejscowych, a pieczywem obdarzają nas również bezpłatnie piekarnie, w szczególności pp. Łapiński i Kropiwnicki. Ze wsi coraz ktoś nadeśle kartofli i «jakoś to będzie». […]

Chociaż to życie idzie po grudzie,
Jak mi Bóg miły, dobrzy są ludzie”.

Po tych wyrazach wdzięczności (i garści cennych informacji dotyczących donatorów) następuje krótki opis domu:

„Na trzech piętrach mieszczą się sale dla nich [pensjonariuszy], przylegające do obszernego i widnego korytarza, który zastępuje jadalnię i miejsce wspólnych przechadzek i posiedzeń. Na parterze mieści się oddział męski, oba piętra przeznaczono dla kobiet. Na każdym piętrze znajduje się jedna sala większa na 14 łóżek (na górnym piętrze taką salę obrócono na kaplicę), po dwie duże, każda z pomieszczeniem na 11 łóżek, po dwie mniejsze i wreszcie pokoje pojedyncze. Tuż obok szatnia i inne pomieszczenia, odpowiadające potrzebom zakładu. Na dole, w suterynie obszerna kuchnia, pralnia, spiżarnia i jeden pokoik mieszkalny. Wszędzie zlewy i kanalizacja, gaz, dzwonki elektryczne, wreszcie ładne posadzki terakotowe, odpowiadające względom czystości. Meble skromne, ale porządne i czyste. W sypialniach łóżka żelazne z osobną przy każdym z nich szafką na odzież i bieliznę pensjonarza, a na korytarzach duże stoły i ławki malowane olejno”.

Są też w Przytułku pokoje osobne:

„przeznaczone dla pensjonarzy płatnych, którzy, za skromną stałą opłatą miesięczną, znajdują tu całkowite utrzymanie i opiekę. Nadto pomyślano o dzieciach okolicznej ludności robotniczej. Zajęci pracą pozadomową, rodzice mogą, bez żadnej zapłaty, oddawać na cały dzień swe maleńkie dzieci do urządzonego przy przytułku schroniska, nazwanego Żłobkiem i utrzymywanego kosztem p. Emilii Kronenbergowej [autor pomylił się – chodzi o Emilię Blochową, żonę ofiarodawcy gruntu pod Przytułek i aktywną członkinię zarządu Towarzystwa, z domu Kronenberg]”[41].

„Kurier Warszawski” nie był jedyną gazetą, która odnotowała to wydarzenie. Antoni Skrzynecki w 51. numerze tygodnika „Wędrowiec” z 1897 roku napisał:

„Wieki i święty Mąż, który z przykazania miłości bliźniego utworzył zakon, nie przestaje żyć wśród Braci i Sióstr reguły św. Wincentego à Paulo. Jak przed stu laty Baudouin, ubogi misjonarz francuski, przybyły nad Wisłę, pod wpływem gorącej miłości bliźniego ufundował wiekopomną instytucję, tak obecnie jesteśmy świadkami podobnej działalności Sióstr zakonu św. Wincentego à Paulo. Za sprawą jednej z nich, Siostry Julii, stanął przytułek Ś-go Stanisława Kostki, obecnie zabiegi drugiej, Siostry Anny, zostały uwieńczone pomyślnym skutkiem w postaci przytułku dla niezdolnych do pracy, pod wezwaniem Ś-go Franciszka Salezego. Zakład ten, w dniu 8-ym b.m. w uroczystość Niepokalanego Poczęcia N. Marii Panny, J.E. ks. biskup Kazimierz Ruszkiewicz w obecności wielu osób zaproszonych poświęcił.

Na pustym do niedawna placu, pod Nr. 36 na Solcu, wznosi się obecnie dwupiętrowy dom, okazale wyglądający, w którym mieszczą się higienicznie urządzone sale dla 150 pensjonarzy i pensjonarek, rekrutujących się z najnieszczęśliwszych rozbitków szarej doli ludzkiej. Bo czyż może być większe na tej ziemi nieszczęście, jak niezdolność fizyczna, w postaci kalectwa lub starości, do pracy, która jest naszym przeznaczeniem i środkiem zapewnienia bytu doczesnego? Ta kategoria nędzarzy, przy swoim niedołęstwie pozbawionych opieki i pomocy rodziny, budzi chyba najgłębszą litość. Takie uczucie, spotęgowane ideą powołania, w sercu czcigodnej Siostry Anny, stworzyło właśnie owo dzieło miłosierdzia. Gdyby tu chodziło o przedsięwzięcie, mierzone piędzią zwykłego ziemskiego interesu, każdy przy rozpoczęciu budowy przytułku powiedziałby, że to szaleństwo ważyć się na fundowanie instytucji bez kapitału zakładowego. Ale Siostra Anna wierzyła, że Ten, który w jej sercu rozpalił tak potężny ogień miłości bliźniego, pobudzi i innych serca do ofiarności, do dopomożenia zacnym zamiarom pobożnej Szarytki. I ufność w łaskę Bożą a pomoc dobrych ludzi nie zawiodła. Kiedy zakładano fundamenty, pusta już kasa wnet się zapełniła, tak, że starczyło na kupno cegły i wapna oraz pokrycia kosztów robocizny. Mury stanęły, lecz na wykończenie wnętrza nie było ani grosza. I znów pojawili się nowi ofiarodawcy, a całość robót rychło dobiegła kresu. W dniu otworzenia i poświęcenia przytułku było już w nim stu pensjonariuszy. Zachodzi pytanie, skąd czerpać fundusze na wyżywienie tylu osób? Siostra Anna, doznawszy już tylu dowodów prawdziwie cudownych Opatrzności Bożej, nie obawia się o przyszłość instytucji, dźwigniętej wiarą i energią naśladowczyni Ś-go Wincentego à Paulo. W tym wielkim dziele miłosierdzia znajduje Ona dzielną pomoc w członkach zarządu przytułku, spośród których okazują dużą ofiarność panie Kazimierzowa Sobańska i Aleksandra Weyssenhoffowa.

Kiedy się baczniej przyglądamy naszej filantropii współczesnej i gdy głębiej wnikamy w jej przyczyny i skutki, musimy przyjść do wniosku, że tylko takie czyny miłosierdzia mają moc i trwałość, które wypływają z ducha pobożności i z ducha pokory chrześcijańskiej. Jesteśmy przekonani, że filantropia nasza i w ofiarności publicznej i w skuteczniejszym łagodzeniu prawdziwej nędzy i niedoli, stałaby się o wiele racjonalniejszą, gdyby takie ciche ziemskie anioły w białych kornetach, jak siostry Anna i Julia, bywały do kierownictwa sprawami dobroczynnymi w szerszym, niż dotąd, zakresie powoływane”[42].

Apel o przyznanie większych kompetencji siostrom miłosierdzia nie był – jak się wydaje – potrzebny. Szarytki – w miarę swoich sił – robiły bardzo wiele, pomagał im w tym personel świecki, bo same nie byłyby w stanie sprostać wszystkim zadaniom. Problem działalności dobroczynnej, tak dawniej, jak i obecnie, polega na niewystarczalności środków finansowych w stosunku do potrzeb. Jego istotę lepiej chyba rozumiał autor artykułu w „Tygodniku Mód i Powieści”, który zamieścił w jednym z grudniowych numerów następującą informację:

„W dniu 9 grudnia r.b. J.E. Biskup Ruszkiewicz dopełnił obrzędu poświęcenia kaplicy i zakładu dla starców płci obojej, niezdolnych do pracy, pod wezwaniem św. Franciszka Salezego, na miejscu nowym, w którym ten przytułek został pomieszczony. Inicjatorką założenia tej instytucji była przed kilkunastoma laty znana w szerokich kołach nędzy warszawskiej, siostra miłosierdzia Anna Kobylińska. Za jej sprawą powstał zawiązek schronienia, przy jej niezmordowanej pracy rozwijało się ono, aż doszło do gmachu własnego, dzięki ofiarności osób, których nazwiska czujemy się w obowiązku podać tutaj do wiadomości czytelników. Grunt pod budowę ofiarował p. Jan Bloch; pieniądze na wzniesienie jej złożyli: p. Bloch 4,000 – p.p. A. Weyssenhofowa 5,000 rs. [rubli srebrnych] – Ordynat hr. Zamoyski 5,000 – baron v. Lenval 3,000 – p. Wilhelm Rau 2,000, pp. Konstantowie Rudzcy 2,000 rs – p. Leopold Kronenberg 1,500 rs. i wiele innych osób, których dary przy bezinteresownym kierownictwie technicznym p. Wł. Marconiego pozwoliły na koniec na wykończenie gmachu, odpowiadającego wszystkim możliwym ulepszeniom higieny współczesnej. Nadto przy schronieniu ufundowała pani Emilia Bloch ochronę na pomieszczenie przez dzień 50 dzieci robotników fabrycznych, udających się do pracy.

Schronienie starców niezdolnych do pracy mieści się obecnie przy ulicy Solec nr 30”[43].

Gazeta nie grzeszyła precyzją; adres Przytułku to Solec 36 (dziś 36a), a Jan Bloch zaoferował 2 tysiące rubli, choć wraz z postępem budowy mógł jeszcze coś dołożyć. Informacja w pełni jednak oddaje to, co się działo.

„Tygodnik Ilustrowany” odnotował fakt oddania budynku stosunkowo krótką, za to z werwą napisaną notatką:

„Przytułek św. Franciszka Salezego.

W ubiegłym tygodniu odbyło się poświęcenie nowej instytucji filantropijnej. Jest nią przytułek dla ludzi starszych, osłabionych wiekiem i niezdolnych samodzielnie na chleb pracować.

Wśród plemion dzikich ludzie tacy nie sprawiają filantropom kłopotu: są oni po prostu zabijani, jako – nieużytki. Plemiona cywilizowane, jak widzimy, poczynają sobie z nimi delikatniej.

Nowy przytułek urządzony został w ten sposób, że starość jest w nim nie tylko znośna, ale nawet przyjemna. Pensjonariusze i pensjonarki mają tam pomieszczenie wygodne. W pokojach widnych, schludnych, pełnych powietrza, w jakich może i za lat młodych nie mieszkiwali. Jedzenie dostają smaczne i zdrowe, a że starość modlić się lubi i często potrzebuje, urządzono w przytułku kaplicę, ozdobioną pięknymi obrazami i artystycznie wykonanym cymborium.

Zakład, mieszczący się we własnym dwupiętrowym gmachu, przyjął już dotąd pod swe skrzydła opiekuńcze stu pensjonariuszy, posiada zaś jeszcze miejsca na pięćdziesięciu”[44].

Ta data [8 grudnia] wydawałaby się najbardziej trafiona, jeśli chodzi o ustalenie momentu inicjacji działalności Przytułku w nowym Domu. Ale na podstawie przeglądu spisów mieszkańców domów wynajętych przez SM Annę Kobylińską pierwszymi odnotowanymi w rejestrach Przytułku byli pensjonariusze z mieszkań przy Cichej 5 (wynajętego 15 sierpnia 1889 roku na 12 miesięcy za cenę 12 rub. miesięcznie), Tamka 16, 18 i 39 oraz Szczygla 3 i 7. W prowadzonej od 1888 księdze ewidencyjnej, w mieszkaniu na Cichej wymienione są jako pierwsze mieszkanki

  1. Teofila Buchman, wdowa chora z córką Leokadią – lat 8, której zadaniem było pilnowanie porządku i dzieci od 1883 roku; wyprowadziła się, kiedy dzieci dorosły do pełnoletności;
  2. Anna Hamel, szwaczka, astmatyczka, chora na oczy, lat 56; od 1 grudnia 1885; zmarła 24 kwietnia 1904 roku;
  3. Marianna Dobrowolska, wdowa, suchotnica, lat 50; od 1 sierpnia 1885 roku; zmarła 15 listopada 1899; pochowana na Bródnie na koszt Przytułku;
  4. Anna Kowalska, sierota, kaleka na nogę, lat 39; od 1 kwietnia 1887, zmarła nagle 13 maja 1894 roku;
  5. [Nazwisko nieczytelne] Wiktoria, suchotnica, katarakta zachodzi na oczy, lat 38; od 1 marca 1889; zmarła 23 grudnia 1899 roku pochowana na Bródnie na koszt Przytułku[45].

W mieszkaniu na Tamce 3 wymieniono:

  1. Zofię Kuchowską z małym dzieckiem, porzuconą przez męża, która znalazła miejsce w Przytułku 1 stycznia 1889 roku;
  2. Katarzynę Maciejak, włóczęgę[46].

Kolejne mieszkania wynajmowano w różnych terminach i na różnych warunkach. Mieszkanie na Tamce 16 wynajęto za 5 rub. miesięcznie od 1 października 1890, na Tamce 18 od 8 kwietnia 1891 roku za 12 rub. miesięcznie, Szczyglą 7 od 1 stycznia 1894 roku za 100 rub. rocznie. Od 1895 roku dla wszystkich tych lokalizacji używa się już jednej nazwy – Przytułek św. Franciszka Salezego. Mieszkankami były głównie kobiety, na ogół ciężko doświadczone przez los, stare, w zdecydowanej większości ciężko chore. Suchoty, astma, choroby oczu, reumatyzm, paraliż – to najczęściej wymieniane choroby pensjonariuszek. Nie brakło kalek: Ewa Szafrańska (poz. 240) nie miała nosa, zmarła na „wilka” (być może chodzi o raka odbytnicy). Karolina Sokołowska – nie miała oka (poz. 241). Aniela Woźnicka straciła obie nogi i znalazła się w mieszkaniu przy Tamce 18 wprost ze szpitala na Pradze.

Pierwszy mężczyzna pojawia się w rejestrach na Tamce 16, jest nim Edward Garnier (? nazwisko częściowo nieczytelne) i to dopiero na 71 pozycji. Drugim był Józef Dutkiewicz, lat 61, który zamieszkał w mieszkaniu przy Szczyglej 3 (poz. 105). Większa liczba pensjonariuszy – mężczyzn pojawia się dopiero począwszy od roku 1897, np. zanotowani w rejestrach pod numerami 188–202 to sami mężczyźni, są wśród nich leśniczy, obywatel ziemski i dzierżawca majątku.

Pierwsi protegowani znaleźli się w Przytułku w 1890 roku, są nimi:

  1. Tekla Muszyńska, lat 58, chora na oczy z protekcji pp. Rudzkich,
  2. Agnieszka Wiśniewska – rekomendowana przez Aleksandrę Weyssenhoff.

Można przypuszczać (protekcje były skrupulatnie rejestrowane), że pozostałe mieszkanki znalazły się w wynajmowanych domach, a potem w Przytułku „z ulicy”. Potem rekomendacji było coraz więcej, za Ludwiką Czajkowską (poz. 302) wstawiła się Emilia Blochowa, za Władysławem Ciszewskim (poz. 194) Jan Bloch, za Janem Smoliczem (poz. 306), byłym obywatelem ziemskim, Ksawerowa Branicka. Jakub Stefański był służącym Leopolda Juliana Kronenberga, zaś Józef Lewandowski – rządcą dóbr hr. Potockiego. Widać nie tylko „dobrą rękę” protektorów, ale także zmiany w społecznym składzie mieszkańców Przytułku.

Od samego początku najwięcej kłopotów przysparzali młodzi podopieczni. Władysław Rożniatowski (poz. 253), lat 16, przyjęty z protekcji JW. Hołyńskiej, kradł, dobrał sobie klucze od pomieszczeń, w końcu uciekł. Ignacy Wysocki (poz. 257), lat 21, szewc „wyszedł z przytułku samowolnie szukać kariery na świecie i uważał się być pokrzywdzonym, że był w przytułku”. Wśród mieszkańców Przytułku znalazły się też kilkuletnie dzieci, w większości sieroty lub półsieroty – umieszczano je potem w różnych zakładach opiekuńczych (u św. Kazimierza, u Dominikanów, u św. Wincentego), półsieroty czasem zabierał pozostały przy życiu rodzic.

Z niektórych zapisów w księdze ewidencyjnej można odtworzyć historie ludzi, którzy w Przytułku się znaleźli. Choćby Józefy Woźniak, która w wypadku kolejowym straciła prawą rękę i lewą nogę, w Przytułku znalazła się z rekomendacji Aleksandry Weyssenhoff, zaś odeszła z powodu małżeństwa z J. Wysockim – niewidomym, mieli bowiem zajmować się żebractwem, „korzystając” z widocznego kalectwa. Jednak w czasie „wielkoświatowej wojny” zostali przyjęci na powrót, gdyż znajdowali się w ostatniej nędzy, a ona „położyła się i umarła”[47].

Ustalenie dat jest zatem nieco bardziej skomplikowane. Można przyjąć, że działalność dobroczynna (najpierw pod wezwaniem św. Józefa, później św. Franciszka Salezego, prowadzona przez SM Annę Kobylińską, rozpoczęła się w 1882 roku. Mówi się wówczas (vide: spisy mieszkańców) o „Opiece św. Józefa”, ale już wtedy używano nazwy „Przytułek” (gdy mowa o pogrzebach na koszt tej instytucji). Decyzję o budowie własnego obiektu podjęto w 1895 roku, budowę zakończono w 1897 roku (wtedy pierwsi mieszkańcy wprowadzili się na Solec 36). Początkowo nie prowadzono statystyk z uwagi na różne lokalizacje mieszkań, pierwsze zestawienia liczbowe datują się na rok 1902. Rok później, z chwilą powstania Towarzystwa w Przytułku, znajdowało się 197 osób, łącznie z personelem (ksiądz, siostry miłosierdzia i służba) oraz 60 dzieci w żłobku (pobyt dzienny). Liczby te utrzymały się – z niewielkimi w sumie wahaniami – aż do wybuchu II wojny światowej.

Wracając do aktu poświęcenia Przytułku, ks. biskup sufragan warszawski Kazimierz Ruszkiewicz, proboszcz parafii św. Krzyża, po uroczystych słowach o roli sprawy miłosierdzia, podkreślił znaczenie instytucji dobroczynnych dla rozwoju dużych miast. Nie obyło się bez podziękowań dla inicjatorów i ofiarodawców. Jak wynikało z relacji prasowych, mówca wymienił Sobańskich (Kazimierza i Marię), Blochów (Jana i Emilię), Aleksandrę Weyssenhoff oraz Maurycego Zamoyskiego (dali najwięcej w gotówce, po 5 tysięcy rub.), małżeństwo Rudzkich i Władysława Marconiego. Krótkie notki biograficzne większości z nich zamieszczono wyżej. Teraz miejsce na uzupełnienia:

Maurycy hrabia Zamoyski, urodzony w 1871 roku w Warszawie, był piętnastym z kolei ordynatem na Zamościu, politykiem, dyplomatą i działaczem społecznym, członkiem Ligi Narodowej od 1905 roku, członkiem Towarzystwa Tajnego Nauczania, posłem do rosyjskiej Dumy Państwowej. Po odzyskaniu niepodległości kandydował z ramienia prawicy w wyborach Prezydenta RP, w ostatecznym glosowaniu przegrał z Gabrielem Narutowiczem, zamordowanym później przez prawicowego fanatyka. Sprawował (1924) urząd ministra spraw zagranicznych, był też przez 5 lat ambasadorem RP w Paryżu. Zmarł w 1939 roku w Klemensowie.

Konstanty Rudzki – inżynier odlewnictwa i górnictwa, założyciel odlewni w Warszawie przy Warsztatach Żeglugi Parowej na Wiśle, spółce założonej przez Andrzeja Zamoyskiego w 1858 roku. Rozbudował działalność, zajmując się budową maszyn; prowadzone przez niego przedsiębiorstwo otrzymało nazwę Fabryka Machin i Odlewów Żelaznych K.[onstanty] Rudzki i S-ka, przekształcone następnie (1893) w Towarzystwo Akcyjne. Rudzki zmarł w 1899 roku, lecz firma K. Rudzki i S-ka stopniowo rozszerzała swoją działalność na budownictwo, przemysł stalowy i inżynierię. Budowała mosty w Cesarstwie Rosyjskim i Królestwie, m.in. konstrukcje mostu Poniatowskiego (1914) w Warszawie i mostu Chabarowskiego (1916), mosty dla Kolei Warszawsko-Petersburskiej i Kolei Amurskiej, a także konstrukcje dla Hali Mirowskiej w Warszawie i warszawskich wodociągów. Po II wojnie fabryka została znacjonalizowana i ostatecznie zlikwidowana w 1948 roku. Natomiast jego żona, Antonina z Jeleńskich Rudzka, urodzona prawdopodobnie w 1843 roku, była drugą żoną Konstantego (wyszła za mąż w 1872 roku) i udzielała się aktywnie w działalności Przytułku i w innych inicjatywach dobroczynnych, pełniła też przez kilka lat funkcję prezydującej w Zarządzie.

Wróćmy do uroczystości: po przemówieniu i prośbach o kontynuowanie wsparcia finansowego poświęcono najpierw pokój modlitwy, a następnie cały dom. Protokół został podpisany przez wszystkich uczestników, nie wszystkie nazwiska udało się zidentyfikować, ale warto zwrócić uwagę na obecnych – obok osób wymienianych uprzednio jako inicjatorzy, organizatorzy lub darczyńcy – doktorów Karola Benniego i Ignacego Baranowskiego, Ludwika Górskiego, Marię z Blochów Kościelską, prof. Wojciecha Gersona, Zofię Czacką, Konstantego Potockiego i innych, w tym także małżonki lub córki znanych osób, które w udzielały się w inicjatywach dobroczynnych.

Karol Benni (1843–1916) to wybitny lekarz wielu specjalności, najbardziej znany jako laryngolog, ale też chirurg (ordynator chirurgii w Szpitalu Dzieciątka Jezus w Warszawie), wychowawca i nauczyciel kadr pielęgniarskich. W 1873 roku założył tygodnik „Medycyna” i zainicjował ideę profesjonalnego przygotowania zakonnych pielęgniarek (do zadań Przytułku pasował jak ulał). Otworzył własną lecznicę w Warszawie i prowadził zakład leczniczy Podgórze w Nałęczowie, gdzie gościli wybitni przedstawiciele nauki i kultury polskiej. W latach 1873–1914 prowadził salon w Warszawie, bodaj najbardziej znany i ceniony spośród wszystkich salonów Królestwa. Na piątkowych spotkaniach (słynne „piątki” u Benniego), gdzie pojawiała się elita intelektualna Królestwa, omawiano sprawy kultury, nauki, gospodarki, tu rodziło się wiele inicjatyw społecznych. Był członkiem Komitetu Budowy pomnika Mickiewicza, wiceprezesem i prezesem Zachęty, prezesem Towarzystwa Popierania Przemysłu Ludowego, inspiratorem budowy Muzeum Przemysłu i Techniki na warszawskiej Tamce. Zaprzyjaźniony z Blochami, korzystał z ich wsparcia przy wielu inicjatywach dobroczynnych, m.in. popierał finansowane przez Emilię Blochową utworzenie w Nałęczowie Szkoły Instruktorów Zabawkarskich[48].
Pani Ludwika Benni, wdowa po doktorze, w latach 1918–1924 była jedną z pensjonariuszek Przytułku, w którym zajmowała dwa pokoje na drugim piętrze.

Ignacy Baranowski (1833–1919) to także lekarz, absolwent studiów w Dorpacie i specjalizacji w Berlinie, Wiedniu i Paryżu, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego. Współtworzył Towarzystwo Naukowe Warszawskie, na jego rozwój przeznaczył też w testamencie znaczne kwoty, organizował sanatorium przeciwgruźlicze w Zakopanem i Muzeum Tatrzańskie (był przyjacielem i współpracownikiem Tytusa Chałubińskiego).

Obaj brali udział w ruchu patriotycznym poprzedzającym powstanie styczniowe; Baranowski z powodu uczestnictwa w manifestacjach nie uzyskał tytułu profesora zwyczajnego, pozbawiono go prawa wykładania i zmuszono do przejścia na emeryturę. Benni walczył w powstaniu, prawdopodobnie w oddziałach Langiewicza, by uniknąć aresztowania, musiał na pewien czas wyemigrować, podobnie jak Leopold Kronenberg.

Maria Kościelska była najstarszym dzieckiem w rodzinie Emilii i Jana Blochów, żoną wybitnego polskiego polityka Józefa Kościelskiego, przywódcy koła polskiego w parlamencie niemieckim za rządów Capriviego. Wskutek nasilenia tendencji antypolskich Kościelski odszedł z polityki i wraz z żoną osiadł w swym majątku ziemskim w Miłosławiu. Maria błyszczała na dworze cesarskim, potem aktywnie uczestniczyła w działalności charytatywnej. Ich wnuk założył znaną i aktywną do dziś Fundację Kościelskich.

Ludwik Górski (1818–1908), syn powstańca listopadowego, ziemianin i działacz społeczny, właściciel majątku Sterdyń. Jako jeden z pierwszych w Królestwie Polskim wprowadził nowoczesne metody gospodarki rolnej. Współpracował z Andrzejem Zamoyskim w przygotowywaniu „Roczników Gospodarstwa Krajowego” oraz w organizacji tzw. zjazdów klemensowskich, gdzie popularyzowano sprawy modernizacji rolnictwa. Był jednym ze współzałożycieli Towarzystwa Rolniczego (1856), zlikwidowanego kilka lat później na wniosek margrabiego Aleksandra Wielopolskiego. Aktywny działacz Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego, Towarzystwa Kredytowego m. Warszawy, członek zarządu kolei terespolskiej. Konserwatysta i popularyzator katolickiej myśli społecznej.

Wojciech Gerson (1831–1901) – malarz, architekt i historyk sztuki, kształcił się w warszawskiej Szkole Sztuk Pięknych oraz w Petersburgu i Paryżu. Był członkiem założycielem Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie, profesorem i wychowawcą licznej grupy malarzy, m.in. Józefa Chełmońskiego i Józefa Pankiewicza, Leona Wyczółkowskiego, Władysława Podkowińskiego i innych. Autor obrazów historycznych, a także widoków Warszawy i cyklu litografii poświęconych ubiorom ludu polskiego. Pochowany na cmentarzu ewangelicko-augsburskim.

Konstanty Potocki (1846–1909) – prawnuk Szczęsnego Potockiego, ziemianin kresowy, zasłużony w budowie lokalnych dróg, mostów, młynów i kanalizacji. Skoligacony z Zamoyskimi. Odznaczony przez papieża orderem św. Grzegorza Wielkiego.

Poświęcenie tak znacznej uwagi biografiom znanych postaci nie jest przypadkowe. Okazuje się bowiem, że działalność charytatywna, a także sama inicjatywa organizacji Przytułku św. Franciszka Salezego zgromadziła wybitnych przedstawicieli polskiego życia gospodarczego, społecznego, nauki i kultury. Można powiedzieć: wybitnych Polaków swoich czasów. Arystokrację ziemiańską, duchowieństwo, wielkich finansistów i przemysłowców, cenionych naukowców, ludzi kultury, innowatorów postępu. Przyczyny tego zjawiska były wielorakie. Zazwyczaj rolę w zakresie wyrównywania poziomu życia różnych warstw ludności, opieki społecznej, zmniejszania biedy i wykluczenia bierze na siebie państwo i jego instytucje. Jeśli nawet nie zapewnia ono bezpośredniego wsparcia materialnego, to przynajmniej pełni rolę inspiratora i organizatora działań realizowanych siłami sektora prywatnego lub siłami społecznymi, nadaje im właściwy kierunek i kształt. W warunkach braku polskiej państwowości nie można było tego oczekiwać od opresyjnego państwa zaborczego, w interesie którego nie leżało wypełnianie obowiązków służących Polakom. Mogły wypełniać te zadania jedynie własne organizacje społeczne (dziś nazwano by je organizacjami pozarządowymi), które często musiały ukrywać się pod niebudzącymi podejrzeń władz szyldami. Choć – bez wątpienia – Przytułek był instytucją tylko i wyłącznie charytatywną, to jednak integrował przedstawicieli różnych warstw i zawodów; dążyli oni wspólnie do realizacji określonych celów, „zastępując” w ten sposób władzę publiczną. Zdumiewa zgodność poglądów ludzi, różnych pod względem pozycji materialnej, społecznej, wyznawanej religii, wykonywanego zawodu i własnych interesów.

Co łączyło takich ludzi, jak Maurycy Zamoyski (arystokrata o wielowiekowej tradycji), Bloch (finansista i inwestor kolejowy, a ponadto reprezentant ruchu pacyfistycznego), Rudzki i Gerlach (przemysłowcy), ks. Brzeziewicz (wówczas duchowny średniej rangi), Benni i Baranowski (lekarze i społecznicy, reprezentanci tworzącej się inteligencji, Benni był przy tym luteraninem), Bolesław Prus (pisarz), a wszystko pod kuratelą biskupa Ruszkiewicza? Okazuje się, że oczywiste na pozór różnice poglądów, a nawet antagonizmy znikały. Można powiedzieć przekornie: kiedy jest co robić, a robić niczego innego nie można, przestają istnieć przeszkody uniemożliwiające zintegrowane działanie. Ludzie różnej profesji, wyznania i autorytetu znajdowali wspólną płaszczyznę działania, tak ważną w warunkach politycznego zniewolenia. Tworzyło się także forum aktywności dla kobiet, które przejmowały de facto kierowniczą rolę w bezpośrednim zarządzaniu, podkreślając swoją obecność jako oczywistych współuczestniczek podejmowanych zadań, a nie tylko reprezentantów swoich mężów (Maria Sobańska obok Kazimierza Sobańskiego, Emilia Bloch obok Jana Blocha, Antonina Rudzka obok Konstantego Rudzkiego, Aleksandra Weyssenhoff jako samodzielnie działający szef, Anna Kobylińska jako członek Zarządu Towarzystwa, ale też jako de facto dyrektorka wykonawcza, która o wszystkim wie i wszystkim kieruje itd.).

Ewa Leś w książce Zarys historii dobroczynności i filantropii w Polsce dostrzega pewną różnicę znaczeniową w pojęciach „filantropii” i „dobroczynności”. Choć pojęcia te używane są zamiennie, to jednak dobroczynność „rozumiana jest jako nakaz religijny, akcentujący potrzebę opieki nad najuboższymi”[49], zaś filantropia to praktyczna realizacja świeckiej idei humanitaryzmu. W działalności Przytułku i Towarzystwa oba te nurty splatały się ze sobą i znajdowały wzajemną płaszczyznę współpracy.

Rozstanie z WTD i pierwsze samodzielne kroki

Wraz z rozpoczęciem działalności wyłoniła się kwestia organizacyjnego usytuowania Przytułku i jego władz. W 1902 roku zdecydowano się na usamodzielnienie i „wyjście” ze struktury Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności. Relacje układały się stosunkowo dobrze, choć WTD nie traktowało swej roli jako wyłącznie fasadowej. Władze Towarzystwa przeprowadzały okresowe kontrole działalności Przytułku i choć nie zgłaszały uwag – przeciwnie, pisały o wzorowym porządku i przekazywały wyrazy uznania – to jednak co systematyczna kontrola, to kontrola. W archiwach zachowały się dwie opinie o wizytacjach, jakie WTD przeprowadziło w żłobku utrzymywanym przez Emilię Blochową, obie entuzjastyczne. Oto treść jednej z nich:

„W dniu 11-tym czerwca 1900 r. odbyła się wizyta doroczna w żłobku przy Zakładzie Świętego Franciszka Salezego, w obecności Szanownej Głównej Opiekunki i Delegowanych Członków WTD. Żłobek utrzymywany jest kosztem Jaśnie Wielmożnej Pani Emilii Blochowej. Obecnie znajduje się [tam] 60 dzieci (30 dziewczynek i 30 chłopczyków) pod kierunkiem Sióstr Miłosierdzia. Dzieci wyglądają zdrowo, wesoło i czysto, a na zadawane pytania odpowiadały swobodnie i ze znajomością przedmiotu. W prowadzeniu Zakładu dostrzega się wielką staranność i serdeczną pieczołowitość o dobro dziatwy. Za tak pomyślne wyniki Delegacja składa niniejszym Szanownej Założycielce, Szanownej Głównej Opiekunce i Szanownym Siostrom Miłosierdzia serdeczne Bóg zapłać”[50].

Druga opinia z 1902 roku była równie entuzjastyczna. Wizytację prowadził wiceprezes Wydziału Ochron i Żłobków WTD inż. Feliks Rycerski w towarzystwie dwóch wizytatorów. Dzieciom zadawano nawet pytania z religii i historii świętej. Nie było to zatem tylko wykonywanie uciążliwego, formalnego obowiązku.

Co zadecydowało zatem o decyzji usamodzielnienia się? Z pewnością względy ambicjonalne – twórcy Przytułku plasowali się wysoko w społecznej i materialnej hierarchii, nic dziwnego, że chcieli decydować o funkcjonowaniu struktury, którą sami stworzyli i za którą zapłacili. Ważne były także relacje z władzami administracyjnymi. Biurokracja carska uwzględniała tylko wnioski i prośby tych organizacji, które zostały formalnie zatwierdzone. Każdorazowa inicjatywa Przytułku musiała więc odbyć długą wędrówkę via WTD – do administracji rosyjskiej, czasem nawet do Petersburga. Często dotyczyło to kwestii z pozoru błahych: cóż w działalności dobroczynnej mogło naruszać surowe reguły, jakie Polakom narzucono? A jednak! W opisywanym czasie mnożyły się inicjatywy społeczne, na które władze patrzyły podejrzliwie (nie bez powodu zresztą). Niech się cała wieś spali, ale porządek musi być – ta strażacka dewiza towarzyszy zazwyczaj biurokracji, nie tylko rosyjskiej. Przyspieszenie działania, skrócenie drogi służbowej przyświecały zatem kierownictwu Przytułku, zwłaszcza że dochodziło zapewne do różnicy zdań z WTD (które z ogniw biurokratycznego łańcucha nie chce dołożyć swoich trzech groszy?). Władze dokonały zresztą zmian w składzie Zarządu WTD, co również stało się powodem wystąpienia Rady Opiekunów Przytułku, by poddać się kurateli Rady Miejskiej Warszawy, a potem podjąć działania na rzecz formalnego powołania Towarzystwa. Biorąc pod uwagę „usytuowanie” Opiekunów w hierarchii społecznej, musiało ono skończyć się pozytywnie.

Inicjatywa założenia Towarzystwa była jednym z pierwszych przejawów społecznego ruchu na rzecz tworzenia organizacji społecznych i stowarzyszeń, jaki miał miejsce w Królestwie w początkach XX stulecia, a nasilił się w czasie trwania rewolucji 1905 roku i po niej. Powstała wówczas m.in. Polska Macierz Szkolna, Centralne Towarzystwo Rolnicze, Towarzystwo Kółek Rolniczych oraz organizacje powiązane z Kościołem: Stowarzyszenie Robotników Chrześcijańskich, Towarzystwo Bibliotek Parafialnych, Towarzystwo Opieki na Wychodźcami itd. Utworzenie Towarzystwa Przytułku mieści się w ramach tego nurtu, a fakt, iż powstało ono kilka lat wcześniej, może być uważane za jaskółkę zapowiadającą przyszłą aktywność[51].

17 kwietnia 1903 roku Ministerstwo Spraw Wewnętrznych w Petersburgu [sic!] wyraziło zgodę, zatwierdziło statut i nadało Towarzystwu Przytułku św. Franciszka Salezego osobowość prawną (w imieniu wnioskodawców prowadził tę sprawę mec. Alfons Ziętkowski). Warto zwrócić uwagę na sugerowaną wcześniej procedurę, zgodnie z którą o formalnej akceptacji Przytułku decydowały nie władze miasta (rosyjskie przecież), ani nawet gubernator Priwislinskowo Kraja (był nim w tym czasie Michaił Czertkow), lecz Ministerstwo nad Newą. Kiedy w kwietniu 1903 roku zwrócono się do władz o zgodę na założenie ochronki dla dzieci do lat sześciu, została ona zatwierdzona odpowiednim aktem prawnym przez wiceministra spraw wewnętrznych Cesarstwa – senatora Durnowo[52].

Celem Towarzystwa – tak głosi statut – jest zapewnienie bezpłatnego przytułku dla osób obojga płci, w starszym wieku lub niezdolnych do pracy, niemających środków utrzymania oraz organizowanie żłobków dla dzieci do szóstego roku życia (§ 1). Liczba przyjętych zależy od posiadanych pomieszczeń oraz materialnych środków prowadzenia działalności.

W skład Towarzystwa wchodzi nieograniczona liczba osób obojga płci, niezależnie od stanowiska, stanu majątkowego i wyznania. Nie mogą być natomiast członkami Towarzystwa niepełnoletni i uczący się, junkrowie i niższe stopnie wojskowe oraz osoby mający sądowne ograniczenie praw. Członkowie dzielą się na honorowych, rzeczywistych i „protektorów (współpracowników)” (§ 4). Członkowie honorowi to osoby szczególnie zasłużone dla Towarzystwa, które przekazały na jego rzecz znaczne środki lub wyświadczyły szczególne usługi. Są one wybierane przez Walne Zgromadzenie Członków. Członkami rzeczywistymi są natomiast osoby, płacące corocznie składkę członkowską, która w roku 1903 została ustalona na 5 rub., lub osoby wnoszące jednorazowo wkład w wysokości 100 rub. Członkami rzeczywistymi mogą być też osoby (o ile zostaną zaakceptowane przez Walne Zgromadzenie na wniosek Zarządu) „przykładające się własną bezpłatną pracą do urzeczywistnienia celów towarzystwa, naprz[ykład] lekarze, którzy zobowiązali się leczyć bezpłatnie ubogich chorych; nauczyciele, bezinteresownie uczący dzieci, pozostające na opiece Towarzystwa; osoby przyjmujące na utrzymanie lub na wychowanie ubogich, którymi opiekuje się Towarzystwo, osoby, które przyjęły na siebie obowiązek sprawdzenia istotnego położenia ubogich żądających pomocy itp. (§ 6)”[53]. Tym samym otwarta została droga do przyjmowania w poczet Towarzystwa Sióstr Miłosierdzia. Protektorami (współpracownikami) Towarzystwa mogą być natomiast osoby, które zapłacą składkę w wysokości rubla rocznie oraz te, które pomagają w pełnieniu zadań Towarzystwa. Osoby te są zapraszane przez członków honorowych lub rzeczywistych, a zatwierdzane przez Zarząd Towarzystwa, ale nie mają one głosu decydującego na Walnych Zgromadzeniach, nie mogą też być wybierane do władz. Wobec tych, którzy nie zapłacą składek wyciągane są odpowiednie kroki – do usunięcia z Towarzystwa włącznie.

Na Fundusze Towarzystwa składają się: opłaty wnoszone przez członków, dochody z kapitałów i majątków Towarzystwa, ofiar członków lub osób/instytucji postronnych oraz z zapisów testamentowych. Właśnie zapisy, jak wynika z późniejszych protokołów Walnych Zgromadzeń, stanowiły istotne uzupełnienie dochodów Towarzystwa. Ofiary te (jeśli nie zostały przekazane jako część tzw. kapitału żelaznego) mogą być użyte na potrzeby bieżące.

Jednym z wielu przykładów zapisu testamentowego może być ostatnia wola Barbary Szymanowskiej. J.W. Barbara Szymanowska przybyła do Przytułku z protekcji J.W. Aleksandry Weyssenhoff w styczniu 1899 roku. W styczniu 1904 roku, na trzy lata przed śmiercią, przekazała na rzecz Przytułku cały swój majątek w wysokości 4000 rubli, zabezpieczony hipoteką na dwóch majątkach w guberni kieleckiej. Fakt ten został następnie potwierdzony w 1909 roku pismem Wydziału Opieki Społecznej urzędu miasta Warszawy do Kancelarii Warszawskiego Generała Gubernatora. Do dziś na Cmentarzu Stare Powązki na tablicy nagrobnej J.W. Barbary Szymanowskiej widnieje napis „KAMIEŃ TEN KŁADZIE ZAKŁAD ŚW. FRANCISZKA SALEZEGO W DOWÓD WDZIĘCZNOŚCI”.

Fundusze Towarzystwa są pomnażane również z dochodów z imprez, ze składek publicznych i innych nieprzewidzianych wpływów. Trzeba je rejestrować i prowadzić stosowne rachunki. Kwoty wpływające do Towarzystwa dzielą się na kapitały: żelazny i obrotowy. Mogą być tworzone też kapitały zapasowy i specjalny (§ 12). Na kapitał obrotowy, bo on decydował o bieżących wydatkach Towarzystwa, przeznacza się wszystkie inne dochody (poza wpłatami na kapitał żelazny i zapasowy) oraz procenty od kapitału żelaznego i zapasowego. O wysokości wydatków w danym roku decyduje Walne Zgromadzenie.

Sprawami Towarzystwa kierują: (Ogólne) Walne Zgromadzenie i Zarząd. Ten ostatni składa się z 6–12 osób (do lat II wojny światowej Zarząd pracował w dwunastoosobowym składzie), wybieranych na 3-letnią kadencję. Jedna trzecia część członków ustępuje z Zarządu po upływie wyznaczonego czasu (najpierw przez losowanie, później według długości sprawowania mandatu). Mogą być oni jednak ponownie wybrani, co było stałą praktyką w Towarzystwie. W większości wypadków kolejne „czwórki” uzyskiwały ponowne powołanie do pełnienia swoich funkcji. Członkowie Zarządu wybierają ze swojego grona osobę prezydującą (przewodniczącą) i jej zastępcę. Wszyscy członkowie Zarządu pełnią swoje obowiązki bezpłatnie. Decyzje w Zarządzie zapadają zwykłą większością, ale musi być obecnych przynajmniej trzech członków. Zarząd dysponuje majątkiem Towarzystwa, przyjmuje i zwalnia z pracy osoby zatrudnione w Przytułku, sprawuje nad nimi nadzór oraz – co najważniejsze – decyduje o przyjęciu do Przytułku lub o usunięciu z niego. W statucie znalazła się jeszcze uwaga do § 26: „Towarzystwo odnosi się do Ministerjum Spraw Wewnętrznych przez pośrednictwo Rady miejskiej dobroczynności publicznej m. Warszawy”[54]. W znowelizowanej wersji statutu z 1920 roku (o czym będzie mowa później) zapis ten oczywiście zniknął, wynikał on bowiem ze specyfiki nadzoru nad instytucjami dobroczynnymi i innymi organizacjami społecznymi w zaborze rosyjskim; zdecydowana większość spraw pozostawała pod kontrolą władz centralnych. W statucie określono ponadto obowiązki prezydujących, sekretarza i kasjera (skarbnika). Nie odbiegają one od standardowych przyjmowanych w dokumentach tego typu.

Zgromadzenia Ogólne dzieliły się – jak to zwykle bywa – na zwyczajne i nadzwyczajne. Nadzwyczajna była też uwaga do § 33: „O dniu, godzinie, miesiącu i przedmiotach zajęć zgromadzeń ogólnych, zarząd obowiązany każdorazowo wcześnie zawiadomić naczelnika policji miejscowej […]”[55] – „zamordyzm” kieruje się takimi samymi zasadami niezależnie od czasu i szerokości geograficznej. Zgromadzenia zwyczajne odbywają się na ogół raz w roku, i tak w praktyce jest do dzisiaj. Jeśli na Zgromadzenie zwołane prawomocnie nie przyjdzie liczba osób gwarantująca quorum, odbywa się ono w drugim terminie już bez wymogu frekwencyjnego. Właściwie nigdy w pierwszym terminie nie było wymaganej liczby osób, na ogół przychodziło kilkunastu, potem kilkudziesięciu członków i posiedzenie zwoływano w innym terminie, często w tym samym dniu. Walne rozpatrywało sprawozdania o działalności i funduszach Towarzystwa, koncentrując się na sprawach finansowych i majątkowych. Oczywiście, nie wolno było rozpatrywać innych spraw, niż te, o których powiadomiono naczelnika miejscowej policji. Wszystkie te atrybucje zniknęły w wersji statutu z 1920 roku.

Komisja Rewizyjna składała się z trzech osób i dwóch kandydatów. Nie można było łączyć funkcji w zarządzie i komisji rewizyjnej. W § 45 postanowiono o prowadzeniu korespondencji i rachunkowości w języku rosyjskim. Niemal cały ten paragraf anulowano w wersji z 1920 roku. Usunięto także inne przepisy ograniczające ąądność Towarzystwa.

O ile potencjalne nieprawomyślności organizacji społecznych były przedmiotem szczególnej troski i nadzoru władz, o tyle w kwestiach materialnych panowała stosunkowa swoboda: § 47, 48 i 49 określały, że „Cały majątek towarzystwa przytułku ś-go Franciszka Salezego, ruchomy i nieruchomy, stanowi jego wyłączną własność i w żadnym wypadku nie może być użyty na inne cele”, a następnie: „Towarzystwo przytułku ś-go Franciszka Salezego i należący do niego majątek korzystają z wszelkich praw i przywilejów, nadawanych prywatnym zakładom dobroczynnym na zasadzie przepisów obecnie istniejących lub mogących być wydanymi w przyszłości, w porządku ustanowionym”; i dalej: „Towarzystwo ma prawo nabywać, sposobami przez prawo dozwolonymi, majątki nieruchome i odprzedawać takowe, zawierać wszelkiego rodzaju umowy i transakcje oraz bronić swych praw sądownie przez pośrednictwo pełnomocników”[56].

A skoro ma się osobowość prawną, pora pomyśleć o sformowaniu statutowych organów Towarzystwa. W dniach 18/31 października 1903 roku (odtąd w protokołach aż do 1915 roku pojawiać się będą dwie daty, wedle kalendarza juliańskiego i gregoriańskiego) odbyło się pierwsze Walne Zgromadzenie Członków Towarzystwa, zwołane, by powołać Zarząd i Komisję Rewizyjną. Odtąd też protokoły będą sporządzane w języku rosyjskim, zgodnie z regułami objedinienija; choć dołączano też polskie tłumaczenia (chyba nie wszyscy członkowie posługiwali się rosyjskim), czego nie czyniono wcześniej, spotkania u biskupa Ruszkiewicza nie miały przecież formalnego charakteru. Spotkań było więcej niż wynikałoby z samych protokołów: zdawano przecież sprawozdania z postępów w budowie siedziby Przytułku, dyskutowano o urządzeniu kaplicy, o pracach nad statutem itp.

Biskup Ruszkiewicz kontynuował swoją funkcję prowadzącego walne zebrania Rady Opiekunów. Wybierano go także jako prowadzącego obrady Walnego Zgromadzenia Towarzystwa, czasem przewodniczyła Aleksandra Weyssenhoff, czasem Antonina Rudzka, często – choć w późniejszym okresie – Cezary Ponikowski. Drugiemu Walnemu Zgromadzeniu (1905) przewodniczył ks. prof. Michał Godlewski z Rzymsko-Katolickiej Akademii Duchownej w Petersburgu.

Pierwsze zebranie (na które przybyło trzynastu członków Towarzystwa) otworzył więc Kazimierz Ruszkiewicz, na asesorów powołano Leona Grabowskiego i Władysława Marconiego. W głosowaniu tajnym wybrano dwunastu członków Zarządu, dwóch kandydatów na członków (funkcje w Zarządzie sprawowano rotacyjnie), trzech kandydatów na członków Komisji Rewizyjnej i dwóch na zastępców członków tej Komisji. Członkami Zarządu pierwszej kadencji zostali (w nawiasach liczba otrzymanych głosów):

  1. ks. Euzebiusz Brzeziewicz (12)
  2. Aleksandra Weyssenhoff (12)
  3. SM Anna Kobylińska (12)
  4. Izabela Karska (12)
  5. Emilia Bloch (12)
  6. Zofia Goldstand (12)
  7. Antonina Rudzka (12)
  8. Kazimierz Sobański (12)
  9. Włodzimierz Karski (12)
  10. Leon Grabowski (11)
  11. Władysław Marconi (12)
  12. Stanisław Godlewski (12)

Kandydatami na członków zostali Bronisław Ziemiński (12) i Julian Wasiutyński (12).

Na członków Komisji Rewizyjnej powołano: Gustawa Gerlacha (12), Kazimierza Jasińskiego (12) i Władysława Grosse (11), a na kandydatów do tej Komisji – Cezarego Ponikowskiego (12) i Leona Goldstanda (12).

Z późniejszych dokumentów znajdujących się w Przytułku wynika, że Towarzystwo liczyło 82 członków, z czego 50 osób mieszkało w Warszawie. Potem liczby te ulegały zmianie, ale nie różniły się zbytnio od stanu wyjściowego. Dopiero po II wojnie światowej liczba członków była znacznie większa i dochodziła nawet do około 440 osób. Różna była natomiast aktywność tego gremium, na ogół decyzje zapadały w gronie kilkunastu osób, stanowiących w początkach zespół zbliżony składem osobowym do Rady Opiekunów.

W protokole nr 2 z 1/14 czerwca 1905 roku wymienia się Aleksandrę Weyssenhoff jako „Przewodniczącą Zarządu Towarzystwa, która dokonała otwarcia Walnego Zgromadzenia”[57]. Ponieważ w protokole nr 1 z 18/31 października 1903 roku ani w kilku kolejnych protokołach nie ma żadnej informacji o wyborze przewodniczącego, pewną wskazówkę może stanowić stwierdzenie statutu (§ 35), że „Zgromadzenia ogólne otwiera prezes Zarządu”. Drugie otworzyła właśnie Aleksandra Weyssenhoff. Trzy kolejne zgromadzenia (3, 4, 5) otworzył biskup Ruszkiewicz, kolejne, szóste – ponownie Aleksandra Weyssenhoff. Powierzenie bp. Ruszkiewiczowi roli otwierającego wynikało raczej ze zwykłej kurtuazji wobec osoby duchownej i inicjatora całego przedsięwzięcia, bo przecież nie był członkiem Zarządu[58], więc przewodniczącym tym bardziej nie mógł być.

Pozycję Aleksandry potwierdzał też Aleksander Kraushar w „Kurierze Warszawskim” z 1923 roku, pisząc o Przytułku jako o instytucji „pozostającej od czasu swego utworzenia [sic!] pod opieką komitetu, na którego czele stoi p. Aleksandra z Blochów bar. Weyssenhoffowa i pod zarządem starszej siostry miłosierdzia, Anny Kobylińskiej, inicjatorki i wytrwałej, mimo podeszłego wieku, kierowniczki zakładu”[59]. Wprawdzie Kraushar pisał te słowa w 1923 roku, kiedy wszystko było jasne, ale słowa „pozostającej od czasu swego utworzenia” można uznać za potwierdzenie tej hipotezy. W niczym nie umniejsza to ani roli, ani zasług SM Anny Kobylińskiej, która Przytułkiem kierowała, wchodziła do Zarządu Towarzystwa jako skarbnik, lecz prezesem Towarzystwa nigdy nie była.

Wypada więc przyjąć (choć ewidentnego potwierdzenia brak), że rolę prezesa Towarzystwa Przytułku pełniła od początku Aleksandra Weyssenhoff, z przerwą na lata 1919–1921, kiedy to z powodu opieki nad chorą matką czasowo „abdykowała”; wówczas funkcja ta przypadła Antoninie Rudzkiej. Odejście p. Rudzkiej z Zarządu w roku 1921 było spowodowane wiekiem; urodzona w 1843 roku miała już 78 lat.

Ten wywód mąci nieco wymienienie w protokole nr 11 z Walnego Zgromadzenia w 1911 roku Leona Grabowskiego jako prezesa Zarządu Towarzystwa, lecz – być może – skorzystano z § 21 statutu, gdzie przewidziano, że osoba prezydująca jest wybierana corocznie, co z nieznanych bliżej powodów mogło nastąpić. Leon Grabowski wkrótce zmarł; dwa lata później Walne Zgromadzenie uczciło jego pamięć[60].

Niestety, ks. Euzebiusz Brzeziewicz nie uzyskał akceptacji Prezydenta m. Warszawy na wejście w skład Zarządu Towarzystwa Przytułku, o czym poinformowano na drugim Walnym Zgromadzeniu. Jego miejsce zajęła Józefina Kronenberg z domu Goldstand.

W prasie warszawskiej ukazały się odpowiednie informacje:

„W zakładzie św. Franciszka Salezego.

Wczoraj, o godz. 3-ej po południu w zakładzie dla starców, niezdolnych do pracy, pod wezwaniem św. Franciszka Salezego na Solcu, z powodu zatwierdzenia dlań samodzielnej organizacji, już bez pośrednictwa Towarzystwa dobroczynności, odbyło się zebranie ogólne wyborcze członków, składających ofiary na rzecz przytułku, czyli jego protektorów, których przytułek liczy 82.

[Gazeta podaje informację o wyborze członków Zarządu i Komisji Rewizyjnej, zamieszczone wyżej]

Po zatwierdzeniu osób wybranych do zarządu i komisji rewizyjnej przez władze, odbędzie się ich zebranie organizacyjne, na którym podzielone będą czynności komitetu.

We wzorowo utrzymanym przytułku św. Franciszka Salezego, którego duszą i prawdziwą matką opiekunką jest i obecnie wybrana do zarządu siostra Anna Kobylińska, przebywa obecnie 140 pensjonariuszy, z których 40 mężczyzn i 100 kobiet znajdujących tutaj nie tylko dach nad głową, ale i opiekę i zupełne utrzymanie.

Obecnie gmach przytułku jest powiększany przez dobudowę przedłużenia głównego korpusu dwupiętrowym skrzydłem o 7 oknach frontu. Nowa część budynku pomieści 20 oddzielnych pokoików, w których będzie mogło zamieszkać za niewielką opłatą tyleż osób zniedołężniałych i wiekowych, pozbawionych opieki, a rozporządzających pewnymi funduszami. Nowy budynek kosztować będzie 20 000 rb, a stanie niebawem pod dachem”[61].

Z tej lakonicznej informacji wypływają pewne wnioski: po pierwsze – Przytułek stanowił swego rodzaju oazę dobrobytu wśród domów pomocy dla szerokiej rzeszy ubogiej ludności; samodzielne pokoje (o jakich tu mowa) to zapewne rzadkość; po drugie – przynajmniej część pokoi wynajmowana była na zasadach (dziś można by tak powiedzieć) komercyjnych, trzeba było wnieść własny wkład, by do Przytułku się dostać; po trzecie – otrzymanie miejsca w Przytułku było z pewnością niełatwe, zaś proces selekcji bardzo trudny. W aktach Przytułku z najwcześniejszego okresu znajduje się adnotacja dotycząca jednej z mieszkanek: „Wiśniewska Anna, wdowa po cieśli, lat 72, niewidoma, przybyła 15 lutego 1897 spod nr … ul. Królewskiej z protekcji JW. Weyssenhofowej”. Trudno jednak było wątpić w zasadność tej protekcji. Obok znajduje się zresztą inna informacja: „Fiedorczyk Regina panna lat 58, służąca po odjęciu nogi przybyła dnia 13 czerwca [brak roku, prawdopodobnie też 1897] w dzień św. Antoniego z Czerniakowskiej ulicy spod nr 98 od Broczkowskiej”. I tu nie ma wątpliwości. Potem liczba osób protegowanych rosła, o czym później. Ile osób w podobnej sytuacji odchodziło jednak z kwitkiem, ile nie wiedziało o możliwości ubiegania się – tego, niestety, nie wiadomo.

Zapisy z pierwszych Walnych Zgromadzeń miały enigmatyczny charakter, odnotowywano w nich to, co miało znaczenie dla późniejszych oficjalnych działań, brak natomiast informacji, jak przebiegała dyskusja, jakie argumenty podnoszono, na jakie konkluzje i kompromisy się decydowano.

Stałym punktem obrad była realizacja statutowego obowiązku wymiany 1/3 składu każdego z organów. Ponieważ statut tego nie zabraniał, ustępujące (formalnie) osoby wybierano z reguły ponownie; wyjątek stanowiły odejścia z przyczyn biologicznych lub losowych i wówczas do składu Zarządu dokooptowywano nowego (z imienia i nazwiska) członka. Stopniowo przybywało więc nowych osób, z czasem pojawiły się nazwiska Józefa Steynera, Kazimierza Jasińskiego, Tadeusza Ziętkowskiego, Juliana Wasiutyńskiego i Feliksa Erbicha. Józefina Kronenberg zapewne wyszła ponownie za mąż, bo występowała później pod nazwiskiem Józefiny Skiwskiej. Przyjęto też praktykę, że członkowie Komisji Rewizyjnej i ich zastępcy stawali się z czasem członkami Zarządu, tak stało się w przypadku Cezarego Ponikowskiego i innych osób. Tę praktykę stosowano nie tylko w czasie zaborów, lecz w całym okresie międzywojennym, a także później.

Kolejne posiedzenia Walnego Zgromadzenia, na których rutynowo zatwierdzano sprawozdania z działalności Zarządu, sprawozdania finansowe oraz zatwierdzano plan finansowy na rok następny, zdominowały dwie sprawy: pierwsza to oficjalne potwierdzenie klauzuli zawartej w testamencie Jana Blocha (zmarł w styczniu 1902 roku); druga to zakup kolejnej działki gruntu. W pierwszej sprawie Emilia Bloch (żona) oraz córki – Maria Kościelska, Aleksandra Weyssenhoff (krótkie notki biograficzne obu pań zamieszczono już wcześniej), Emilia Hołyńska (urodzona w 1870 roku, wyszła za mąż za Ksawerego Hołyńskiego z rodziny pracodawcy Blocha z lat młodości, zmarłego w roku 1901; a potem za Michała Ordęgę) i Janina Kostanecka (żona profesora i rektora UJ Kazimierza Kostaneckiego) oficjalnie przekazały Towarzystwu działkę o powierzchni 882,3 sążni kwadratowych (sążeń kwadratowy wg miar rosyjskich to 4,552 m2; działka liczyła zatem ponad 4 tys. m2), która w księdze hipotecznej nosiła numer 6008. Tematem niniejszego opracowania nie są dzieje rodziny Blochów, choć one z dziejami Przytułku się wiążą, niemniej z zapisu wynika, że do grona spadkobierców/właścicieli tej działki nie należał syn Henryk. Wiadomo, że życzeniem Jana Blocha było, by nie dzielić/rozdrabniać majątku, dopóki żyje przynajmniej dwoje z jego dzieci[62]. Jednak wkrótce po jego śmierci z masy spadkowej wydzielono majątek ziemski w Łęcznej i przekazano go Henrykowi Blochowi. Znany był ze swego zamiłowania do koni, hazardu i pięknych kobiet[63]. Być może dlatego został wyłączony z części masy spadkowej, która pozostała własnością reszty rodziny. To tylko hipoteza, lecz dość prawdopodobna.

Oczywiście Walne Zgromadzenie z radością przyjęło wspomnianą darowiznę i wyraziło swą wdzięczność rodzinie Blochów.

Druga sprawa była bardzo skomplikowana i dotyczyła zakupu działki od właścicieli sąsiadujących z Przytułkiem nieruchomości oznaczonych w księdze hipotecznej numerami 6527, 6528 i 2960A. Zakupiono działkę gruntu o długości 33,80 sążni i szerokości 4,5 sążni, zajmująca powierzchnię 152,10 sążni kwadratowych (około 700 m2) razem ze znajdującymi się na niej budynkami za ogólną kwotę 33 tys. rub. Problem polegał na tym, że do uformowania działki o tych wymiarach i powierzchni potrzebne było wydzielenie z działek 6527, 6528 i 2960A kawałków składających się na kupowaną działkę. Nabycie jej było konieczne ze względu na zamiar właścicieli pobudowania na niej oficyn, które znajdowałyby się tuż obok budynku Przytułku i całkowicie zasłaniałyby dostęp światła dziennego do pokojów Przytułku. Środki na ten cel miały pochodzić z funduszy Towarzystwa, a to: 16 300 rub. w 4,5% listach zastawnych miasta Warszawy, przechowywanych w Banku Państwowym, 500 rub. w 4,5% listach zastawnych oraz 2 tys. rub. w 5% listach zastawnych, przechowywanych w Warszawskim Banku Komercyjnym, gotówki znajdującej się na rachunku bieżącym w Warszawskim Banku Komercyjnym[64] oraz gotówki w dyspozycji kierowniczki, SM Anny Kobylińskiej. Wydzielone działki miały zostać połączone z działką należącą już do Przytułku. Operacja, choć hipotecznie zawiła, nie nastręczała zbytnich trudności ani prawnych, ani finansowych, Walne Zgromadzenie nie miało więc kłopotów z jej sfinalizowaniem. Oczywiście zostały sporządzone nowe zapisy w księgach hipotecznych spadkobierców Jana Blocha i Przytułku św. Franciszka Salezego[65].

[foto: plan podziału gruntu z oznaczonymi działkami]

Działka, o której mowa, znajdowała się obok tzw. koszar Blocha. Na znanych i publikowanych fotografiach starej Warszawy widać wiadukt mostu Poniatowskiego (wybudowanego w latach 1904–1914) i znajdujące się w pobliżu koszary Blocha. Były one wykorzystywane przez wojska rosyjskie przed wybuchem I wojny światowej, po zajęciu Warszawy ulokowały się tam wojska niemieckie, a potem polscy ułani. Zachowała się fotografia z 9 lipca 1917 roku, na której legioniści śpiewają pieśń Gustawa Ehrenberga O cześć wam, panowie magnaci.

[foto koszary i legioniści]

W 1909 roku rozpoczęto datowanie Kroniki Zakładu. Pierwszy wpis dotyczy omawianej sprawy kupna posesji:

„Rok 1909. W listopadzie ukazała się wzmianka w prasie o sprzedaży przyległego do zakładu pasa gruntu wraz ze znajdującą się na nim oficynką. Kupno posesji przez kogoś, kto chciałby wybudować w tym miejscu kamienicę czynszową, groziło pozbawienia tej strony zakładu pełnego dostępu światła. Aby tej przykrej ewentualności zapobiec zostało zwołane nadzwyczajne zebranie Towarzystwa, do którego podobnie jak i dzisiaj należało wiele wybitnych jednostek, kochających ubogich, na czele z Jego Eks. Ks. Biskupem Kazimierzem Ruszkiewiczem. Na zebraniu zapadła uchwała o kupnie przyległej posesji, bez względu na cenę, a należy dodać, że cena postawiona przez właściciela Niemca była wygórowana i wynosiła 33 tys. rubli. Przy Bożej pomocy i staraniach dobrych ludzi zdobyto potrzebną kwotę, zakupiono posesję, zapewniając przez to samo mieszkańcom zakładu dostateczny dostęp światła i powietrza”[66].

To był pierwszy wpis w Kronice Zakładu, co warto odnotować.

Istnieją jednak wątpliwości co do autentyczności Kroniki. Zapisano ją tym samym charakterem pisma i tym samym atramentem. Obok stronic omawiających zdarzenia z wczesnego okresu działalności Przytułku pojawiły się wiersze i fotografie napisane kilkadziesiąt lat później. Odnosi się wrażenie, że odtwarzano po latach fakty i nastroje z odległej przeszłości. Ale warto do niej zaglądać, choćby dla konfrontacji wiedzy zaczerpniętej z innych źródeł i zapisów dokonanych przez siostry miłosierdzia. Takim potwierdzeniem wiarygodności mogłaby być notatka w Kronice na temat budowy i otwarcia oficyny noszącej nazwę Domku św. Anny, którą dzięki ofiarności wiernych w 1910 roku zaadoptowano do potrzeb Przytułku.

„Obmurowana i odnowiona oficynka […] przeznaczona została dla młodzieży akademickiej, dla której nie było wówczas domów akademickich. W domku św. Anny znalazła opiekę przeważnie młodzież męska uczęszczająca do wyższych uczelni oraz uczniowie szkół muzycznych, kształcący się na organistów. Studenci, którzy przybyli do domku św. Anny jako młodzi chłopcy, opuszczali go jako lekarze, inżynierowie, prawnicy, księża, organiści.

Domek św. Anny jako schronisko – dom akademicki służył do 1934 r., tj. do czasu budowy przez rząd domów akademickich [ta informacja nie mogła zostać zapisana w 1910 roku, bo mowa w niej o zdarzeniach z lat 30.] i zakazu jednej z komisji rządowych zamieszkiwania w nim młodzieży. Na polecenie komisji młodzież w ciągu 24 godz. musiała opuścić zakład i zamieszkać w prywatnych domach. Młodzieży ofiarowano niezbędne przedmioty, jak pościel, łóżka, książki itp.”[67].

Także w domu akademickim zlokalizowanym w koszarach Blocha mieszkali w międzywojniu studenci, a koszary ostatecznie zburzono w latach 30., kiedy rozpoczęto tam budowę nowego osiedla mieszkaniowego przy alei 3 Maja.

Jeszcze przed opisywanymi wydarzeniami, bo 13 czerwca 1907 roku, z okazji 25-lecia istnienia Przytułku (w tym przypadku liczono lata jego istnienia począwszy od 1882 roku) postawiono w ogrodzie przy domu figurę św. Antoniego z napisem:

„Św. Antoni
Rzeczy zgubionych Patronie
Pomocy ludziom w życiu
I przy zgonie
Doznają smutni ubodzy kaleki
Twojej opieki
Święty Antoni Padewski
Nauczycielu Prawdy
Módl się za nami
Dn. 13 czerwca 1907
Na Pamiątkę
Dwudziestopięciolecia istnienia Zakładu
1882–1907”.

Figurka św. Antoniego stoi w parku otaczającym Przytułek do dziś (mimo dwóch wojen) i stanowi miejsce ważne dla jego mieszkańców.

Być może to wydarzenie zainspirowało ludzi pióra, bo w dzienniku społecznym, politycznym i literackim „Epoka (Echa wieczorne)” z 27 czerwca 1907 roku zamieszczona została próbka literacka Edwarda Lubowskiego, podpisującego się inicjałami EL, pod tytułem Kinematograf warszawski, będąca panegirykiem na cześć osób zajmujących się działalnością dobroczynną (pod określeniem „Starszej siostry” można z łatwością rozpoznać SM Annę Kobylińską, zaś opis budynku pasuje jak ulał do siedziby na Solcu):

„III. „Starsza siostra”. Dom bezdomnych. Duży budynek z cegieł miłosierdzia, schludny, czysty. Ogród, szczepy owocowe, kwietniki, altanka winem majona. Widok na Wisłę.

Ranek… Rozlega się głos dzwonka… i leci hen! ku miastu i za rzekę. Mury szepczą pacierz poranny, dziękczynny pacierz. Nad budynkiem kędzierzawe srebrne chmury, niby skrzydła aniołów, rozpostarte pod niebem błękitnym, nad szarą ziemią i dolą, a tam we wnętrzu na krużganku refektarza inny żywy anioł ziemski, w białym zakonnym kwefie – Starsza siostra.

Tak ją zwą wszyscy od malców z Powiśla, aż do tego siwowłosego starca, co pod jej opiekuńczem skrzydłem wspomnienia najdroższe z resztą dni swoich schronił. Tak ją zwać nawykła od lat Warszawa, tak jej mówi «najstarsza» Polska, mieszkanka tego budynku. Najstarsza, najbiedniejsza Polska, co prócz wspomnień i nadziei, nic już na tej ziemi nie posiada, prócz Starszej siostry.

Lube, kochane nazwanie szeptane z miłością i czcią wdzięczności przez najstarsze usta tej ziemi, co jutrznia, co Anioł Pański. Wielkie swą bezimiennością nazwanie, tylko w sercach rozgłośne, tylko łzom a niedoli znane, tylko w ciszy i miłości bliźniej sławą dzwoniące, bo z niej zrodzone. A brzmi tak serdecznie od dawna, od lat bodaj czterdziestu, od tej pierwszej izdebki za jałmużniczy grosz wynajętej… Izdebka mała, pusta, kuchenka raczej. Ale i to na gospodarstwo serca starczyło na początek. Zaludnił ją zaraz, rozgwarzył smutek ludzki, złamane życie, pozbawione sił do pracy ręce, kilka staruszek podjętych z ulicy – przez Matkę ubogich, przez Starszą siostrę. Hej! hej! ile to drogi przebiec, ile w możniejszych oczy z pokorą napatrzeć trzeba było, aby tę przygarść niedoli – okryć, nakarmić! A przybywało jej co dnia. Zbiegała się tam sama, jak do promyka, co się na ciemnej życia drodze ukazał. Już trzy, cztery izdebki pełne siwowłosych, zgrzybiałych dzieci, a jedna tylko matka, rąk dwoje – Starsza siostra, jedna tylko, sama, z nieugiętą wolą czynienia dobrze, i sercem wielkim.

Wszędzie sama. Żebrze… gotuje… ubiera swoje staruszki i zbiera po rozstajach najstarszą Polskę… więcej coraz więcej, chodząc z pieśnią miłosierdzia od świtu do zmierzchu! Lata całe… Aż wyżebrała placyk nad Wisłą, wyprosiła cegły i wapna, wyszukała trochę serc swemu podobnych… I stanął gmach schroniska najstarszej Polski, poemat z kamienia, wyśpiewany przez myśl, uczucie, serce szlachetne wielkiej kobiety. I nie gmach tylko… Właśnie dzwonią – ranny posiłek. Otwierają się salki, pokoiki, śliczne pełne światła celki. Na refektarzach różaniec siwowłosych staruszek, starców. Szłapią z trudem, ale twarze pogodne, rozjaśnione. Obsiadają stoły: kubki z kawą, mlekiem, herbatą, bułki, chleb…

Młodsze siostry – dzielne pomocnice swej hetmanki przyrządzają i rozdzielają posiłek. Ład… porządek. Wielkie stoły, jakby w srebrnych ramach, głów białych. Najstarsza Polska!

Ile to lat, ile dni ludzkich na schyłku żywota, tu może po raz pierwszy z dolą biesiaduje? Z górą dwieście zgrzybiałych postaci!… Niektórym już sił nie dostaje, nie wychodzą z celi, nie wstają z łóżka. Trzeba je nakarmić własnoręcznie, przeodziać, umyć… A wszystko to czyni Starsza siostra i jej cztery pomocnice! Matko! Siostro starsza – śmiało powiedzieć można – że czterdzieści wieków na cię patrzy! Kogo tu nie ma? Z pozoru wszyscy są jednacy, srebrnowłosi, pochyleni, zgrzybiali pracownicy twardego życia. Ale wsłuchaj się w rozmowę… Dolata cię i proste nieuczone słowo i wykwintny styl światowca i poważnie wypowiedziana uwaga uczonego. Czasem zza stola rozlegnie się coś żołnierskiego, jakby echo przebrzmiałej komendy wojskowej. Patrzysz na starca – marsowaty, za uchem szrama w pół podkowy…Domyślasz się… Lat 90 mniej więcej! Przy innym stole… Gołębica staruszka. Twarz alabastrowa, przejrzysta… bielutka. Najstarsza z najstarszych… towarzyszka Mokryny Mieczysławskiej, żywa strofa z poematu Słowackiego! Tu… w murach miłosierdzia… Starsza siostro! Gdzieś ty takie strofy do swojej pieśni zbierała? I dalej znowu: obok steranego pracą wyrobnika, syn «pańskiego rodu», filozof! Przekochał wszystko co miał na miłość społeczeństwa, aż na ostatek znalazł skraw serca u Starszej siostry. Tam siostra znakomitego przed laty poety – dalej… pierwsza «Halka»! Wawrzynowy liść starości… Hej! hej!

Jako od burzy krzew połamany…

I tak obraz za obrazem… z przeszłości! Z przeszłości… Czy tylko przeszłość wzięłaś pod swe skrzydła Starsza siostro? Ach! nie! Bo oto na parterze budynku hejnał głosików dziecięcych, świerkają wróbliki ludzkie, pisklęta bezgwiezdne… Coraz bliżej… bliżej. Znowu refektarz pełen głów, ale już innych, jasnych, lnianych kądziołek! To ochronka, to szkółka gmachu miłosierdzia. Dziatwa z Powiśla, z Solca, Marjensztadu i Bóg wie skąd… niczyje i… Starszej siostry. Szatki schludne, buziaki rumiane, w ślepkach beztroska wesela… I znowu tylko Starsza siostra i jej pomocnice. Uczą pacierza, uczą polskiej mowy, uczą miłości bliźniej, uczą spełniania obowiązków – uczą miłości i pracy, uczą czci dla przeszłości, wiary w przyszłość! Wesoło, oj! wesoło. Nawet pianino podzwania… Dziewczynki i chłopcy egzercytują się… Biedactwa! miały trochę talentu, ale rodziców nie stać na instrument, więc… Starsza siostra zdobyła kilka pianin i fortepian dla przychodnich nieletnich muzyków. Grają… ze strun dzwoni…

…przez tak długie wieki!

Słońce wybiło już wysoko… Duży gmach coraz głośniej gwarzy, śpiewa… Starsza siostra snuje się z kątka w kątek, przebiega z sali do Sali, z piętra na piętro. Niezmordowana, uśmiechnięta, szczęśliwa!

Dzwonek… Stary egzcytarz pokazuje 12-tą. Zbiega szybko na dół… Czas do pracy, czas! Tam w suterynach, w kaflami wyłożonej kuchni dwie młodsze siostry zgotowały już obiad na trzysta osób… Starsza siostra próbuje: Dobrze! doskonale… Grochówka… pyszna rzecz! Dopiero się stary Litwin ucieszy! Pierożki… a dla dzieci makaron zapiekany… Szkoda, że powideł nie ma, ale się jutro wystaram… No… chodźmy spożyć co Bóg dał… I znika jak widzenie, biegnąc do stołów nakrytych dla swych dzieci, z których niejedno ma ośm krzyżyków doli i niedoli. Niech będzie pochwalony! Na wieki wieków!

Duży budynek nad Wisłą, dom bezdomnych. W tym domu wielka kobieta, wielkie serce ludzkie. Starsza siostra. Pochylenie głowy przed tą, na którą czterdzieści wieków patrzy z czcią i wdzięcznością”[68].

Nie ma wątpliwości, że chodzi o Przytułek św. Franciszka Salezego, Annę Kobylińską i osoby pomagające jej w utrzymaniu Domu. Tekst – obok informacji o codziennym życiu opiekunów i mieszkańców – zawiera sporo aluzji dotyczących spraw, o których w sposób otwarty pisać nie było można. I tak jeden z cytowanych fragmentów tekstu to wyimek z libretta Halki Stanisława Moniuszki, autorstwa poety Włodzimierza Wolskiego, drugi pochodzi z pieśni Boże, coś Polskę… autorstwa Alojzego Felińskiego, który uczcił w ten sposób powołanie cara Aleksandra I na króla Polski (w wyniku ustaleń Kongresu Wiedeńskiego 1815), a która dziwnym zrządzeniem losu stała się najbardziej popularną pieśnią patriotyczną w czasie ruchów kontestacyjnych przed wybuchem powstania styczniowego, a więc w czasie 1861–1862. Zmodyfikowana wersja ze słowami „przed Twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie” przetrwała ponad wiek i była śpiewana w latach stanu wojennego 1981 roku Mokryna (a właściwie Makryna Mieczysławska) to fałszywa, rzekomo prześladowana zakonnica, która nie wyrzekła się swojej wiary; w jej historię (choć nieprawdziwą) uwierzyła polska emigracja we Francji, co przyniosło jej znaczny rozgłos, zaś Juliusz Słowacki poświęcił Mieczysławskiej poemat zatytułowany tym nazwiskiem. Wspomnienie starca ze szramą w pół podkowy to aluzja do losów powstańców styczniowych. Niektóre postacie z tego ckliwo-sentymentalnego wspomnienia przybliżył ponad 15 lat później Aleksander Kraushar, będzie o nich mowa w kolejnych partiach książki.

By zdać sobie w pełni sprawę ze skali prowadzonej działalności, trzeba wiedzieć, że w okresie od 1888 do 1908 roku w Przytułku przebywały 672 osoby. Uśrednianie tej liczby nie ma sensu, w początkach swego istnienia przebywało w różnych lokalizacjach tej instytucji kilka – kilkanaście osób, zaś w roku 1908 już 172 osoby (plus 23 osoby „służby”).

Drugą księgę mieszkańców (od 1908 do 1926 roku) rozpoczyna wierszyk:

„Serce Jezusa, weź w opiekę swoją
Ten dom ubogi i mieszkańców jego,
Broń nas sieroty od wszystkiego złego
Wszak my Twe dzieci, wszak to wszystko Twoje”.

Liczba mieszkańców wahała się w granicach 195 (z opiekunami) w początkach 1908 roku do – 231 (też z opiekunami) w 1914. Część pensjonariuszy to protegowani bardzo różnych osób, w tym arystokracji rodowej oraz wielkich przemysłowców. Za niewidomym Sylwestrem Grabowskim (36 lat) wstawiła się księżna Konstantowa Lubomirska, za Walerią Studzińską hr. Michał Sobański, za Henryką Bieńkowską – hr. Branicki z Wilanowa, do szwalni w Wilanowie przyjęto w zamian dziewczynkę poleconą przez Przytułek. Za Julianną Banaszkiewicz wstawiła się p. Konstantowa Rudzka, za Zofią Włodkowską – Leopold Julian Kronenberg. Protegowaną dr. Benniego była Klotylda Krośniewicka, zaś żony Henryka Marconiego – Karolina Wąsowicz [chodzi prawdopodobnie o żonę syna znanego architekta Henryka Marconiego, też Henryka – przemysłowca (1842–1920), brata Władysława – projektanta Przytułku; żona Henryka Marconiego ojca, Małgorzata, zmarła w 1884 roku]. O Michalinę Wachthauser prosił Kazimierz Kurcewski – członek władz Towarzystwa. Ale Mariannę Średnicką, lat 73, wdowę, przyjęto „bez żadnej protekcji i bez pościeli i kufra”. W spisach nie ma informacji zaskakujących, przyjęci to na ogół ludzie z tych samych „sfer”, wdowy, osoby z licho płatnych profesji, które ze względu na wiek i stan zdrowia nie mogły już pracować, byłe służące, lokaje, a także uczniowie. Dla przykładu – niemal na tych samych stronach spisu znajdują się osoby o zbliżonych zawodach lub cechach. I tak: w spisie z 1910 roku wymienia się kolejno szwaczki jedna po drugiej – Celina Olszewska, Marianna Zitner, Anna Przybylska, Katarzyna Sobol. Na kolejnych stronach można znaleźć dalsze osoby tej profesji. „Masowo” do Przytułku trafiały wdowy, po śmierci swoich mężów – różnego zawodu i pozycji społecznej. Dunin-Żochowska, Marianna Regulska), Michalina Szeliga, NN (nieczytelne nazwisko) Karolina, Franciszka Napiórkowska, Rozalia Michalak, Anastazja Tarasiewicz, Marianna Michałowska – wdowa po konduktorze, Marianna Średnicka – po smarowozie, Julianna Berchel – po szewcu, Michalina Chojnowska – wdowa po obywatelu ziemskim, Aniela Dzierzkowska – też wdowa po obywatelu ziemskim. W następnych latach można znaleźć podobne „sekwencje”. Sporą grupę stanowiły panny w zaawansowanym wieku, prawdopodobnie te, które nie mogły znaleźć żadnego zajęcia: np. Wanda Hagenmajster (60 lat), Tekla Wójcik (76 lat), Karolina Wąsowicz (54 lata), Józefa Możdżeńska (66 lat), Bronisława Pleśniewska (56 lat). Wreszcie uczniowie, w tym dużo uczniów szkół muzycznych, że wymienię Wincentego Kurczyka (14 lat), Wawrzyńca Kuterę (21 lat), ucznia konserwatorium, które z sukcesem ukończył), Antoniego Ciszewskiego (ucznia konserwatorium), Eugeniusza Majewskiego (lat 19), późniejszego absolwenta szkoły muzycznej, Piotra Niegowskiego, dla odmiany ucznia szkoły pedagogicznej.

Z ciekawych personaliów warto wymienić Helenę Duchowską, wdowę, której mąż służył pod Langiewiczem, oraz Piotra Koryckiego, który przybył do Przytułku jako kapelan, a potem został członkiem Zarządu Towarzystwa. Zmarł 9 grudnia 1940 roku i został pochowany na Powązkach na koszt Przytułku.

Osobną grupę stanowiła służba, były to w większości kobiety. Nie zyskały one na ogół najlepszej opinii wśród sióstr szarytek sporządzających te spisy, nie zagrzewały długo miejsca, nie mogły znaleźć wspólnego języka z siostrami. Krnąbrna, leniwa, szemraczka, nic nie umie, awanturnicza i niezgodna – to najczęściej stosowane w spisach mieszkańców epitety. Rotacja w tej grupie była bardzo duża i tak już zostało przez lata[69].

Pierwsze protokoły z Walnych Zgromadzeń nie zawierały informacji o wynikach finansowych oraz budżecie planowanym na rok następny, pojawiają się one od Walnego Zgromadzenia w roku 1910 i sprawozdania za rok 1909, choć też nie zawsze. W tymże roku 1909 budżet przewidywał dochody i wydatki na poziomie 20 425,38 rub., dochody ukształtowały się na poziomie 24 991,38 rub., zaś wydatki zwyczajne, związane z rutynową działalnością Przytułku na poziomie 19 373 rub. Przyjmując, że wedle normy przyjętej w WTD na utrzymanie jednej osoby przeznaczano 70 rub. rocznie[70], to kwota blisko 20 tysięcy rub. przy około 200 pensjonariuszach wystarczała z nawiązką. Na zakup gruntu, a więc działek 6527, 6528 i 2960A wydatkowano ogółem 31 773,25 rub., o czym była mowa wyżej. Były to oczywiście wydatki nadzwyczajne związane z pozyskaniem nieruchomości. Rok później w pozycji wydatki nadzwyczajne znalazły się roboty kanalizacyjne i budowlane, być może związane z nabytymi gruntami i budynkami, na ogólną kwotę 8130,49 rub. Zarząd podjął decyzje w tych sprawach i uzyskał potem skwitowanie przez WZ. Uczynił tak, gdyż „czuł się upoważnionym do zrobienia tego wydatku bez uciekania się do uzyskiwania na to specjalnego upoważnienia Zebrania Ogólnego z tych względów, że na ten cel zostały złożone specjalne ofiary dobroczynne, a ani Zarząd, ani Ogólne Zebranie nie mogłyby tym ofiarom dać innego przeznaczenia”[71]. Wydatki zwyczajne bilansowały się z dochodami, gdyż na rok 1911 Walne Zgromadzenie zatwierdziło budżet w identycznej wysokości, jak rok wcześniej, tj. 18 989,82 rub. W następnym roku budżet wzrósł do kwoty 24 514,49 rub., a w kolejnym utrzymano dochody i wydatki na poziomie 24 tys. rub., zaś na rok 1914 preliminowano je w wysokości 26 173 rub., a w kolejnym na poziomie 27 366 rub. Tak więc dochody i wydatki określane były z roku na rok na zbliżonym poziomie, ze stałą, choć niezbyt wielką tendencją wzrostową. Jednak 1 sierpnia 1914 roku wybuchła I wojna światowa i wszystko co dotąd wydawało się stabilne, przewróciło się do góry nogami.

Rozdział 2 Wojna i niepodległość

Wielka wojna ludów

Sytuacja Przytułku w chwili wybuchu wielkiej wojny ludów przypominała dylemat moralny, jaki zarysował się na marginesie książki znanego rosyjskiego pisarza Ilji Erenburga Burzliwe życie Lejzorka Rojtszwanca: czy pędzący parowóz historii może przejechać biednego Lezjorka? Pod literacką maską bohatera tej powieści ukryliby się – między innymi – mieszkańcy Przytułku, biedni, opuszczeni ludzie. Zadaniem ich opiekunów było znaleźć wyjście w sytuacji bez wyjścia, uratować ich życie albo zapewnić godną śmierć.

Nie sposób jednak abstrahować od relacji z ogólniejszych wydarzeń. Koniec XIX i pierwsze kilkanaście lat XX stulecia przyniosły bowiem ważne zmiany w życiu Polaków i w świadomości zbiorowej narodu należącego do trzech różnych organizmów państwowych. Stan pogodzenia się z losem najlepiej scharakteryzował wybitny polski historyk Stanisław Kutrzeba: „Społeczeństwo polskie przestało w rzeczywistości uważać stan, w którym się znajdowało, za coś przejściowego. Nie wyrzekając się wyraźnie ideałów, zachowywało przypominanie ich na odświętne uroczystości i wyładowywało […] myśli na ten temat w pięknie brzmiącym frazesie; w szarych dniach codziennej pracy starało się budować życie polskie […] w granicach dzielnic rozbiorczych”[72]. Nazywano potem to zjawisko trójlojalizmem.

Z drugiej strony coraz wyraźniej dawały znać o sobie aktywne dążenia zmierzające do odzyskania własnego bytu państwowego, zarówno drogą walki zbrojnej, jak i wszelkimi środkami dyplomatycznymi. W miarę postępu działań wojennych, sukcesów lub porażek obu stron konfliktu, zmieniały się też postawy i zachowania różnych kręgów społeczeństwa oraz opcje wyboru – z którym z mocarstw realizować niepodległościowe ambicje.

Ze strony zaborców obietnice pojawiały się najczęściej wówczas, gdy deklarujący ponosili porażki, wówczas kokietowali Polaków, by uzyskać ich wsparcie i odwrócić niekorzystny obrót spraw. Zapominano o nich lub minimalizowano je, gdy szanse obracały się na korzyść deklarujących. Kiedy Rosjanie wycofali się ze Lwowa, powołano komisję, która miała opracować projekt autonomii Królestwa. „Złośliwi twierdzą – pisał Stanisław Dzierzbicki – że autonomia zostanie ogłoszona jednocześnie z opuszczeniem Warszawy, a przy przejściu wojsk na linię Bugu uznana będzie niezależność Królestwa przez Rosję, która wówczas będzie występować jako opiekunka i oswobodzicielka Polaków z niewoli niemieckiej”[73].

Dla ludzi korzystających z różnych form pomocy społecznej deklaracje te nie miały większego znaczenia, dla nich liczyło się przetrwanie. Znaleźli się bowiem w sytuacji bezpośredniego zagrożenia swojej egzystencji.

Najlepiej oddają ją relacje pamiętnikarskie. Trudno w nich znaleźć bezpośrednie omówienie losów mieszkańców Przytułku, ale przecież dzielili los z innymi, którym pamiętnikarze poświęcili swoją uwagę. Stanisław Dzierzbicki – późniejszy minister w rządzie Jana Kantego Steczkowskiego (powołanym w 1918 roku przez Radę Regencyjną) tak relacjonował pierwsze miesiące wojny: „1 stycznia [1915] W niewesołym nastroju wita Warszawa rok nowy. Przewalająca się od pięciu miesięcy po ziemiach polskich burza wojenna wycisnęła straszne piętno ruiny na całej prawie Galicji i większej części Królestwa. Tysiące wsi i folwarków, setki miast i miasteczek zniszczone zupełnie przez nieustanne walki, przechody wojsk, rekwizycje, rabunki i pożary. Instynkt niszczycielski coraz groźniej ujawnia się w miarę trwania wojny, coraz dotkliwiej odczuwa ludność jej skutki. Niezależnie od szkód nieuniknionych, wynikających wskutek operacji wojennych, armie walczące zdają się rywalizować, która z nich da się bardziej we znaki ludności cywilnej”[74]. Wojska niemieckie po zbombardowaniu Kalisza (zniszczono 20% zabudowań tego miasta) wzmagały agresję. „Rabunek, zniszczenie i pożoga, znęcanie się nad bezbronną ludnością – oto wybitne ślady przejścia armii niemieckiej przy jej powtórnym najściu [chodzi o drugą próbę zdobycia Warszawy]”[75]. Wycofujące się wojska rosyjskie zastosowały taktykę „spalonej ziemi”, niszcząc wszystko, by nie dostało się w ręce wroga. „Warszawa na dziesiątki tysięcy liczy bezdomnych, szukających schronienia i pomocy”[76]. W tej fazie wojny nie zniszczono jednak stołecznego miasta. „Powierzchownie sądząc można by mniemać, że Warszawa nie ucierpiała zbyt silnie. Życie w mieście płynie względnie normalnie. Szkoły […] działają bez przerwy i liczą niewiele mniej uczniów jak zwykle. Sklepy, magazyny, teatry, kinematografy otwarte, tramwaje […] kursują dość prawidłowo. Wodociągi działają bez zarzutu, zredukowanie prawie do połowy oświetlenia gazowego i elektrycznego na ulicach nie daje się odczuwać zbyt dotkliwie. Dowóz produktów, utrudniony wskutek zupełnego prawie zatamowania ruchu kolejowego, jest jeszcze o tyle wystarczający, że poza czasowymi brakami opału, nafty, soli itp. zaspokojenie koniecznych potrzeb życiowych jest możliwe, i głód, który Łodzi dał się już silnie we znaki, nie sroży się jeszcze w Warszawie nawet wśród ludności biedniejszej i bezdomnych, a to głównie dzięki staraniom i pracy Komitetu Obywatelskiego”[77]. Jak zwykle w takich przypadkach bywa, ciężar poradzenia sobie z przeciwnościami losu spadł na obywateli i założone przez nich organizacje. Koordynatorem tych poczynań był Centralny Komitet Obywatelski, działający pod przewodnictwem księcia Seweryna Czetwertyńskiego (późniejszego członka Zarządu Towarzystwa), a po jego wyjeździe (znaczna część polityków Królestwa, zwłaszcza powiązana z endecją, opuściła Polskę wraz z wojskami rosyjskimi, w tym: Roman Dmowski, Grabscy, Zygmunt Wielopolski; byli wśród nich sponsorzy Przytułku, jak Maurycy Zamoyski) przez Zdzisława Lubomirskiego, późniejszego Prezydenta Warszawy i członka Rady Regencyjnej.

5 sierpnia 1915 roku wojska niemieckie zdobyły Warszawę. Tego dnia – tuż przed oddaniem miasta – Rosjanie wysadzili most Poniatowskiego znajdujący się tuż obok Przytułku (nazywał się wtedy mostem Mikołajewskim na cześć cara Mikołaja II) otwarty dopiero co, w styczniu 1914 roku. Wraz z nim otwarto wówczas wiadukt o długości 700 metrów, będący przedłużeniem późniejszej alei 3 Maja, który także został dość poważnie zniszczony. W tym samym roku, 5, 6 i 7 sierpnia, w trakcie ataku artylerii i wysadzania mostu, w wyniku potężnych wstrząsów budynek Przytułku uległ uszkodzeniu. Aby sfinansować naprawy, postanowiono wykorzystać papiery wartościowe z Banku Handlowego oraz listy zastawne z Towarzystwa Kredytowego.

Jeśli idzie o most Poniatowskiego, zrujnowano górne części dwóch filarów, a przy okazji eksplozji zawaliły się cztery przęsła tego mostu. By umożliwić komunikację, próbowano zorganizować prowizoryczną przeprawę, dobudowując drewniany pomost, ale ten spłonął w 1916 roku. Za odbudowę wzięto się w roku 1919, lecz prace ruszyły dopiero w 1921 i trwały do 1926 roku. Na moście spotkali się podczas przewrotu majowego prezydent Stanisław Wojciechowski i marszałek Józef Piłsudski. (Z historią mostu wiążą się losy jednego z jego projektantów – Mieczysława Marszewskiego. Został w 1910 roku oskarżony o łapownictwo (czy słusznie, nie wiadomo, choć łapówki były nieodłączną częścią życia urzędników rosyjskich) i spędził kilka lat w więzieniu, skąd wyszedł oczyszczony, lecz chory psychicznie i trafił do zakładu dla obłąkanych).

Jeśli chodzi o Przytułek, zniszczony został Domek św. Anny, począwszy od roku 1910 roku przeznaczony dla studentów o kiepskiej kondycji finansowej. Dla mieszkańców Przytułku i ich opiekunów wysadzenie mostu i uszkodzenie Domku św. Anny musiały być ogromnym wstrząsem. Wojna toczyła się tuż za oknami.

Przytułek św. Franciszka Salezego znalazł się w samym centrum wydarzeń. W Kronice znajduje się taki zapis:

„Rok 1915. Burza wojenna, która rozszalała się nad Europą, nie ominęła również murów zakładu. W dniu 25 VII tegoż roku rozpoczęło się ostrzeliwanie miasta, nad zakładem przelatywały pociski. Gmach drżał od wstrząsów. Najtragiczniejsze chwile rozpoczęły się od dnia 1 sierpnia tj. od momentu przesunięcia się ruchów wojska i znalezienia się gmachu na pozycji. Nastąpił nieustanna strzelanina, kule upadały gęsto w obręb gmachu, do korytarzy, sal pań, na strych itp., wyrządzając ogromne szkody. Najwięcej ucierpiał domek św. Anny podziurawiony kulami jak sito.

Strzelanina i niebezpieczeństwo uniemożliwiły normalne życie w zakładzie – po dwóch dniach, tj. 7 sierpnia, pensjonariusze zostali przeniesieni pod nieustannym gradem kul – do kadetów [prawdopodobnie chodziło o pobliskie Koszary Blocha]. Niestety, po dwóch dniach Niemcy kazali im opuścić gmach i wystraszeni grozą wojny staruszkowie pod gradem kul musieli powrócić do zakładu. Okropności te nie zakończyły jednak się tak prędko. Niemcy przystąpili do burzenia mostów. Wstrząsy i wybuchy pociągnęły za sobą nowe zniszczenia i straty. […].

Po zakończeniu działań wojennych dom został odremontowany i życie płynęło zwykłym trybem. Pamiątkowa tablica z tego okresu została wmurowana na II piętrze”[78].

Natomiast protokół z Walnego Zgromadzenia Członków, które odbyło się 15 czerwca 1915 roku (na półtora miesiąca przed zdobyciem Warszawy przez Niemców), nie różni się niczym od wcześniejszych dokumentów. Odczytano sprawozdanie za 1914 rok i zaproponowano budżet na 1915 roku na sumę 27 366,91 rub. (referował Cezary Ponikowski). Sprawozdanie przyjęto, Zarząd skwitowano, budżet zatwierdzono, członków Zarządu i Komisji Rewizyjnej wymieniono zgodnie ze statutem – tak, jak to miało miejsce przedtem. Wszystko w porządku. Co kryje się za tymi rutynowo i ładnie brzmiącymi zdaniami, nie wiadomo. Podniecenie związane z zagrożeniami musiało jednak rosnąć. Prowadzący posiedzenie poinformował również o śmierci Władysława Marconiego, projektanta budynku Przytułku, a zebrani uczcili jego pamięć.

Rok 1916 przyniósł już daleko idące zmiany. Po pierwsze, dotyczyły one składu Zarządu i Komisji Rewizyjnej. Z Zarządu odeszły: Emilia Bloch, Izabela Karska, Zofia Goldstand i Aleksandra Weyssenhoff. Z tej czwórki tylko Aleksandra Weyssenhoff została wybrana ponownie, trzy pozostałe panie do Zarządu nie powróciły. To już zmiana pokoleniowa: wraz z postępami wojny z czynnej działalności w kierowaniu Towarzystwem odchodziło grono założycielek i aktywistek tej instytucji. Na ich miejsce wybrano, obok Aleksandry Weyssenhoff, księdza Hipolita Skimbirowicza, Zygmunta Wasiutyńskiego, Karola Olszewskiego. Funkcję prezesa Zarządu objęła ponownie Aleksandra Weyssenhoff. Członkami Komisji Rewizyjnej zostali Kazimierz Kurcewski, Tadeusz Ziętkowski i Władysław Wyszyński, zaś ich zastępcami Adam Oczkowski i Witold Michelis. O zastępcach członków Zarządu protokół milczy. Wydaje się, że z powoływania zastępców członków Zarządu po prostu zrezygnowano, bo nie ma o nich też wzmianki w kolejnych protokołach.

Po drugie, wojna spowodowała znaczne pogorszenie sytuacji materialnej Przytułku. Po raz pierwszy od powstania Towarzystwa planowane wydatki na rok 1916 przewyższyły przewidywane dochody. Deficyt wyniósł 8500 rub., spodziewano się bowiem dochodów na poziomie 19 889,04 rub. i wydatków rzędu 28 389,31 rub. Trzeba było ponieść wydatki na naprawę zniszczeń powstałych w wyniku działań wojennych. Zarząd miał świadomość, o czym świadczy wypowiedź referenta sytuacji finansowej Cezarego Ponikowskiego, że wszelkie wyliczenia zysków i strat mają czysto iluzoryczny charakter, nieznana była bowiem zmienna sytuacja ogólna, która musiała wpływać na stan kasy. Ponieważ deficytu nie będzie można pokryć z dochodów nadzwyczajnych (jakich, o tym Ponikowski nie mówił, być może nie spodziewano się ich – w warunkach wojennych), to konieczne będzie upoważnienie Zarządu do „ewentualnej sprzedaży znajdujących się w Banku Handlowym, nieobciążonych dożywociem papierów wartościowych na tysiąc dwieście rubli oraz znajdujących się w depozycie Tow. Kredytowego m. Warszawy 4½% listów Zastawnych tego Towarzystwa na sumę ośmiu tysięcy pięciuset – stanowiących własność Tow. Przytułku Ś-go Franciszka Salezego i użycie ich na potrzeby Przytułku”[79]. Rozpoczęła się zatem wyprzedaż „sreber rodowych”. Walne Zgromadzenie nie miało wyjścia i takiego upoważnienia udzieliło, przy czym kwota, o której mowa, miała być kwotą maksymalną, jeśli potrzeby byłyby mniejsze, należało – oczywiście – sprzedawać mniej z posiadanych zasobów.

Po trzecie, prowadzący obrady bp Ruszkiewicz zaproponował dokonanie rejestracji szkód wyrządzonych przez działania wojenne, co Walne przyjęło. Podjęto też decyzję o wyasygnowaniu dodatkowych środków na naprawę zniszczeń. Chodziło w pierwszej kolejności o Domek św. Anny, który po odbudowie służył najpierw jako schronienie dla dorosłych, a potem jako przedszkole. Te i inne szkody naprawiono (mimo finansowych perturbacji) dość szybko, bo już w 1917 roku.

Po czwarte, nie sporządzano już protokołów w języku rosyjskim. Nie sporządzano także w niemieckim. Czy oznaczało to, że wraz z wojną i kolejnymi deklaracjami walczących stron utrwaliło się w świadomości zbiorowej przekonanie, że istnieje szansa na odzyskanie bytu państwowego lub przynajmniej na bardzo zaawansowaną autonomię? Wyciąganie podobnych wniosków z obrad niewielkiej instytucji dobroczynnej byłoby zbyt daleko idące, ale takich zmian o charakterze świadomościowym nie można wykluczyć.

Tymczasem front ustabilizował się na linii od Rygi przez Baranowicze, Pińsk do Stanisławowa. Warszawa pozostawała kilkaset kilometrów za tą linią, z dala od bezpośrednich walk.

„Niemcy zajęli większość ziem Królestwa i oni dyktowali warunki. W kraju szerzyły się zwykłe plagi wojenne, zniszczeniu uległy zasoby majątkowe i zdolności produkcyjne, większość artykułów codziennego użytku szła na potrzeby armii, a okupanci wprowadzili restrykcyjne przepisy, utrudniające zaopatrzenie ludności, rosły ceny, potęgowały kłopoty z dystrybucją towarów. Racje żywnościowe zmniejszały się, ludziom żyło się coraz gorzej. […] Na plan pierwszy wysuwały się kwestie wewnętrzne […] trzeba było chronić, co się da, i działać na rzecz zapewnienia warunków przetrwania narodu i substancji materialnej, jaka znalazła się w centrum działań wojennych, a więc praktycznie na całym obszarze Królestwa […]”[80].

Sytuacja Przytułku nie odbiegała ani na jotę od tych ogólnych stwierdzeń. Władze Towarzystwa, personel opiekujący się pensjonariuszami, wreszcie oni sami znaleźli się dokładnie w opisywanej sytuacji. Rosły wydatki, malały dochody, Przytułek znalazł się na granicy przetrwania.

Po zajęciu Warszawy terytorium odebrane Rosji podzielono na dwa obszary: jeden z siedzibą w stolicy znalazł się pod okupacją niemiecką i pod zarządem gubernatora Hansa von Beselera, drugi z siedzibą w Lublinie pod okupacją austro-węgierską i nadzorem gubernatora Karla Kuka, a potem Stanisława Szeptyckiego. Niemcy podjęli szereg kroków mających na celu pozyskanie sympatii Polaków i zwiększenie zakresu swobód autonomicznych. Zaakceptowali nominację księcia Zdzisława Lubomirskiego, dawniej reprezentanta opcji prorosyjskiej, na prezydenta Warszawy, powołali Radę Główną Opiekuńczą, która koordynowała poczynania na rzecz zapewnienia ludności jakich takich warunków egzystencji (jej inauguracyjne posiedzenie odbyło się 22 grudnia 1915 roku), utworzyli Uniwersytet Warszawski i wznowili zajęcia na Politechnice. Powstawały różnego typu instytucje mające podtrzymać działalność gospodarczą i społeczną na okupowanych ziemiach, jak Towarzystwo Kredytowe Ziemskie, Centralne Towarzystwo Rolnicze, Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych, Towarzystwo Ubezpieczeń od Ognia itp. Kontynuowała swoją działalność Polska Macierz Szkolna. Dla Przytułku najważniejszą z wymienionych instytucji i organów była Rada Główna Opiekuńcza, której główne zadania obejmowały zaprowiantowanie ludności i walkę ze spekulacją, organizację opieki sanitarnej, dobroczynność, opiekę nad ochronkami i szkołami elementarnymi, a także odbudowę wsi czy szacowanie szkód wojennych. Biorąc pod uwagę grono wpływowych postaci składających się na Zarząd oraz innych członków Towarzystwa, korzystało ono z pewnością z pomocy i wsparcia RGO.

Sytuacja nie poprawiała się jednak; takie są prawa wojny.

„Sprawa żywnościowa staje się w Warszawie coraz groźniejsza – racje chleba wydawanego za kartkami zmniejszono do pięciu i pół funtów chleba na dwa tygodnie na osobę; gatunek i smak chleba coraz gorszy wskutek domieszki przeszło 35% kartofli. Dotąd można było, chociaż po wysokiej cenie, dostać chleba lepszego, wypiekanego potajemnie, obecnie jednak z powodu obostrzenia przepisów zabraniających i ściślejszego dozoru dostać tego chleba prawie niepodobna. Z mięsem jest także coraz gorzej, ceny coraz wyższe, a brak coraz większy, ma temu zaradzić wprowadzany obecnie monopol mięsny, wątpliwym jest jednak, aby zarządzenie to osiągnęło rzeczywiście pomyślne skutki. Rada Główna Opiekuńcza rozwija dość energiczną działalność organizacyjną […] Ponieważ różne fundusze napływają z Poznania, z Vevey[81], z Ameryki itp. do Rady Głównej, więc pewna pomoc Radom Powiatowym udzielana być może […]”[82].

Jeszcze za „rosyjskich czasów”, na początku 1915 roku, działało w Warszawie 200 placówek opieki społecznej i 15 tanich kuchni zlokalizowanych w dzielnicach biedoty, a także 32 schroniska dla bezdomnych chrześcijan i 94 przytułki dla ludności żydowskiej[83].

Przychód RGO wyniósł w 1916 roku 4 070 226 rub., w 1917 roku – 4 322 200 rub.[84] Czy i w jakim stopniu Towarzystwo partycypowało w tych dochodach z budżetem na poziomie 20 tys. rub. dochodów i 28 tys. rub. wydatków – tego nie sposób wydedukować.

Kilka miesięcy później cytowany często Stanisław Dzierzbicki pisał w alarmującym tonie:

„W sprawie dowozu żywności z Ameryki wysłaliśmy z Rady Głównej Opiekuńczej adres do Papieża z prośbą o wstawiennictwo u rządu angielskiego [Anglicy odmawiali dostaw, tłumacząc, że są one przejmowane przez wojska państw centralnych]. Wobec otrzymanej wczoraj kategorycznej odmowy adres zapewne pożądanego skutku nie odniesie. Grozi to głodem wprost elementarnym. Obecnie już jest z każdym dniem gorzej. O chleb coraz trudniej i coraz go mniej wydają na kartki [reglamentację chleba wprowadzono w październiku 1915 roku]. Worka mąki w potajemnej sprzedaży trudno dostać za 135–150 rubli. Korzec kartofli kosztuje dziewięć rubli, na wsi zaś rekwirowane są kartofle po jednej marce piętnaście fenigów za cetnar pięćdziesiąt kilo […], masło trzy ruble funt. Mięso wołowe – do jednego rubla trzydzieści kopiejek funt, konina nawet dochodzi do rubla […]”[85].

Za szacowane na rok 1917 dochody Towarzystwa można byłoby zatem kupić około 150 worków mąki. „[…] Dzienna racja chleba to tylko 205 g na osobę”[86]. Za dwa miesiące zabrakło nawet kartofli. Wzmagały się niepokoje społeczne. Warto przy tej okazji wspomnieć więc Przyszłą wojnę… Jana Blocha, głównego finansowego sponsora Przytułku, w której autor przewidział, że trwająca długo (na razie trwała niespełna dwa lata) wojna przyniesie wzrost zaburzeń i ruinę europejskiego porządku społecznego. Do rosyjskiej rewolucji zostało jednak jeszcze trochę czasu.

Trudne dni i paskudne nastroje przerwało przybycie do Warszawy Legionów Polskich w dniu 1 grudnia 1916 roku. Oficjalne uroczystości z tego tytułu, na których akcentowano zwiększenie autonomicznych swobód dla tego skrawka Polski, zakłóciła manifestacja ludności na cześć Piłsudskiego. Zamiast okrzyków na cześć armii polskiej i jej dowódcy hrabiego Szeptyckiego wznoszono hasła: „Niech żyje Piłsudski!”. Legionistów zakwaterowano w Koszarach Blocha, a więc tuż obok Przytułku. Być może w takiej bliskości łatwiej było znosić trudności dnia codziennego.

Sytuacja nie napawała bowiem optymizmem. Wprawdzie udało się niemal zrównoważyć poziom dochodów i wydatków za rok 1916, gdyż z zatwierdzonego sprawozdania wynikało, że dochody wyniosły 29 387,15 rub., zaś wydatki 30 106,02 rub., ale już na rok 1917 przewidziano deficyt w wysokości 26 383,98, tyle tylko, że marek (a nie rubli). Zaplanowano bowiem dochody na sumę 43 171,92 marek, zaś wydatki na sumę 69 555,90 mk. Trudno na podstawie suchych danych oceniać, na ile pogorszyła się sytuacja (o poprawie nie ma co mówić), zwłaszcza wobec zamiany rubli na marki w planach finansowych. Marka polska została wprowadzona w 1917 roku na terenach okupacji niemieckiej. Markę emitowała Polska Kasa Pożyczkowa. Mieszkańcy Królestwa aż do drugiej połowy tegoż roku nadal jednak używali rubla; wówczas rubel stracił znacznie na wartości i posługiwanie się nim okazało się nieopłacalne. Na wartości traciła także korona austriacka.

By ocenić aktywa Towarzystwa, warto porównać: marszałek Rady Stanu (ale to superelita) zarabiał w 1917 roku 3 tys. marek miesięcznie, dyrektor biura Rady – 1200 mk miesięcznie. 70 tys. mk rocznie (wydatki Przytułku) to około 5800 mk miesięcznie, a więc około 4,8 pensji dyrektora biura w Radzie. Przy około 100 pensjonariuszach na osobę przypadało 58 marek na miesiąc, a przecież było ich dwakroć tyle. Dzierzbicki pisał w swych pamiętnikach: „[…] coraz dokuczliwsze rekwizycje i zmniejszanie racji żywnościowych wywoływało szaloną drożyznę przedmiotów najkonieczniejszej potrzeby i powiększało rozdrażnienie wśród mas ludowych, nie żywiących już w zasadzie uczuć przyjaznych dla okupantów”[87].

Przytułek radził sobie jakoś, co potwierdza stosunkowo niski deficyt za rok poprzedni, sięgający niespełna tysiąca rubli wobec zaplanowanych ośmiu. Czy bardzo wysoki deficyt na 1917 rok był wynikiem ostrożności (lepiej dmuchać na zimne), czy też odzwierciedlał realny stan i obawy, nie sposób stwierdzić. Prowadzący protokoły nie zmieniali bowiem narracji, sprawozdania były krótkie, wymieniano kwoty, nie opatrując ich komentarzem i zupełnie nie odnosząc się do sytuacji ogólniejszej, a ta z pewnością była bardzo trudna, jak to w wojennych czasach bywa.

Z powodu dość licznych zmian, jakie następowały w Zarządzie i Komisji Rewizyjnej, zdecydowano się na podanie w protokole pełnego składu Zarządu. Wchodzili doń:

  1. Antonina Rudzka,
  2. Cezary Ponikowski,
  3. Gustaw Gerlach,
  4. Karol Pękosławski,
  5. Aleksandra Weyssenhoff,
  6. ks. kanonik Hipolit Skimbirowicz,
  7. Zygmunt Wasiutyński,
  8. Karol Olszowski,
  9. SM Anna Kobylińska,
  10. Józef Szteyner,
  11. Feliks Erbich,
  12. Włodzimierz Karski.

Z pierwszego składu Zarządu odeszli więc przez 20 lat: ks. Euzebiusz Brzeziewicz, Izabela Karska, Emilia Bloch, Zofia Goldstand, Kazimierz Sobański, Leon Grabowski, Władysław Marconi, Stanisław Godlewski, a więc dwie trzecie tych, którzy działalność Towarzystwa rozpoczynali. Niektórzy, jak Władysław Marconi czy Kazimierz Sobański z przyczyn naturalnych, inni wskutek innych zajęć lub stanu zdrowia (jak Emilia Bloch). Można mówić więc o drugiej generacji kierownictwa Towarzystwa Przytułku.

Jakby na potwierdzenie, że skończył się pierwszy, inauguracyjny okres działalności Przytułku i Towarzystwa, SM Anna Kobylińska powiadomiła zebranych, że właśnie upłynęło 20 lat od chwili wprowadzenia się Przytułku do własnej siedziby (1897–1917) i zaprezentowała najważniejsze wydarzenia z minionych lat. Dwudziesta rocznica wprowadzenia się Przytułku do własnej siedziby została upamiętniona wmurowaniem tablicy pamiątkowej na II piętrze budynku [nie udało się jej odnaleźć, pozostała jednak fotografia].

Przeglądanie spisów mieszkańców z lat 1914–1918 nie skłania do wniosków o istotnych zmianach składu osobowego pensjonariuszy i opiekunów. Do Przytułku przybyło kilka osób w wyniku zdarzeń, które były następstwem sytuacji wojennej. Pojawił się trzynastoletni Michał Skarżyński – uciekinier z Sosnowca (poz. 1016) i Małgorzata Brodowska (45 lat) z „pogromu” w Skierniewicach; autorka zapisu miała zapewne na myśli zniszczenie miasta w wyniku działań wojsk niemieckich (poz. 1013). Artysta malarz Adolf Panowski (30 lat) mieszkaniec Krakowa, a więc Galicji należącej do Austrii, nie mógł wyjechać z Królestwa do Paryża, musiał starać się zatem, by zostać poddanym rosyjskim, co mu się udało, zaś okres oczekiwania spędzał w Przytułku. W końcu wyjechał z żoną do Rosji, którą też kazano im opuścić (poz. 1019). Jan Majewski wraz z rodziną (poz. 1037, 1038, 1039), organista, „musiał uciekać ze spalonego kościoła i mieszkania”. Jakub Mrugała, żołnierz (25 lat) stracił nogę, do Przytułku trafił z lazaretu, mieszkał tu bezpłatnie 23 lata. Na końcu zapisu ewidencyjnego znajduje się ciekawa informacja: wyjechał w grudniu 1938 roku do siostry, rodzina „wyczuła u niego pieniądze”, które sobie uskładał, mając rentę inwalidzką (poz. 1042). „Ofiarami wojny” byli prawdopodobnie Karol Gawroński (12 lat) i jego siostra Maria (7 lat), ich ojciec był w wojsku, kiedy umarła matka, zresztą w „ostatniej nędzy i głodzie”. Gdy ojciec wrócił z wojska, zabrał dzieci ze sobą (poz. 1139 i 1140). Hieronim Wakulicz (poz. 1210), lekarz, wyjechał na front z Czerwonym Krzyżem. Uczeń szkoły muzycznej Jan Żelazowski (poz. 1008) bardzo się bał wojny, wyjechał do Rosji, lecz tam prawdopodobnie zmarł. Poza tymi przypadkami trudno mówić o innych mieszkańcach, których wojenne okoliczności zmusiły lub skłoniły do pobytu u Franciszka Salezego.

Kilka osób zasługuje na osobną uwagę. Feliksa Dąbrowska (poz. 1059) wymieniona została jako wdowa po obywatelu ziemskim – wnuku (raczej prawnuku) Jenerała Dąbrowskiego, których folwark został zniszczony jeszcze w czasie powstania 1863 roku. W Przytułku spędziła ponad 12 lat (styczeń 1916 – luty 1928), mieszkając we wspólnym pokoju za 10 rub. miesięcznie. Wincenty Ziemkiewicz (77 lat) był weteranem powstania 1863 roku, przyjechał do Przytułku bez pościeli i ubrania, o jego przyjęcie prosił Wiceprezes Stowarzyszenia Weteranów 1863 roku, Franciszek Pawłowski, słabowidzący (70 lat), był przez 10 lat stangretem u Blocha (poz. 996).

Liczba mieszkańców utrzymywała się na podobnym poziomie. Na koniec 1914 roku przebywało tu 202 pensjonariuszy (55 mężczyzn i 147 kobiet) oraz 30 osób ze strony opiekunów (1 ksiądz, 7 Sióstr Miłosierdzia i 22 osoby z obsługi), a także 70 dzieci; na obiady przychodziło 12 osób. Rok później liczba mieszkańców nieco spadła – do 196 (58 mężczyzn i 138 kobiet), nie zmieniła się natomiast liczba opiekunów, dzieci w żłobku i przychodzących na obiady. Rok 1917 rozpoczęło 189 pensjonariuszy (58 + 131), trochę mniej, ale zwiększyła się za to liczba dzieci w żłobku – do 76. Poważniejszy spadek zanotowano w początkach 1918 roku, kiedy liczba mieszkańców zmniejszyła się do 169 (46 + 123), a personelu do 26. Rok później, a więc już po odzyskaniu niepodległości utrzymała się nieznaczna tendencja zniżkowa: pensjonariuszy było 163 (48 + 115), przy 26 osobach personelu, choć liczba dzieci wzrosła do 80. Przyczyny opisanych fluktuacji nie są niestety znane[88].

Tymczasem wydarzenia na europejskiej scenie politycznej i militarnej gwałtownie przyspieszyły. 5 listopada 1916 roku Niemcy i Austro-Węgry proklamowały akt o utworzeniu samodzielnego Królestwa Polskiego, nie określając jego granic, za to podkreślając ścisłe współdziałanie i kontrolę ze strony państw centralnych. Niemiecko-uustriackie zamiary najlepiej wyjaśnił jeden z głównodowodzących armii niemieckiej gen. Erich von Ludendorf: „Polak jest dobrym żołnierzem. Jeśli Austria zawodzi, musimy szukać dla siebie sił gdzie indziej. Stwórzmy Wielkie Księstwo Polskie z Warszawą i Lublinem, a następnie armię polską pod niemieckim kierownictwem”[89]. Zza pompatycznych deklaracji wyłaniał się prawdziwy cel: pozyskanie mięsa armatniego. Plany te nie powiodły się, legioniści (czy ci z koszar Blocha?) odmówili złożenia przysięgi na wierność okupantom i zostali internowani w obozach w Beniaminowie i Szczypiornie, zaś Piłsudskiego i Sosnkowskiego aresztowano i posłano do więzienia w Magdeburgu.

Kilka miesięcy później w Rosji wybuchła pierwsza rewolucja (luty 1917). Car abdykował, zaś Rząd Tymczasowy ogłosił deklarację, w której wyrzekł się praw zaborcy do Królestwa Polskiego, ale tylko w granicach etnicznych (bez tzw. ziem zabranych).

22 stycznia w amerykańskim Senacie wygłosił swoje słynne przemówienie prezydent Woodrow Wilson, w którym mówił o konieczności powstania niepodległego państwa polskiego, również w granicach etnicznych.

28 sierpnia 1917 roku powstał w Paryżu Komitet Narodowy Polski, który nadzieje niepodległościowe związał z państwami zachodnimi. Rosja po rewolucji październikowej nie wchodziła już w rachubę jako sojusznik i protektor.

12 września 1917 roku gubernatorzy z ramienia państw centralnych (von Beseler i Stanisław Szeptycki) ogłosili decyzję o ustanowieniu Tymczasowej Rady Stanu (namiastka parlamentu) oraz Rady Regencyjnej (namiastka polskiej władzy państwowej). W jej skład wchodzili: Aleksander abp Kakowski, Zdzisław Lubomirski (Prezydent Warszawy) i Józef Ostrowski. Poeta Jan Lechoń uwiecznił ten wybór żartem: członkowie Tymczasowej Rady Stanu zbiorą się na stokach Cytadeli, niżej krzyża i tam właśnie pocałują generała Beselera. Ulica warszawska zajęta codziennymi problemami egzystencjalnymi cierpko reagowała na doniosłe wydarzenia polityczne.

Kpiny kpinami a umacnianie zrębów państwowości polskiej następowało powoli, lecz coraz więcej było oznak, że odrodzenie państwa jest nieuniknione. W listopadzie – grudniu 1917 roku powołano Radę Ministrów z premierem Janem Kucharzewskim. Ten rząd nie zagrzał długo miejsca, w lutym 1918 roku podał się do dymisji po zawarciu traktatu między rządem Austro-Węgier a Ukrainą, zwanego „ziemia za chleb”. Głodująca Austria potrzebowała na gwałt żywności, przehandlowała więc Chełmszczyznę – wschodnią część Lubelszczyzny i Podlasia – w zamian za dostawy zboża i mięsa, a także za wytyczenie w traktacie brzeskim przyszłej granicy między Polską i Ukrainą. Nie chodzi tu o polityczne, mające reperkusje do dziś, konsekwencje tych porozumień, ile o podkreślenie, że trudna, wręcz zagrażająca życiu ludzi, sytuacja bytowa była zjawiskiem powszechnym i potwierdzała wcześniejsze obawy Jana Blocha, że wojna źle się musi skończyć dla europejskiego porządku społecznego.

Plan finansowy na rok 1918, będący odbiciem opisywanej sytuacji ogólnej, nie odbiegał prawie od tego, który obowiązywał rok wcześniej. Dochody zaplanowano na kwotę 40 024 marek polskich, zaś wydatki na kwotę 67 387,50 marek; deficyt wyniósł więc ponad 27 tysięcy marek polskich. Pewną ulgę stanowiły dochody nadzwyczajne; na omawianym posiedzeniu Cezary Ponikowski powiadomił, że Waleria Myszkowska zapisała w testamencie na rzecz Przytułku kwotę 5 tys. rub., co – oczywiście – przyjęto z radością.

W Zarządzie nie dokonano większych zmian. Jedynie Karola Pękosławskiego zastąpił ks. Jerzy Gautier. Komisja Rewizyjna ukonstytuowała się w składzie: Tadeusz Ziętkowski, Kazimierz Kurcewski i Władysław Wyszyński, zaś zastępcami byli Adam Oczkowski i Witold Michelis.

Wydarzenia, jakie miały miejsce w następnym (1918) roku, zepchnęły na dalszy plan wszelkie wojenne niedogodności i trudy. Jeszcze późną wiosną wydawało się, że wygrają państwa centralne. W sierpniu Ententa przystąpiła do kontrofensywy na Zachodzie. Wojska niemieckie zapędziły się daleko w głąb Rosji, co raczej nie sprzyjało zmianie sytuacji strategicznej. W rządzie Rady Regencyjnej trzykrotnie zmieniał się premier (Kucharzewski – Steczkowski – Świeżyński), ale wkrótce okazało się, że ani Rada, ani jej rząd nie mają żadnego wpływu na losy Europy i na ukształtowanie się sytuacji w Polsce. Listopad okazał się przełomowym miesiącem. Skończyła się wojna, 7 listopada Daszyński został premierem pierwszego niezależnego rządu, zwanego lubelskim, 10 listopada Piłsudski wrócił z Magdeburga, 11 listopada, dzień zakończenia światowej wojny, przyjęto jako datę odzyskania niepodległości.

Powszechną radość z odzyskania niepodległości najlepiej opisał drugi premier odrodzonej Polski – Jędrzej Moraczewski:

„Niepodobna oddać tego upojenia, tego szału radości, jaki ludność polską w tym momencie ogarnął. Po 120 latach prysły kordony. Nie ma ich. Wolność! Niepodległość! Zjednoczenie! Własne państwo! Na zawsze! Chaos? To nic, będzie dobrze. Wszystko będzie, bo jesteśmy wolni. Od pijawek, złodziei, rabusiów, od czapki z bączkiem, będziemy sami sobą rządzili […] Cztery pokolenia nadaremnie na tę chwilę czekały, piąte doczekało. Od rana do wieczora gromadziły się tłumy na rynkach miast, robotnik, urzędnik porzucał pracę, chłop porzucał rolę, leciał do miasta, na rynek dowiedzieć się, przekonać się, zobaczyć wojsko polskie, polskie napisy, orły na urzędach, rozczulano się na widok kolejarzy, ba!, na widok polskich policjantów i żandarmów”[90].

Tę radość podzielali zapewne mieszkańcy Przytułku i ich opiekunowie.

Nieszczęścia chodzą parami: inflacja i wojna bolszewicka

„[…] Juliusz Kaden-Bandrowski nazwał stan euforii a zarazem zamętu, jaki powstał z chwilą, gdy na mapach świata pojawiła się na powrót nazwa «Polska», radością z odzyskanego śmietnika. Po okresach zmagań i ofiar: narodowych powstań, wywózek na Sybir, wykorzeniania polskości, obrony wiary i języka, przyszło zmagać się z najtrudniejszym do pokonania wrogiem – z samym sobą”[91].

Ten cytat pasuje jak ulał do losów Towarzystwa i Przytułku. Wojna spowodowała ogromne straty ludzkie i materialne, toczyła się bowiem w większości na dawnych ziemiach polskich. Do strat w wyniku walk doszły także straty spowodowane świadomym niszczeniem obiektów i dobytku przez wycofujące się armie. Niemieccy okupanci demontowali maszyny i urządzenia. Szacunkowe dane przedstawione przez delegację polską na kongres pokojowy w Paryżu w 1919 roku podawały liczbę 73 mld franków francuskich w złocie[92]. W walkach zginęło 450 tys. osób, rannych było dwukrotnie więcej. Tylko w Królestwie z głodu, złych warunków sanitarnych i z powodu epidemii zmarło ponad 210 tysięcy osób. Spadek liczby urodzeń sięgnął jednego miliona osób. Wielu Polaków opuściło kraj i nigdy doń nie powróciło. Dotkliwe straty poniosły rolnictwo i przemysł, komunikacja (zwłaszcza koleje) i handel. Do Rosji wywieziono znaczne zapasy gotówki i złota[93]. Straty gospodarki polskiej wyszacowano na 30% majątku narodowego[94].

Po przejęciu Polskiej Krajowej Kasy Pożyczkowej z rąk Niemców, co udało się nadspodziewanie dobrze, gospodarka stanęła przed dwoma problemami: ujednoliceniem waluty i szalejącą inflacją. W latach 1917–1920 wprowadzono markę polską (w Królestwie już w roku 1917, dlatego rozliczenia w Towarzystwie prowadzone były w markach), traktując ją jako walutę tymczasową, docelową miał być złoty, wprowadzony dopiero w wyniku reformy Grabskiego w 1924 roku. Jeden z prezesów Banku Polskiego proponował „lecha”, ale złoty podobał się bardziej. W 1920 roku wycofano z obiegu ruble. Dało to asumpt do zmiany statutu, zastąpiono ruble markami (zamiast 5 rub. wpisano 50 mk, zamiast 100 rub. – 1000 mk). Skorzystano też z okazji i usunięto wszystkie przepisy dotyczące urzędowego i policyjnego nadzoru nad działalnością Towarzystwa. O niektórych była mowa już wcześniej. Ta wersja statutu obowiązywała aż do 1934 roku.

Znacznie większe problemy wiązały się z inflacją. 1 stycznia 1919 roku za dolara płacono 9 marek. Pół roku później już 18 marek. W miarę upływu czasu było coraz gorzej. By nie być gołosłownym, wystarczy choćby pobieżnie przeanalizować kurs dolara i złotego.

Tabela 1: Inflacja w Polsce w latach 1918–1924[95]

Data Dług skarbu Obieg banknotów
(w mld marek polskich)
Kurs USD
11.11.1918 0,9 8
31.12.1918 0,1 1,0 9
31.03.1919 0,4 1,2 14
30.06.1919 1,1 1,8 1,8
30.09.1919 6,8 5,3 110
31.06.1920 27,6 21,7 142
30.09.1920 40,6 33,2 270
31.12.1920 59,6 49,7 590
31.03.1921 93,6 74,1 818
30.06.1921 130,6 102,7 2 075
30.09.1921 178,0 152,8 6 550
31.12.1921 221,0 229,5 2 923
31.03.1922 232,1 250,7 3 868
30.06.1922 235,0 300,1 4 700
30.09.1922 342,5 463,7 8 865
31.12.1922 675,6 793,4 17 800
31.03.1923 1 085,0 1 641,2 42 300
30.06.1923 2 996,5 3 566,6 104 000
30.09.1923 10 265,5 11 197,7 350 000
31.12.1923 111 322,0 125 372,0 6 375 000
31.03.1924 291 700,0 592 244,0 9 250 000

Pod koniec pierwszego kwartału 1923 roku za 1 dolara płacono 9 250 000 marek polskich [sic!]. Najgorsze były jednak zmiany z miesiąca na miesiąc. Do galopującej inflacji przyczyniła się oczywiście wojna bolszewicka.

Podajemy te liczby, by łatwiej zrozumieć, że ustalane z roku na rok plany finansowe Towarzystwa były czystą fikcją. Liczby sobie, plany sobie, a rzeczywistość wymykała się wszelkim prognozom, nawet najwięksi pesymiści nie przewidywali tak dramatycznego rozwoju wydarzeń, dramatycznego dla losów instytucji utrzymujących się z dotacji, zapisów, odsetek bankowych itp. Podejmowane środki zaradcze (jak zwykle półśrodki) przynosiły wprawdzie pewną okresową poprawę, ale niezmiennie galopująco piął się w górę. Jeśli więc 18 czerwca 1919 roku (w dniu Walnego Zgromadzenia Członków) przyjęto plan finansowy, zakładający pozyskanie dochodów na poziomie 48 tys. marek i wydatków na poziomie 96 633 marek, to w chwili uchwalania budżetu kwoty te miały wartość odpowiednio 2666 dolarów i 5365,5 dolarów, ale rok później ich wartość spadła odpowiednio do 338 dolarów i 680,5 dolara. Potem było jeszcze gorzej. Towarzystwo ratowało się więc zapisami testamentowymi. Po Walerii Myszkowskiej dobroczyńcami okazali się (w 1921 roku) Narcyza Kozłowska (100 tys. mk) oraz dr Feliks Sommer (30 tys. mk).

Rok 1919 przyniósł jeszcze jedną, dość zasadniczą zmianę. Ze stanowiska prezesa i członka Zarządu odeszła Aleksandra Weyssenhoff, od pierwszych dni związana organizacyjnie, finansowo i emocjonalnie z Przytułkiem, przez wiele lat odgrywająca kluczową rolę w Towarzystwie. Powodem nie były trudne warunki pierwszych lat niepodległości, awans ani dymisja, lecz sprawy rodzinne. Zachorowała jej matka, Emilia Bloch, o której wiele pisaliśmy poprzednio. Pani Blochowa, urodzona w 1845 roku, miała już blisko 75 lat. Odeszła z Zarządu Towarzystwa w 1916 roku. Prawdopodobnie mieszkała w Szwajcarii i nie jest wykluczone, że tam właśnie podążyła Aleksandra, by opiekować się matką.

Biografia Emilii po śmierci męża (1902) zawiera sporo ciekawych informacji. Bez wątpienia skrupulatnie wypełniła ostatnią wolę męża, także – a może przede wszystkim – w kwestiach dobroczynnych. Z nieruchomości będących własnością jej i córek sprzedano (już po wydzieleniu części przeznaczonej dla potrzeb Przytułku) siedem działek w Warszawie, w tym działki oznaczone numerami hipotecznymi 2959 i 2960B. Nastąpiło to około roku 1904[96], po ogłoszeniu niewypłacalności syna, Henryka, właściciela dóbr Łęczna i dobrze rokującej stajni koni wyścigowych. Prawdopodobnie hazard stał się przyczyną jego bankructwa. Majątek Łęczna odkupiła Emilia w 1906 roku i należał do niej przez kolejne pięć lat, tj. do roku 1911. Poszczególne części tego majątku wyprzedawała sukcesywnie, korzystając z pomocy plenipotenta Wilhelma Wellischa, zaufanego współpracownika Jana Bogumiła. Wellisch prowadził wszystkie transakcje dokonywane przez Emilię i dotyczące zarządzania schedą po Blochu. Pełnomocnictwo, którego udzieliła mu Emilia Bloch, miało charakter nieograniczony. „Wszystko co Wilhelm Wellisch na zasadzie niniejszej plenipotencji zdziała, stawiająca akceptuje z góry”[97]. Ewa Leśniewska, opisująca losy majątku w Łęcznej, uważa, że powodem sprzedaży Łęcznej (a przedtem odkupienia na licytacji własności syna) była chęć zysku[98]. Z wyliczeń autorki wynika, że majątek ten nabyła za nieco ponad 600 tys. rubli, zaś sprzedała za sumę około miliona rubli. Nabył go Józef Antoni Bogusławski. Po sprzedaży Łęcznej Emilia spędzała wiele czasu w Szwajcarii. Tam zapewne osiadła po wybuchu działań wojennych i tam prawdopodobnie podążyła Aleksandra na wieść o chorobie. Emilia Bloch zmarła 21 lutego 1921 roku, jej zwłoki przewieziono do Polski i pochowano w rodzinnym grobowcu na warszawskich Powązkach.

To, że opieka nad matką była powodem tymczasowego „rozstania” Aleksandry Weyssenhoff z Towarzystwem, świadczy fakt, że powróciła do swej roli członka i prezesa Zarządu tuż po jej śmierci. W protokole Walnego Zgromadzenia z roku 1921 znajduje się informacja o jej wyborze do Zarządu i figuruje też jej podpis. Podpisała także protokół z 1920 roku, kiedy nie pełniła żadnej funkcji w Zarządzie, być może został zamieszczony ex post na znak akceptacji zawartych w nim ustaleń.

Zanim doszło do opisywanych wydarzeń, 4 sierpnia 1918 roku Przytułek odwiedził ówczesny nuncjusz apostolski w Polsce Achilles Ratti, późniejszy papież Pius XI, notabene także jeden z komisarzy plebiscytu na Warmii. Wizytę tę zawdzięczano księdzu Euzebiuszowi Brzeziewiczowi, który udostępnił nuncjuszowi swoje mieszkanie. Zostali serdecznymi przyjaciółmi, a ks. Brzeziewicz odwiedzał Piusa XI w Rzymie w czasach jego posługi papieskiej. Achilles Ratti i towarzyszący mu ksiądz Pellegrinetti przekazali dar od ówczesnego papieża Benedykta XV dla ubogich dzieci[99]. Nuncjusz odprawił mszę świętą. Towarzyszyli mu ks. Brzeziewicz i ks. Korycki – członek Zarządu Towarzystwa. Obdarowani odśpiewali Boże, coś Polskę[100].

Drugim wydarzeniem, które wpłynęło na losy mieszkańców w pierwszej połowie lat 20., była wojna z bolszewikami w roku 1920. Po niespełna dwóch latach niepodległości Polska stanęła przed heroicznym zadaniem obrony świeżo odzyskanego państwa. Spór z republiką rad toczył się nie tylko o ziemie, przywódcy sowieccy planowali objąć ustrojową krucjatą sporą część Europy. Szczególnie chodziło im o połączenie wysiłków z rewolucjonistami niemieckimi; tam z powodu dramatycznie trudnych warunków powojennych oraz frustracji spowodowanej klęską socjaliści osiągnęli znaczne wpływy. Sojusz radziecko-niemiecki oznaczał przepadek państwa polskiego, co jak wiadomo nastąpiło niespełna dwadzieścia lat później. W tej sytuacji nastąpiła zdumiewająca mobilizacja społeczna, która skutecznie zagrodziła drogę bolszewikom. Pomogły mocarstwa zachodnie, zwłaszcza Francja. Związana sojuszem z carską Rosją, początkowo popierała jej stanowisko w polskiej sprawie, ale po zwycięstwie bolszewików miała rozwiązane ręce. Ostatecznie ofensywę radziecką odparto, ale zagrożenie było niezwykle poważne; do dziś „cud nad Wisłą” uważany jest za jedno z najważniejszych wydarzeń w najnowszej historii Polski.
W Przytułku nie przerwano ani na moment opieki nad potrzebującymi, ale nastrój emocjonalny musiał udzielić się pensjonariuszom i personelowi. Wieści o bestialstwach wojsk sowieckich, zwłaszcza słynnej armii konnej, dowodzonej przez Siemiona Budionnego, rozchodziły się głośnym echem po całym kraju. Konnica Budionnego była przekonana, że to ona pierwsza wejdzie do Warszawy, mordowała więc oficerów, podoficerów i ludność cywilną. Nie oszczędzali tych, których uznali za wrogów klasowych. By nie być posądzonym o stronniczość, warto powołać na świadka Izaaka Babla – rosyjskiego pisarza, żołnierza Konarmii, który precyzyjnie opisał „wyczyny” oddziałów sowieckich. Z pisarzy polskich podobną relację przestawił Eugeniusz Małaczewski, który w tomie opowiadań Koń na wzgórzu dał precyzyjne świadectwo okropności tej wojny. Wtórowała mu Zofia Kossak-Szczucka, pisząc powieść Pożoga.

Nietrudno wyobrazić sobie więc nastrój panujący w Przytułku, który zamieszkiwali ludzie starzy i chorzy, w większości kobiety, oraz zakonnice, będące ofiarami okrucieństwa także ze względów ideologicznych. Nie dysponujemy bezpośrednimi relacjami o nastroju mieszkańców Przytułku ani personelu opiekuńczego, ale ich stan wydaje się oczywisty. Nie ma żadnych informacji, by którakolwiek z zakonnic opuściła powierzony sobie posterunek. Walne Zgromadzenie Członków odbyło się 9 maja 1920 roku; wtedy jednak wojska Piłsudskiego maszerowały po kijowskim Kreszczatiku (główna ulica tego miasta) i nic nie zapowiadało radzieckiej błyskawicznej ofensywy. Ta jednak nastąpiła i bezpośrednie zagrożenie Warszawy stało się faktem. Wincenty Witos wspominał: „po powrocie do prezydium wiceminister Studziński zakomunikował mi chodzącą po Warszawie pogłoskę, jakoby komuniści warszawscy, a także przywódcy żydowscy zostali powiadomieni przez bolszewików, że ich wojska z pewnością tej nocy zajmą Warszawę, a tworzący się rząd komunistyczny natychmiast obejmie władzę. Wiadomości owe były bardzo szeroko kolportowane w Warszawie i one wywołały takie poruszenie”[101]. Z pewnością docierały także do mieszkańców Przytułku, szczególnie wyczulonych na tego typu informacje. Nadzwyczajna mobilizacja fizyczna i emocjonalna wojska, wsparcie ludności cywilnej, skuteczny plan taktyczny, przechwycenie meldunków sowieckich oraz błędy radzieckich dowódców sprawiły, że po 15 sierpnia 1920 roku stolica mogła odetchnąć. Zapewne w Przytułku powszechnemu przekonaniu o „cudzie nad Wisłą” towarzyszyły dziękczynne modły. 18 października 1920 roku zawarto rozejm, ustały więc działania wojenne. 18 marca 1921 roku podpisano traktat pokojowy w Rydze.

Skutki wojny mogli uzmysłowić sobie mieszkańcy Przytułku, stykając się z osobami, które bezpośrednio doświadczyły okropności tych zmagań. Jan Karol Rudzki, były obywatel ziemski, stracił majątek zniszczony przez bolszewików (poz. 1229). Apolonia Janczewska, wdowa po obywatelu z guberni kijowskiej, uciekła „torturowana przez bolszewików” (poz. 1335). Paulina Pilipowska z Berdyczowa uciekła przed nadciągającą Czerwoną Armią (poz. 1336). Do Przytułku przybyła też Wiktoria Krasnopolska, uciekinierka z Kijowa (poz. 1341). Wojciech Żarnoch, 16 letni uczeń, żołnierz ochotnik znalazł się w Przytułku przed pójściem do Szkoły Lotniczej.

Były jednak także radośniejsze chwile. Od 17 czerwca do 12 lipca 1923 roku przebywał w Polsce Generał Zgromadzenia Misjonarzy i Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo – Ojciec Franciszek Verdier. Podróżował po kraju, odwiedził m.in. Kraków, Tarnów i Lwów. Był też w Warszawie i odwiedził nie tylko siedzibę szarytek, lecz także Przytułek św. Franciszka Salezego. „Zaszczyt ogromny”[102] – odnotowano w Kronice.

O inflacji napisano już sporo. Wojna i nadzwyczajne wydatki wojskowe sprawiły, że sytuacja budżetu państwa stała się jeszcze trudniejsza, zaś inflacja stopniowo zamieniała się w hiperinflację (1923), nad którą nie można było już zapanować normalnymi środkami. Jeśli więc w protokole Walnego Zgromadzenia znajdują się zalecenia Ministerstwa Spraw Wewnętrznych odnośnie statutu Towarzystwa, nakazujące podawanie wielkości rocznych i jednorazowych składek członkowskich w markach polskich, a nie w rublach (pozostałość rozwiązań niekompatybilnych w stosunku do warunków politycznych), to uwagi te nie mają sensu o tyle, o ile wartość marki zmieniała się z miesiąca na miesiąc (rekordowe tempo inflacji wynosiło 12% dziennie i 360% miesięcznie[103]). Ponieważ inflacja zawsze jest szczególnie groźna dla osób, które nie pracują (emeryci, bezrobotni itp.), można przyjąć, że instytucje takie, jak Przytułek, mocno odczuwały pogorszenie warunków bytowych. Przyszedł więc czas na reformę Grabskiego, bo nie było żadnych warunków na zrównoważenie budżetu i wykorzystanie równowagi dla opanowania inflacji. Omawianie istoty tych reform wykracza poza tematyczne ramy tej książki. Warto odnotować jednak zmianę, jaka nastąpiła w 1924 roku. O ile w roku 1921 dochody i wydatki skalkulowano na poziomie 603 380 mk, skorygowanych następnie na 613 381 mk, to rok później budżet Przytułku wyniósł po stronie dochodów i wydatków 2 890 000 mk (a jego wykonanie po stronie dochodów 16 996 049 mk, a po stronie wydatków 16 359 088 mk). Plan finansowy na rok 1923 podawał sumę 54 300 000 mk, a wykonanie po stronie dochodów 652 257 809 mk, zaś wydatków 758 814 975 mk. By uzupełnić informację o inflacji i jej wpływie na losy Przytułku, warto podać, że rozpatrując sprawę spadku po Sommerze ustalono, by przelicznik marki do rubla (w rublach zapisano spadek) wyniósł 1260 : 1.

Natomiast plan finansowy 1924 roku, uwzględniający już efekty reformy Grabskiego wyniósł 16 665 złotych (jednym z elementów reformy było wprowadzenie nowej waluty – złotego, który zastąpił „niewiarygodną” markę polską; efekt psychologiczny nie jest wykluczony jako jeden z ważnych czynników powodzenia reformy).

Lata 1924–1925 przyniosły długo oczekiwaną stabilizację ekonomiczną. Nie na długo jednak. Niemcy rozpoczęły wojnę celną z Polską, co spowodowało drugie załamanie złotego. Po kolejnych ruchach stabilizujących kurs złotego zatrzymał się na poziomie 9 zł za dolara. W sprawozdaniu finansowym ukazały się nieco wyższe wartości niż odnotowane przed rokiem (23 i 29 tys. złotych). Budżet na 1925 rok skalkulowano na poziomie 28 500 złotych. Wypada podać wysokość budżetu w dolarach: według kursu z czasów drugiej reformy Grabskiego byłoby to 3 166 USD rocznie. Strach pomyśleć, ile wyniosłaby kwota w dolarach per capita dziennie przy stu mieszkańcach. Trzeba jednak pamiętać, że część obowiązków wykonywali sami pensjonariusze (nie mówiąc o siostrach miłosierdzia), zaś część produktów żywnościowych Przytułek otrzymywał za darmo albo po niższych cenach.

W 1924 roku dokonano także zmiany personalnej. Ciężko zachorował długoletni członek Zarządu Karol Pękosławski (jego nazwisko pojawiło się po raz pierwszy w protokole z 1909 roku, pracował więc w Zarządzie przez okres 15 lat). Zastąpił go Antoni Tyszyński.

Prasa warszawska od czasu do czasu dawała znać o swoim zainteresowaniu losami Przytułku. 30 września 1923 roku w wydaniu wieczornym „Kuriera Warszawskiego” ukazał się artykuł wybitnego historyka (notabene współpracownika Blocha z czasów pracy w Komisji Żydowskiej) Aleksandra Kraushara, poświęcony ulicy Solec. Oto jego fragmenty:

„W dziejach Warszawy był okres, gdy ulica Solec stanowiła miejscowość, zabudowaną domami należącymi do najprzedniejszych rodów krajowych. W szeregu owych domów, poczynając od oznaczonego numerem hipotecznym 2907 aż do 1959 mieściły się […] domy i składy zboża, których właścicielami byli: Tarnowski, Uruski, Lubomirski, Wielopolski, Sapieha, Ogiński, Sanguszko, Czartoryski, Potocki, Małachowski, Zamoyski, de Nassau, Chreptowicz […], nie licząc króla Stanisława i skarbu Rzplitej, który tu posiadał żupy solne.

Do najcenniejszych historycznych zabytków Solca należy wznoszący się tam kościół ks. trynitarzy, z niewielką cząstką zabudowań klasztornych, które niegdyś – rozległe, uległy w trzecim dziesiątku zeszłego wieku przekształceniu na fabrykę wyrobów chemicznych. Z istnieniem kościoła Trynitarzy wiąże się tradycja wielkich dla ludzkości zasług zakonu, poświęconego sprawie wykupu brańców z rąk Turków. Klasztor trynitarski solecki założony został w roku 1693 przez Ottona Ferdynanda Felkerzanda, wojewodę czernihowskiego, a wykończony w roku 1773 przez Ogińskich. Dopiero w roku 1865 kościół oo. trynitarzy został parafialnym. […]

Zbrodnie bolszewickie […] taki sam los w czasach naszych zgotowały. Dziś rolę spełnianą niegdyś przez ks. Trynitarzy objęło Tow. Czerwonego Krzyża, zasługujące z tego względu na szerokie poparcie społeczeństwa.

Wśród domów murowanych zwykłej struktury wznosiło się na Solcu i parę pałaców wielkopańskich, między nimi pałac księcia Mikołaja Aleksandra Sapiehy, odtworzony na kartonach Vogla. Był to ongi gmach wielki, z ogrodem postawiony w roku 1882 [autor podał chyba błędną datę, co wynika z dalszej części artykułu]. Na gruntach jego wznosił się kościółek w stylu gotyckim, na trawnikach pobudowano chaty, a nad sadzawką malowniczo rysował się młyn i sztuczne ruiny, w których były niegdyś okazałe sale i łazienki, otoczone […] oranżerią. Po śmierci właściciela księcia Sapiehy […] zmarłego w roku 1798 posesja owa przeszła w ręce niejakiego Wojciecha Kunickiego, a następnie w czasach nam bliższych należała do Józefa Janasza, który tam urządził składy drewna.

W ogóle, stan dzisiejszy ulicy Solec przedstawia nieponętny obraz zaniku dawnej swej względnej okazałości. Z pałacyku Sanguszków został zrujnowany dom z resztką tarczy herbowej na froncie; pod numerem zaś 39 Gospoda flisacka – ostatni domek podcieniowy w Warszawie. Budynki klasztorne oo. Trynitarzy przeznaczono na fabryki. Dawna żupa solna J. Król. Mości przekształciła się na rządowy skład soli.

Cennym zabytkiem przeszłości Solca pozostała starożytna figura św. Barbary na rogu ulicy Ludnej, czczona żarliwie przez ludność Powiśla.

W czasach nam bliższych pamiętnym jest Solec, gdy w roku 1830 łuny opóźnionego nieco pożaru stały się dla wojska polskiego hasłem wystąpienia z koszar i zajęcia wyznaczonych mu przez dowódców powstania listopadowego placówek. Tam również pospieszył Wysocki na czele 60 podchorążych na spotkanie pułku gwardii konnej wielkiego księcia Konstantego. Z faktów wcześniejszych upamiętniających dzieje Solca, zanotować należy energiczne działania wielkiego marszałka koronnego Stanisława Lubomirskiego, który dla zabezpieczenia Warszawy od groźnej zarazy morowej w roku 1770 otoczył miasto przekopami, oddzielającymi je od ognisk tej zarazy, zastawiając je szlabanami z pozostawieniem jedynie kilku wjazdów, między którymi jeden był na Solcu przy gościńcu wiodącym do Czerniakowa. Okopy owe zaczynały się od wybrzeża Wisły i otaczały Łazienki i Belweder.

Pamiątką historyczną Solca jest również miejsce, gdzie roku 1847 w oczach srogiego ucisku życia publicznego w Królestwie i stagnacji handlowo-przemysłowej, wielki obywatel i patriota Andrzej hr. Zamoyski zapoczątkował pierwszą na Wiśle żeglugę statkami parowym, które zrazu od Warszawy kierowały się z pasażerami w górę rzeki, aż do Puław, później zaś, z powodu nieuregulowanego koryta Wisły, tylko w dół.

Współczesna Warszawa pozostawi przyszłym pokoleniom pamiątkę swego miłosierdzia w fundacji zakładu św. Franciszka Salezego, istniejącej na Solcu pod numerem 36, a pozostającej od czasu swego utworzenia pod wodzą komitetu, na którego czele stoi Aleksandra z Blochów bar. Weyssenhofowa i pod zarządem starszej siostry miłosierdzia Anny Kobylińskiej, inicjatorki i wytrwałej, pomimo podeszłego wieku, kierowniczki zakładu. Powstał ów zakład przez czterdziestoma laty na ulicy Cichej. Plac pod gmach na Solcu, gdzie zakład św. Franciszka Salezego obecnie istnieje, w dziewiątym dziesiątku zeszłego wieku ofiarował zmarły, wielkich zasług obywatelskich filantrop, Jan Bloch.

Sale ogólne zakładu mieszczą na parterze i na dwóch piętrach pensjonariuszy, zupełnie biednych, do pracy już niezdolnych, bądź też niezasobnych akademików i kilku weteranów 1863 r. Pokoje osobne, w odrębnym korytarzu zajmują na parterze starcy z inteligencji. Na pierwszym zaś i na drugim piętrze sadowią się niewiasty starsze. Jest tam żłobek dla sierot, żywionych bezpłatnie. Niektórzy mieszkańcy osobnych pokojów za umiarkowaną opłatą mają dostatnie utrzymanie. Tam zakończyła życie Irena Karłowiczowa, żona uczonego Jana i matka tragicznie zmarłego kompozytora. Tam również zmarła Emilia Michalska, skazana na śmierć, lecz ułaskawiona sybiraczka, narzeczona męczeńskiej pamięci patrioty Szymona Konarskiego. Waleria Rostkowska pierwsza Halka Moniuszki, Eugenia Żmijewska, której pokój zajmuje obecnie poetka p. Joanna Podhorska-Okołów, a w sąsiedztwie, wdowa pod dr. Bennim. W zakładzie owym zmarł niedawno weteran, pamiętnikarz Władysław Zapałowski. W pokojach oddzielnych mieszkają panny Hauke, córki wodza i rycerza Hauke-Bosaka.

O zakładzie imienia św. Franciszka Salezego na Solcu winna pamiętać miłosierna zawsze współczująca niedoli inteligencji – Warszawa”[104].

Artykuł Aleksandra Kraushara pokazuje nieco inne oblicze Przytułku; to nie tylko dom dla ubogich i niezdolnych do pracy, to także miejsce spędzania ostatnich lat życia przez osoby zasłużone dla kraju, dla jego nauki i kultury, albo przez weteranów walk o niepodległość. Po jego przeczytaniu jasne stają się niektóre aluzje czynione przez Edwarda Lubowskiego [EL] w jego literackim szkicu z 1907 roku, w którym ze względu na cenzurę nie można było powiedzieć więcej. Kim były wymienione przez niego osoby? Informacje o nich mogą powiedzieć wiele o orientacji ideowej i poglądach twórców Przytułku. Kraushar pisze zarówno o postaciach żyjących, jak i o tych, którzy niegdyś zamieszkiwali w Domu na Solcu i zostawili trwały ślad w jego historii:

Emilia Michalska to narzeczona Szymona Konarskiego. Została przyjęta do osobnego pokoiku w 1903 roku (poz. 465), mając 84 lata; prosił o to Leopold Julian Kronenberg. W spisie mieszkańców znajduje się dopisek „narzeczona Konarskiego, emisariusza na Litwie, którego Moskale powiesili”. Zmarła 2 czerwca 1905 roku i została pochowana na Powązkach. Nie zachowały się inne informacje biograficzne o niej. Natomiast Szymon Konarski (1808–1839) to jeden z najbardziej zasłużonych bojowników o niepodległość i sprawiedliwe oblicze Polski. Uczestnik powstania listopadowego, emigrant, uczestnik i sympatyk ugrupowań działających w ramach tzw. Młodej Europy. Członek konspiracyjnego Stowarzyszenia Ludu Polskiego, działającego na emigracji, lecz próbującego zorganizować swoje agendy w kraju. Aresztowany w 1838 roku, torturowany, stracony w Wilnie w 1839 roku. Michalska – również skazana na śmierć – została ułaskawiona i spędziła wiele lat na zesłaniu, na Syberii. W czasie pisania artykułu już nie żyła, w przeciwnym razie byłaby wówczas kobietą ponad 100-letnią.

Waleria Rostkowska de domo Trzcińska (1825–1917) – śpiewaczka i artystka, pierwsza odtwórczyni roli tytułowej w operze Halka Stanisława Moniuszki w Wilnie w 1854 roku. 15 września 1899 roku (a więc tuż po oddaniu budynku) zamieszkała w Przytułku św. Franciszka Salezego z polecenia ks. Gralewskiego, zmarła w styczniu 1917 roku i została pochowana na Powązkach na koszt teatru[105]. Cały swój majątek (ok. 2000 rubli w dwóch listach zastawnych) odziedziczony po ciotce zapisała na rzecz Przytułku (do rozporządzenia SM Anny Kobylińskiej), z tym że od jednego z tych listów odprowadzane były odsetki na jej wydatki. Testament ten sporządziła we wrześniu 1908 roku.

Eugenia Żmijewska (1865–1923) – publicystka, pisarka (m.in. powieści Dola, Serduszko, Car i unitka) i tłumaczka. Członek redakcji „Słowa”, redaktorka w czasopismach „Świat kobiecy”, „Świt” i „Bluszcz”. Tłumaczka powieści detektywistycznych Artura Conan Doyle’a[106]. Przybyła do Przytułku 16 lutego 1920 roku mocno sparaliżowana, o jej przyjęcie prosili Leopold Julian Kronenberg i prałat Chełmiński.

Joanna Podhorska-Okołów (1854–1936) – poetka, nauczycielka, autorka kilkudziesięciu wierszy lirycznych i patriotycznych, koleżanka Deotymy i Elizy Orzeszkowej.

Władysław Zapałowski (1839–1923) – weteran powstania styczniowego, więziony w Cytadeli Warszawskiej, zesłaniec, autor pamiętników, korespondent czasopism warszawskich i prowincjonalnych. Zmarł tuż przed publikacją artykułu Kraushara.

Córki generała Józefa Hauke-Bosaka (1834–1871), krewnego cara Aleksandra II i wysokiego oficera armii carskiej, który po wybuchu insurekcji styczniowej przyłączył się do powstańców, walczył jako dowódca okręgów krakowskiego i sandomierskiego, potem wyemigrował, zginął w czasie wojny francusko-pruskiej w roku 1871, walcząc po stronie Francji. Aleksander Kraushar chyba coś pomylił, bo generał Hauke miał jednego syna – Maurycego Józefa (1870–1950), który mieszkał całe życie we Francji i z Polską, a tym bardziej z Towarzystwem Przytułku nie miał nic wspólnego[107]. Chodziło zapewne o innego Hauke-Bosaka, Aleksandra Jana Józefa, generała wojsk carskich i prezesa Warszawskich Teatrów Rządowych, jeden z jego synów (też Aleksander) poległ w powstaniu styczniowym. Miał kilka córek. Dwie z nich, Ludwika Idalia Celina (1844–1930) i Aleksandra Ludwika Salomea (1859–1929), mieszkały w Przytułku, co znajduje potwierdzenie w spisach mieszkańców (poz. 1290 i 1291)[108]. Informacje zaiste różnymi chadzają drogami. Co ciekawsze, Ludwika Hauke zdecydowała się opuścić Przytułek, wróciła jednak w 1923 roku, gdyż „nie mogła wytrzymać u rodziny”.

Wśród pensjonariuszy znalazła się także pominięta przez Kraushara Zofia Falkowska, wdowa po budowniczym, rodzona siostra Henryka Krajewskiego, „który należał do Rządu narodowego w roku 1863 i którego powiesili moskale” (poz. 1342), a także Rozalia Pomianowska, ciotka generała i ministra Kazimierza Sosnkowskiego (poz. 1475), która przybyła w kwietniu 1923 roku. Nieco wcześniej (1921) na Solcu 36 zamieszkała Wanda Wołowska – protegowana arcybiskupa Teodorowicza i premiera Skulskiego.

Natomiast w omawianym okresie (1925) zmarł (w wieku 89 lat) niezwykle zasłużony dla utworzenia Przytułku i kierowania jego działalnością biskup Kazimierz Ruszkiewicz. To on zainicjował szeroko zakrojone przedsięwzięcie, polegające na zgromadzeniu majętnych osób z kręgów arystokracji i burżuazji, gotowych wesprzeć działalność dobroczynną, podjął niezbędne kroki organizacyjne i przez wiele lat patronował tej działalności. Aż do roku 1919 (miał wówczas 83 lata) wielokrotnie przewodniczył Walnym Zgromadzeniom Członków. Czynił to mimo odpowiedzialnych obowiązków duszpasterskich, był bowiem – niezależnie od sakry biskupiej – proboszczem Parafii św. Krzyża, rzec by można – centralnej parafii Warszawy. Na lata jego „patronatu” nad Przytułkiem i Towarzystwem przypadają wydarzenia historyczne o niezwykłej wadze, w tym wojna światowa, odzyskanie niepodległości i wojna bolszewicka. Był z pewnością jedną z najważniejszych osób, które w dziejach Przytułku zapisały się złotymi zgłoskami.

Spotkanie na moście i co z tego wynikło

Mimo wyraźnej poprawy sytuacji gospodarczej w wyniku reformy Grabskiego oraz ogólnej poprawy koniunktury europejskiej w kraju narastało niezadowolenie z prowadzonych rządów. Zmieniały się często, w niespełna 8 lat władzę w Polsce obejmowało 14 gabinetów[109]. Na ogół były to rządy koalicyjne w najrozmaitszych konfiguracjach, trudno było więc mówić o jednolitej i stabilnej polityce gospodarczej i społecznej. W ciągu tego okresu doszło do zamordowania Prezydenta RP Gabriela Narutowicza; prawicowy fanatyk, malarz Eligiusz Niewiadomski zastrzelił go podczas otwarcia wystawy w Zachęcie. Przeciwnikiem systemu parlamentarnego, a zarazem przeciwnikiem konstytucji z 1921 roku był Józef Piłsudski. Uważał za konieczne wzmocnienie władzy wykonawczej jako skutecznej metody rządzenia. Z tym że, oczywiście, to on stałby na czele machiny państwowej lub wywalczył pozycję „pociągającego za sznurki”, choć ukrytego na drugim planie w hierarchii władzy. W 1923 roku usunął się w cień, wyjeżdżając do podwarszawskiego Sulejówka, ale nadal miał liczne grono zwolenników, rekrutujących się z dawnych oficerów legionowych i działaczy Polskiej Organizacji Wojskowej. Uważając sprawy wojska za kluczowe dla kraju (gwarant niepodległości i trwałości granic), domagał się stanowiska generalnego inspektora sił zbrojnych, będącego poza kontrolą władz cywilnych – rządu i parlamentu. On i jego zwolennicy poddawali krytyce obowiązujący system sprawowania władzy, zarzucając jej złodziejstwo, korupcję i niezdolność do skutecznego rządzenia. Sam żył skromnie, dając tym samym „świadectwo moralności”. Po kolejnym kryzysie parlamentarnym i powołaniu rządu premiera Wincentego Witosa doszło do krwawego zamachu stanu. 12 maja 1926 roku Piłsudski na czele oddziałów wojskowych zaatakował wojska wierne rządowi w Warszawie. Walki pociągnęły za sobą śmierć 379 osób[110]. Przełomowym momentem utrwalonym na wielu fotografiach i w pamięci ludzi było spotkanie na moście Poniatowskiego prezydenta Wojciechowskiego i Piłsudskiego. Można, używając literackich porównań, powiedzieć, że odbywało się tuż ponad głowami mieszkańców Przytułku i jego personelu, choć oni sami zapewne nie głosowaliby na żadną ze stron. Ciekawy, choć rzadko podnoszony przez historyków, był fakt, że po stronie legalnego rządu opowiedziały się pułki wojskowe z Wielkopolski i Małopolski łącznie ze Lwowem, a więc wywodzące się z dawnych zaborów niemieckiego i austriackiego. Za Piłsudskim stanęła Kongresówka i Litwa, a z partii politycznych wsparła go lewica. Endecja była przeciw.

Do zmiany rządów i przejęcia władzy przez Piłsudskiego ostatecznie doszło po kilku dniach walk i ułożeniu nowej konfiguracji polityczno-personalnej. Nowym prezydentem został Ignacy Mościcki, pełniąc tę funkcję aż do wybuchu II wojny światowej, zaś premierem Kazimierz Bartel. Piłsudski zadowolił się pozycją ministra spraw wojskowych, czasem – do śmierci (w 1935) stawał na czele niektórych kolejnych rządów, gdyż te także się zmieniały, choć nie tak często jak poprzednio.

Nastąpiła poważna zmiana systemu rządzenia. Ośrodek władzy przesunął się z parlamentu w stronę władzy wykonawczej oraz w ręce nieformalnego „szefa szefów”. Rosła także rola „centrum” w prowadzeniu polityki gospodarczej i społecznej.

Fakty te nie znajdują żadnego odzwierciedlenia w dokumentach Towarzystwa, choć jest mało prawdopodobne, by nie budziły zainteresowania. Jedynym, choć bardzo nikłym śladem tego, że coś się stało, jest data Walnego Zgromadzenia Członków Towarzystwa. Zazwyczaj odbywało się ono w maju lub czerwcu, tak jak zazwyczaj walne zgromadzenia się odbywają, by przyjąć sprawozdania, skwitować zarząd i ustalić budżet na następny, a właściwie bieżący rok. Walne Zgromadzenie Towarzystwa w 1925 roku odbyło się 17 maja. Rok później zwołano je na dzień 24 października (i właściwie była to musztarda po obiedzie z punktu widzenia planu finansowego). Sytuacja finansowa nie wymagała jednak żadnych działań nadzwyczajnych, wszystko szło utartym trybem, wyznaczonym przez reformy Grabskiego. Wynik finansowy za 1925 rok był minimalnie dodatni (36 668,94 zł dochodów i 35 567,27 kosztów). W planie finansowym przewidywano po obu stronach kwotę 40 tys. złotych.

Powoli wykruszała się natomiast „stara gwardia”. Po śmierci bp. Kazimierza Ruszkiewicza (który wprawdzie w skład Zarządu nie wchodził, ale sprawował swego rodzaju pieczę nad Przytułkiem) przyszła kolej na Zygmunta Wasiutyńskiego. Poświęcono mu nekrolog w prasie, a członkowie Zarządu Towarzystwa uczcili jego pamięć. Na wakujące miejsce wybrano księdza Piotra Koryckiego.

Rodzina Wasiutyńskich miała ogromne zasługi dla Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego. Rozpoczął te rodzinno-instytucjonalne relacje Julian Wasiutyński, wchodząc jako kandydat do Komisji Rewizyjnej w 1909 roku i pełniąc tę funkcję aż do czasów okupacji niemieckiej. W roku 1916 po zakończeniu swej kadencji nie został on ponownie wybrany w tym charakterze, za to w składzie Zarządu pojawił się Zygmunt Wasiutyński (obok księdza Skimbirowicza i Karola Olszewskiego) na miejsce opuszczane przez jedną z osób z trójki: Emilia Bloch, Izabela Karska i Zofia Goldstand. Zygmunt Wasiutyński pracował w Zarządzie Towarzystwa około 10 lat, zmarł 15 października 1926 roku. Jego miejsce zajął ks. Jerzy Gautier. Po odejściu z naturalnych przyczyn Zygmunta Wasiutyńskiego w roku 1927 w skład Komisji Rewizyjnej wszedł Aleksander Wasiutyński. W Towarzystwie działała też Maria Wasiutyńska (jej podpis figuruje w protokole Walnego Zgromadzenia w 1925 roku), ale nie pełniła żadnych funkcji z wyboru. Wymienić należy jeszcze najbardziej utytułowanego Zbigniewa Wasiutyńskiego (notabene syna Aleksandra), który wszedł do Zarządu w roku 1945 i pełnił funkcję Prezesa w trudnych latach 1952–1966.

Co warto jeszcze odnotować z pamiętnego roku 1926? Otóż protokół Walnego Zgromadzenia podpisała Róża Maria Weyssenhoff – najmłodsza córka Aleksandry i Józefa. Nie wchodziła ona oczywiście do władz, ale – jak wynika z faktu podpisania – była członkiem Towarzystwa. Urodziła się w kwietniu 1895 roku, trzy miesiące po ogłoszeniu separacji rodziców i na kilka miesięcy przed zebraniem u bp. Kazimierza Ruszkiewicza, które dało początek budowie Domu i historii Towarzystwa. Została zakonnicą, franciszkanką i opiekowała się niewidomymi dziećmi w Laskach koło Warszawy. Zmarła tam zimą 1939 roku, w styczniu lub w lutym. Miała wówczas 44 lata[111]. W Laskach przebywała także i opiekowała się niewidomymi jej starsza siostra, Aleksandra Józefa (urodzona w 1891 roku). W 1927 roku wyszła ona za mąż za ziemianina z Wielkopolski Zygmunta Zielewicza, lecz wkrótce się z nim rozeszła. W czasie wojny była więziona w Oświęcimiu, a potem zamieszkiwała w Laskach, gdzie zmarła.

Za trzy kolejne lata brak zapisów protokolarnych sporządzanych w dotychczasowej postaci; zamieszczono w nich uwagę, że protokoły te „zostały sporządzone w formie urzędowej przed notariuszem Jakubem Glassem za repertorium” (oznaczonym kolejnym numerem). Czy z tego należy wnioskować, że szczegółowe dokumenty istniały, tylko nie ujawniano ich poprzez zamieszczenie w księdze protokołów – nie wiadomo. Należy przypuszczać, że tak, bo formalne skwitowanie Zarządu należy do obowiązków Walnego Zgromadzenia.

W 1929 roku zmarła SM Anna Kobylińska, z którą Przytułek zawsze i nieodłącznie będzie się kojarzyć, co samo przez się wymaga odnotowania i uczczenia, „zostawiwszy po sobie żal powszechny”[112]. Pełniła swoje, jakże odpowiedzialne obowiązki w tej instytucji, począwszy od roku 1882 aż do 1929, a więc przez 41 lat, a i przedtem związana była silnie z działalnością opiekuńczą i dobroczynną, choćby w Biurze Informacyjnym o Nędzy Wyjątkowej. O jej działalności była już mowa wielokrotnie. Warto jednak przypomnieć kilka uzupełniających faktów z jej wcześniejszej biografii. Urodzona w 1842 roku, straciła wcześnie oboje rodziców i była wychowywana przez starszą siostrę Katarzynę, też szarytkę. Dwadzieścia kilka lat później (14.09.1869) wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo. Początkowo opiekowała się chorymi w warszawskich szpitalach św. Rocha i św. Ducha. Od 1872 roku podjęła – uzgodnione i sponsorowane przez Warszawskie Towarzystwo Dobroczynności – prace w Biurze Informacyjnym o Nędzy Wyjątkowej. W latach 1877–1878 w czasie wojny bałkańskiej opiekowała się rannymi w tej wojnie żołnierzami w szpitalu w pałacyku Bruehla w Warszawie. Władze rosyjskie nagrodziły ją za to orderem św. Anny. W roku 1882 wynajęła pierwsze mieszkanie przy ulicy Solec 54[113]. I prowadziła opłacaną przez Biuro Informacyjne oraz mieszkańców stolicy „Opiekę św. Józefa dla biednych i dzieci”. Przytułek założony z inicjatywy biskupa Kazimierza Ruszkiewicza, ostatecznie przyjął nazwę św. Franciszka Salezego w 1895 roku.

„Prawdziwie Siostra Anna Kobylińska nieodrodną była córką św. Wincentego à Paulo, starając się, na wzór św. Pawła, stać się wszystkim dla wszystkich, aby wszystkich pozyskać Jezusowi Chrystusowi”[114].

Kierowniczką Przytułku na rok przed śmiercią Siostry Anny została SM Maria Pepłowska, która wykonywała swoje obowiązki przez 10 lat – do 1938 roku.

Myliłby się ten, kto przypuszczałby, że nowe konfiguracje polityczne wpłyną na zmiany w codziennym życiu Przytułku. Następną, trzecią już księgę spisu mieszkańców otwiera krótki wiersz:

„Księga druga zakończona, trzecia się zaczyna
A w Przytułku na Solcu zawsze miejsca nie ma,
Bo pod skrzydła św. Franciszka to każdy się tuli,
I sierota, i starzec, jakby do Matuli”.

Potwierdza to stosunkowo spora liczba rekomendacji dotyczących przyjęcia pensjonariuszy. Barbarę Janikowską poleca p. Drozdowska, Antonię Jankowską – mecenas Ponikowski, Zuzannę Brzozowską – Aleksandra Weyssenhoff, Mariannę Baranową (to już rok 1930) – Kazimierzowa Sobańska, pierwsza prezeska Towarzystwa. To tylko niektóre, charakterystyczne przykłady, z grubsza można założyć, że połowa przyjęć do Przytułku następowała z polecenia, niekoniecznie władz Towarzystwa lub osób zaangażowanych w działalność Zakładu; czasem były to rekomendacje innych pensjonariuszy lub osób ze służby, czasem wstawiały się komisariaty Rządu lub zakłady pracy. Teklę Bogusławską, lat 65, nauczycielkę, uciekinierkę od bolszewików, która przybyła w 1929 roku „w ostatniej nędzy, bez bielizny i pościeli” polecał właśnie Komisariat Rządu. Przytułek wystawił jej świetną opinię (zmarła w 1935 roku), pisząc „całe życie, cały pobyt w Zakładzie, w czasie choroby, aż do ostatniej chwili, starała się nic dla siebie nie chcieć – nigdy nie narzekała, wdzięczna za najmniejszą oznakę życzliwości – niewidoma, a tak pięknie zgadzająca się z Wolą Bożą”[115]. Agnieszkę NN (nazwisko nieczytelne) polecał p. Tamler – współwłaściciel fabryki Tamler–Szwede. Fabryka zapłaciła też za jej pogrzeb, bo zmarła była wdową po zasłużonym robotniku tego zakładu. Zdarzały się przypadki „coś za coś”. Walentynę Piórko (lat 79) rekomendował urzędnik z Ministerstwa Przemysłu i Handlu. Przytułek dostał za to przyjęcie wagon węgla i wagon drewna [sic!].

Nie zmieniała się statystyka, liczba pensjonariuszy pozostawała przez kilka najbliższych lat na niezmienionym poziomie. Trochę więcej pensjonariuszy zanotowano w roku 1926, bo 189. W kolejnych latach liczba ta wahała się między 169 a 173. Zdecydowana większość to kobiety, w roku 1926 na 134 kobiety przypadało 35 mężczyzn, rok później na 147 kobiet – 27 mężczyzn. Towarzyszyli pensjonariuszom – kapelan, 6–7 sióstr miłosierdzia i 19–20 osób służby. W żłobku (dziennym) przebywało 60 dzieci. Na ogół przyczyną odejścia był zgony, osoby zmarłe chowano na koszt Przytułku, rodziny, instytucji, w których przedtem pracowały. Dość często zdarzały się wyjazdy do rodziny, albo z pobudek materialnych (rodziny nie stać było na opłacanie kosztów pobytu w Przytułku) albo też inne (różnorakie) przyczyny powodowały zmianę wcześniejszej decyzji. Niektórzy przetrwali aż do powstania warszawskiego (1944). Felicja Konopacka, siostra profesora Uniwersytetu, na przykład, po ciężkiej chorobie i trepanacji czaszki została przyjęta z rekomendacji Komisariatu Rządu, miała osobny pokój, przeżyła do czasów powstania, kiedy została ewakuowana do Zakładu św. Antoniego w Częstochowie. Zdarzały się też powroty. Zuzanna Brzozowska wyjechała do rodziny do Przysuchy, lecz wróciła, „gdyż z powodu odległości nie mogła bywać w kościele”[116].

Spokojny obraz życia w Przytułku zakłócały drobne ekscesy, spowodowane przeważnie przez awanturujących się, już to z powodu nadużycia alkoholu, już w powodu niesforności charakteru. Jadwiga Arnold, panna (lat 76), „eksobywatelka”, wyprowadziła się, „była nieznośna, wszystko było niedobre”[117]. Leon Rosi (? nazwisko trudne do odczytania), emeryt (lat 60), „pisywał ciągle listy ze skargami na jedzenie, zmawiał się z szemraczami w Przytułku, pisywali anonimy do Komisariatu, zachowywał się tak źle, że musiała go rodzina sobie zabrać”[118]. Sporo takich przypadków dotyczyło służby. Aleksander Ciecierski, kawaler (lat 25), przyjęty na stróża, „był sprytny, próżniak, elegant i nie można mu było wierzyć”[119]. Niektórzy odchodzili z powodu cech charakteru. Andrzej Księżopolski (lat 89), były biuralista „z powodu niespokojnego charakteru, pisał skargi do Komisariatu na złe jedzenie, był zuchwały i po części niepoczytalny”[120], został umieszczony w Górze Kalwarii. Marianna Kulka (lat 40), panna, służąca „uczciwa i spokojna, ale zupełnie nic nie robiła, nie umiała nic robić”[121], przeszła do innej służby. Siedemnastoletni Władysław Kuroń odprawiony został po kilku latach „jako próżniak i zuchwały – w dodatku od chwili jego przybycia ciągle coś ginęło, pieniądze, zegarki itp.”[122]. Kilku młodych, przeważnie studentów, „wyszło na ludzi”, pokończyli studia, usamodzielnili się (szczególnie wyróżniony dobrą opinią był Michał Sobański, krewny Marii Sobańskiej, która go rekomendowała, jak widać – trafnie[123].

Warto przytoczyć jeszcze dwie historie mieszkańców, którzy spędzili w Przytułku kilka lat. Mieczysław Barwicki, artysta malarz, przybył bez pościeli, bielizny i ubrania, w ostatniej nędzy, zmarł po 10 latach pobytu, „ani razu […] nie był w kaplicy, umarł bez spowiedzi, pochowany bez Księdza na Bródnie” (poz. 1245). Należał do Towarzystwa Wolnomyślicieli i „w ostatniej woli napisał obelgi Siostrom i Zgromadzeniu”. Dla odmiany Ludwik NN (nazwisko nieczytelne) „całe życie był niewierzący, przy końcu życia nawrócił się, spowiadał wszystko za sprawą cudownego Medalika” (poz. 1255).

Stabilizacja i kryzys

Kolejne lata były bodaj najspokojniejsze w ponad 120-letniej historii Przytułku. Jakby na przekór tym słowom, lata 1929–1936 były bardzo trudnym okresem w życiu Polaków, z uwagi na szalejący kryzys światowy, rozpoczęty w 1929 roku i trwający do roku 1936. Współpracownik Blocha z lat jego działalności pacyfistycznej, Alfred Wysocki, bardzo negatywnie oceniał polską sytuację: „Warunki te są [chodziło o warunki udzielenia Polsce pożyczki stabilizacyjnej] następstwem braku wiary w przyszłość państwa zagrożonego równocześnie ze strony Niemiec i Rosji. Polska nie daje gwarancji spokojnego, normalnego rozwoju, który sprzyjałby lokacji kapitałów. […] przyczyną małego nadal zainteresowania zagranicy gospodarką polską były kwestie polityczne, a nie wewnętrzna sytuacja gospodarcza”[124]. Dochodziło do bankructwa firm, rosło bezrobocie, obniżała się stopa życiowa ludności. Trudną egzystencję ubożejących ludzi, zwłaszcza pauperyzującej się inteligencji, oddawali w swoich książkach wybitni pisarze tamtych lat, jak Tadeusz Dołęga-Mostowicz, którego powieści Doktor Murek zredukowany oraz Drugie życie Doktora Murka opisywały dramat inteligencji w latach wielkiego kryzysu. Obok szybko ubożejącej inteligencji „potencjalnymi klientami” Przytułku byli tzw. chałupnicy, będący na własnym rozrachunku (ta grupa rosła, bo jej szeregi zasilali tracący pracę robotnicy przemysłowi) i nie korzystający z ustawodawstwa pracy oraz wchodząca w lata starości służba domowa. W latach 30. w tej grupie zawodowej pracowało blisko 60 tysięcy kobiet; one też nie miały ochrony prawnej[125].

Szczególnie tragiczny był w latach kryzysu los dzieci rodzin bezrobotnych lub dzieci pozbawionych rodzin. „Rokrocznie nowe tysiące bezdomnych, głodowych, obdartych dzieci – półanalfabetów wyrzucają na ulice nędzne baraki przedmieść Warszawy […]. Próbują żebrać, a kiedy głód mocniej dokucza, kradną. Galeria małych postaci wkracza pod straszliwą firmą przestępców, najbardziej dokuczliwych, najtrudniej uchwytnych kryminalistów […]. Czy są zdemoralizowani? Tak! Ogromnie. Życie ulicy, życie nocne, życie za każdą cenę – demoralizuje. Czy są winni? Kto potrafi rzucić w nie ciężarem winy? […]”[126].

A czy byli to kandydaci na mieszkańców Przytułku? Trochę tak, trochę nie. Nie pozwalała na to „pojemność” tego miejsca, można doń było przyjąć 170–190 osób, choć we wcześniejszych latach liczba ta dochodziła nawet do dwustu dwudziestu kilku. Na koniec 1932 roku w Przytułku przebywało 186 osób, co można uznać za pochodną kryzysu. Rok później osiągnięto chyba maksimum w omawianym okresie – 193 osoby, w tym 34 mężczyzn i 159 kobiet i 60 dzieci na pobyt dzienny. W liczbie 193 osób mieścili się także: kapelan, 6 sióstr miłosierdzia i 20 osób służby. Później liczba ta nieco się zmniejszała – rok 1935 inaugurowano ze 186 pensjonariuszami i ich „obsługą”, następny rok z liczbą 183 osób, a potem 179 osób. Większość pensjonariuszy nie pochodziła z tzw. nizin społecznych. Przytułek zlokalizowany był wprawdzie na tradycyjnie ubogim Powiślu, ale jednak w pobliżu reprezentacyjnego centrum stolicy, oddalony od podmiejskich dzielnic nędzy i przestępczości. Otoczony był od najwcześniejszych lat opieką Kościoła, dbającego o zachowania mieszczące się w ramach akceptowalnych standardów moralnych.

Mieszkańcy to społeczność bardzo różnorodna.

Nadal sporo mieszkańców dostawało się do Domu w wyniku protekcji. W 1931 roku Andrzeja Składkowskiego (poz. 1794 w spisie mieszkańców) rekomendowała księżna Lubomirska. O przyjęcie Józefa Kulpińskiego (poz. 1826) prosiła margrabina Wielopolska, ale zapłaciła tylko dwie raty za jego pobyt; był alkoholikiem „i bez wódki nie mógł żyć”. Paulina Klimek (poz. 1936 z 1937 roku), lat 86, przybyła z Nieborowa od księżnej Radziwiłłowej, wkrótce wróciła jednak do Łowicza, bo tęskniła za wsią. O Rozalię Leosik upominała się księżna Czartoryska. Protegujący to nie tylko ludzie „ze sfer”. O przyjęcie Antoniego Feista prosił dr Knoff – późniejszy członek Zarządu Towarzystwa, bo to ojciec jego żony, o przyjęcie Aleksandry Makowskiej prosił syn, urzędnik Banku Handlowego, gdzie Towarzystwo miało swój rachunek, za Ignacją Kurzyną wstawił się sam ks. Brzeziewicz, od początku z Przytułkiem związany. Aleksandrę Niklas protegował Wedel, gdyż prowadziła ona jeden ze sklepów tej słynnej firmy. Za Alicję Bergin, obywatelkę Szwajcarii, płacił konsulat tego kraju. Za Władysława Wołyńskiego – teatr Petit Trianon, gdzie był bileterem. W kilku przypadkach mamy do czynienia z dość dramatyczną dla przyjmowanych degradacją społeczną i towarzyską. W roku 1933 przyjęto do Przytułku Eugenię Benni, nauczycielkę języków, bez wątpienia (bardzo rzadkie nazwisko) spokrewnioną z dr Bennim, który Przytułek wspomagał. Jadwiga Makowiecka była wdową po prezesie Towarzystwa Kredytowego m. Warszawy, Mikołaj Kalinowski to były urzędnik dyrekcji dróg wodnych. Anna Adamczewska (85 lat), wdowa po zmarłym profesorze literatury, przewidziała własną śmierć i w tym dniu pożegnała się ze wszystkimi. Zdarzały się przypadki nędzy z powodu utraty pracy lub niemożności jej znalezienia i rodzinnej obojętności wobec przeciwności losu: Eustachy Kolesiński, 82 lata, całkiem niedołężny trafił do Przytułku, gdyż jedna z jego córek została zredukowana, a mąż drugiej odmówił opieki nad teściem. Matylda Staszewska, lat 53, to zredukowana instruktorka przedszkola. Józef Zienkiewicz, wychowanek Przytułku, po powrocie z wojska nie miał ani pracy, ani mieszkania; „jak sobie znajdzie, pójdzie na swoje” – zadecydowano. Marian Łaszkiewicz, lat 24, ukończył szkołę mierniczą, jako bezrobotny korzystał z Przytułku, wyjechał na posadę bardzo marną na poczcie w Równem Wołyńskim[127].

Najwięcej kłopotów przysparzała opiekunom Przytułku służba. Częste są przypadki usuwania z pracy za pijaństwo, grę w karty, lenistwo i próżniactwo, albo jak Bolesław Mrowicki, lat 19, „gdyż był bałamut i bałamucił nasze dziewczęta”[128]. To nie jedyny przypadek troski o morale służby. Służące najczęściej zwalniano za próżniactwo i zuchwalstwo.

Osobnym przypadkiem były losy 24-letniego Zygmunta Przygodzkiego – wyprowadził się, gdyż „nie wolno mieszkać zdrowym i młodym ludziom w Przytułku dla starców, odtąd już nie będzie się przyjmować studentów”[129], zgodnie z regulacjami rządowymi. Według wciąż żywej informacji siostry poleciły spakować pościel i bieliznę „eksmitowanych” studentów i przesłać je do nowych miejsc zamieszkania.

Natomiast wyniki finansowe Towarzystwa były dość dobre. W roku 1929 dochody wyniosły 75 036,97 zł, zaś wydatki 74 104,88. Nadwyżkę 932,09 zł przeznaczono na pokrycie strat z lat ubiegłych. Plan na rok 1930 zakładał po stronie dochodów i wydatków kwotę 70 tys. zł; wykonanie było wyższe, po stronie dochodowej osiągnięto wynik w kwocie 80 755,10 zł, zaś po stronie wydatków sporo mniej, bo 75 771,96 zł. Nadwyżka (łącznie z kwotą pozostałą z poprzedniego roku) wyniosła prawie 5600 zł. Na rok następny konsekwentnie zaplanowano po obu stronach 70 tys. zł. Podobnie stało się w roku następnym.

W tymże roku zastępca przewodniczącego w Zarządzie Cezary Ponikowski poinformował zebranych, że rozporządzeniem Prezydenta Rzeczypospolitej zmieniono zasady przygotowywania sprawozdań finansowych, a konkretnie określenie roku obrachunkowego; dotychczas Towarzystwo obliczało wyniki finansowe za okres 1 stycznia – 31 grudnia każdego roku i w tych terminach sporządzało też plan finansowy. Teraz rządowi odmieniło się i rok obliczeniowy trwa od 1 kwietnia do 31 marca, przez co wyniki (przynajmniej przez jakiś czas) będą nieporównywalne.

Wydaje się, że to właściwe miejsce, by przybliżyć sylwetkę Cezarego Ponikowskiego (1854–1944), który działał w Przytułku i Towarzystwie od najwcześniejszych lat, a od chwili powstania Towarzystwa przez 56 lat pełnił funkcje w Komisji Rewizyjnej, a potem w Zarządzie, był wiceprzewodniczącym Zarządu, odpowiadającym za sprawy prawne i finansowe. On też z reguły (z małymi wyjątkami) referował na posiedzeniach wyniki finansowe oraz proponował plan na rok następny. Absolwent wydziału prawa rosyjskiego Uniwersytetu w Warszawie (dyplom 1875) był znanym i cenionym adwokatem, pierwszym prezesem Naczelnej Rady Adwokackiej w Polsce (wybranym w roku 1919), prezesem Związku Adwokatów Polskich oraz działaczem społecznym i niepodległościowym w latach zaborów oraz w dwudziestoleciu międzywojennym. W czasie I wojny światowej brał czynny udział w pracach Komitetu Obywatelskiego, pomagającego Polakom przetrwać czas wojny i niemieckiej okupacji. Po odzyskaniu niepodległości w jego posiadłości – willi Wrzos w Konstancinie – zbierali się wybitni przedstawiciele polskiej adwokatury. Zarządzał majątkiem rodziny Czartoryskich, która udostępniła mu swoje mieszkanie przy Krakowskim Przedmieściu 7.

W związku ze zmianą polityki rachunkowości i terminów sporządzania sprawozdań finansowych w roku 1931/32 (12 + 3 miesiące) dochody Towarzystwa zamknęły się kwotą 83 430,11 zł, zaś wydatki kwotą 76 241,65 zł. Niezmiennie wykazywano skumulowaną nadwyżkę: na dzień 1 kwietnia 1932 roku wyniosła 13 296,70 zł. Plan na rok następny oszacowano na 72 700 zł po obu stronach rachunku wyników.

Minęło kilka lat, w międzyczasie dokonywano pojedynczych zmian personalnych w Zarządzie i w Komisji Rewizyjnej. Wypada zatem podać ówczesny skład obu organów. W 1932 roku w Zarządzie zasiadali niezmiennie:

  1. Aleksandra Weyssenhoff ,
  2. Cezary Ponikowski,
  3. Maria Kunińska,
  4. Gustaw Gerlach,
  5. ksiądz Jerzy Gautier,
  6. Stanisław Godlewski,
  7. Karol Olszowski,
  8. Ludwik Zembrzuski,
  9. Bogumił Hummel,
  10. Włodzimierz Karski,
  11. Antoni Tyszyński,
  12. SM Maria Pepłowska.

W skład Komisji Rewizyjnej wchodzili:

  1. ksiądz Piotr Korycki,
  2. Aleksander Wasiutyński,
  3. Jadwiga Kwapińska,

zaś ich zastępcami byli Jan Guertler i Tadeusz Gasztowt.

Nie o wszystkich członkach Zarządu udało się zdobyć informacje. Ale o kilku osobach – tak.

Ks. Jerzy Gautier (1874–1941) ukończył Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego i prowadził praktykę adwokacką. Zdecydował się jednak na porzucenie togi dla sutanny i wstąpił do seminarium duchownego. Studia w zakresie prawa kanonicznego kontynuował w Gregorianum w Rzymie. Zakończył je doktoratem z tej dyscypliny. W 1907 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Pracował jako wikariusz w parafiach Narodzenia Najświętszej Marii Panny na Lesznie, a potem był proboszczem parafii Nawiedzenia NMP w Nowym Mieście nad Pilicą. Wykładał prawo kanoniczne w warszawskim seminarium duchownym, gdzie pełnił też funkcje inspektora i prorektora. W 1927 roku został proboszczem parafii św. Piotra i Pawła na Koszykach w Warszawie. Pełnił funkcję doradcy kardynała Aleksandra Kakowskiego (który w ostatnim roku I wojny światowej był jednym z trzech regentów w utworzonej wówczas Radzie Regencyjnej), a także autorem wielu ekspertyz, artykułów i sprawozdań dla władz kościelnych (w tym dla Rzymu). Zmarł w Warszawie w latach II wojny[130].

Bogumił Hummel (1875–1956), syn powstańca styczniowego 1863 roku. Ukończył gimnazjum w Warszawie oraz Instytut Inżynierów Komunikacji w Petersburgu. Projektował mosty i wiadukty na linii kolejowej Łódź–Kalisz, potem pracował w wydziale inwestycji kolei nadwiślańskiej, a następnie w zarządzie warszawskich kolei dojazdowych. Projektował m.in. most przez Wisłę w Modlinie oraz plany nowych linii dojazdowych do stolicy (ich budowa nie doszła do skutku wskutek wybuchu I wojny). Odbudowywał zniszczoną sieć kolei dojazdowych, od października 1918 roku został naczelnikiem wydziału nawierzchni w Ministerstwie Komunikacji. Projektował także scenę obrotową i kurtynę w Teatrze Narodowym w Warszawie, więźbę dachową nad Teatrem Rozmaitości w Warszawie oraz most żelazny dla wojska. Wykładał na Politechnice Warszawskiej (był docentem), a po II wojnie światowej na Politechnice Łódzkiej i Gdańskiej, gdzie został profesorem i kierownikiem katedry mostów mniejszych oraz dziekanem Wydziału Inżynierii Lądowej.

Stanisław Godlewski (1867–1933) – prawnik, był senatorem II Rzeczypospolitej. W czasie I wojny światowej pracował jako radca Komitetu Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego, w Radzie Głównej Opiekuńczej i sejmikach powiatowych organizujących aprowizację dla kraju. W 1918 roku nie przyjął mandatu do Rady Stanu. W Polsce niepodległej wiceprezes Rady Nadzorczej Związku Ziemian (prezes Komisji Głównej Sądów Obywatelskich) i prezes Rady Naczelnej Organizacji Ziemiańskich, członek Głównej Komisji Ziemskiej (1919–28), Głównego Urzędu Ziemskiego i Trybunału Stanu. Wspomagał różne akcje charytatywne, m.in. Towarzystwo Przytułku św. Franciszka Salezego w Warszawie, za co został odznaczony przez papieża Piusa XI Wielką Wstęgą papieskiego Orderu Rycerskiego św. Grzegorza Wielkiego oraz tytułem tajnego szambelana papieskiego[131].

Na podstawie informacji biograficznych dotyczących członków Zarządu Towarzystwa można zauważyć powolne, acz istotne zmiany w jego składzie. U progu istnienia tej instytucji większość członków Rady Opiekunów, a potem Zarządu Towarzystwa stanowili przedstawiciele arystokracji ziemiańskiej oraz bogatej burżuazji. W miarę upływu lat ich miejsce stopniowo zajmowali przedstawiciele inteligencji i profesjonaliści w zawodach prawniczych, ekonomicznych i technicznych. Zawsze w składzie Zarządu obecni byli duchowni oraz Siostry Miłosierdzia. Zmiany te odzwierciedlały przekształcenia w stratyfikacji społecznej w stolicy i rosnącą rolę inteligencji. Mimo wejścia do Zarządu dwóch arystokratów, o czym za chwilę, ta ogólna tendencja utrzyma się w aż do początków II wojny światowej.

Stabilizacja miała miejsce także w kwestiach finansowych. Za rok 1932/1933 dochody wyniosły 79 638 zł, zaś wydatki 77 900 zł, skumulowana nadwyżka powiększyła się zatem do 15 034 zł. Budżet na rok następny skalkulowano na poziomie 73 tys. zł po obu stronach. Rok później Zarząd poprawił sobie samopoczucie, zaliczając po stronie dochodów ową nadwyżkę i dochody osiągnęły wysokość 87 906,85 zł. Gdyby odjąć od tej kwoty nadwyżkę, roczne dochody wyniosłyby 72 872,85 zł, a więc byłyby odrobinę niższe, niż zaplanowano w budżecie. Jak widać, manipulowanie liczbami nie jest wyłącznie cechą współczesnych nam czasów. Tak czy owak – wynik był jednak dodatni, bo wydatki wyniosły 68 947,44 zł, zaś nadwyżka powiększyła się do kwoty 18 059,41 zł. Plan ustalono na 72 200 zł po obu stronach.

Walne Zgromadzenie 1933/1934 przebiegało w smutnej raczej atmosferze – z powodu śmierci dwojga członków: Stanisława Godlewskiego i Marii Kunińskiej. Godlewski był senatorem, nie wiemy natomiast nic o Marii Kunińskiej – poza tym, że wchodziła w skład Zarządu od 1921 roku. Ich śmierć sprawiła, że wybory do nowego Zarządu stały się nieco bardziej skomplikowane; kadencje nowo wybranych członków okazały się różne. Na okres trzyletni wybrano ks. Jerzego Gautiera, Karola Olszowskiego, Ludwika Zembrzuskiego i księcia Seweryna Czetwertyńskiego, na okres dwuletni – hrabiego Reinholda Przeździeckiego, zaś na okres roczny – Bohdana Rączkowskiego.

Seweryn Czetweryński (1873–1945) był osobą dobrze znaną w kręgach zajmujących się dobroczynnością. Absolwent Politechniki w Rydze, wydawca i współwłaściciel „Gazety Warszawskiej”, w 1904 roku został wybrany wiceprezesem Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności. Był współakcjonariuszem Towarzystwa Tramwajów Miejskich w Warszawie i promował wprowadzenie w stolicy tramwajów elektrycznych (pierwszą linię otwarto w 1908 roku). Jako członek stronnictwa narodowo-demokratycznego został wybrany do rosyjskiej Dumy Państwowej, prezesował też Centralnemu Towarzystwu Rolniczemu oraz Centralnemu Komitetowi Obywatelskiemu. W 1915 roku wyjechał do Petersburga wraz z ewakuującymi się wojskami rosyjskimi, tam – po rewolucji październikowej – został uwięziony przez bolszewików. W dwudziestoleciu międzywojennym był posłem na Sejm trzech kolejnych kadencji (od 1922 do 1935), a w latach 1928–1931 wicemarszałkiem Sejmu. W czasie II wojny światowej aresztowany przez gestapo, był więziony w Auschwitz i Buchenwaldzie. Zmarł po wyzwoleniu obozu przez wojska amerykańskie z powodu utraty zdrowia po przejściach obozowych.

Udział księcia Czetwertyńskiego w pracach Zarządu Towarzystwa był stosunkowo krótki. W 1937 roku upłynęła jego kadencja. Nie został już wybrany do kolejnego składu, z jakich powodów – nie wiadomo. Jego miejsce zajął Zygmunt Wóycicki (1871–1941) – botanik, profesor Uniwersytetu Lwowskiego i Uniwersytetu Warszawskiego, dyrektor Ogrodu Botanicznego w Warszawie, organizator i prezes Warszawskiego Towarzystwa Botanicznego.

Reinhold Przeździecki (1884–1955) – dyplomata i historyk, nobilitowany przez Mikołaja II w 1913 roku, był właścicielem dóbr ziemskich na Litwie i pałacu w Warszawie, a także fundatorem ordynacji hr. Przeździeckich. Od 1920 roku pracował w MSZ, a w latach 1928–1935 pełnił funkcję zastępcy dyrektora protokołu dyplomatycznego. Ponieważ nie pojawił się na pogrzebie Marszałka Piłsudskiego, został przeniesiony w stan spoczynku.

Zgodnie ze zwyczajem niekomentowania wydarzeń, które nie dotyczą bezpośrednio Przytułku, śmierć i pogrzeb Józefa Piłsudskiego nie znalazły odzwierciedlenia w dokumentach Towarzystwa. Po zamachu majowym Piłsudski przez kilka lat włączał się czynnie do działalności politycznej administracyjnej (był nawet premierem), lecz domeną jego zainteresowań pozostawały sprawy wojskowe. Stopniowo pogarszał się jego stan zdrowia. W roku 1930 wyjechał na Maderę i tam – z przerwami na pobyty w Polsce – spędzał ostatnie lata swego życia. Jego śmierć (12 maja 1935 roku w Warszawie, w Belwederze) była wielkim wstrząsem społecznym. Pogrzeb zgromadził setki tysięcy ludzi. Po kraju krążyły żałobne wiersze, jak ten:

„To nieprawda, że Ciebie już nie ma,
To nieprawda, że leżysz już w grobie
Teraz płacze cała polska ziemia,
Cała polska ziemia jest w żałobie”.

Obok entuzjastów i wiernych pretorian, Marszałek miał jednak także liczne grono przeciwników. Demonstracja Przeździeckiego nie była niczym dziwnym, zwolennicy endecji byli skłonni do takich gestów. Wprawdzie nie dysponujemy żadnymi dowodami jego przynależności do ugrupowań opozycyjnych, ale brak na uroczystości zastępcy szefa protokołu dyplomatycznego MSZ był z pewnością wykroczeniem urzędniczym i sporym nietaktem.

Walne Zgromadzenie odbyło się 19 maja, uroczystości pogrzebowe Marszałka trwały od 13 do18 maja 1935 roku. Przemilczenie faktu jego śmierci – choć wydawało się postępowaniem rutynowym, bo żadnych wydarzeń zewnętrznych w protokołach nie komentowano – musiało być jednak odbierane jako swego rodzaju demonstracja polityczna. Zarząd Towarzystwa przez cały okres międzywojenny starał się usilnie, by nie ujawniać jakiejkolwiek politycznej orientacji. Nie da się jednak ukryć, że sympatie większości jego członków lokowały się po prawej stronie tej sceny, co datowało się jeszcze z czasów zaboru rosyjskiego. Choć nie miało to nic wspólnego z działalnością samego Przytułku.

Walne Zgromadzenie dyskutowało natomiast kwestię nowelizacji Statutu Towarzystwa. Opracowany przez Towarzystwo projekt został skierowany do właściwych organów administracyjnych. Po dokonaniu zgłoszonych poprawek i uzupełnień (głównie o charakterze redakcyjnym) statut został wpisany do rejestru stowarzyszeń pod numerem 521.

Na czym polegały najbardziej istotne z dokonanych zmian?

W § 2 i 3 dodano, gdy mowa o podopiecznych słowa „[…] osobom obojga płci wyznań chrześcijańskich […]” oraz gdy mowa o składzie Towarzystwa, że „[…] składa się z nieograniczonej liczby osób płci obojga, wyznań chrześcijańskich”[132]. Czy to przejaw antysemityzmu rosnącego w Polsce w latach trzydziestych, pogromów, getta ławkowego oraz numerus nullus? Czy ten zapis akceptowała baronowa Aleksandra Weyssenhoff z domu Bloch, świadoma przecież swoich żydowskich korzeni? Warto w tym miejscu cofnąć się nieco w czasie i przypomnieć dzieje konwersji Jana Blocha i jego rodziny. Autor Przyszłej wojny… w wieku 15 lat przyjął wyznanie ewangelicko-reformowane. Profesor Ryszard Kołodziejczyk upowszechnił, opierając się na pamiętnikach Sergiusza Wittego – ministra finansów, potem premiera Rosji, a przedtem podległego Blochowi

[sic!]

pracownika Zarządu Południowo-Zachodnich Kolei Cesarstwa, że zmienił wyznanie po raz drugi, przyjmując katolicyzm. Ponieważ jednak został pochowany na cmentarzu ewangelicko-reformowanym w Warszawie, nie było podstaw, by uznać tę informację za wiarygodną, co udowodniła Ewa Leśniewska[133]. Katoliczką była natomiast jego żona, Emilia, i tę wiarę przyjęły dzieci, chrzczone i zawierające śluby w kościołach rzymsko-katolickich, w tym Aleksandra, która ślub z Weyssenhoffem brała w kościele Sióstr Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu. Prawdopodobnie Bloch, który podobnie jak Leopold Kronenberg, nie przywiązywał zbyt wielkiej wagi do spraw wyznaniowych, uczestniczył w liturgii katolickiej (w Łęcznej, gdzie spędzał sporo czasu, nie było kościoła ewangelickiego), lecz formalnie wyznania nie zmienił. Rodzina przeniosła później jego ciało do grobowca na Powązkach, a raczej nie zadawałaby sobie tyle trudu, gdyby mogła go od razu pochować na katolickim cmentarzu. Pod koniec życia skłaniał się ponoć na powrót ku judaizmowi; pochłonięty bez reszty działalnością pacyfistyczną, nie podejmował jednak żadnych działań w sprawach wyznaniowych. Taka rekonwersja byłaby zresztą bardzo trudna w świetle przepisów obowiązujących w Cesarstwie Rosyjskim.

W roku 1899 Wacław Gąsiorowski napisał powieść paszkwil, której bohaterem jest Bloch (ukrywający się pod nazwiskiem Hipolita Światowidzkiego), a której teza przewodnia brzmi: Światowidzki musiał być kanalią, bo był Żydem[134]. Aleksandra nie musiała jej czytać, ale czy łatwo przyszło jej zamknąć drzwi Przytułku przed nędzarzami wyznania mojżeszowego? Być może przyczyna tkwi nie w ideowych, lecz w zgoła prozaicznych powodach. Żydowska ludność Warszawy to – w tamtych latach – około 30% jej mieszkańców, z których większość żyła w skrajnym ubóstwie. Dopuszczenie ich do Przytułku groziło naruszeniem wewnętrznej równowagi finansowej Towarzystwa i zakłóceniem relacji między pensjonariuszami. Może również nie zabierała głosu wobec przewagi w Zarządzie osób akceptujących te sformułowania? Tego nie wiadomo.

Pozostałe zmiany statutu nie mają tak istotnego wydźwięku narodowościowego i politycznego.

Składkę członków rzeczywistych skalkulowano na poziomie 12 zł rocznie, zaś jednorazowe wpłaty na 300 zł. To nie mało. Trzysta zł to dwie przeciętne miesięczne pensje nauczyciela.

W § 12 dopuszczono możliwość wnoszenia opłat za pobyt i opiekę w Przytułku.

W § 31 wprowadzono obowiązek zwoływania Walnych Zgromadzeń do trzech miesięcy po zakończeniu roku obrachunkowego. Ponieważ już wcześniej ustalono ten rok na okres 1 kwietnia – 31 marca, termin zwołania Walnego nie wywołał w praktyce żadnych perturbacji.

Pozostałe zmiany mają charakter porządkowy, uwspółcześniono język i stylistykę tego aktu prawnego.

W sprawozdaniach finansowych przyjęto metodę podawania po stronie dochodów dwóch wielkości: pierwszej – będącej sumą dochodów bieżących oraz zgromadzonej w latach poprzednich nadwyżki, w tym przypadku dochody za rok 1934/1935 wyniosły 90 797,65 zł, a także drugiej – odnoszącej się wyłącznie do dochodów z danego roku, tu zanotowano kwotę 69 860,70 zł. Ponieważ wydatki sięgnęły 73 705,09 zł, liczenie wg drugiej metody pokazało deficyt w wysokości 3 844,39 zł. Dyskusja, jaka się wówczas odbyła, dotyczyła zawiłości księgowych, ale Walne skwitowało Zarząd, bo też podane wyżej liczby nie skłaniały do niepokoju. Nieco niżej skalkulowano tylko budżet na rok następny, bo po obu stronach zaplanowano kwotę 69 tys. zł, obcinając zapewne niektóre wydatki. Zgromadzenie poleciło też Zarządowi, by z zapisu testamentowego Jana Wiśniewskiego zakupił papiery wartościowe, pozostawiając mu swobodę ich wyboru.

Rok później sytuacja się „wyprostowała” – dochody bieżące wyniosły 77 083,93 zł, zaś wydatki 75 669,96 zł. Skumulowane dochody osiągnęły wielkość 85 021,95 zł. Niezależnie więc od przyjętej metody w rachunku zysków i strat pozostawała nadwyżka, różna była tylko jej wysokość. Coś jednak dręczyło grono specjalistów rachunkowości, bo odnotowano w protokole uwagę, że pewne kwoty nie powinny być zaliczane do dochodów bieżących. Żeby wszystkie wątpliwości usunąć, Komisja Rewizyjna zaleciła, aby:

1) wartość inwentarza Towarzystwa, zapisy, papiery procentowe i inne wartości, stanowiące majątek Towarzystwa, zostały wycenione i wprowadzone do księgi głównej,

2) sumy składane przez pensjonariuszy w formie depozytu były przeprowadzane przez księgi i 3) wydatki na produkty spożywcze były księgowane na podstawie dowodów kasowych. Zarząd dostał absolutorium, plan finansowy skalkulowano na poziomie 70 tys. zł po stronach dochodów i wydatków, skład Zarządu nie uległ zmianie.

Blisko, coraz bliżej

Druga połowa lat 30. była okresem pomyślnej koniunktury gospodarczej. Dotyczyło to także stolicy. W sierpniu 1934 roku funkcję Prezydenta Warszawy objął Stefan Starzyński. Jego program perspektywicznego rozwoju miasta przewidywał: ustabilizowanie budżetu miejskiego, ożywienie inwestycji, poprawę estetyki stolicy, walkę z biurokratyzacją i przerostami administracyjnymi. Program ten sformułowany został w czasach, kiedy Starzyński pełnił zarząd komisaryczny, potem rozwinięto go w Czteroletni Plan Inwestycyjny Miasta Stołecznego Warszawy na lata 1938–1942. Wojna przerwała jego realizację[135]. Wiele z zamierzeń prezydenta zwłaszcza w zakresie modernizacji infrastruktury i poprawy estetyki, zostało jednak zrealizowanych.

Zdarzenia ogólniejszej natury nie miały większego wpływu na sytuację finansową Towarzystwa. Zarówno kryzys gospodarczy, jak i poprawa koniunktury nie znajdowały żadnego odzwierciedlenia w dokumentach. Abstrahując od drobnych w sumie różnic w wynikach finansowych Towarzystwa między poszczególnymi sprawozdaniami rocznymi, obraz działalności Towarzystwa nie ulegał zmianie w ciągu całych lat trzydziestych. Potwierdzają to kolejne protokoły. W roku 1936/1937 dochody Towarzystwa wyniosły 81 839,14 zł, po odliczeniu nadwyżki z lat poprzednich zaś 72 481,15 zł. Przy wydatkach rzędu 73 000,91 zł strata wyniosła 519,76 zł. Nadwyżka nagromadzona przez kilka lat zmniejszyła się zatem do kwoty 8838,23 zł. Raz trochę mniej, raz trochę więcej. Te wahania i nieco większe wydatki wynikały z bieżących potrzeb, nie zmieniało to jednak generalnie pozytywnej oceny prowadzenia prawidłowej i mieszczącej się w ramach posiadanych środków gospodarki finansowej. Na rok następny (1937/1938) zaplanowano dochody i wydatki na poziomie 70 200 zł. W praktyce dochody wyniosły 75 267,44 zł, zaś wydatki 73 152,25 zł, a nadwyżka 2 115, 19 zł. W protokole nie podano informacji dotyczących wyników skumulowanych, bo ta nadwyżka wygląda na osiągniętą w jednym roku. W planie finansowym określono dochody i wydatki na poziomie 72 tys. zł. Z roku na rok tyle samo, różnice niewielkie.

W ostatnim roku przed wybuchem wojny miał jednak miejsce pewien kłopot finansowej natury. Dochody w roku 1938/1939 wyniosły wprawdzie 80 275,81 zł, natomiast wydatki 77 756,40 zł, wszystko wydawało się więc w najlepszym porządku i nie odbiegało od normy; w projekcie budżetu na rok następny określono je na 75 zł. Członek Zarządu Antoni Tyszyński powiadomił jednak zebranych, że Towarzystwo otrzymało rozporządzenie Nadzoru Budowlanego Zarządu Miejskiego miasta Warszawy dotyczące wymiany bramy od ulicy Solec i ogrodzenia z siatki żelaznej. Miało to kosztować dodatkowo 16 049,26 zł. Wydatki osiągnęłyby więc poziom 91 049,26 zł. Nie miało to pokrycia w dochodach bieżących i wymagało sięgnięcia do innych funduszów Towarzystwa. W protokole znaleźliśmy następujące sformułowanie: „[…] nakaz urządzenia nowej siatkowej bramy od ulicy Solec i takiegoż ogrodzenia od ulicy św. Franciszka Salezego, pociągający tak znaczny koszt, wynoszący przeszło 20% budżetu rocznego, pochłonie prawie całe zasoby Przytułku, co może odbić się bardzo niepomyślnie na jego sprawach, a uniemożliwił przyczynienie się w większej mierze do subskrypcji na pożyczkę obrony przeciwlotniczej”[136]. Widmo wojny zajrzało do Przytułku, o czym za chwilę.

Zapewne sprawa budowy płotu nie wyszła poza stadium teoretycznych rozważań. Walne Zgromadzenie odbywało się 31 maja 1939 roku i za trzy miesiące nikt już nie myślał o wymianie bramy i ogrodzeniu z siatki. Przykład ten pokazuje natomiast, że kończyły się środki finansowe Towarzystwa. Jakaś „poduszka bezpieczeństwa” jeszcze była, ale dość cienka.

W 1938 roku (27 maja) zmarła SM Maria Pepłowska, członek Zarządu i od wielu lat kierowniczka Przytułku, która objęła tę funkcję po śmierci SM Anny Kobylińskiej. Zarząd uczcił jej pamięć i powierzył bieżący nadzór nad działalnością Przytułku SM Bronisławie Dubiel, która tę rolę pełniła przez cały okres wojny i 23 lata po jej zakończeniu. „Pierwszym poważnym kłopotem […] to sprawa zabrania połowy ogrodu na poszerzenie ulicy w związku z zaplanowaną przez Zarząd Miejski przebudową Powiśla. Z Bożą pomocą przy staraniach dobrych ludzi nakaz został cofnięty, a w zamian wydano polecenie budowy nowego parkanu według zatwierdzonego planu”[137].

Na tym posiedzeniu Gustaw Gerlach (warto przypomnieć, że należał do drugiego już pokolenia rodziny Gerlachów związanych z Przytułkiem, jego ojciec, też Gustaw, był jednym z założycieli Domu) powiadomił, że stan jego zdrowia nie pozwala, by pełnił on dłużej obowiązki rzeczywistego członka Zarządu. Statut dawał możliwości powoływania członków honorowych, skorzystano więc z tej możliwości. Być może był on pierwszym i jedynym członkiem honorowym, bo w dokumentach nie znaleziono informacji o powołaniu (do 1939 roku) innych członków honorowych. Tym samym Zarząd opuściła jedna z grona osób, które tworzyły Towarzystwo i należały do pierwszej generacji jego działaczy.

Jego miejsce zajął dr Wacław Knoff – lekarz psychiatra, działacz założonego w 1889 roku Towarzystwa Pomocy Lekarskiej i Opieki nad Umysłowo i Nerwowo Chorymi. Jego celem było udzielanie bezpłatnej pomocy lekarskiej ubogim chorym z takimi zaburzeniami. Towarzystwo założyło w 1903 roku – między innymi z inicjatywy Eugenii Kierbedziowej – szpital dla umysłowo chorych w Drewnicy, a w roku 1911 wybudowało w Karolinie koło Brwinowa pierwsze w kraju sanatorium dla niezamożnych osób z zaburzeniami psychicznymi. Obiekt ten poświęcił ks. bp Kazimierz Ruszkiewicz [sic!]. Jego kierownikiem został dr Wacław Knoff – lekarz ze szpitala św. Jana Bożego w Warszawie (zm. prawdopodobnie 11.06.1949). Po II wojnie sanatorium przejęło państwo i dom ten został siedzibą Zespołu Pieśni i Tańca Mazowsze. Powołanie dr. Knoffa było potwierdzeniem postawionej wcześniej tezy o stopniowej zmianie składu społecznego i zawodowego Towarzystwa – z arystokracji ziemiańskiej i wielkich przemysłowców w kierunku zastępowania ich specjalistami z zakresu poszczególnych dziedzin, ludźmi nauki i kultury, działaczami społecznymi.

Pewne zmiany w doborze mieszkańców i w ich zachowaniu nastąpiły dopiero w 1939 roku. W roku 1938 nic godnego uwagi się nie wydarzyło. Kilka pań skierowało do Przytułku Ognisko Francuskie. Jedną z Francuzek poleciła żona premiera Felicjana Sławoja Składkowskiego, ale wkrótce okazało się, że jest to osoba chora umysłowo. Małżonka premiera wystarała się więc o skierowanie jej do Tworek (poz. 1989). Według stanu na 31 grudnia 1938 roku w Przytułku przebywało 189 osób, niewiele mniej od maksimum (w tym 27 mężczyzn i 162 kobiety, łącznie z „obsługą”) oraz 53 dzieci w przedszkolu. Na koniec następnego roku liczba ta zmniejszyła się do 153 osób (24 mężczyzn i 129 kobiet), w tym 12 osób ze służby (sporo mniej), kapelan i siostry miłosierdzia. Zmarło 39 osób, odeszło 28, przybyło tylko 31, w tym zaledwie 17 kobiet. Nie było już dzieci. Większość z nowo przybyłych osób zmarła w latach wojny lub dotrwała do powstania warszawskiego i ewakuacji do Pruszkowa. Niektórzy starali się opuścić Warszawę, wyjeżdżali na wieś, do krewnych. Kilka osób to ofiary z pierwszych dni wojny. Siedemdziesięcioletni Tadeusz Gebethner, były agronom i plenipotent majątków książąt Czartoryskich, stracił swoje domostwo „spalony doszczętnie, został uratowany przez swoją służącą” i skierowany do Przytułku[138]. Podobnie Marian Szczepański, były nauczyciel, i wdowa Marianna Lipińska utracili cały dobytek[139].

Walne Zgromadzenie w dniu 31 maja 1939 roku było ostatnim ogólnym zebraniem Towarzystwa przed wybuchem II wojny światowej. Wybrano na tym posiedzeniu Zarząd w następującym składzie: Aleksandra Weyssenhoff, Cezary Ponikowski, Reinhold Przeździecki, ks. Jerzy Gautier, Ludwik Zembrzuski, SM Bronisława Dubiel, Zygmunt Wóycicki, Bohdan Rączkowski, Bogumił Hummel, Antoni Tyszyński, Wacław Knoff, Karol Olszowski. Członkami Komisji Rewizyjnej zostali: ks. Piotr Korycki, Jadwiga Kwapińska, Aleksander Wasiutyński, zaś zastępcami: Tadeusz Gasztowt i Józef Kobyliński. Za trzy miesiące zastaną oni dramatycznie zmienioną sytuację Przytułku w wyniku nadchodzących wydarzeń historycznych, które odwrócą koleje losu nie tylko na okres najbliższych wojennych i okupacyjnych lat, lecz także na całą drugą połowę stulecia.

A wojna zbliżała się szybkimi krokami. Polska, ulokowana między Niemcami a Rosją, które kwestionowały porządek europejski ustanowiony po 1918 roku, znajdowała się w szczególnie niekorzystnej sytuacji. Wprawdzie w 1934 roku zawarła traktaty pokojowe z dwoma wielkimi sąsiadami, ale okazały się one świstkami papieru. Szukała więc wsparcia w sojuszach z Anglią i Francją. Niemcy parły jednak do rozstrzygnięć militarnych. Po aneksji Czechosłowacji Polska była okrążona praktycznie ze wszystkich stron. 23 sierpnia 1939 roku Niemcy i Związek Radziecki podpisały pakt Ribbentrop–Mołotow, którego tajnym załącznikiem był podział Polski i zobowiązanie do wspólnej agresji na nasz kraj.

Kiedy 31 maja 1939 roku odbywało się ostatnie przed klęską wrześniową Walne Zgromadzenie, znane już było i akceptowane przez zdecydowaną większość społeczeństwa przemówienie ministra spraw zagranicznych Józefa Becka z 5 maja wygłoszone w polskim Sejmie. Szeroko omawiał w nim układ zawarty między Anglią i Polską oraz nadzieje związane z ożywieniem wcześniejszych układów sojuszniczych zawartych z Francją. Hitler uznał układ polsko-brytyjski za powód do zerwania przez Niemcy traktatu pokojowego z Polską.

Beck odrzucił też żądania Hitlera dotyczące przyłączenia Wolnego Miasta Gdańska do Rzeszy oraz „korytarza” przez województwo pomorskie. W drugiej części swego wystąpienia, zadając słynne pytanie: o co właściwie chodzi?, mówił: „W pierwszej i drugiej sprawie, to jest w sprawie przyszłości Gdańska i komunikacji przez Pomorze, chodzi wciąż o koncesje jednostronne, których rząd Rzeszy wydaje się od nas wymagać. Szanujące się państwo nie czyni koncesji jednostronnych”[140]. I dalej: „W mowie swej pan kanclerz Rzeszy jako koncesje ze swej strony proponuje uznanie i przyjęcie definitywne istniejącej między Polską a Niemcami granicy. Muszę skonstatować, że chodziłoby tu o uznanie naszej de iure i de facto bezspornej własności, więc co za tym idzie, ta propozycja również nie może zmienić mojej tezy, że dezyderaty niemieckie w sprawie Gdańska i autostrady pozostają żądaniami jednostronnymi”.

Na propozycję ewentualnego zawarcia nowego umownego porozumienia z Niemcami, które uwzględniałoby żądania Hitlera, Beck odpowiedział:

„Dla porządku zrobię resume. Motywem dla zawarcia takiego układu byłoby słowo «pokój», które pan kanclerz Rzeszy z naciskiem w swym przemówieniu wymieniał. Pokój jest na pewno celem ciężkiej i wytężonej pracy dyplomacji polskiej. Po to, aby to słowo miało realną wartość, potrzebne są dwa warunki: 1) pokojowe zamiary, 2) pokojowe metody postępowania. Jeżeli tymi dwoma warunkami Rząd Rzeszy istotnie się kieruje w stosunku do naszego kraju, wszelkie rozmowy respektujące oczywiście wymienione przeze mnie uprzednio zasady, są możliwe. Gdyby do takich rozmów doszło – to Rząd Polski swoim zwyczajem traktować będzie zagadnienie rzeczowo, licząc się z doświadczeniami ostatnich czasów, lecz nie odmawiając swej najlepszej woli.

Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor”.

Odrzucenie przez Becka (a więc rząd polski) roszczeń niemieckich oznaczało odrzucenie paktu z Hitlerem. Natomiast już po zawarciu paktu Ribbentrop–Mołotow wszelkie próby uniknięcia wojny, nawet za cenę ustępstw, wydawały się iluzoryczne.

Szanse Polski na zwycięstwo z Niemcami były także dość nikłe. Wprawdzie na przyszłym froncie wschodnim Niemcy zgromadziły 1,5 mln żołnierzy, a Polska 1,3 mln, zaś liczba dywizji piechoty była porównywalna (po 37 z każdej strony), to liczba nowoczesnych środków technicznych (samolotów i czołgów) przemawiała zdecydowanie na korzyść Niemiec: w czołgach stosunek ten kształtował się jak 3600 : 750, zaś w samolotach jak 1929 : 900. Tylko w brygadach kawalerii Polska zdecydowanie przeważała, mając ich 11 wobec 1 niemieckiej[141]. Przy agresji z dwóch kierunków nie mieliśmy już jednak nadziei.

Ludność Warszawy, choć ciągle wierzyła w możliwość utrzymania pokoju, a jeszcze bardziej w skuteczną interwencję sojuszników: Anglii i Francji, przygotowywała się do przetrwania najtrudniejszych chwil. Kupowano żywność na zapas, przed sklepami formowały się długie kolejki. Liczono się z groźbą ograniczenia wypłat bankowych, na wszelki wypadek pobierano więc gotówkę wcześniej.

30 sierpnia ogłoszono powszechną mobilizację[142].

Jedno z założeń strategicznych obrony stolicy przewidywało osłonę obu mostów warszawskich, co zapowiadało ostre walki w okolicach Powiśla. W Przytułku miano tego świadomość; w Kronice zapisano: „[…] rozpoczęły się również poważne przygotowania do wojny. W zakładzie powstały obawy co do jego przyszłych losów w związku z niebezpiecznym położeniem między dwoma mostami”[143].

Zmasowany nalot na Powiśle, a także Stare Miasto nastąpił 20 września 1939 roku. 27 września zostały przerwane działania wojenne. Dzień później Warszawa skapitulowała. W obronie miasta śmierć poniosło 6 tysięcy żołnierzy i około 25 tysięcy osób cywilnych[144].

Losy Przytułku (także Towarzystwa) w okupowanej przez Niemców Warszawie, w trakcie powstania 1944 roku oraz w zmienionych warunkach ustrojowych będą przedmiotem kolejnej części tego opracowania. Nie wykraczając poza przyjęte ramy czasowe, warto jednak wspomnieć o losach tych, którzy wojenny i okupacyjny dramat rozpoczynali jako działacze Towarzystwa, a którzy wojny nie przeżyli. Odeszli: Aleksandra Weyssenhoff – przewodnicząca Zarządu i Cezary Ponikowski – jej wieloletni zastępca, Gustaw Gerlach – pod koniec życia członek honorowy Towarzystwa, ks. Jerzy Gautier i prof. Aleksander Wasiutyński.

26 czerwca 1945 roku odbyło się pierwsze po wojnie Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie jego Członków. Protokół z tego posiedzenia (40 z rzędu) rozpoczyna się na tej samej stronie, na której zakończono sprawozdanie z poprzedniego posiedzenia – w maju 1939 roku. Trudno o bardziej symboliczną wymowę: przez Europę i Polskę przetoczyła się machina wielkiej wojny, miliony ludzi zginęły, doszło do ludobójstwa na nieznaną w historii skalę. Dom jednak trwał. Nie chodzi tylko o budynek, to jasne. Przetrwała idea, dla której powołano go do życia, i przetrwali ludzie, którzy pomoc potrzebującym uczynili sensem swojego życia.

Rozdział 3 Długa noc okupacji

Odrzucenie w maju 1939 roku ultimatum Hitlera nie pozostawiało wątpliwości: wojna z Niemcami jest tylko kwestią czasu. W Warszawie, najbardziej narażonej na atak wroga, rozpoczęto niezbędne przygotowania. W czerwcu utworzono Miejskie Zakłady Aprowizacyjne, które miały zadanie zaopatrywania ludności w żywność i węgiel. Powołano jednostki obrony przeciwlotniczej i organizowano próbne ćwiczenia. Warszawiacy uczcili ten fakt piosenką:

„Nalot, nalot, w to mi graj;

nie bój się panna, rączkę mi daj;

nadchodzi, przeszedł, wypatrywać trza,

nalot, nalot, nalot trwa”.

Sytuacja nie nastrajała jednak optymistycznie. 24 sierpnia prezydent miasta Stefan Starzyński zarządził kopanie rowów. 30 sierpnia ogłoszono powszechną mobilizację. Chyba o kilka dni za późno. Po kolejnych dwóch dniach, 1 września o świcie (4,45) pancernik „Schleswig-Holstein” zaatakował Westerplatte. Kilka minut wcześniej samoloty niemieckie zbombardowały Wieluń.

Dowództwo wojskowe zarządziło przygotowanie obrony Warszawy. Zadanie to powierzono gen. Walerianowi Czumie. W dniu 4 września wydał on rozkaz operacyjny numer 1.

„Zadanie. Bronić Warszawy przed wtargnięciem nieprzyjaciela od zachodu oraz zorganizować bezpośrednią obronę mostów po obu stronach Wisły. […]Myśl manewru. Bronić skraju Warszawy na linii: Sielce, Mokotów, Ochota, Czyste, Wola, Koło, Powązki, Izabelin, Marymont, wysuwając samodzielny ośrodek do Wawrzyszewa. Osłonić obustronnie wszystkie mosty na Wiśle w Warszawie”[145].

Oznaczało to, że Przytułek św. Franciszka Salezego znajdzie się w ścisłej strefie zagrożenia. Sąsiedztwo mostów i bliskość elektrowni były czynnikami decydującymi.

„Elektrownia pracowała pod bombami i ogniem artyleryjskim, personel utrzymywał ruch agregatów i dokonywał koniecznych napraw. Wreszcie pociski i bomby zniszczyły 23 IX większość urządzeń i Elektrownia stanęła. Miasto zostało pozbawione prądu”[146].

Dzień później zabrakło w mieście wody. Pożary były na porządku dziennym, 13 września było ich 150, 24 września – już 200.

Mimo że most Poniatowskiego ocalał (zniszczyli go dopiero Niemcy w 1944 roku), to okoliczne domy, w tym Przytułek, doznały poważnego uszczerbku. Odnotowano to w Kronice, choć nie była ona sporządzana na bieżąco, a prowadzona ex post.

„Wrzesień 1939 r. – wybuch wojny. Na kilka tygodni przed wybuchem wojny, przewidując naloty i bombardowanie Warszawy, radzono nam przenieść pensjonariuszy z Zakładu na wieś. Oddałyśmy Zakład pod Bożą opiekę i pozostałyśmy na miejscu. Okropności wojny odczuliśmy w całej pełni. Już w pierwszych dniach bombardowania pociski artyleryjskie uszkodziły gmach Zakładu, nie raniąc na szczęście nikogo. Poważniejszych wypadków i ofiar nie było, w czym widzimy opiekę Matki Bożej, której cudowne medaliki otrzymali wszyscy mieszkańcy Zakładu. Zawdzięczając Jej przemożnej opiece, trzy staruszki przysypane gruzem nie poniosły cięższych obrażeń, mimo [że] uszkodzone zostały łóżka, na których leżały.

Po zajęciu Warszawy przez Niemców doprowadziłyśmy dom do porządku. Wyrwy w murze zostały naprawione, filary odbudowane, ramy okienne dorobione a szyby wstawione. Pod koniec 1939 r. ślady zniszczeń zostały całkowicie zatarte”[147].

Podobnie działo się w całej Warszawie – do końca 1939 roku usunięto barykady i gruzy, zabezpieczono ruiny domów, przywrócono wodę i prąd, działały placówki handlowe.

Jak podano wyżej, na koniec 1939 roku w Przytułku przebywały ogółem 153 osoby (łącznie ze służbą, siostrami miłosierdzia i kapelanem), w tym 24 mężczyzn i 129 kobiet, a więc znacznie mniej niż w poprzednich latach (na koniec1938 roku liczba podopiecznych i obsługi to ogółem 189 osób). Nie było już dzieci. Groźba nadciągającej wojny sprawiła, że potencjalni pensjonariusze poszukiwali innych, ich zdaniem bezpieczniejszych miejsc swego pobytu, przeważnie na wsi. Nie pojawili się jeszcze w większej liczbie uchodźcy, przede wszystkim z terenów przyłączonych do Rzeszy.

Wojenne straty Warszawy były duże. Zginęło 6 tysięcy żołnierzy, 25 tysięcy zostało rannych. Jeszcze większe były straty wśród ludności cywilnej, szacowane na ponad 10 tysięcy zabitych; około 50 tysięcy zostało rannych[148]. Zniszczono wiele zabytków, budynków mieszkalnych i obiektów użyteczności publicznej. Najbardziej dotkliwe dla mieszkańców było zniszczenie wodociągów. Pojawiły się niedobory żywności i nieodłączna w takich przypadkach gorączka zakupów. „W pierwszych dniach okupacji czynne były tylko niektóre sklepy spożywcze, brakowało towarów, a dowóz spoza Warszawy prawie nie istniał. […] Najtrudniej oczywiście o chleb, kartofle i węgiel. Przed sklepami, w których sprzedawany jest chleb wypieku miejskiego, tworzą się ogonki już od 4 rano”[149]. Zapewne mieszkańcy Przytułku dzielili swój los wraz z innymi obywatelami Warszawy. Kiepskie zaopatrzenie powodowało dramatyczną zwyżkę cen. Ludwik Landau, autor Kroniki lat wojny i okupacji, tak komentował sytuację z pierwszych okupacyjnych dni: „[…] dowóz żywności był w stosunku do potrzeb zupełnie znikomy. Znalazło to wyraz w cenach, które osiągnęły poziom niesłychany. Kartofle, których cena wynosiła normalnie 10 gr za kilo, osiągnęły 1,50 zł (podobno nawet 2 zł), a i po tej cenie sprzedawane były w skąpych ilościach. Równie wysokie były ceny warzyw, nabiału nie było wcale, mięsa bardzo niewiele. Stosunkowo łatwiej można było dostać koninę […]. Interwencja publiczna działała bardzo słabo”[150]. Gdy po zakończeniu działań wojennych sytuacja się ustabilizowała, „Poziom, na którym ustalają się obecnie ceny jest na ogół dwu-, trzy- i nawet czterokrotnie wyższy od przedwojennego” – dodawał.

Niemieckie porządki

Okupacyjne rządy Niemcy rozpoczęli od defilady zwycięstwa. 5 września do pokonanej stolicy przyleciał Adolf Hitler, wygłosił krótkie przemówienie i zwiedził miasto. „Ludności polskiej zabroniono oglądania defilady”[151]. W tym samym czasie wydano pierwsze akty normatywne. To, co uderza ich czytelnika, to częste posługiwania się groźbą kary śmierci za wszelkie akty niesubordynacji wobec zawartych w nich zakazów i nakazów. Za akty gwałtu przeciw Rzeszy – kara śmierci, za uszkodzenie urządzeń – kara śmierci, za nieposłuszeństwo wobec zarządzeń władz niemieckich – kara śmierci, podpalenie na szkodę Niemca – kara śmierci, podżeganie – kara śmierci, zatajenie informacji o przestępstwie – kara śmierci. Dla realizacji tych postanowień powołano sądy doraźne, w ich skład wchodzili przedstawiciele Policji Porządkowej, Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa. Procedury nie przewidywały obrony lub odwołania od wyroku. Pierwsze egzekucje zostały wykonane już w październiku 1939 roku.

Druga Rzeczpospolita została podzielona. Jej zachodnia i północna część zostały wcielone do Rzeszy. Miejscową ludność masowo wysiedlano, tworząc lebensraum dla „rasy panów”. Część „wygnańców” znajdowała później schronienie w domach pomocy społecznej, w tym w Przytułku św. Franciszka Salezego. Z terenów wschodnich i południowych utworzono – pod koniec października 1939 roku Generalne Gubernatorstwo, tzw. Generalną Gubernię. GG liczyła 96 tys. km2 i obejmowała województwo warszawskie, część łódzkiego, kieleckie, krakowskie i lubelskie. W sierpniu 1941 roku po zaatakowaniu ZSRR powiększono ją do 145 tys. km2, dołączając województwa lwowskie, stanisławowskie i tarnopolskie i tworząc tzw. District Galizien[152]. Liczba ludności zamieszkująca tereny GG i ziemie wcielone do Rzeszy była zbliżona, wyniosła ona odpowiednio około 11,5 mln i 10,5 mln[153]. Resztę terytorium II Rzeczpospolitej zaanektował Związek Radziecki. Po przyłączeniu województw wschodnich do GG liczba ludności wzrosła do 14,5 mln (1943).

Obowiązujące ustawodawstwo na terenie GG odbiegało negatywnie od rozwiązań przyjętych przez Niemcy i Austro-Węgry w latach I wojny światowej. Stolicą Guberni ogłoszono Kraków, choć Warszawa pełniła nadal funkcję jej rzeczywistego centrum życia społecznego, gospodarczego i kulturalnego. Generalnym Gubernatorem został rezydujący na Wawelu Hans Frank.

W pierwszych dniach okupacji pozostawiono dotychczasowy Zarząd miasta Warszawy, z prezydentem Stefanem Starzyńskim. 27 października – wraz z proklamowaniem Generalnej Guberni – aresztowano Starzyńskiego, którego wkrótce zamordowano (wg najnowszych badań zginął w grudniu 1939 roku w Warszawie). Bezpośredni nadzór nad administracją stolicy objął gubernator tego dystryktu Ludwig Fischer, a jego zastępcą został Ludwig Leist. Natomiast Zarządem Miejskim kierował zastępca Starzyńskiego – Julian Kulski. „Aparat kierowany przez Juliana Kulskiego służył pomocą Polakom, dbał i starał się o zachowanie polskiego dorobku, mienia i kultury i – co najważniejsze – nie naraził na szwank dobrego imienia Zarządu Miejskiego stolicy”[154]. Pozostawienie Zarządu było dla Niemców koniecznością. Łatwiej zdobyć terytorium i podporządkować ludność, niż skutecznie kierować i kontrolować działalność wielomilionowej struktury (taką była GG) i miasta liczącego ponad 1,3 miliona mieszkańców. Wraz z wysiedleniami z terenów Rzeszy liczba mieszkańców stolicy rosła, zwiększała się też liczba urzędników miejskich, która w czasie wojny powiększyła się o około 10 tys. pracowników.

Zadania w zakresie opieki społecznej realizował Stołeczny Komitet Samopomocy Społecznej (SKSS) powołany do życia już 5 września 1939 roku. Układ o kapitulacji Warszawy przewidywał uznanie SKSS przez Niemców, organizacja ta działała jednak praktycznie tylko w lewobrzeżnej Warszawie[155]. Istotną część zadań wykonywał Zarząd Miejski, a w jego ramach Wydział Opieki i Zdrowia, który sprawował funkcję koordynatora poczynań w zakresie opieki społecznej. W pierwszym okresie zajmował się także uchodźcami, potem opieka nad tą grupa przeszła do SKSS. Liczba uchodźców w mieście przekraczała 300 tys. osób, z tego aż 200 tys. znajdowało się pod opieką SKSS. Jak wynika z danych ewidencyjnych Przytułku, znaczna część przyjętych do Zakładu mieszkańców była kierowana przez Wydział Opieki i Zdrowia. „Bezpośrednią opiekę społeczną – pisał badacz tego zagadnienia Bogdan Kroll – wykonywały agendy Wydziału, przede wszystkim ośrodki zdrowia i opieki. Udzielały one pomocy mieszkańcom Warszawy, którzy utracili wskutek bombardowań i pożarów dach nad głową, kierując ich do zorganizowanych przez siebie schronisk; dostarczały bezdomnym i uchodźcom pomocy żywnościowej i pieniężnej […]”[156]. Obok organów miejskich działały organizacje społeczne: przede wszystkim SKSS, lecz także Caritas (opieka nad uchodźcami i bezdomnymi mieszkańcami stolicy oraz organizacja punktów żywnościowych), a także Polski Czerwony Krzyż (PCK). W lutym 1940 roku rozpoczęła działalność Rada Główna Opiekuńcza. Proponując jej powołanie, późniejszy prezes RGO Adam Ronikier odwołał się do doświadczeń z czasów I wojny światowej, kiedy efektywnie działała RGO, też pod jego kierownictwem. Ronikier uzyskał zgodę Hansa Franka na utworzenie Rady.

Statut RGO dla zajętych polskich obszarów został wydany w Krakowie w 1940 roku.

„§ 1 Rada Główna Opiekuńcza ma następujące zadanie:

  1. Zespolenie wszelkich organizacji opieki dobrowolnej w Generalnym Gubernatorstwie w ramach ujednostajnionej pracy;
  2. Wykonywanie ogólnej opieki społecznej;
  3. Przedsiębranie wszelkich kroków celem uzyskania niezbędnych środków dla osiągnięcia celów przewidzianych w statucie;
  4. Rozdzielanie darów pieniężnych, w naturze między ludność potrzebującą pomocy;
  5. Organizowanie, utrzymywanie i wspieranie zakładów i instytucji opieki społecznej;
  6. Współpracowanie z zagranicznymi organizacjami opieki społecznej, za pośrednictwem Niemieckiego Czerwonego Krzyża przy Generalnym Gubernatorstwie dla zajętych obszarów.

§ 5

  1. Rada Główna Opiekuńcza składa się najmniej z siedmiu członków zwyczajnych narodowości polskiej. Przystąpienie członków zwyczajnych wymaga zatwierdzenia Wydziału Administracji Wewnętrznej w Urzędzie Generalnego Gubernatorstwa;
  2. Dalsi członkowie, zwłaszcza stowarzyszenia i związki opieki dobrowolnej mogą przyłączyć się do Rady Głównej Opiekuńczej jako członkowie wspierający, o ile na to nastąpi zgoda Wydz. Adm. Wewn. w urzędzie Gen. Gub.
  3. Wystąpienie członka RGO jest dopuszczalne tylko z końcem roku operacyjnego;
  4. Wykreślenie członka może nastąpić przez Zarząd, za zgodą Wydz. Adm. Wewn. w urzędzie Gen. Gub. lub też na jego żądanie”[157].

Władze GG zdawały sobie sprawę, że potrzeby w zakresie opieki społecznej tuż po zakończeniu działań wojennych i w warunkach okupowanego kraju są ogromne i niemożliwe do realizacji siłami administracji Guberni. „Istnienie i działanie organizacji opiekuńczej, łagodzącej (zresztą wysiłkiem i na koszt Polaków) przejawy najskrajniejszej nędzy, prowadzącej przecież często do radykalnych postaw i rozpaczliwych reakcji, było w kraju okupowanym […] zjawiskiem dogodnym dla władz okupacyjnych”[158]. Obawiały się jednak przyznania nadmiernych uprawnień organom o charakterze samorządowym, stąd ograniczenia statutowe w postaci nadzoru i kontroli ze strony organów administracji wewnętrznej. O ile w pierwszych wojennych miesiącach realizacja zadań pomocowych leżała głównie w gestii organów miasta (WOiZ) oraz organizacji obywatelskich, o tyle wraz z upływem czasu kompetencje przejmowała Rada Główna Opiekuńcza i jej agendy, takie jak Rada Opiekuńcza Miejska (ROM), powołana w końcu 1940 roku. Niemcy dążyli bowiem do centralizacji działalności także w tej dziedzinie. SKSS był bardziej niezależny, zarząd ROM zależał od zgody starosty, jej działalność finansowały w części władze niemieckie, przez co zapewniały sobie większą kontrolę nad subsydiowana instytucją. ROM z czasem przekształcono w PolKO (Polski Komitet Opiekuńczy). Po kilku miesiącach wspólnej pracy, w marcu 1941 roku, SKSS został zlikwidowany.

Dla placówek takich, jak Przytułek św. Franciszka Salezego, Wydział Opieki i Zdrowia Zarządu Miejskiego, SKSS, a następnie Rada Opiekuńcza Miejska (potem PolKO Warszawa) miały ogromne znaczenie, ułatwiając – jako oficjalne struktury – wypełnianie ich statutowych misji. Do zakresu działania RGO należała: opieka nad sierocińcami, nad punktami pomocy medycznej, nad kuchniami dla ubogich (w 1942 roku korzystało z nich w GG około 300 tys. osób), kursami zawodowymi i warsztatami rzemieślniczymi, udzielanie zapomóg pieniężnych, rozdawnictwo żywności, odzieży i obuwia, organizowanie szpitali dla ludności polskiej (także w czasie powstania warszawskiego). Szczególnie ważna dla Przytułku była także pomoc w rozlokowaniu na terenie GG Polaków wysiedlonych z terenów wcielonych do Rzeszy, szczególnie z Wielkopolski i Pomorza, a także mieszkańców Zamojszczyzny i Wołynia. Napływ wysiedlonych był silny jeszcze w początkach 1940 roku, potem osłabł. Rada pozyskiwała środki od władz okupacyjnych, z pomocy zagranicznej, z tajnych dotacji Rządu Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie, ze zbiórek społeczeństwa. Szacuje się, że w RGO pracowało około 15 tysięcy osób w agendach terenowych w powiatach i miastach wydzielonych, oczywiście przede wszystkim w Warszawie. Najpierw nazywały się one radami opiekuńczymi, a potem nazwano je polskimi komitetami opiekuńczymi (PolKO). Wikipedia podaje, że PolKO Warszawa-Miasto i PolKO Warszawa-Powiat zostały powołane w październiku 1940 roku. W materiałach Przytułku znajduje się pismo Rady Opiekuńczej Miejskiej z 26 maja 1941 roku, z którego wynika, że to ROM zwrócił się do właścicieli nieruchomości z apelem o poparcie akcji zbierania ofiar na rzecz ludności poszkodowanej przez wojnę. „W zgodzie ze Stowarzyszeniem Chrześcijańskim Właścicieli Nieruchomości zostały ustalone minimalne normy ofiar ze strony właścicieli nieruchomości, w zależności od wysokości opłaty na Fundusz Pracy przypadającej od danej nieruchomości, a mianowicie: przy opłacie do zł 120 – 100%, przy opłacie powyżej 120 – 150% tych opłat w stosunku rocznym”[159]. Do pisma dołączono adresy banków warszawskich, na które można było wnosić te opłaty. Towarzystwo Przytułku było więc z jednej strony beneficjentem działań z zakresie opieki społecznej, z drugiej zaś – darczyńcą jako właściciel nieruchomości przy ulicy Solec 36.

Abstrahując od różnych informacji dotyczących struktury RGO, Rada Opiekuńcza Miejska, a potem PolKO Warszawa-Miasto realizowała około 50% wszystkich zadań RGO. Dzieliła się na 12 okręgów opiekuńczych, odpowiadających dzielnicom policyjnym, zatrudniając spory aparat administracyjny i opiekunów blokowych i domowych. Jej przewodniczącym był przez cały okres okupacji Janusz Machnicki, jego zastępcą – Stanisław Wachowiak[160].

W ślad za utworzeniem RGO i polskich komitetów opiekuńczych Generalny Gubernator Hans Frank wydał (23 lipca 1940 roku) rozporządzenie o stowarzyszeniach w GG, a nieco później (1 sierpnia 1940 roku) rozporządzenie o prawie fundacji w GG. „Oba te rozporządzenia stanowiły o likwidacji m.in. prawie wszystkich przedwojennych stowarzyszeń i fundacji zajmujących się opieką społeczną i o przepadku ich mienia na rzecz GG. Rozporządzenia godziły w podstawy istnienia RGO, której zadaniem było zespalanie działalności organizacji polskiej opieki społecznej i która w tym czasie wykonywała większość swoich prac za ich pośrednictwem. Zaczęła więc Rada starania o wstrzymanie wykonania rozporządzeń w stosunku do stowarzyszeń zajmujących się opieką i samopomocą społeczną”[161]. W dokumentach Towarzystwa znajduje się robocze tłumaczenie tego tekstu:

„Zarządzeniem okólnym z dnia 21 sierpnia 1940 prosiłem już, aby w stosunku do stowarzyszeń, które działają wyłącznie na terenie dobrowolnej opieki społecznej, postępowano tylko za uprzednim zajęciem stanowiska przez właściwego Szefa Dystryktu «Abteilung Innere Verwaltung Gruppe Bevoelkerungwesen und Fuersore».

Stowarzyszeniami dobrowolnej opieki społecznej w rozumieniu rozporządzenia są:

a) Stowarzyszenia, które utrzymują zamknięte zakłady opieki, jak sierocińce, żłobki, domy starców itp.

b) Stowarzyszenia, które utrzymują otwarte zakłady opieki, jak domy noclegowe, kuchnie, poradnie dla matek, dzieci itp.

c) Stowarzyszenia, których celem jest opieka nad pewnymi grupami ludności, jak np. wysiedleńcami, sierotami, niezdatnymi do pracy, ofiarami wojny, alkoholikami itp.

d) Stowarzyszenia, których celem jest samopomoc członków, składających się z pewnych grup zawodowych (tak zwane Rodziny: kolejowe, pocztowe itp.).

Także i stowarzyszenia dobrowolnej opieki społecznej należy traktować jako rozwiązane na podstawie rozporządzenia o stowarzyszeniach. Ich dalsze istnienie wymaga zatwierdzenia w drodze odwołania rozwiązania, zgodnie z § 10 rozporządzenia o stowarzyszeniach. O ile chodzi o niezarejestrowane stowarzyszenie w rozumieniu § 2 rozporządzenia o stowarzyszeniach, należy do dalszego istnienia spowodować nowy wpis zgodnie z § 9 rozporz[ądzenia]. o stowarzyszeniach przy przekształceniu stowarzyszenia w formę prawną stowarzyszenia zarejestrowanego.

Ponieważ należy się spodziewać, że wyżej wspomniane stowarzyszenia w zasadzie otrzymają zezwolenie na dalsze istnienie, nie należy niczego przedsięwziąć w stosunku do wyżej wymienionych stowarzyszeń aż do ostatecznego rozstrzygnięcia wniosku o odwołanie rozwiązania”[162].

Z całą pewnością Towarzystwo Przytułku św. Franciszka Salezego prowadziło działalność, o której mowa w pkt. a, b i c cytowanego pisma. Należało więc do grupy stowarzyszeń dobrowolnej opieki społecznej, bodaj jedynej grupy, która uzyskała (a raczej dano jej nadzieję na uzyskanie) wyłączenie spośród bezwzględnego zakazu działalności stowarzyszeń i innych instytucji obywatelskich, jaki obowiązywał w Generalnej Guberni.

Biurokratyczne sformułowania (nie tylko niemieckie) na ogół nie są ani jasne, ani jednoznaczne. Z przytoczonego pisma wynika, że stowarzyszenia, o których mowa, zostały rozwiązane, ale mogą się od tej decyzji odwołać, a odwołanie zostanie raczej uwzględnione. Tyle tylko, że do czasu rozpatrzenia odwołania nie wolno niczego robić, co można interpretować, że stowarzyszenia będą prowadzić dalej swoją dotychczasową działalność (ale też będą musiały jej zaprzestać, bo przecież zostały rozwiązane). Chyba administracji GG chodziło o to, by nadal funkcjonowały, ale gdyby coś się wydarzyło nie po myśli władz, zawsze można powołać się na klauzulę rozwiązania. Korzystną interpretację zawierało pismo Rady Opiekuńczej Miejskiej z 25 września 1940 roku podpisane przez Kierownika Biura ROM Mieczysława Jastrzębowskiego, skierowane do Towarzystwa Przyjaciół

[sic!]

św. Franciszka Salezego, przy którym przesłano Towarzystwu cytowane wyżej pismo Hansa Franka.

„Wprawdzie w myśl tego zarządzenia [o rozwiązaniu stowarzyszeń] – pisze M. Jastrzębowski – należy uznać wszystkie stowarzyszenia za rozwiązane, jednakże do chwili ostatecznego uregulowania sprawy stowarzyszeń opiekuńczych, dozwolona jest ich dalsza działalność na dotychczasowych zasadach.

Pertraktacje w sprawie powołania do życia stowarzyszeń opiekuńczych na nowej podstawie prawnej są w toku. Przy czym – według informacji udzielonych nam przez RGO – utrzymanych będzie prawdopodobnie około 20 stowarzyszeń centralnych z prawem zakładania autonomicznych filii w poszczególnych powiatach i miastach. Każde z tych stowarzyszeń obejmie swoim zakresem działania jeden z działów opieki społecznych wzgl. jedną grupę podopiecznych. Poszczególne stowarzyszenia, rozwiązane na mocy wyżej wymienionego rozporządzenia, zostaną zespolone w filiach autonomicznych nowych stowarzyszeń centralnych. Rozmowy w tej sprawie są obecnie w toku; o ich wyniku zostaną stowarzyszenia zawiadomione w swoim czasie”[163].

Ostatni akapit pisma brzmiał groźnie, zapowiadało się na generalną reorganizację całego systemu opieki społecznej i instytucji za nią odpowiedzialnych. Jak to zwykle bywa przy rządach autorytarnych, projekty zarysowane wstępnie w piśmie ROM zmierzały w kierunku maksymalnej centralizacji. Na razie nie zostały wdrożone. Z dalszej korespondencji Towarzystwa Przytułku z organami nadzoru nad opieką społeczną nie wynika, by te plany były kontynuowane. Towarzystwo, jak wiele innych zapewne, pracowało w oparciu o doraźne i prowizoryczne rozwiązanie, które jednak w każdej chwili mogło zostać odmiennie zinterpretowane. Taka groźba pojawiła się wkrótce.

Miesiąc przed nadesłaniem cytowanego pisma (19 sierpnia 1940 roku) Mieczysław Jastrzębowski zwrócił się do Towarzystwa Przytułku o wypełnienie kwestionariuszy uzasadniających dalsze prowadzenie działalności. RMO na polecenie RGO rozpoczęła bowiem rejestrację stowarzyszeń działających w Warszawie i rozesłała stosowne kwestionariusze do 318 stowarzyszeń spośród 444[164]. Miesiąc później, 20 września, a więc w czasie intensywnych prac nad tą kwestią Towarzystwo zwróciło się do Rady Głównej Opiekuńczej „o przyjęcie naszego Stowarzyszenia na członka wspierającego oraz o uzyskanie na to zezwolenia właściwej władzy”[165]. Pismo podpisali: Karol Olszowski, Antoni Tyszyński i SM Bronisława Dubiel. Gdyby uzyskano taką zgodę, Towarzystwo weszłoby do struktury RGO, co wiązałoby się z możliwością udziału w pozyskiwaniu i przy rozdzielaniu różnych form pomocy, w tym także pomocy zagranicznej. Rada Miejska Opiekuńcza zbierała nawet dane, które miały pomóc w rejestracji stowarzyszeń opiekuńczych, prosiła o wypełnienie odpowiednich kwestionariuszy oraz nadesłanie statutu Towarzystwa, a następnie o informacje statystyczne, dotyczące liczby dzieci uczęszczających do przedszkola, korzystających z dożywiania i o rodzaju posiłków. Brak jednak w materiałach Towarzystwa jakiejkolwiek wzmianki o zakończeniu tych starań. Trzeba więc przyjąć, że Towarzystwo Przytułku św. Franciszka podporządkowane zostało ogólnym uregulowaniom dotyczącym stowarzyszeń i fundacji w GG. „RGO, powołując w tym celu specjalny Wydział Stowarzyszeń i Fundacji, przystąpiła do rejestracji stowarzyszeń i ich majątku z zamiarem występowania do Rządu GG z wnioskami o ich reaktywowanie. Łącznie złożyła kilkaset takich wniosków, dotyczących stowarzyszeń nie tylko czysto charytatywnych, ale i innych, jeśli chociażby pozory na to pozwalały, w nadziei na uratowanie ich istnienia lub przynajmniej majątku. W listopadzie 1941 r. władze okupacyjne wprowadziły wprawdzie do statutu RGO poprawkę stwierdzającą, że zespolone w niej organizacje polskiej dobrowolnej opieki społecznej tracą przez to swoją samodzielność, statuty ich zostają uchylone, a majątki przechodzą na RGO, ale to ostatnie postanowienie nie zostało powszechnie zrealizowane. Następna natomiast poprawka do statutu RGO, z lipca 1942 r. anulowała postanowienie o przejęciu przez nią majątku zlikwidowanych stowarzyszeń charytatywnych. Na tym sprawa została zakończona. RGO, przejmując obowiązki opiekuńcze zlikwidowanych stowarzyszeń, przejęła tylko niewielką część środków na ich wykonywanie. […]. W 1943 r. RGO zaniechała dalszych starań w sprawach stowarzyszeń i ich majątków, wcześniej zaś, wobec nieprzejednanego stanowiska władz okupacyjnych, w sprawie fundacji. Przejęte przez RGO stowarzyszenia charytatywne lub ich placówki opiekuńcze były wchłaniane przez Radę i stawały się jej agendami, albo też bardzo często działały nadal autonomicznie pod szyldem RGO, prowadząc samodzielną gospodarkę, zachowując swoje kadry, lokale i urządzenia, tradycyjne metody pracy i podopiecznych. Dopóki zaś działały samodzielnie, a więc w latach 1940 i 1941, były subwencjonowane przez polskie komitety opiekuńcze. Najwięcej, bo 138 organizacji charytatywnych, subwencjonował wówczas Pol.KO Warszawa-Miasto, pozostałe komitety opiekuńcze – po kilka lub kilkanaście”[166]. Nie ma powodów, by sądzić, że w przypadku Przytułku św. Franciszka Salezego stosowano inne rozwiązania.

A potrzeby w zakresie opieki społecznej były przeogromne. Wg szacunków Arbeitsamtu ludność Warszawy mieszkająca w dzielnicy „aryjskiej” liczyła w połowie 1942 roku około 900 tysięcy osób (dane z dwóch lat wcześniejszych były zbliżone). W tej liczbie dzieci poniżej 14 roku życia to 280 tysięcy, zaś starcy – 78 tysięcy osób. Dochodzą do tego jeszcze kaleki, inwalidzi i obłożnie chorzy[167]. Choć nie wszyscy wymagali wsparcia placówek opiekuńczych, to i tak zadania wymagały kolosalnego zaangażowania organizatorów w trudnych warunkach okupacyjnych. Ludność getta w latach 1941–1942 wahała się w granicach 400–460 tysięcy. W maju 1944 roku, tuż przed wybuchem powstania warszawskiego, już po likwidacji getta, ludność Warszawy liczyła 939 tys. osób.

Dopóki istniał SKSS, liczba podopiecznych tej organizacji w marcu 1941 roku, która wynosiła 120 tysięcy osób, figurowała w kartotece tej organizacji. W latach 1939–1940 liczba ta była nawet wyższa. „Przez cały okres działania SKSS zwróciło się do niego o pomoc ponad 300 tys. osób”[168].

Kierownictwo Przytułku św. Franciszka Salezego uważało opiekę nad wymienionymi wyżej grupami mieszkańców Warszawy i wysiedlonymi z terenu Rzeszy za swój obowiązek i kontynuację misji, dla której Przytułek został powołany, choć oczywiście skala świadczonej przez niego pomocy była jedynie kroplą w morzu potrzeb miasta. „Ciężkie warunki oblężenia sprawiły, że 60% podopiecznych wymarło, zamożniejsze panie opuściły Zakład – w domu zaświeciły pustki. Obawiając się zajęcia próżnych lokali przez Niemców, zgłosiłyśmy do Opieki Społecznej wolne miejsca w celu przysłania nam nowych podopiecznych. Od tej pory datuje się nasza współpraca z Opieką Społeczną” – zapisano w Kronice[169]. Liczby z ewidencji mieszkańców egzemplifikują to ogólne stwierdzenie. W 1939 roku przybyło do Przytułku 31 nowych osób (w tym 14 mężczyzn i 17 kobiet), ale zmarło 39 osób (7 + 32) i opuściło Zakład 28 pensjonariuszy (7 + 21). Bliższe przyjrzenie się losom nowo przybyłych potwierdza ten pesymistyczny obraz. Spośród 31 osób zdecydowana większość albo zmarła w latach 1939–1940, albo opuściła Przytułek z różnych powodów. Jedna osoba (Stanisława Żółtowska) zmarła, zaś jedna (Mateusz Sawicki) opuściła Zakład przed rozpoczęciem działań wojennych. Sześć osób pozostało w Przytułku do 1943 lub (większość) do 1944 roku. Kilka osób (m.in. Jan Prędki, Kazimierz Żwirek, Zygmunt Rokosz) przeniosło się do podobnego domu opieki w Częstochowie, kilka uciekło (Zygmunt Romanowski, Zygmunt Bocian, Jadwiga Tomczuk). Helena Szalowska zmarła w 1941 roku, pozostali w latach 1939–1940[170]. Trudno oceniać, na ile te zgony zostały spowodowane stresem związanym z wojną lub trudniejszymi warunkami egzystencji. Statystyka wskazuje jednak, że były to decydujące przyczyny.

Trudno przypuszczać, by przyjęty w pokojowych warunkach system rekrutacji mógł być kontynuowany. Ostatni kwartał 1939 roku był czasem porządkowania. Z początkiem 1940 roku zmiany, jakie nastąpiły, były już wyraźnie widoczne. W Kronice zapisano:

„Na podstawie wydawanych ustaw [o których wyżej], które godziły w działalność charytatywną, obawiałyśmy się o istnienie Zakładu, który mógł być w każdej chwili zabrany. Groźba wisząca nad Zakładem spędzała nam sen z powiek. Zawdzięczając opiece Bożej i życzliwości opiekunów Zakładu starania u władz okupacyjnych okazały się skuteczne i przez cały okres okupacji Zakład prowadził swoją działalność. Trudności były wielkie. Podobnie jak przed wojną Zakład pozbawiony był funduszów, które z trudem trzeba było zdobywać. Ale zarówno i przedszkole dla dzieci z Powiśla były prowadzone, i najbiedniejsi starcy mieli opiekę – w tym 90 osób bezpłatnie”[171].

28 października 1940 roku SM Bronisława Dubiel przekazała Radzie Głównej Opiekuńczej informację, że do przedszkola w Przytułku uczęszczało we wrześniu tegoż roku 911 dzieci, które otrzymują obiad na miejscu, nie korzystają natomiast z dożywiania organizowanego przez inne instytucje dobroczynne. „Obiad – pisała siostra Dubiel – składa się z zupy, a czasami z zupy i jarzyny”[172]. Z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać należy, że chodziło o dzieci korzystające z posiłków, a nie dzieci mieszkające w Przytułku, cały Zakład był bowiem przystosowany do przebywania w nim najwyżej około 200 pensjonariuszy (o czym niżej).

Ten sporządzony później zapis nie pozostawiał wątpliwości. Wracając do poruszonej wyżej sprawy funkcjonowania stowarzyszeń w Generalnej Guberni, można stwierdzić, że mimo rozlicznych perturbacji Przytułek przetrwał i kontynuował wypełnianie swojej misji; przez całą okupację opiekował się osobami starszymi, niezdolnymi do pracy i dziećmi. Niebezpieczeństwo jednak istniało. Po optymistycznych relacjach z 1940 roku, w roku następnym władze zaostrzyły kurs. Pismo ROM z 17 kwietnia 1941 roku brzmiało groźnie:

„Na skutek decyzji władz w przedmiocie likwidacji rozwiązanych stowarzyszeń otrzymaliśmy od Rady Głównej Opiekuńczej w Krakowie polecenie przygotowania materiału do ewentualnego przejęcia majątku tych stowarzyszeń. W związku z powyższym, stosownie do zarządzenia Rady Głównej Opiekuńczej – Rada Opiekuńcza Miejska w Warszawie przesyła w załączeniu 6 formularzy opisu majątku z uprzejmą prośbą o dokładne ich wypełnienie według stanu na dzień 1 kwietnia 1941 r. i zwrot 5 egzemplarzy Radzie Opiekuńczej Miejskiej, najpóźniej do dnia 23 kwietnia 1941 roku”[173].

Pismo tej treści i kwestionariusze zostały skierowane do 318 stowarzyszeń wybranych spośród 444[174]. Treść pisma budziła niepokój, to jednak zawarte w kwestionariuszu informacje pozwalają na ocenę sytuacji materialnej Towarzystwa. Wciąż mówi się o nim jako o Towarzystwie rozwiązanym. Choć początkowe zabiegi RGO stwarzały pewne nadzieje, można uznać, że podobnie jak inne stowarzyszenia także Towarzystwo Przytułku św. Franciszka Salezego uległo likwidacji. Nadal funkcjonowały jednak instytucje, którymi te stowarzyszenia kierowały. Innymi słowy, Przytułek św. Franciszka Salezego nadal prowadził swoją działalność; nie funkcjonowały natomiast – przynajmniej oficjalnie – organy Towarzystwa. Potwierdzeniem może być fakt kierowania korespondencji na adres Przytułku, a nie Towarzystwa, jak poprzednio. W kolejnym sprawozdaniu z działalności (kwestionariusz Rady Głównej Opiekuńczej z kwietnia/maja 1941 roku) wymieniono Towarzystwo Przytułku św. Franciszka Salezego jako byłego właściciela, zaś w następnej rubryce podano: Zakład jest prowadzony pod zarządem: właściciela, innej instytucji (wymienić nazwę instytucji) siostry miłosierdzia szarytki[175]. Być może Przytułek skorzystał z faktu, że nie uległy rozwiązaniu „wyznaniowe katolickie organizacje charytatywne, działające na podstawie konkordatu Polski z Watykanem i nadzorowane przez władze kościelne. SKSS i ROM (PolKO) współpracowały z nimi ściśle […]”[176].

Jeśli chodzi o kwestionariusz majątkowy: władze zażądały danych dotyczących ostatniego Zarządu Towarzystwa, w skład którego wchodzili:

1. Aleksandra baronowa Weyssenhoff/zmarła,

2. Rajnold hr. Przeździecki,

3. SM Bronisława Dubiel,

4. Ks. Prałat Jerzy Gautier,

5. Antoni Tyszyński,

6. Bogumił Hummel,

7. Cezary Ponikowski,

8. Karol Olszowski,

9. Dr Wacław Knoff,

10. Zygmunt Wóycicki,

11. Ludwik Zembrzuski,

12. Bohdan Ręczlerski [według protokołów z 1939 roku członkiem Zarządu był Bohdan Rączkowski, to ta sama osoba, być może nastąpiła pomyłka w jednym z zapisów].

Posiadane aktywa Towarzystwa wynosiły[177]:

  1. Aktywa finansowe
  2. Gotówka w kasie                                                                                   2 577,29 zł
  3. Gotówka w Banku PKO (rachunek zablokowany)                               6 590,94 zł
  4. Papiery procentowe (głównie listy zastawne Towarzystwa Kredytowego Miejskiego w Warszawie)                                                                  66 165,00 zł
  5. Zobowiązania własne (Mieczysław i Maria Kulińscy oraz Kazimierz Sobański)                                                                                                               7 500,00 zł
  6. Kaucje, depozyty w depozycie Tow. Kredytowego Miejskiego w Warszawie                                                                                                            63 200,00 zł
  7. Wartość towarów w magazynach (żywność)                                        2 087,69 zł
  8. Lokaty hipoteczne                                                                               15 080,00 zł
  9. Aktywa trwałe
  10. Plac w Warszawie ul. Solec 36 pow. 4707,72 m2 o wartości
    (100 zł za 1 m2)                                                                                 470 772,00 zł
  11. Budynki mieszkalne i gospodarcze
    o ogólnej wartości szacunkowej                                                                   664 555,00 zł
  12. Ruchomości wg Księgi inwentarzowej                                                        9 494,92 zł
  13. Wartość inwentarz żywego                                                                             345,00 zł

Natomiast w kwestionariuszu o działalności, o którym mowa wyżej, opisane zostało funkcjonowanie Przytułku. Spośród różnych rodzajów działalności władze Przytułku podkreślały wybrany rodzaj, ten który Zakładu dotyczył. I tak podano, że Przytułek to schronisko dla starców i osób niezdolnych do pracy, dla chrześcijan obojga płci. Zakład jest obliczony na 200 pensjonariuszy, a przed 1 września 1939 roku zamieszkiwały w nim 143 osoby z terenu Generalnej Guberni.

Ludwik Landau tak skomentował poczynania władz niemieckich w odniesieniu do stowarzyszeń pod datą 7 sierpnia 1940 roku: „[…] jedyną ważną wiadomością jest rozporządzenie generał-gubernatora o stowarzyszeniach. Rozporządzenie stanowi rozwiązanie polskich stowarzyszeń, określa przeznaczenie ich majątku i w zasadzie zakazuje tworzenia jakichkolwiek nowych stowarzyszeń; wyjątki mogą być dopuszczane w wypadkach «interesu publicznego». […] rozporządzenie pokazuje, że nie jest to przez Niemców traktowane jako zjawisko przejściowe, lecz że pod ich rządami tak życie kulturalne, jak i wszelkie społeczne musiałoby ustać. […] jeśli

[mienie]

nie uległo zniszczeniu we wrześniu i nie padło dotąd ofiarą grabieży, teraz ulegnie pokojowo dokonanemu, ale nie mniej gruntownemu zniszczeniu i chyba wiele od niego uratować się nie da”[178].

Efekty rozesłania pisma i kwestionariusza daleko odbiegały jednak od pierwotnych zamierzeń władz. Choć rozpoczęto nawet wyznaczanie pełnomocników, którzy mieliby ściągać majątek na rzecz GG, to – jak opisano już wyżej – „do maja 1943 r. ROM (PolKO) nie został przekazany majątek ani jednego stowarzyszenia. Nawet w przypadku Patronatu, przejętego PolKO w wyniku specjalnego porozumienia z Wydziałem Sprawiedliwości […] Urzędu Gubernatora Okręgu Warszawskiego, wystąpiły poważne trudności z przejęciem posiadanych przez tę organizację obiektów. W 1943 r. ustały starania PolKO o przejęcie majątku rozwiązanych stowarzyszeń”[179]. Choć w następnych latach działalność RGO, a tym samym i ROM (PolKO) była ograniczana, to Przytułek (podobnie jak wiele innych byłych stowarzyszeń) zachował substancję majątkową (przede wszystkim budynek) i mógł nadal prowadzić swoją statutową działalność. Nie wiemy, niestety, czy i w jakim stopniu w działaniach tych brali udział (już nieformalnie) członkowie Zarządu Towarzystwa.

Jak żyć, żeby przeżyć

Dzienny koszt utrzymania 1 pensjonariusza w dniu 31 marca 1941 roku wynosił 2,80 zł, z tego koszt wyżywienia 1,70 zł. Opłata za miesiąc wnoszona przez pensjonariuszy lub pokrywana przez inne instytucje lub osoby wynosiła: opłata pełna (w pokojach wspólnych, prawdopodobnie 2–3-osobowych) 60–120 zł, pełna na salach ogólnych 60 zł; zaś opłata ulgowa (na salach ogólnych) 15–35 zł. Osoby prywatne (sami zainteresowani lub ich protektorzy) opłacały koszty pobytu 44 osób, samorząd miejski opłacał koszty pobytu 70 osób, zaś bezpłatnie, tzn. na koszt Zakładu przebywało w nim 29 osób (osoby nie mające żadnych środków). Łącznie dawało to liczbę 143 osób, ale dane te dotyczyły sytuacji sprzed ponad półtora roku.

Ewidencjonowane i zachowane w archiwum wydatki Przytułku dotyczą jedynie pierwszego kwartału 1941 roku (1.01. – 31.03.1941). Wydatkowano ogółem 30 896, 96 zł. Niedobór środków zamknął się kwotą 8 320,43 zł. Z wyjaśnienia poniżej wynika jednak, że niedobór ten powstał w I kwartale roku poprzedniego (1940?), gdyż w tym okresie Przytułek miał mniejsze przychody niż wydatki[180].

Na życzenie Rady Opiekuńczej Miejskiej po raz kolejny podano informację o liczbie wydawanych dzieciom obiadów, podobne do tych, które Towarzystwo komunikowało przed rokiem. W marcu 1941 roku wydano ogółem 870 bezpłatnych obiadów, dwa miesiące później – w maju – 430. Menu nie uległo zmianie, to nadal zupa, czasem „zupa i jarzyna”.

Można było stosunkowo łatwo przewidzieć, że liczebność i struktura mieszkańców Przytułku ulegnie dość radykalnej zmianie. Tak też się stało. Zmiany dotyczyły w pierwszym rzędzie liczby pensjonariuszy. Na koniec 1940 roku przebywało w nim 166 osób (w tym 27 mężczyzn i 139 kobiet), wprawdzie tylko o 13 więcej niż rok wcześniej, ale w trakcie roku przybyły aż 83 osoby (30 + 53), zaś Przytułek opuściło (z własnej woli lub z konieczności) tylko 13 pensjonariuszy (4 mężczyzn i 9 kobiet). Powodem niewielkiej różnicy w ogólnej liczbie mieszkańców była bardzo duża liczba zgonów, ogółem zmarło 57 osób (27 mężczyzn i 35 kobiet). Większość nowo przybyłych była w mocno podeszłym wielu, z reguły powyżej 70 roku życia, wszyscy po dramatycznych doświadczeniach wojennych, obarczeni stresem i niepewnością co do swoich dalszych losów.

Zmiany w strukturze mieszkańców Przytułku nie dziwią, jeśli zestawi się je z tendencjami demograficznymi dotyczącymi Warszawy. W 1941 roku rosła liczba ludności stolicy, między marcem a grudniem 1941 roku zwiększyła się o ponad 33 tys. osób z 1,358 mln na 1,391 mln. Stało się tak wskutek napływu z zewnątrz, między innymi wskutek zamieszkania w Warszawie emigrantów z terenów przyłączonych do Rzeszy. Spadała natomiast, i to dość znacznie, liczba urodzin. W 1938 roku w stolicy przyszło na świat ponad 19,2 tys. osób, w tym 13,1 najmłodszych obywateli narodowości polskiej. Liczba urodzin w roku 1940 ogółem spadła do 15,9 tys. (w rodzinach polskich do 12, 27 tys.), rok później do 13,15 tys. ogółem (10,4 tys. w polskich rodzinach). Dramatycznie malały urodziny w rodzinach żydowskich z 6, 1 w 1938 roku do 3,67 w roku 1940 i do 2,75 w roku 1941. W roku 1942 urodziło się niespełna 9 tys. młodych Polaków, statystyki dotyczące rodzin żydowskich pokazują już szczątkowe liczby[181].

Podobne liczbowo, choć diametralnie różne co do istoty, są dane dotyczące liczby zgonów. Zgony w Warszawie ogółem wzrastały z 13 888 w roku 1938 do 26 318 w roku 1940, 62 828 zgonów w roku 1941 oraz 59 378 w roku 1942. Te same liczby dotyczące ludności polskiej rosły z 10 208 w roku 1938 do 17 976 w roku 1940, 19 589 w 1941 r, i 19 659 w roku 1942. Dramatycznie kształtowały się wskaźniki zgonów wśród Żydów, stopniowa zagłada narodu żydowskiego stawała się faktem[182].

W okresie poprzedzającym wybuch wojny przyjęcia następowały na podstawie osobistych zgłoszeń, często wspartych protekcjami osób związanych z Przytułkiem: członków Zarządu, przedstawicieli instytucji współpracujących lub wysoko postawionych w hierarchii społecznej. W roku 1940 dominują kandydaci skierowani przez instytucje, przede wszystkim Wydział Opieki i Zdrowia Urzędu Miejskiego Warszawy, przy czym są to albo osoby kierowane bezpośrednio lub też przebywające w punkcie rozdzielczym przy ulicy Przebieg 3. Choć brak dokumentów ten fakt potwierdzających, do tej drugiej grupy należeli z pewnością wysiedleńcy z terenów włączonych do Rzeszy, których przesiedlono do GG, i kierowano – ze specjalnie w tym celu zorganizowanych punktów rozdzielczych, a stamtąd do miejsc dalszego (teoretycznie stałego pobytu). Aż 32 osoby zostały skierowane albo bezpośrednio przez Wydział Opieki i Zdrowia, albo po pobycie w punkcie rozdzielczym. Dotyczy to przykładowo Zofii Iwaszkiewicz (74 lata), Wiktorii Golas (76 lat), Marianny Kulikowskiej, (63 lata), „kaleki bez nóg”, Włodzimierza Koryszkowskiego (63 lata), Anny Mikunickiej (66 lat), jest przy niej adnotacja, że trafiła do Przytułku po raz drugi, tym razem w strasznej nędzy, Anieli Parol (73 lata), „w strasznej nędzy, zawszonej”, Domicelli Piasek (72 lata), Anny Słabik (71 lat), Stanisławy Pietrzykowskiej (80 lat). To grupa kierowana wprost przez Urząd Miejski. Natomiast niektórzy z przebywających czasowo w punkcie rozdzielczym przy ulicy Przebieg 3 to: Kazimierz Kamiński (64 lata), który nie ma nic, nawet własnej pościeli i bielizny, Bronisława Mogilińska (70 lat), „spalona doszczętnie”, Wacław Jarsch, który wszystko ma przytułkowe, Józef Mucha-Orliński (7 lat), Zofia Kowalska (73), Paulina Witkie (? nazwisko trudne do odczytania, 76 lat). W kilku przypadkach podana jest informacja o przekazaniu podopiecznych przez inne zakłady opiekuńcze. Dotyczy to np. Marii Szybińskiej (66 lat), która trafiła do Przytułku Salezego z Zakładu św. Teresy przy ulicy Jagiellońskiej, Florentyny Mikołajewskiej (74) i jej męża Józefa, wysiedlonych z Poznania, Franciszka Kaczyńskiego (79) ze schroniska przy ulicy Czerniakowskiej 137, Franciszka Radzikowskiego, wysiedlonego z Rajczy (Beskidy), Marii Zawadzkiej, wysiedlonej z Suwałk. W kilku przypadkach przyjęto do Przytułku osoby znajdujące się w skrajnej nędzy, przy nazwiskach których nie figuruje żadna adnotacja na temat kierujących. Byli to np. Roman Lipiński (58 lat), „głuchy, ostatni nędzarz, wzięty z ulicy z powodu dużych mrozów”, Helena Nadstawna (74), „ma odjętą nogę, bardzo nieszczęśliwa”, trójka dzieci: Apolinary (9), Stasio (4), Marysia (4) Hummelowie, których ojciec został wzięty do niewoli.

Bardzo zmalała liczba protekcji: jednego z pensjonariuszy, niedorozwiniętego umysłowo, skierowała księżna Czartoryska, jednego córka mecenasa Ponikowskiego, jednego rodzina ks. kapelana Piotra Koryckiego.

Wiek i stan zdrowia nowo przyjętych podopiecznych wyjaśnia najlepiej przyczyny bardzo dużej rotacji mieszkańców – umierali często w tym samym roku, po krótkim pobycie w Przytułku. Tylko kilka osób spośród przyjętych w 1940 roku dotrwało do 1944, do momentu ewakuacji Zakładu[183].

W 1940 roku zmarł ks. Piotr Korycki, długoletni członek Komisji Rewizyjnej i Zarządu Towarzystwa i kapelan podopiecznych Przytułku. Na jego miejsce skierowano ks. Mariana Wasilewskiego, lecz po kilku miesiącach odszedł we wrześniu 1941 roku, został bowiem proboszczem w kościele na Nowolipkach. Miejsce kapelana zajął ks. Romuald Cichocki (przybył 17 września) z domu XX Emerytów z ulicy Ratuszowej. Pełnił swoją funkcję do powstania warszawskiego, lecz potem wyjechał na wieś, jak wynika z zapisków, nie chciał wracać z powodu „trudnych warunków mieszkaniowych”[184].

W następnym roku było jeszcze gorzej. Przytułek zaczął pełnić rolę hospicjum, co po części jest zrozumiałe z racji podeszłego wieku podopiecznych. Wg statystyki za rok 1941, zamieszczonej nie bezpośrednio na koniec grudnia, lecz w kwietniu 1942 roku, stan osobowy Zakładu na dzień 1 kwietnia 1941 roku to 143 pensjonariuszy (28 mężczyzn i 111 kobiet). W 1941 roku przybyło 71 osób (22 + 49), lecz zmarło aż 61 (27 + 44); 9 osób opuściło Przytułek (4 + 5). Na 1942 rok pozostały więc 144 osoby (29 + 115), w tym 15 osób służby, 8 SM i ksiądz kapelan oraz 50 dzieci. Liczone „ręcznie” dane pokazują, że pierwsza osoba została zarejestrowana w styczniu 1941 roku (numer ewidencyjny 2108, ostatnia (31.12.1941) to 81-letnia Eugenia Benni (numer ewidencyjny 2187), najprawdopodobniej ze znanej rodziny), która do Przytułku trafiła po raz drugi, wyjechała do Lasek 16 marca 1942 roku „i tam w nocy tego samego dnia była rozstrzelana przez niemców”[185]. Liczba nowo przybyłych w omawianym roku wyniosła 79 osób, o 8 więcej niż w statystyce zbiorczej. Nie sposób dociec, jakie były powody tej różnicy.

W pierwszej połowie roku znaczny odsetek stanowili wysiedleńcy z regionów przyłączonych do Rzeszy. Stanisław Krajewski został wysiedlony z Ciechocinka, Leon Tarczyński z Tczewa, Teofila Blechnicka (protegowana ks. Czartoryskiej) z Płocka, Helena Mozołowska z Torunia, Tomasz Łukasiewicz spod Krasnego, Józefa Karska ze Stoku Lackiego, Jan Rosiak i Władysław Dobrzyński (ten ostatni z podobnego zakładu opiekuńczego) z Wielunia, Wacław Chotkowski z Przasnysza, Otylia Simkowska z Płocka. W drugiej połowie roku liczba uchodźców maleje, wysiedleńcze represje zmierzały powoli do końca. Sporą grupę kierował Wydział Opieki i Zdrowia Zarządu Miejskiego. Większość to osoby, które ukończyły 70. rok życia, czasami ponad 80-letni, rzadko zdarzają się młodsi, ale też 60-latkowie. Aurelia Duczymińska miała nawet 93 lata, przyjęta w styczniu 1941 roku, zmarła w lutym. Władysław Handzel (85 lat) przebywał w Przytułku niespełna 2 miesiące i zmarł. Feliks Tesłowski (81 lat) zmarł po 3 miesiącach, Urszula Gronczewska (76 lat), porzucona na Dworcu Głównym (zaopiekowała się nią księżna Czartoryska), przybyła cała w ranach i posiniaczona, zmarła po kilku dniach. Wspomniana wcześniej Teofila Blechnicka odeszła po 22 dniach pobytu, Marcin Kujawa, umierający w chwili przyjazdu, przebywał tylko 5 dni.

Bardzo trudno na podstawie skąpych zapisków w ewidencji zidentyfikować strukturę społeczną nowych lokatorów Przytułku. Najważniejszym argumentem dla instytucji kierujących (bo stąd rekrutowała się duża część mieszkańców) były warunki, w jakich znajdowali się ich podopieczni. Pochodzenie społeczne, wykonywany zawód, wsparcie rekomendujących odgrywały mniejszą rolę. Najbardziej uderzające w zapiskach o przyjęciach jest podkreślanie kalectwa, dramatycznej nędzy, braku środków i elementarnego wyposażenia. Leokadia Wołodko jest niedołężna, Jadwiga Pleszczyńska mało widzi, Józefa Karska – prawie niewidoma, Stanisława Olszańska chorowita i niezaradna, Maria Barcikowska została sparaliżowana w trakcie pobytu w Przytułku, zmarła w szpitalu Czerwonego Krzyża, Zofia Danielska chorowała na raka żołądka, zmarła po kilku miesiącach. Jan Heinze został przyjęty półprzytomny „w ostatniej nędzy”. Antoni Krasnodębski to chory leżący, zmarł po kilkunastu dniach pobytu, Józef Kubera został wysiedlony z Poznania z przytułku dla starców. Michalina Margulec przyjęta ze złamaną ręką, jej mąż „gdzieś zaginął w czasie wojny”.

Jak i kogo przyjmować, to jedno. Ci, którzy skorzystali z dobrodziejstwa losu, mieli przynajmniej dach nad głową. Niemniej ważnym pytaniem, które zapewne zadawali sobie opiekunowie Przytułku, było: jak wyżywić podopiecznych? Własnego majątku nie mieli. W zdecydowanej większości nie mogli liczyć na dochody z pracy. Spora grupa nie była też w stanie pomagać w pracy siostrom miłosierdzia i personelowi. Wiek i stan zdrowia eliminowały praktycznie możliwości zarobienia czegoś „na boku”, przede wszystkim poprzez uprawienie rozpowszechnionego w czasie okupacji nielegalnego handlu. Pozostawała pomoc społeczna, ale – jak wynika z przytoczonych statystyk – taką pomocą ze strony instytucji samorządowych objęto w 1940 roku 70 osób. Za pobyt i wyżywienie płaciły 44 osoby. Konkretne źródła ich dochodów nie są znane, prawdopodobnie część tej grupy utrzymywała się z emerytur i rent, a te drastycznie spadały. „Bardzo ciężka była sytuacja ludzi utrzymujących się z rent, emerytur i zasiłków. W 1939 r. renty obniżono o 30%, a emerytury o 20 do 50%, przy czym te ostatnie nie mogły przekraczać 200 zł miesięcznie. We wrześniu 1940 r. starcze zaopatrzenie robotnicze podniesiono z 20 do 35 zł, a renty pracowników umysłowych z 60–70 zł do maksimum 135”[186]. Na Przytułek spadał obowiązek opłacenia w roku sprawozdawczym kosztów 29 osób (tyle wynika ze statystyki). Dzienny koszt pobytu 1 pensjonariusza szacowano na 2,80 zł, koszt wyżywienia na 1,70 zł. Przy ca 150 pensjonariuszach (liczba mieszkańców w ciągu roku wahała się wskutek zgonów, odejść itd.) miesięczny koszt pobytu (z wyżywieniem) kształtował się w granicach 12 600 zł, zaś same tylko koszty wyżywienia 7 650 zł. Wpłaty od osób prywatnych (szacowane średnio na 60 zł miesięcznie) przynosiły przychód w wysokości 1 320 zł. Prowizorycznie obliczone dane wskazują więc na permanentny niedobór środków, rosnący z miesiąca na miesiąc. Gotówka w kasie wynosiła zaledwie ca 2 500 zł, ponad 6 tysięcy zł na rachunku w PKO zostało zablokowane, zapasy żywności na kwotę 2 tys. zł wystarczały na kilka dni. Wszystko to nie pozwalało na wyrównanie braków. Nie ma żadnych dokumentów, pozwalających zidentyfikować, z jakich dodatkowych źródeł wsparcia korzystali mieszkańcy Przytułku św. Franciszka Salezego i jakimi drogami mogłaby płynąć ta pomoc, ale z informacji ogólnych dotyczących opieki społecznej w Generalnej Guberni można wywnioskować, że w Przytułku (podobnie jak w innych organizacjach) głównym kanałem była pomoc społeczna organizowana przez Stołeczny Komitet Samopomocy Społecznej oraz ROM (później Polski Komitet Opiekuńczy Warszawa Miasto), zaś ogólne wydatki były częściowo pokrywane z wpłat pensjonariuszy.

Obowiązki instytucji koordynujących pomoc społeczną były ogromne, „W okresie od kwietnia do sierpnia 1940 r. liczba podopiecznych Komitetu [SKSS] wynosiła przeciętnie 160 tys. osób (65 tys. rodzin), w tym 50 tys. dzieci. Od października 1939 do końca stycznia 1941 wpłynęło do SKSS łącznie prawie 217 500 nowych zgłoszeń o pomoc, z czego w styczniu [1941 roku] 13 500. W styczniu i lutym 1941 r. liczba zakwalifikowanych do otrzymania pomocy przekraczała 130 tys. osób […], w tym prawie 42 500 dzieci”[187]. W następnym roku liczba podopiecznych ROM przekraczała znacznie 100 tys. osób. Rok później utrzymywała się na tym poziomie, choć z pewną tendencją malejącą, co wydaje się zrozumiałe na tle stabilizacji sytuacji okupacyjnej, ale też wskutek malejących możliwości warszawskich organizacji pomocy społecznej. Udział Przytułku był, oczywiście, niewielki, ale całokształt pomocy społecznej w latach wojny opierał się właśnie na działaniu placówek tego typu. „Przysłowiowe w okresie okupacji «zupki RGO» były niezbyt smaczne i pożywne. Ale codziennie sto lub kilkadziesiąt tysięcy warszawiaków otrzymywało w nich równowartość kaloryczną połowy lub trzeciej części urzędowego przydziału żywności. Kilkadziesiąt tysięcy rocznie otrzymywało rzeczywiście niezbędne ubrania, koszulę lub buty, pomoc w przypadku choroby. Znacznie większa liczba potrzebujących korzystała z zapomóg na pokrycie najniezbędniejszych wydatków, kilku tysiącom ludzi pożyczki organizacji opiekuńczych umożliwiły zorganizowanie warsztatów pracy i samodzielne zdobywanie środków do życia. Pomoc mieszkaniowa, prawna pomoc dla więźniów, ich rodzin, ogródki działkowe, wszystkie te i inne akcje opiekuńcze Stołecznego Komitetu Pomocy Społecznej, Rady Opiekuńczej Miejskiej (Polski Komitet Opiekuńczy) każdego roku obejmowały swoim zasięgiem dalsze dziesiątki tysięcy potrzebujących pomocy. Wielu korzystało jednocześnie z kilku form opieki społecznej i opierało na niej znaczną część swojej egzystencji”[188]. W przypadku Przytułku w roku 1940 ROM ponosiła koszty pobytu 70 osób, co daje miesięcznie kwotę prawie 6 tys. zł. Poważna część wydatków była w ten sposób pokrywana.

Rzut oka na egzystencję mieszkańców Warszawy w latach okupacji pozwala przybliżyć nieco obraz warunków panujących w Przytułku św. Franciszka Salezego i w innych podobnych instytucjach dobroczynnych. Zarejestrowana ludność miasta korzystała z systemu kartkowego. Został on wprowadzony na początku 1940 roku i realizowany przez niemiecki urząd aprowizacji przy udziale Miejskiego Zarządu Aprowizacji. Nie poprawiało to sytuacji finansowej, dawało natomiast dostęp do kanałów zaopatrzenia, o który – jak wiadomo choćby z doświadczeń lat 80. ubiegłego wieku – było trudniej niż o środki finansowe.

Ustalona przez ekspertów Ligi Narodów wartość energetyczna posiłków dla osoby dorosłej wynosiła 2 400 kalorii dziennie. Norma dzienna wynikająca z przydziałów kartkowych wahała się w okresie od maja 1941 do maja 1944 roku pomiędzy 385 kalorii (maj 1941 roku) i 390 kalorii (lipiec 1942) a 1 377 kalorii (październik 1943). W pozostałych okresach wartość kaloryczna zbliżała się raczej do niższej z tych wielkości i wynosiła niewiele ponad 450 kalorii wiosną i latem 1942 i 1943 roku oraz ponad 650 kalorii latem i jesienią 1941 roku. Najwyższe wskaźniki (poza październikiem 1943 roku, kiedy to wprowadzono nowe, korzystniejsze normy przydziałów kartkowych, zwiększając rację chleba dla dorosłych z 4,2 kg do 8 kg miesięcznie, ale był to jednorazowy wypadek, po kilku miesiącach normy uległy kolejnemu zmniejszeniu[189]) to wielkości powyżej 800 kalorii w 1944 roku do wybuchu powstania warszawskiego. Potem już kalorii nie liczono. Wielkości dla dzieci były – na ogół – niższe, zaś najniższe z zanotowanych miały miejsce w maju 1941 roku (305 kalorii) oraz w lipcu 1942 roku (355 kalorii)[190].

Kartkowe przydziały żywnościowe były bardzo niskie, nie porażały także zróżnicowaniem asortymentu. W „najgorszych” miesiącach, a do takich należały styczeń 1941 roku, październik 1942 roku oraz kwiecień 1943 roku – na kartki można było kupić odpowiednio: 1941 rok – 6 kg żytniego chleba, 40 dkg mąki pszennej, 30 dkg mięsa, 2 jajka i 40 dkg cukru; 1942 rok – 4,45 kg chleba żytniego, 80 dkg mięsa, niespełna ćwierć kg marmolady oraz 90 kg kartofli (ziemniaki miały służyć na cały rok, następny ich przydział przypadał w październiku 1943 roku i był ponad 4-krotnie niższy); w 1943 rok – 4,29 chleba żytniego, 4 jajka, 20 dkg cukru i 5 dkg kawy zbożowej. Najobfitsze były natomiast przydziały w roku 1940 (dane obejmują rok, choć nie można ustalić, czy pełny, w poszczególnych miesiącach mogły się rozkładać inaczej): 81,32 kg chleba żytniego i 3,60 kg mąki żytniej, 1 kg makaronu, 10 dkg kaszy, 1,60 kg mięsa, 18 jaj, 8,80 kg cukru, 1 kg marmolady, 5,40 kg soli (następny przydział soli przypadał na styczeń 1943 roku) i 84 kg ziemniaków; oraz w grudniu 1943 roku, gdy obejmowały 8 kg chleba żytniego, 40 dkg mąki pszennej, 6 dkg płatków owsianych, 9 dkg makaronu i 6 dkg kaszy, 10 dkg mięsa, 30 dkg cukru, pół kg marmolady i 12 dkg cukierków[191].

„Jeszcze skromniejsze w stosunku do potrzeb niż przydziały żywności były przydziały innych artykułów pierwszej potrzeby. W 1940 r. przydzielono mieszkańcom Warszawy po 0,35 kg mydła do prania, w 1941 r. – 0,37 kg mydła do prania, 0,05 kg mydła do golenia i 0,75 kg proszku do prania, w 1942 r, – 0,40 kg mydła do prania, 0,05 kg mydła do golenia i 1 kg proszku do prania. Były to wszystko przydziały całoroczne! W 1940 r. przydziały węgla wynosiły po 75 kg, w okresie od czerwca 1941 do stycznia 1942 polska ludność Warszawy nie otrzymywała przydziału węgla zupełnie. Bardzo niskie były też przydziały odzieży i obuwia. W 1941 r. przydzielono w Warszawie karty zaopatrzenia na 272 tys. par obuwia i mniej niż 17 tys. sztuk odzieży wełnianej. W pierwszej połowie 1942 r. przydzielono 100 tys. par obuwia i 4700 sztuk odzieży. Tymczasem, w miarę upływu lat ludzie wydzierali, a często byli zmuszeni i wyprzedawać posiadane obuwie, odzież i bieliznę”[192].

Nawet uwzględniając strukturę wieku mieszkańców Przytułku i ich stosunkowo niskie potrzeby kaloryczne, za przydziały kartkowe nie można było przeżyć. Dotyczyło to wszystkich placówek opiekuńczych w Warszawie, które musiały zaopatrywać się na czarnym rynku. A tam ceny podlegały znacznym fluktuacjom w zależności od relacji popytu i podaży oraz restrykcji władz okupacyjnych. Generalnie handel czarnorynkowy był zakazany, ale zakazy były omijane, już to w wyniku manipulacji handlujących, przymykania oczu ze strony policji, już dzięki powszechnemu wśród służb niemieckich łapownictwu.

„Władze niemieckie nie dążyły […] do zlikwidowania handlu nielegalnego, tolerowały go, a stale stosowane pomimo to represje były demonstracją siły wobec ludności oraz demonstracją energii i sprawności wobec władz zwierzchnich […]. Poza tym represje były okazją do pobierania łapówek, a i samo konfiskowanie towaru było wydajnym źródłem dochodów, gdyż część konfiskujący zatrzymywali na własne potrzeby, a większość sprzedawali ponownie na rynek nielegalny”[193].

Ludwik Landau, autor Kroniki lat wojny i okupacji, skrupulatnie wylicza koszty zakupów według cen rynkowych w poszczególnych miesiącach i latach. W warunkach stabilizacji pod koniec 1939 i w początkach 1940 roku „Poziom, na którym ustalają się obecnie ceny, jest na ogół dwu- i trzy- i nawet czterokrotnie wyższy od przedwojennego”[194]. Dla przykładu – cena kartofli w tamtych miesiącach wzrosła pięciokrotnie (45 gr za kilogram), słonina kosztowała 6–8 zł/kg wobec 2 zł przed wojną, cena węgla była 2–3-krotnie wyższa. Słonina była bardzo droga, w niektórych okresach przewyższała znacznie cenę mięsa wieprzowego i wołowego. Mleko pod koniec 1939 roku kosztowało 80–90 gr. Szczególnie ciężkie warunki panowały podczas bardzo surowej zimy 1939/40, kiedy temperatura spadała poniżej minus 20 stopni C. Wtedy cena słoniny podskoczyła do 20 zł/kg, wieprzowiny do 14 zł/kg, jajek do 1,20 zł za sztukę. Brakowało kartofli. W bardziej sprzyjających warunkach ceny przejściowo spadały, by potem znów piąć się do góry.

Nie jest naszym zadaniem szczegółowe prezentowanie poziomu cen w różnych okresach, chodzi tylko o uświadomienie czytelnikom, w jakich warunkach przyszło egzystować mieszkańcom Przytułku i z jakimi trudnościami musiał borykać się personel opiekuńczy, by sprostać elementarnym potrzebom. Nie sprzyjały mu wahania na rynku. Kiedy w kwietniu 1940 roku miała miejsce wymiana dawnych banknotów na bilety Banku Emisyjnego, tzw. młynarki, chłopi powstrzymali się od sprzedaży, niepewni perspektyw, a ceny natychmiast skoczyły w górę”[195]. Podobnie zareagował rynek na zarządzenia o przejmowaniu przez instytucje okupacyjne zboża bezpośrednio od producentów lub na rozporządzenia Generalnego Gubernatora o kontroli cen z kwietnia 1940 roku. W maju chleb pozakartkowy kosztował już 3,25 zł za kg, mleko 2,50 zł za litr, zaś słonina 27 zł/kg. Instytucje opiekuńcze, a przede wszystkim ich podopieczni, ponosić musieli konsekwencje polityki władz niemieckich, najlepiej zaprezentowane w piśmie Goeringa z pierwszej połowy 1940 roku: artykuły żywnościowe mają być przeznaczone przede wszystkim dla osób „produkcyjnych”, starcy i osoby niezdolne do pracy mają umierać[196]. Ceny wzrosły też wyraźnie po agresji Niemiec na Związek Radziecki. Niestety, brak informacji, czy i w jakim stopniu mieszkańcy Przytułku św. Franciszka Salezego zapatrywali się na „czarnym rynku”, być może z zakupów tego rodzaju korzystano rzadziej, z racji struktury wieku i licznych chorób nękających pensjonariuszy. Biorąc pod uwagę nikłe racje kartkowe, można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że nie uniknięto takich zakupów, co spadało na barki Sióstr Miłosierdzia lub personelu pomocniczego.

Czarnorynkowe ceny żywności w różnych okresach okupacji zawiera poniższa tabela:

Tabela 2: wzrost cen artykułów spożywczych na warszawskim czarnym rynku[197].

Ceny artykułów spożywczych na czarnym rynku (w złotych za kilogram):
Nazwa artykułu VII
1939
VII
1940
IV
1941
II
1942
VII
1943
VI
1944
Mięso wołowe
Mięso wieprzowe
Słonina
Masło
Mleko (1 litr)
Ser biały
Jajka (sztuka)
Cukier
Chleb żytni razowy
Mąka pszenna
Kasza jęczmienna
Groch
Ziemniaki
Cebula
Kapusta świeża
Wódka 40% (litr)
1,56
1,60
1,61
2,73
0,27
0,83
0,08
1,00
0,30
0,51
0,38
0,35
0,14
0,11
0,22
8,92
11,74
16,09
20,83
1,52
6,32
0,52
7,10
1,51
4,16
3,58
5,57
0,92
1,00
0,88
10,31
13,63
20,56
27,89
1,86
7,30
0,80
9,70
4,27
8,37
6,28
7,66
1,46
4,29
1,29
20,00
30,08
51,11
60,78
4,84
18,23
2,51
33,46
6,88
16,97
14,02
17,38
2,80
7,12
1,59
60,00
82,89
130,94
199,17
196,66
12,63
59,88
4,33
87,37

39,35
21,26
24,01
4,91
33,87
5,70
170,00
94,23
132,31
177,54
213,32
15,49
77,03
5,09
95,66
5,04
33,60
18,41
25,56
4,19
25,01
11,53

To, co szczególnie rzuca się w oczy, to stała tendencja wzrostu cen większości artykułów żywnościowych. Jedynie w kilku przypadkach, dotyczących artykułów sezonowych, ceny w niewielkim stopniu spadały, w pozostałych pięły się bardzo radykalnie w górę.

Natomiast ceny artykułów przemysłowych, które można było kupić na wolnym rynku, rosły 2–3-krotnie. Półbuty męskie można było w pierwszej połowie roku 1940 kupić za 120 zł, pantofle damskie za około 100 zł[198]. Ponieważ płace dla pracowników miejskich obniżono do 170–460 zł, za najniższą z nich można było kupić nie więcej niż jedną parę obuwia. Trudno jednak przypuszczać, by ktokolwiek z mieszkańców Przytułku zaopatrywał się w towary przemysłowe na wolnym rynku. Bardziej prawdopodobne, że korzystali oni natomiast z darów, zbiórek publicznych, wsparcia instytucji amerykańskich. Mniej zniszczoną odzież przynajmniej niektórzy mogli naprawiać sami.

Przytułek św. Franciszka Salezego znalazł się w pobliżu „dzielnicy niemieckiej”, która władze okupacyjne zaczęły wytyczać w 1940 roku. Początkowo dzielnica ta miała obejmować plac Trzech Krzyży, odcinek Nowego Światu do alei Trzeciego Maja, Wiejską i obszar w dół do Wisły oraz wyloty ulic od linii Nowy Świat, Plac Trzech Krzyży, Wiejska[199]. aleję 3 Maja przemianowano wkrótce na Dworcową, choć w pobliżu żadnego dworca nie było, nazwa związana z polską tradycją narodową była nie do przyjęcia dla okupantów. „W «Biuletynie Informacyjnym» z 28 czerwca 1940 r. można było przeczytać: Dzielnica niemiecka w Warszawie zarysowuje się coraz wyraźniej. Wydział Kwaterunkowy Zarządu Miasta otrzymał zakaz [nakaz] niekwaterowania ludzi w obrębie czworoboku ograniczonego Wisłą – wiaduktem mostu Poniatowskiego, al. 3 Maja, Nowym Światem, Alejami Ujazdowskimi – Belwederską, Sielecką”[200]. W końcu zarządzeniem władz dla dzielnicy niemieckiej wytyczono następujące granice: A – Wschód–Wisła; B – Północ–Nowy Zjazd, plac Zamkowy (jednostronnie), Królewska, plac Trzech Krzyży, Aleje Ujazdowskie (obustronnie), Nowy Świat (obustronnie), Aleja Szucha (obustronnie), plac Unii (jednostronnie), Puławska (obustronnie); D – Południe–Okolska (jednostronnie), ks. Zygmunta Chełmickiego (jednostronnie), Wolicka (jednostronnie), w prostym kierunku do Wisły”[201]. Niemcom nakazano przeniesienie się do tak zarysowanej dzielnicy, ponieważ „Dla osiadłych w Warszawie i zatrudnionych tu Niemców powinien zostać stworzony czysty, zdrowy i wystarczający obszar mieszkalny”[202]. Usytuowanie Przytułku na skraju chronionej dzielnicy dawało z jednej strony większe poczucie bezpieczeństwa, z drugiej jednak groziło wzmożoną kontrolą władz. Z Tamki i Solca wysiedlono ludność żydowską[203].

Na przestrzeni dwóch najbliższych lat (1942 i 1943) liczba i struktura mieszkańców Przytułku nie ulegały większym zmianom. Zmieniła się natomiast data prezentacji w ewidencji danych liczbowych z 31 grudnia na 1 kwietnia roku następnego. Zgodnie z nowym terminem (być może dostosowanym do roku sprawozdawczego, który jeszcze przed wojną został ustalony na okres 1 kwietnia – 31 marca każdego roku), na dzień 1 kwietnia 1942 roku spośród przyjętych w latach poprzednich w Przytułku nadal przebywały 144 osoby, w tym 29 mężczyzn i 115 kobiet, niemal tyle samo, co rok wcześniej (143, w tym 28 mężczyzn i 115 kobiet. W ciągu kolejnego roku przyjęto 77 osób (15 mężczyzn i 62 kobiety), zmarły 64 osoby (14 + 50), zaś Zakład opuściło 11 osób. Liczby prawie się bilansują. Na następny rok pozostało 146 osób, większość kobiet, w tym 13 osób obsługi, 8 sióstr miłosierdzia i ksiądz kapelan. Przez niemal wszystkie lata z Przytułku korzystało 50 dzieci. W trakcie 1943/44 roku do Przytułku przyjęto 75 osób (18 mężczyzn i 57 kobiet), zmarło 51 osób, placówkę przy Solec 36 opuściło 12 osób. Liczba mieszkańców zwiększyła się nieco do 158 osób (34 mężczyzn i 124 kobiet). Od lat liczba kobiet przewyższała znacznie liczbę mężczyzn, na co wpłynęły większe potrzeby zewnętrzne oraz wliczanie do ogólnej statystyki personelu pomocniczego (w zdecydowanej większości kobiet) i sióstr miłosierdzia.

Z danych statystycznych dotyczących liczby zgonów wynika jasno, że większość przyjmowanych to osoby w podeszłym wieku i chore. Jadwiga Risnerowa, wdowa po dyrektorze Banku Ziem Polskich (79 lat), przyjęta w lutym 1942 roku, zmarła w maju tegoż roku. Adela Cyranowska stała się mieszkanką Przytułku w styczniu, a zmarła już w lutym 1942 roku. Wanda Ogulewicz (73 lata) przyjęta 25 lutego 1942 roku z odmrożonymi nogami, dostała gangreny i po kilkunastu dniach pobytu w Przytułku trafiła do Szpitala na Koszykowej, gdzie zmarła. Katarzyna Guzowska (80 lat) zmarła po kilku miesiącach pobytu, w grudniu 1942 roku. Podobnie jak Rozalia Walczewska (72 lata) chora na artretyzm, leżąca, przyjęta wskutek interwencji Wydziału Opieki i Zdrowia Urzędu Miejskiego. Również Wincenty Zubrzycki, chory na raka, zmarł po niespełna miesiącu pobytu w Zakładzie. Wilhelmina Smulicz (? nazwisko trudne do odczytania), skierowana z Punktu Rozdzielczego przy ulicy Przebieg 3, także zmarła po kilku tygodniach spędzonych w Przytułku. Podobnie jak Wanda Plewińska (83 lata), która na domiar złego jeszcze złamała nogę, czy Jadwiga Ziółkowska (80 lat), protegowana ks. Czartoryskiej, wysiedlona ze swego miejsca zamieszkania i skierowana z punktu sanitarnego. To tylko przykłady, lecz dobrze charakteryzujące opisywane zjawisko. W następnym roku sytuacja nie uległa zmianie. Emilia Debour-Bekstowa (73 lata), przyjęta w początkach lutego 1943 roku, zmarła pod koniec marca. Józef Mirecki (75 lat) zmarł po upływie półtora miesiąca. Leokadia Pągowska (67 lat), artystka sceniczna i właścicielka szkoły filmowej, skierowana przez WOiZ, przeżyła pół roku, podobnie jak Ludwika Bogucka (66 lat). Kazimierz Nalepiński, były ziemianin, spędził w Przytułku przed śmiercią tylko dwa miesiące. Hr. Anna Stadnicka (70 lat) przybyła w październiku 1943 roku, zmarła w grudniu. Józef Doczekalski (83 lata) zmarł po dwóch dniach pobytu.

Nadal głównym kanałem dopływu pensjonariuszy były skierowania z Wydziału Opieki i Zdrowia Urzędu Miejskiego lub bezpośrednio z Punktu Rozdzielczego przy ulicy Przebieg 3. Dotyczyło to w 1942 roku (poza wymienionymi wyżej) Jadwigi Risnerowej, Antoniego Koniecznego, który przybył wprost z ulicy Przebieg 3 i nie miał nic, ani bielizny, ani pościeli, Marii Kossakowskiej, Janusza Krzyżanowskiego, byłego urzędnika Ministerstwa Rolnictwa, Marii Sołowiej (84 lata) wyznania prawosławnego, Melanii Baumowej, Stanisława Ułaszyna (poz. 2210), byłego inspektora hodowli koni wyścigowych na Ukrainie, Anieli Jakubowiczowej wysiedlonej z Kalisza, Anieli Strzeszewskiej, Władysławy Kryńskiej czy Kazimierza Jastrzębskiego. Anna Wasilewska (76 lat) została skierowana przez Delegaturę Polskiego Komitetu Opieki w Czechowicach. Podobnie kształtowały się skierowania rok później (1943). Dotyczyło to m.in. wspomnianej Emilii Debour-Bekstowej, Leokadii Pągowskiej, Heleny Petzold (69 lat), Marceli Wojdat (77 lat), skierowanej przez WOiZ po ataku apopleksji, niedołężnego Stanisława Kamińskiego, sparaliżowanego Aleksandra Śniadacza – byłego właściciela fabryki mydła w Markach „zrujnowanego przez wojnę” (jak zapisano w ewidencji), Zofii Bosko (81 lat) przyjętej na rachunek Generalnej Guberni i kilku innych osób. Zwiększyła się, choć nie w nazbyt szybkim tempie, liczba protekcji indywidualnych. Pod koniec roku 1941 o dwóch podopiecznych prosił ks. Gautier – członek Zarządu Towarzystwa: 79-letniego Józefa Czarneckiego, swego lokaja, oraz o Zofię Sulikowską (77 lat), cierpiącą na zaniki pamięci. Władysław Japowicz – ojciec paulina z Jasnej Góry, został potem skierowany jako stróż do zakładu św. Kazimierza przy Tamce 35. Leonię Cressau (84 lata), Francuzkę niemówiącą ani słowa po polsku, rekomendował znany farmaceuta, Ludwik Spiess. Anna Jakubowiczowa, która dostała także skierowanie WOiZ, była ciotką jednej z sióstr miłosierdzia. O przyjęcie Józefy Aumiller (78 lat) prosił syn, podobnie jak to miało miejsce w przypadku Jadwigi Waszczykowskiej. W 1943 roku takich osób było jeszcze więcej. Franciszkę Skórzankę, byłą gosposię, rekomendował członek Zarządu Towarzystwa ks. Gautier, co świadczyłoby o jego stałych kontaktach z Przytułkiem. O przyjęcie Moniki Urbańskiej (71 lat), siostry ks. misjonarza Szymańskiego, prosiły dwie siostry zakonne, o przyjęcie Stanisławy Morawskiej (64 lata) – jej brat proboszcz z Woli. Marię Syrewicz (65 lat, leżącą) protegowała Wanda Kobylińska. O przyjęcie Anny Jasnorzewskiej (82 lata) oraz Apolonii Kosiorek (72 lata) prosili ich synowie. Józef Mirecki (75 lat) „umieścił się sam”. I tak dalej. Niektóre z osób przyjętych do Zakładu w 1942 roku dotrwało do powstania, kilka z nich zginęło w czasie walk, kilka zostało ewakuowanych, niewiele przetrwało.

Choć do losów mieszkańców w czasie powstania będziemy jeszcze wracać, warto już teraz odnotować przypadki śmierci w czasie przebiegu i tuż po kapitulacji powstania: Zygmunt Olszewski (63 lata) przyjęty na własną prośbę jeszcze w grudniu 1941 roku „został rozszarpany przez pociski w powstaniu IX 44 r.”; Magdalena Szydek, która została „zniszczona przez bomby we wrześniu 1944 r.” (o czym później), zmarła 19 października 1944 roku w Pruszkowie, a więc już po ewakuacji Zakładu. Emilia Gąsowska (76 lat) „zmarła 27 IX 1944 r., [w dniu ewakuacji] i została pochowana w ogródku przy Domku. W r. 1945 ekshumowana na Cmentarz Wolski”. Marianna Olszak (66 lat), była służąca pani Boguckiej, zmarła w Pruszkowie, prawdopodobnie przeżyła powstanie – tak zapisano w ewidencji W kilku przypadkach odnotowano jedynie enigmatycznie: „zmarła w czasie okupacji”, choć z dat można sądzić, że chodzi o powstanie[204]. Ofiar powstania, przyjętych w 1943 roku, było – co zrozumiałe – znacznie więcej. Marię Szotuszyńską, byłą nauczycielkę (73 lata) rozstrzelali Niemcy 26 września 1944 roku w szkole przy ulicy Drewnianej. Zupełnie głucha Helena Petzold zmarła na wygnaniu w Pruszkowie i tam została pochowana. Wspomniana wyżej Kamila Urbańska „uciekła w powstaniu do św. Kazimierza Tamka 35 i tam zaginęła bez wieści”. Józef Urbański (75 lat), szwagier ks. Szymańskiego, przybył z Torunia sparaliżowany, zmarł w czasie powstania, 18 września 1944 roku. Został pochowany w ogródku przy Domku, a w 1945 roku ekshumowany „z wielkim szumem”, jak zapisano w ewidencji. Zofia Smolińska (83 lata) zmarła w trakcie powstania 18 września 1944 roku, i także została pochowana w ogródku przy Domku. Stefan Kłys (69 lat) został „wyrzucony przez Niemców do Pruszkowa”, potem wywieziony do Krakowa, lecz dalsze jego losy nie są znane. Stanisława Morawska, o której była już mowa, została wywieziona do Pruszkowa, lecz zabrał ją stamtąd jej brat, proboszcz z Woli. Kilka osób opuściło Przytułek jeszcze przed wybuchem powstania. Zofia Kozłowska „przed powstaniem uciekła z Zakładu, bała się między mostami” – rzeczywiście położenie Przytułku mogło budzić obawy o życie. Aleksander Śniadacz przed powstaniem znalazł się w Szpitalu Przemienienia na Pradze, lecz brak wiadomości o jego dalszych losach. Florentynę Zielińską na parę dni przed powstaniem zabrała córka.

Choć narracja dotyczy już dni powstania, warto cofnąć się nieco w czasie, by zobrazować pełniej okupacyjne życie mieszkańców. Poważnym zagrożeniem dla Przytułku stały się naloty radzieckie, które najbardziej dały się we znaki we wrześniu 1942 roku. Choć dopiero rozpoczynała się bitwa stalingradzka, to jednak losy wojny zaczęły się już odwracać na korzyść koalicji antyhitlerowskiej, czego dowodem mogą być wzmożone operacje lotnicze Sowietów nad Warszawą jesienią 1942 roku. W Kronice Przytułku zapisano:

„Lata te [1942–1944] upłynęły w trudnej walce o utrzymanie placówki. Do najcięższych momentów w tym okresie należały naloty radzieckie. W dniu 12 września 1942 nalot radziecki wyrządził również poważne szkody, jak w 1939 r. Bomba trafiła w sąsiedni dom, którego gruzy zasypały gmach Zakładu, łamiąc drzwi, okna i powodując ogromne spustoszenia. W wypadku tym straciły życie trzy staruszki i wiele osób odniosło ciężkie rany – między rannymi znalazła się SM Jadwiga Żakiecka. Czas zabliźnił te rany. Ranni powrócili do zdrowia, a uszkodzenia gmachu, choć z trudem i powoli, ale zostały zatarte. Nie ugięłyśmy się [pod] brzemieniem trosk, ale w oczekiwaniu jaśniejszej przyszłości czyniłyśmy wszystko tak, jak nakazywał nam obowiązek”[205].

Niestety, w ewidencji mieszkańców brak informacji, kim były osoby, które zginęły podczas tych nalotów; czasem znajduje się tam wzmianka „zmarła w Zakładzie”, lecz trudno na tak nikłej podstawie wnioskować o indywidualnych losach, przyczyny śmierci mogły być bowiem różne. O losach SM Jadwigi Żakieckiej – w dalszej części opracowania. Natomiast jedną z poszkodowanych mieszkanek sąsiednich domów była najprawdopodobniej Magdalena Szydek, która po ponad 2 latach zmarła – już po powstaniu – w Pruszkowie.

„Nie grają nam surmy bojowe”

W ciągu pięćdziesięcioletniej historii Zakładu i Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego było kilka chwil zagrożenia, związanego przede wszystkim z wydarzeniami historycznymi: rewolucją 1905 roku, wybuchem I wojny światowej, trudnymi momentami w latach tej wojny, przewrotem majowym 1926 roku czy tragedią września 1939 roku. Nigdy jednak samo istnienie Przytułku nie stanęło pod znakiem zapytania, nigdy nie pojawiła się groźba masowej śmierci mieszkańców oraz unicestwienia substancji materialnej służącej realizacji ważnych celów społecznych. Takim momentem stał się wybuch powstania warszawskiego 1 sierpnia 1944 roku.

„Powstanie zburzyło stan okupacyjnej stabilizacji w życiu mieszkańców Warszawy. Była to stabilizacja bardzo specyficzna, zaś jej elementami były m.in. stałe zagrożenie życia i wolności osobistej, niepewność jutra, terror i kompleks okupacyjnych ograniczeń, pogarszające się położenie ekonomiczne: powszechny wzrost cen, złe i coraz gorsze odżywianie się polskiej ludności, coraz ostrzejszy brak odzieży oraz pogarszający się stan zdrowotny. Z drugiej strony była to jednak stabilizacja, bo ludzie mieszkali w swoich mieszkaniach, pracowali, handlowali, poruszali się po mieście, zakłady przemysłowe i warsztaty rzemieślnicze produkowały, funkcjonował legalny i nielegalny handel oraz system urzędowego zaopatrzenia, czynne były lokale, funkcjonowała komunikacja miejska, łączność i urządzenia komunalne, opieka społeczna pomagała najbiedniejszym. Toczyło się codzienne okupacyjne życie, latem1944 roku już trochę łatwiejsze do zniesienia, bo klęska hitlerowskich Niemiec i koniec wojny przybliżały się z każdym dniem”[206].

To, że wojna zbliżała się ku końcowi, choć jak widać z dalszych jej losów, ten koniec był jeszcze bardzo odległy, widać było powszechnie. W kilkutomowej Kronice lat wojny i okupacji, skrupulatnie prowadzonej przez Ludwika Landaua od pierwszych jej dni, wyraźnie zmienił się sposób prezentacji: w miejsce opisu trudnych warunków egzystencji ludności i represji okupanta (co dominowało w latach 1939–1941) coraz liczniej pojawiały się relacje z wydarzeń na frontach II wojny, z których wynikał jednoznaczny wniosek: przegrana Niemiec jest nieunikniona. „Byle do wiosny” – mówili warszawiacy i wszyscy wiedzieli, że nie o wiosnę tu chodziło. Od 1943 roku wojna toczyła się już na przedwojennych ziemiach polskich, a w pierwszych miesiącach 1944 roku przeniosła się na tereny, które po zakończeniu wojennych zmagań stały się częścią terytorium Rzeczpospolitej.

Od tamtej pory toczy się w Polsce debata na temat zasadności wybuchu powstania, jego politycznych i wojskowych celów oraz politycznych i materialnych skutków. Jej przytaczanie i powtarzanie argumentów stron sporu nie są tu potrzebne. Przytułek św. Franciszka Salezego był niewielkim fragmentem polskiej okupacyjnej rzeczywistości, znajdującym się jak najdalej od wielkiej polityki i strategicznych założeń inspiratorów, organizatorów i uczestników powstania. Jego mieszkańcy i personel pomocniczy nie mogli uczestniczyć w walkach – z racji wieku, stanu zdrowia i ogólnej kondycji, a także z powodu zakresu obowiązków opiekuńczych (co dotyczy sióstr miłosierdzia i obsługi), mogli być jedynie ofiarami wydarzeń, na których rozpoczęcie i przebieg nie mieli żadnego wpływu. System opieki i pomocy ze strony instytucji powołanych do jej sprawowania już od pierwszych dni wojny rozpadł się w jednym dniu. Zarząd Miejski zawiesił swoją działalność. 4 sierpnia Julian Kulski przekazał swoje funkcje delegatowi rządu na kraj, choć ten był absolutnie bezradny, nie znając ani struktury organizacyjnej pomocy społecznej ani – tym bardziej – ludzi. „Sprawami cywilnymi kierowały władze lokalne w poszczególnych dzielnicach”[207]. Pierwsze dni pozwalały jeszcze na względnie optymistyczną ocenę zaopatrzenia. „Zaopatrzenie ludności cywilnej – jak dotychczas – samowystarczalne. Z dużą pomocą przychodzą Siostry z Zakładu św. Kazimierza na Tamce i urszulanki z ul. Gęstej, które zaopiekowały się rodzinami bezdomnymi. Zakład św. Kazimierza [a to przecież szarytki] dostarcza […] gorącej strawy i warzyw ze swego ogrodu. Zakład Urszulanek przyjął do siebie mieszkańców spalonych w ich okolicach domów […] zorganizował wydawanie ciepłej strawy i wypiek chleba […][208].

Później było jednak coraz gorzej. Załamał się przede wszystkim system zaopatrzenia kartkowego, który, choć niewystarczający, był przecież podstawą egzystencji. Część zapasów handlowych przepadła, część dostała się w ręce Niemców, przeciętne domowe zapasy mogły wystarczyć co najwyżej na kilkanaście dni. Wprawdzie władze powstańcze przystąpiły z miejsca do organizacji wyżywienia i opieki medycznej, lecz możliwości były zbyt małe, a dostarczanie produktów napotykało na ogromne trudności wskutek toczących się walk na warszawskich ulicach. Wprawdzie „[…] znaczne zapasy cukru, marmolady i makaronu znajdowały się w fabryce […] na Solcu, zdobytej w pierwszych dniach sierpnia”[209], ale brak informacji, czy i ile z tych zapasów przypadło Przytułkowi. Z biegiem dni sytuacja stawała się coraz bardziej tragiczna. „W końcu sierpnia na Starym Mieście zapanował głód”[210], gdyż wyczerpały się prywatne zapasy, a dostawy były utrudnione, jeśli nie niemożliwe. Podobnie kształtowały się warunki bytowe w Śródmieściu: „Sytuacja żywnościowa na Powiślu była podobna do sytuacji w Śródmieściu. Ostry kryzys żywnościowy rozpoczął się w połowie września, pozostały tylko zapasy cukru, zaś 18 IX zapasy żywności zostały wyczerpane”[211]. Brakowało wody. Natychmiast uaktywnili się spekulanci, za kilogram mąki i ziemniaków płacono 100 zł, za kilogram szczególnie poszukiwanej słoniny w sierpniu – 1000 zł, pod koniec września – już 6 000 zł [sic!][212]. Warszawiacy radzili sobie tak, jak można było to zrobić w ekstremalnych warunkach. Sprawy opieki społecznej przejęły delegatury rejonowe władz powstańczych. Zorganizowano je w pierwszej dekadzie sierpnia dla rejonu I, jakim było Powiśle z siedzibą przy Tamce 48, i dla dwóch kolejnych obejmujących Śródmieście. Delegatura składała się z kilku wydziałów, w tym wydziału wyżywienia, zdrowia, kwaterunku i opieki społecznej[213]. Lokowano ludzi, którzy potracili miejsca zamieszkania w okolicznych domach, ale też w piwnicach, schronach, a nawet na klatkach schodowych. Na szczęście było jeszcze ciepło. Zbierano żywność, skąd tylko się dało. „Efekty zbiórek żywności stawały się jednak od połowy września coraz skromniejsze, a w końcu miesiąca prawie żadne. Stali mieszkańcy, jeśli jeszcze nie głodowali, to sami byli już co najmniej niedożywieni. Kuchnie, które początkowo wydawały po 2–3 posiłki dziennie, z czasem zaczęły wydawać tylko niskokaloryczną zupkę lub kawę z cukrem. Wobec beznadziejnego położenia ogólnego i aprowizacyjnego aktywność komendantów OPL i komitetów na polu opieki społecznej słabła. Głód łamał również charaktery”[214]. Już w pierwszych dniach powstania Niemcy zaatakowali szpitale. Znajdujący się nieopodal Przytułku szpital Czerwonego Krzyża został spalony w drugim dniu powstania. Kilka dni później – 7 sierpnia – Niemcy spalili Szpital Oftalmiczny przy ulicy Smolnej 8. Personel szpitala i chorzy zostali przeniesieni do Zakładu św. Kazimierza przy ulicy Tamka 35, prowadzonego przez Siostry Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo. Brak, niestety, informacji, czy w szpitalnej opiece uczestniczyły także Siostry i personel pomocniczy z Domu przy Solec 36, ale nie można tego wykluczyć[215].

Powołane w celu udzielania pomocy struktury, a także ludność cywilna wykazywały nadzwyczajną aktywność, często przekraczającą wyobrażenia. Jeszcze w końcu sierpnia, a więc w okresie, kiedy klęska powstania była już przesądzona, znajdujemy w materiałach następująca relację z 26 sierpnia 1944 roku. „Na Powiślu. W jednym z większych celowo zbudowanych schronów ludzie pourządzali się tutaj na dobre. Pod ścianami stoją łóżka, leżaki jest nawet stół, krzesła, stoliki. Widać, że wielu spośród stałych mieszkańców tego domu przebywa tu całymi dniami. Tłumaczy się to trwanie w schronie położeniem domu, stojącego w miejscu mocno zagrożonym. W bezpośrednim pobliżu – ważne gmachy i skrzyżowania głównych arterii. Dwa szczególnie czule punkty. Nie ma dnia, by tutaj co pewien czas nie padały bomby, nie leciały różnego typu pociski artyleryjskie. Właśnie jest chwila silnego obstrzału. Co parę minut przejmujący huk rozrywa powietrze, a mocny wstrząs domu całego świadczy o bliskości pocisków”[216]. Autor relacji nie wskazał, jakiego obiektu ona dotyczy. Wydaje się jednak, że opisuje on sytuację typową dla wielu tego typu schronów i miejsc opieki nad ludnością. Równie dobrze mógł być to Zakład św. Kazimierza przy Tamce, siostry urszulanki z Gęstej, czy szarytki z Przytułku św. Franciszka Salezego. Dalsze relacje potwierdzają te wnioski. „Około 20 VIII 6 tys. uciekinierów zostało w tym rejonie [na Powiślu] zakwaterowanych i otrzymywało wyżywienie w 16 kuchniach, z których 8 należało do RGO. Szczególnie szeroką działalność opiekuńczą prowadziły na Powiślu liczne tu zakony żeńskie w swoich placówkach przy ul. Tamka 35 i 40, Gęstej 1 i Topiel. Prowadziły one kuchnie wydające posiłki dla ludności cywilnej i wojska, wypiekały i rozdawały chleb. Przyjmowały bezdomnych, organizowały punkty sanitarne”[217]. Nie wymieniono tu sióstr miłosierdzia zajmujących się Przytułkiem św. Franciszka Salezego, nie wiadomo więc, czy i w jakim zakresie uczestniczyły one w tych akcjach, ale „kooperacja” z Zakładem św. Kazimierza przy Tamce 35 wydaje się bardzo prawdopodobna. Kuchnia RGO przy ulicy Gęstej i Dobrej na przykład, prowadzona przez szare urszulanki, wydawała dziennie ok. 1500 obiadów, wypiekała też i rozdzielała chleb na specjalne powstańcze kartki. Innym przykładem tego typu działalności były kuchnie mieszczące się w bursie prowadzonej przez siostry szarytki przy ulicy Tamka 40. Funkcjonowało na Powiślu 8 do 10 tych kuchni, które żywiły do 8 tys. osób[218]. Z każdym dniem było jednak coraz trudniej. Łączność między PolKO Warszawa-Miasto a podległymi placówkami opiekuńczymi została zerwana. W końcu PolKO Warszawa-Miasto zostało zlikwidowane, by nie wywoływać skojarzeń z krakowską RGO, powołaną przez władze okupacyjne, choć działającą w interesie potrzebujących pomocy rodaków. Powstał w to miejsce PolKO Warszawa (z połączenia PolKO Warszawa-Miasto i Polko Warszawa-Powiat), który funkcjonował do końca powstania. Na subwencje dla zakładów opiekuńczych dla dzieci i starców wydał w ciągu 3 miesięcy swego istnienia pond 1,5 mln zł. Dostarczał także żywność pozyskaną z różnych źródeł.

To jedna strona powstańczej rzeczywistości. Druga wiązała się ze stałym zagrożeniem interwencjami rozwścieczonego okupanta, który wybuch walk i własne straty rekompensował represjami wobec bezbronnych obywateli. Masakra cywilnej ludności Woli była tego najlepszym przykładem. Każda z dzielnic doświadczyła ich w mniejszej lub większej skali. Tak odnotowano te fakty w Kronice:

„1944. Warszawa w obronie wolności chwyciła za broń. Nad miastem i naszym domem zawisły groźne chmury niebezpieczeństwa. Rozpoczęła się strzelanina, naloty, pożary. Zakład zaczął ponosić straty w ludziach – zabite zostały trzy osoby, a ponad 40 starców zmarło wskutek wstrząsów nerwowych. Siedemnaście pocisków trafiło w dom, został rozbity front, dach, część I i II piętra, kaplica, mieszkanie sióstr i ks. Kapelana. Do tego dołączyły się ustawiczne rewizje dokonywane przez niemieckich żołdaków, którzy szukali ukrytych z zakładzie «bandytów» i grozili, że dom musi być spalony, gdyż przeszkadza w akcji pacyfikacyjnej”[219].

Wskutek opisanych dewastacji życie codzienne mieszkańców przeniosło się do piwnic. Strat w ludziach nie można było już odrobić. Kogo dotyczyły, nie sposób precyzyjnie ustalić, choć ogólny obraz nie trudno przedstawić. Do kwietnia 1944 roku do Przytułku przyjęto 21 osób. W ewidencji sześciu osób znalazły się wyraźne stwierdzenia: Tekla Ruszkowska (69 lat) zmarła w powstaniu 31 sierpnia 1944 roku i została pochowana w ogródku przy Domku, ekshumowana w 1945 roku i przeniesiona na cmentarz na Woli; 81-letnia Matylda Kurzec (? nazwisko trudne do odczytania) zmarła w powstaniu 12 października 1944 roku (chodzi chyba o 12 września, bo w październiku w Domu nie było już jego mieszkańców, po ewakuacji do Pruszkowa), została pochowana w ogródku przy Domku, w marcu 1945 roku została ekshumowana i przeniesiona na cmentarz na Wolę. Podobnie Stanisława Łozińska (76 lat), była aktorka baletu, zmarła w powstaniu 22 września, pochowana w ogródku, została ekshumowana w marcu 1945 roku i przeniesiona na Wolę. Trzy osoby zmarły w Pruszkowie: Marianna Ignatowicz (74 lata) zmarła 2 października 1944 roku i została pochowana w Pruszkowie, Aleksandra Januszewska zmarła 19 września i też tam znajduje się jej grób i Antoni Maliński (80 lat), który zmarł 7 października i został tam pochowany. Za zmarłą może być uznana także Emilia Łosiewska (70 lat), chora na kręgosłup, która w momencie ewakuacji (27 września) została umieszczona w szpitalu przy ulicy Płockiej. Sześć osób zmarło, lecz nie podano kiedy i w jakich okolicznościach. Byli to: Jadwiga Szargorodzka, (63lata), niedołężna, leżąca, skierowana z punktu rozdzielczego przy ulicy Przebieg 3; Karolina Igielska (84 lata) skierowana przez WOiZ, Ludwika Węgierska (74 lata), Feliks Dziewicki (76 lat), były sędzia wysiedlony z Gdyni, Halina Sawicka i Emilia Matuszewska. Felicja Wietecka (21 lat) wstąpiła w czerwcu do Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia i przeprowadziła się na Tamkę 35. O losach 7 pozostałych osób przyjętych od stycznia do kwietnia 1944 roku nic nie wiadomo. W statystyce ogólnej sporządzonej na 1 kwietnia 1944 podano, że: z poprzedniego roku pozostało w Przytułku 146 osób (29 mężczyzn i 117 kobiet). W roku 1943/1944 przybyło 75 osób (18 mężczyzn i 57 kobiet), zmarło 51 osób, zaś Zakład opuściło 12 kobiet, na rok 1944/1945 (do kwietnia) miało przebywać w Przytułku 136 pensjonariuszy, 8 sióstr miłosierdzia, kapelan i 13 osób obsługi, łącznie 158 osób.

W maju 1944 roku w Zakładzie ulokowano kilka osób ewakuowanych wskutek zarządzenia władz z Góry Kalwarii, ze znajdującego się tam domu opieki. To znak, że front zbliżał się do Warszawy szybkimi krokami. Większości z nich przedłużono życie tylko o kilka miesięcy, gdyż zmarły lub zostały zabite w trakcie powstania. Byli to: Bronisława Cyganiak vel Cygańska (60 lat), która miała nogi strzaskane przez bomby, zmarła 23 sierpnia i została – podobnie jak wielu innych pochowana w ogródku przy Domku; Wiktoria Felczak (77 lat), Władysława Wiechońska (73 lata), zmarła 5 września, Anna Ziółkowska zmarła 1 września, Zofia Łopatowska została zabita 3 sierpnia. Ludwika Gniazdowska przetrwała do momentu ewakuacji, lecz zmarła w Pruszkowie 6 października i tam została pochowana na miejscowym cmentarzu. Stanisław Głogowski, który też przywędrował z Góry Kalwarii został pod koniec maja przeniesiony do Zakładu Dobroczynnego na Krakowskim Przedmieściu i nic nie wiadomo o dalszych jego losach. Józef Machczyński (69 lat) „nudził się” w Przytułku i przeszedł w początkach lipca – jak zapisano w ewidencji – do Domu Zarobkowego przy ulicy Czerniakowskiej 168. O czterech osobach z Góry Kalwarii wiadomo, że zmarły, lecz brak informacji, w jakich okolicznościach; chodzi o Marię Porembską (76 lat) i Rozalię Raczyńską (71 lat), Łukasza Gawrysia (77 lat) i Zofię Lesińską (44 lata), chorą na gruźlicę kości. Losy pozostałych osób nie odbiegały od przedstawionych wyżej. Maria Zaleska (77 lat), skierowana przez WOiZ zginęła 3 sierpnia 44, gdyż nie chciała pójść do schronu. Tego samego dnia została zabita i pochowana w ogródku Zofia Łopatowska (73 lata). Felicja Kluczyńska zmarła 6 września i również pochowano ją w ogródku. Sparaliżowana Leontyna Barszcz zginęła w powstaniu i pochowano ją w ogródku, po wojnie ciało zabrał syn, by pochować ją na Powązkach. Także Marianna Kasznicka (81 lat), rekomendowana przez księgową z WOiZ, znalazła miejsce wiecznego spoczynku w przyzakładowym ogródku. Julia Jawdyńska (66 lat) zaginęła w czasie wysiedlenia do Pruszkowa, podobnie jak Bonifacy de Flosylier (? nazwisko mało czytelne, 81 lat), który zaginął bez wieści 27 września 1944 roku. Janinę Trębińską przeniesiono 27 września 1944 roku do szpitala przy Płockiej. Jan Ziemkiewicz (nazwisko trudno czytelne, 53 lata) wyjechał z Pruszkowa do Krakowa 7 listopada 1944 roku. Być może jedynie on i Janina Szarewska (24 lata), przyjęta 8 maja do kuchni, wysiedlona do Pruszkowa 27 września, ocaleli z powstańczej tragedii. Nietrudno spostrzec, że zdecydowana większość mieszkańców zginęła lub zmarła w tamtych dniach. Ewidencja mieszkańców kończy się w 1944 roku na pozycji 2379, ostatni w kartotece jest właśnie Jan Ziemkiewicz.

Z pozoru wydawać by się mogło, że los był dla mieszkańców Domu dość łaskawy, jeśli porówna się go z tragedią ludności cywilnej Warszawy. Wystarczy relacja Władysława Bartoszewskiego, by wyobrazić sobie ogrom bestialstwa, jakie spotkało jej mieszkańców:

„[…] Niemcy mordowali wszędzie. Na Mokotowie rozstrzeliwali ludność cywilną. W więzieniu przy ulicy Rakowieckiej zabito 600 więźniów. Kilkaset metrów dalej, w domu jezuitów – kilkunastu ojców i braci zakonnych. Ale to, co stało się na Woli? Grupa generała policji i SS Heinza Reinefartha, w której skład weszła między innymi brygada karna SS, złożona ze skazańców, dowodzona przez SS-Oberfuehrera Oskara Dirlewangera, brygada Russkoj Oswoboditiejnoj Narodnoj Armii pod dowództwem renegata, generała SS Mieczysława Kamińskiego, i pomniejsze jednostki pułku Bergmann, złożone z kolaborantów kaukaskich, wymordowała w ciągu dwóch, trzech dni kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Szli od domu do domu, gwałcąc, rabując, rozstrzeliwując. W pierwszych godzinach mordowali wszystkich. Potem pozwalali uciekać dzieciom i starym kobietom. W Szpitalu Wolskim zginęło 300 chorych i 60 pracowników szpitala. […]. W szpitalu św. Łazarza zamordowali tysiąc osób. Tylko w sobotę 5 sierpnia zginęło 20 tysięcy mieszkańców Woli… Rozpasanie żołdactwa było tak wielkie, że zaczęło […] niepokoić samych Niemców”[220].

Wobec takiego barbarzyństwa straty wśród mieszkańców Przytułku wydają się niewielkie, ale oceniając proporcje zabitych i wysiedlonych w stosunku do całej jego zbiorowości, nie były wcale takie małe. Zwłaszcza że 3 września 1944 roku Niemcy rozpoczęli akcję pacyfikacyjną na Powiślu, oskrzydlając je od północy i południa wzdłuż Wisły, by uniemożliwić zdobycie Przyczółku Czerniakowskiego przez wojska I Armii WP, które znajdowały się już na wyzwolonej Pradze. W akcji uczestniczyły pułk Schmidta z grupy bojowej Reinefartha i oddziały brygady SS Dirlewangera [a więc te, które wsławiły się szczególnym okrucieństwem na Woli]. Użyto ciężkiej artylerii, miotaczy min burzących i zapalających oraz bomb lotniczych. Kluczowym punktem obrony była Elektrownia. Niemcy ostrzeliwali Szpital Ubezpieczenia przy ulicy Solec 93, dom oo. Salezjanów i dom urszulanek[221]. W walkach o Przyczółek w okolicach Wilanowskiej, Idźkowskiego, Zagórnej i Solca Niemcy wymordowali całą ludność cywilną[222].

Być może częste rewizje, poszukiwania „bandytów” były spowodowane bliskością dzielnicy niemieckiej, która – choć w różnym czasie różnie ją kreślono, w niektórych projektach zaczynała się już wzdłuż alei 3 Maja (przemianowanej na Dworcową) – to jednak tereny wokół placu Trzech Krzyży i Wiejskiej aż do Wisły bezspornie wchodziły w skład tej dzielnicy.

Dalsze informacje z Kroniki Zakładu wymagają pewnego komentarza.

„Przez dwa miesiące przeżywałyśmy okropne chwile pomiędzy nalotami a ostrzeliwaniem i rewizjami – pisały jej autorki – utrzymanie w domu skupiającym 280 osób, w tym wielu chorych i rannych było dla kierownictwa niesłychanie ciężkie, gdyż najmniejsze wydarzenie powodowało panikę trudną do opanowania”.

Liczba podopiecznych Przytułku od dość dawna nie ulegała zasadniczym zmianom, wahała się między 150–200 osobami, licząc łącznie z personelem pomocniczym i siostrami miłosierdzia. Na rok 1944/1945 miało być ogółem 158 osób, w tym 136 pensjonariuszy. Zawarta w Kronice informacja o 280 osobach przebywających w Przytułku świadczyłaby o dwukrotnym przekroczeniu możliwości tej instytucji. Jeśli jest prawdziwa (a nie ma podstaw, by ją podważać), oznacza, że w czacie powstania przyjęto bez rejestracji około 130–140 osób chorych i rannych, zapewne z terenu Powiśla, bo możliwości transportu rannych na dalszą odległość nie istniały. W ewidencji przy dwóch nazwiskach (Felicja Kluczyńska i Janina Trębińska) znajduje się adnotacja, że zostały one przyjęte bez zameldowania tuż przed wybuchem powstania. Wypada więc przyjąć, że dom przy Solec 36 stał się w tym okresie miejscem zakwaterowania i zapewne minimalnego wyżywienia dla dużej liczby poszkodowanych, podobnie jak inne opiekuńcze domy zakonne w tej dzielnicy. Ich liczba, a przede wszystkim nazwiska pozostają nieznane, tym bardziej informacje o dalszych losach tej grupy.

Ubytki w substancji materialnej trzeba było usuwać już po wojnie.

„Do całej grozy – piszą dalej autorki Kroniki – dołączyła się nowa troska – wysiedlenie, no i oczywiście – pozostawienie na pastwę losu całego gmachu i nagromadzonego przez kilkadziesiąt lat majątku z ofiar społeczeństwa, pracy i starania sióstr. Ta perspektywa była dla nas bardzo bolesna”[223].

Gdzie jest nasz Dom?

Przytułek ewakuowano nieco później, ale akcja wysiedleńcza rozpoczęła się już w początkach września. 4 września rozpoczęto ewakuację domu szarych urszulanek, zlokalizowanego między ulicami Dobrą, Gęstą i ks. Siemca. Urszulanki były bardzo aktywnie zaangażowane w przygotowania do powstania, zapewniły schron, kuchnię i magazyny dla potrzeb walczących, a także dla bezdomnych i głodnych. Powstańcy przechodzili tu kanałami ze Starówki. „Po godzinie zaczęto formować konwój. Odliczywszy grupy po 150 osób, wyprowadzano nas czwórkami na Dobrą, w stronę Karowej. Każda ze staruszek, którymi opiekowałyśmy się w czasie okupacji, miała teraz przy sobie siostrę zakonną towarzyszącą jej w pochodzie”[224]. Noc spędziły na podwórzu przy ulicy Ossolińskich, a stamtąd odbyły 5-kilometrowy transport do Pruszkowa. W podobny sposób ewakuowano zapewne mieszkańców Przytułku św. Franciszka Salezego, tyle tylko, że odbyło się to później – 27 września. Zapewne odbywała się identycznie, jak wysiedlenie tego samego dnia bursy dla dziewcząt przy ulicy Tamka 30, będącej własnością sióstr szarytek. „Ostatnia karawana siedmiu wozów opuszczała Tamkę 27 września. Konie z trudem posuwały się po gruzach przez Tamkę, między długimi ścianami ognia ulicy Królewskiej, koło grobu Nieznanego Żołnierza, placem Teatralnym, Chłodną, Wolską. Ani jednego domu, tylko ruiny i zgliszcza”[225]. Z jedną różnicą. Bursa została ewakuowana do Ożarowa, Przytułek do Pruszkowa, ale obie grupy przemieszczały się w tym samym kierunku, na wyznaczone miejsca deportacji.

Nim doszło do opuszczenia Przytułku, ludność Czerniakowa i Powiśla przeżyła jeszcze jedna tragedię. „Esesmani dokonali na zajętym Czerniakowie rzezi jeńców, powstańców, również kobiet, a także młodych ludzi spośród ludności cywilnej. Miejscem masowych zbrodni stał się plac przed domem przy ulicy Wilanowskiej 14, magazyny «Społem», szopa obok posągu Syreny na Solcu, fabryka ultramaryny. Esesmani przeszukiwali teren wrzucając granaty do piwnic. Tegoż dnia Niemcy wysadzili stacje pomp na Czerniakowie”[226].

Mieszkańców Przytułku św. Franciszka Salezego wysiedlono bardzo późno, na kilka dni przed podpisaniem aktu kapitulacji powstania. Powody zwlekania do ostatniej chwili pozostają nieznane. Ich los był podobny do losu wielu innych mieszkańców Warszawy, Niemcy postanowili bowiem zniszczyć buntownicze miasto. „Wysiedleni pędzeni byli piechotą na Dworzec Zachodni, stąd zaś przewożeni pociągami do obozów w Pruszkowie, Ursusie, Piastowie, Ożarowie i we Włochach. Niekiedy całą drogę musieli przebywać pieszo, mimo że wszyscy byli wyczerpani, że byli między nimi liczni chorzy, ranni, dzieci i starcy i że nieśli na własnych plecach resztki uratowanego mienia”[227]. Można przypuszczać, że mieszkańcy Przytułku przewiezieni zostali do Pruszkowa pociągiem, trudno wyobrazić sobie, by zdołali przebyć tę trasę pieszo. Autorzy Kroniki poświęcili temu zaledwie kilka zdań, lecz bardzo wymownych. „Nadszedł jednak ten straszny dzień. 27 IX 1944 r. pod presją niemieckich żołdaków w kilka godzin trzeba było zabrać wszystkich pensjonariuszy i iść na tułaczkę. Znalazłyśmy się w Pruszkowie”[228]. Był to największy z obozów przejściowych dla wypędzonych, ulokowano tam ogółem 500 tysięcy mieszkańców Warszawy i około 100 tysięcy z podwarszawskich miejscowości[229]. Przez pozostałe obozy przeszło około 50 tys. osób. „Ok. 200 tys. mieszkańców Warszawy udało się uniknąć obozów przejściowych. Byli to ci, których Niemcy po wysiedleniu wypuścili poza obozem, którzy opuścili miasto na własną rękę lub uciekli z transportów”[230]. Większość trafiła jednak tu. Obóz miał charakter selekcyjny. Niemcy w końcowej fazie wojny, kiedy zbliżało się do nich widmo klęski, potrzebowali pilnie siły roboczej, część tych potrzeb zaspokoić mieli wysiedleni mieszkańcy Warszawy zdolni do pracy. Obóz ulokowano w halach zakładów naprawy taboru kolejowego. Jego teren został podzielony na 8 hal. „Pierwsza – to tak zwana przez Niemców «szmelc na GG», czyli ludzie starzy, chorzy, ale nie obłożnie, matki z małymi dziećmi, wszyscy, którzy w tym bezmiernym tłoku i chaosie mogli się wydać nieprzydatni do pracy w Rzeszy”[231]. Jedna z hal miała charakter selekcyjny, szło się z niej na lewo, to jest do hali I lub na prawo – do rodziny, a stamtąd do hal, z których wywożono na roboty do Niemiec lub do obozów koncentracyjnych. Na podstawie informacji z różnych źródeł można z grubsza określić, że cele stawiane przez okupanta (zdobyć jak najwięcej rąk do pracy w Rzeszy) zostały zrealizowane tylko częściowo: około 70 tys. wywieziono na roboty, tyle samo skierowano do obozów koncentracyjnych, około 100 tys. zostało zwolnionych z obozów, skierowanych do szpitali lub nielegalnie wyprowadzonych przez polski personel obozowy[232]. Największą grupę – bo aż 300 tys. osób skierowano do różnych miejscowości w Generalnej Guberni. Wśród nich znaleźli się ci z mieszkańców i personelu Przytułku, którzy zdołali przeżyć obóz. Jak wynikało z przytoczonych wcześniej danych, nie wszystkim się to udało. Warunki egzystencji były bowiem bardzo trudne, a trzeba pamiętać, że większość tych osób to ludzie starzy i chorzy. Rada Główna Opiekuńcza, która włączyła się aktywnie do opieki nad wysiedlonymi i prowadziła kuchnię obozową, starała się zapewnić minimum wyżywienia, lecz jej możliwości to maksimum 35 tys. porcji dziennie. Jednorazowo przebywało w obozie kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy osób, maksymalna liczba dochodziła do 75 tysięcy, ale na ogół było ich mniej. Machina selekcyjna pracowała na tyle sprawnie, że rotacja przybyłych była stosunkowo duża, co pozwoliło na zapewnienie minimum żywności. Wyżywienie składało się początkowo z niesłodzonej kawy zbożowej i chleba. Kiedy sytuację ustabilizowano, dostarczano więźniom (nazwa ta wydaje się adekwatna do okoliczności) na śniadania i kolacje kawę i 200–250 g czarnego chleba, zaś na obiad pół litra zupy, czasem z dodatkiem makaronu[233]. „Warunki sanitarne […] były opłakane: brak ustępów, początkowo zupełny brak, od 15 sierpnia 1944 r. [już w początkowym okresie powstania Niemcy zapewne liczyli się z napływem do obozu dużej liczby ewakuowanej ludności] zaczęto budować prowizoryczne latryny przy barakach. W niektórych barakach brak wody […]. Warszawiacy siedzieli na ziemi lub też na deskach lub własnych bagażach. Podłogi nigdy nie sprzątano, były zawalone śmieciami, wszy były plagą”[234].

Rada Główna Opiekuńcza już w połowie sierpnia 1944 roku rozpoczęła akcję przygotowywania „miejsc rozśrodkowania” dla fali uchodźców z Warszawy, którą początkowo szacowano na pół miliona. Przedstawiciele Rady odwiedzili kilka miast wytypowanych jako potencjalne miejsca pobytu uchodźców, zaliczając do nich Częstochowę, Radomsko, Tomaszów Mazowiecki, Piotrków i Skierniewice. Tam spotkali się z lokalnymi komitetami opiekuńczymi i władzami (starostowie), by przygotować bazę na przyjęcie wysiedlonych ze stolicy. Organizowano też punkty dworcowe, na których dostarczano do wagonów chleb, kawę, zupę, lekarstwa. „W miejscowościach, do których przybywały transporty Warszawiaków przeznaczonych do osiedlenia na terenie GG, agendy RGO organizowały lub współorganizowały z władzami przyjęcie transportów. Przygotowywano prowizoryczne kwatery, wyżywienie i pomoc lekarską, prowadzono wstępną selekcję wysiedlonych, przygotowywano transport do miejsc przeznaczenia i zajmowano się rozlokowaniem tam wysiedlonych. Potrzebujących specjalnej opieki kierowano do szpitali, przytułków, sierocińców i innych zakładów opieki zamkniętej”[235]. I dalej: „Dla wysiedlonych pozbawionych możliwości samodzielnej egzystencji, przede wszystkim zaś dla nieposiadających rodzin starców, kalek i dzieci, organizowano schroniska, domy noclegowe, domy starców, przytułki i sierocińce”[236]. Szacuje się, że dzięki organizacjom pomocy społecznej nie mniej niż 200 tysięcy mieszkańców Warszawy przeżyło wojnę. Wśród nich znaleźli się mieszkańcy i opiekunowie Przytułku św. Franciszka Salezego, choć stanowili oni niewielką cząstkę tej grupy.

W Kronice zapisano:

„Znalazłyśmy się w Pruszkowie. W przeciągu 2 miesięcy ulokowałyśmy podopiecznych częściowo u ich rodzin, częściowo w zakładach dla starców. W listopadzie 1944 roku wyjechałyśmy z częścią personelu do Częstochowy. W Częstochowie Zarząd Miejski powierzył nam prowadzenie domu dla starców wysiedlonych z Warszawy”[237].

Jak przedstawiono wyżej, brak informacji o 7 osobach przyjętych do Przytułku od stycznia do marca 1944 roku. Spośród przyjętych od kwietnia do lipca Stanisław Głogowski został przeniesiony do Zakładu Dobroczynnego na Krakowskim Przedmieściu, Józef Machczyński sam postanowił przenieść się do Domu Zarobkowego na Czerniakowskiej, Władysław Wolmer jeszcze przed powstaniem został przeniesiony do Szpitala Dzieciątka Jezus, Julia Jawdyńska (66 lat) w czasie wysiedlenia zaginęła bez wieści, Janina Szarewska (24 lata) znalazła się w Pruszkowie, lecz brak informacji o jej losach, Bonifacy de Flosyllier (81 lat) także zaginął bez wieści podczas ewakuacji do Pruszkowa, zaś Jan Ziemkiewicz pojechał z Pruszkowa do Krakowa. W sumie spośród 44 osób przyjętych do Przytułku od stycznia do lipca tylko w przypadku 14 osób istniało pewne (niewielkie z racji wieku i stanu zdrowia) prawdopodobieństwo ocalenia. Statystyka wojny, a zwłaszcza powstania, była okrutna. Spośród tych 14 osób tylko o Janie Ziemkiewiczu wiadomo, że przeżył, bo został ponownie przyjęty do Przytułku.

Nie sposób natomiast precyzyjnie ustalić, kto z pensjonariuszy zarejestrowanych w poprzednich latach mógł przeżyć wojnę, powstanie i Pruszków. Nawet jeśli tak się stało, była to liczba niewielka. W Kronice zapisano zresztą, że siostrom udało się ulokować niektórych podopiecznych u rodzin lub w działających w pobliżu Pruszkowa zakładach opiekuńczych. Można więc na podstawie ewidencji oraz zapisów w Kronice stwierdzić z dużym prawdopodobieństwem, że do Częstochowy trafiły przede wszystkim siostry miłosierdzia oraz personel pomocniczy. Były to osoby młodsze i w lepszym niż pensjonariusze stanie zdrowia. Te osoby wzięły na siebie ciężar prowadzenia w Częstochowie domu dla starców. Jeśli ktokolwiek z pensjonariuszy Przytułku zdołał do Częstochowy dotrzeć, z pewnością znalazł w nim miejsce. Trzeba byłoby żmudnych dociekań, by ustalić personalia takich osób. Być może nie znalazłby się nikt. Nie chodzi zresztą o podobną precyzję. To, co wiemy, wystarcza do stwierdzenia, że Przytułek św. Franciszka Salezego przestał praktycznie istnieć w wyniku działań wojennych i zniszczenia Warszawy w trakcie powstania i w okresie późniejszej anihilacji miasta. Pozostały natomiast osoby, które w nim pracowały i które – do momentu zawieszenia przez okupanta Towarzystwa – sprawowały nadzór właścicielski. Na nich spadł ciężar odbudowy Domu i przywrócenia mu społecznej rangi, dla pełnienia której został przed laty powołany. Osoby te były świadome swoich obowiązków. „Działalność w Częstochowie traktowałyśmy jako przejściową, licząc się w każdej chwili z powrotem do Warszawy, na Solec, do domu, który tyle lat był przez nas prowadzony. Kontynuowanie tego dzieła uważałyśmy za swoje najważniejsze zadanie”[238].

Rozdział 4 Pod parasolem socjalistycznego państwa

Niespełna cztery miesiące Dom świecił pustkami. 17 stycznia wojska radzieckie wraz z oddziałami I armii Wojska Polskiego wkroczyły do spalonej Warszawy. Tego samego dnia wyzwolona została Częstochowa, gdzie przebywały siostry miłosierdzia wraz z częścią personelu pomocniczego. Ale do zakończenia wojny i ostatecznej kapitulacji Niemiec pozostały jeszcze 4 miesiące. Uciekinierzy z płonącego tygodniami miasta nie czekali jednak na podpisanie kapitulacyjnych traktatów, każdego dnia wracali do sterczących kikutów domów, do ruin, piwnic. Dla nich wojna już się skończyła. Zaczął się czas powrotu i odbudowy. Mimo kolosalnych zniszczeń władze państwowe zdecydowały o reaktywowaniu stolicy w Warszawie. Miasto liczyło teraz 162 tys. osób, z których aż 142 tys. mieszkały na Pradze, a pozostałe na oddalonych od centrum przedmieściach[239].

Czas powrotu. Czas odbudowy

Jednymi z pierwszych, którzy znaleźli się w wyzwolonym mieście, były cztery osoby zatrudnione od wielu lat w Przytułku św. Franciszka Salezego. Choć brzmi to niewiarygodnie, dane z dokumentów Towarzystwa potwierdzają ten fakt. 21 stycznia 1945 roku, 4 dni po wyzwoleniu Warszawy, do zrujnowanego Domu na Solcu powrócili (i otrzymali nowe numery w ewidencji od 2380 do 2383)[240]:

  • Jadwiga Horyń, zarejestrowana uprzednio pod numerem ewidencyjnym 1827, która rozpoczęła pracę w Przytułku we wrześniu 1932 roku, mając 62 lata. Była więc osobą wiekową, ponad 75-letnią. Żyła jeszcze kilkanaście lat, zmarła w 1956 roku.
  • Stanisława Pudlikowska, zarejestrowana uprzednio pod numerem 1454, przyjęta do pilnowania dzieci w Przytułku we wrześniu 1922 roku jako 18-latka. Zmarła w 1971 roku.
  • Małgorzata Sadzińska, praczka, żona Józefa – stróża w Przytułku, która rozpoczęła pracę w styczniu 1913 roku [sic!] i została zarejestrowana pod numerem 935;
  • Jan Staniszewski, który, mając 17 lat, znalazł się w Przytułku w marcu 1930 roku (nr 1737), był siostrzeńcem Balbiny, kucharki bp. Ruszkiewicza. W trakcie pobytu zrobił maturę, uczęszczał do Szkoły im. Wawelberga, zmarł stosunkowo wcześnie, w 1950 roku. Został pochowany na Bródnie na koszt Przytułku.

Pozostanie tajemnicą, jak te osoby znalazły się w stolicy. Na powrót z dopiero co wyzwolonej Częstochowy do dopiero co wyzwolonej Warszawy były zdecydowanie za wcześnie, toczyły się przecież walki, linie kolejowe i drogi służyły wyłącznie wojsku. Być może nie wyjechali w ogóle ze stolicy, niektórzy z mieszkańców chronili się w ruinach, czekając na zakończenie działań. Być może znaleźli schronienie w miejscowościach podwarszawskich, podobnie jak kilka innych osób spośród pensjonariuszy i personelu Przytułku. Czy wrócili z własnej woli, chcąc ocalić pozostawiony majątek Zakładu, a przede wszystkim objąć go w posiadanie, bo dla powracających warszawiaków schronienie w zrujnowanym, ale przecież ocalałym domu było na wagę złota, tego nie wiadomo. Czy działali na zlecenie kierownictwa Przytułku? Przełożona SM Bronisława Dubiel znalazła się w placówce też bardzo wcześnie – 11 lutego 1945 roku. Kilka dni przed nią (7 lutego) powróciła SM Genowefa Jankowska. Czy wysłały forpocztę, która miała za zdanie chronić to, co się da? Wraz z obu siostrami powróciła też kolejna osoba z personelu – Genowefa Pawlak, ale szybko – już w maju – wyjechała na wieś.

Na pierwszych podopiecznych także nie trzeba było długo czekać. Pojawili się już 23 lutego 1945 roku. Byli to: Jadwiga Woźniak (47 lat), wdowa po kapitanie, Stefania Chmielewska, obok nazwiska której widnieje adnotacja „spalona do szczętu”, i ks. Wacław Ośka, który przybył poszukiwać swoich rzeczy. 10 marca przyjechała Halina Gasztowt (55 lat), także „spalona do szczętu”. W kwietniu przybył ks. Romuald Cichocki, który prawdopodobnie miał pełnić obowiązki duszpasterza, ale po 7 dniach wyjechał do Szpitala Dzieciątka Jezus, oraz Jadwiga Olszewska (50 lat), która zasiliła szeregi personelu pomocniczego. Nie na długo jednak. 15 września tegoż roku podjęła pracę jako służąca w alei 3 Maja[241]. Pierwsi podopieczni dzielili zatem swój los z siostrami i personelem

Świadectwem tych pierwszych trudnych dni jest zapis w Kronice:

„W lutym powróciłyśmy do Warszawy […] [Kronikę prowadziły SM, które przybyły w lutym, ale personel pomocnicy pojawił się znacznie wcześniej]. Stan domu, jaki zastałyśmy ilustrują […] zdjęcia.

„Zamieszkałyśmy w gruzach bez dachu i okien, w suterynach często zalewanych przez wodę. Łatwo jest sobie wyobrazić życie w tak trudnych warunkach, byłyśmy jednak zadowolone, bo byłyśmy na miejscu.

W obawie, aby gmach nie został zajęty i przeznaczony dla innych celów niż przytułek, stworzyłyśmy z ramienia Komitetu Opieki Społecznej kuchnię dla 800 osób”[242].

26 czerwca 1945 roku odbyło się pierwsze po wojnie Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie Członków Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego. Ogłoszenia o zwołaniu Walnego ukazały się w stołecznej prasie („Życie Warszawy”). Członkowie Towarzystwa otrzymali też pisemne zawiadomienia o tym zebraniu. Fakt, iż jego zwołanie mogło nastąpić tak wcześnie, nasuwa przypuszczenie, że także w okupacyjnych latach Towarzystwo (choć formalnie zostało rozwiązane) prowadziło ograniczoną działalność, a przynajmniej członkowie kierownictwa utrzymywali ze sobą kontakty. Przewodniczącym Walnego Zgromadzenia został Karol Olszowski, który objął w następstwie funkcję prezesa Zarządu. Poinformował zebranych o śmierci kilku zasłużonych działaczy Towarzystwa (w tym Aleksandry Weyssenhoff, o czym wyżej). Zapisem protokolarnym potwierdzone zostały też podane w poprzednim rozdziale informacje o utrzymaniu działalności Przytułku niemal do ostatnich chwil powstania warszawskiego. „[…] w sierpniu 1940 roku okupacyjne władze niemieckie rozwiązały wszystkie stowarzyszenia. Obecni w Warszawie członkowie Zarządu Towarzystwa zwrócili się do władz okupacyjnych z prośbą o utrzymanie Stowarzyszenia ze względu na jego charakter charytatywny. Podanie to do chwili ustania okupacji nie doczekało się odpowiedzi. Tym nie mniej SM Bronisława Dubiel jako członek Zarządu i faktyczna kierowniczka Zakładu prowadziła dalej prace Towarzystwa aż do sierpnia 1944 roku”[243]. Teraz, po reaktywowaniu działalności, należy dokonać wyboru władz, gdyż – wobec wygaśnięcia mandatów członków wybranych na walnych zgromadzeniach przed okupacją. „Wybór Zarządu Towarzystwa jest rzeczą naglącą z uwagi na zarządzenie Prezydenta m. stoł. Warszawy, wzywające wszystkie stowarzyszenia, zamierzające kontynuować swoją działalność, do zgłoszenia szeregu danych wymaganych przez Prawo o Stowarzyszeniach z dnia 27 października 1932 roku”[244]. W pierwszej kolejności chodziło o władze Towarzystwa. Walne dokonało takiego wyboru, powołując do Zarządu:

  1. Karola Olszowskiego, który pełnił funkcją prezesa Zarządu;
  2. SM Bronisławę Dubiel;
  3. Antoniego Tyszyńskiego;
  4. Stefana Kobylińskiego;
  5. Halinę Chrapowicką;
  6. Wacława Knoffa;
  7. Stanisława Wołodkowicza;
  8. Janusza Regulskiego;
  9. Irenę Jawłowską;
  10. Ks. Leopolda Patrzyka;
  11. Ks. Prałata Mystkowskiego (który był kapelanem Przytułku);
  12. Marię Puzyniankę.

Członkami Komisji Rewizyjnej zostali:

1. Zbigniew Wasiutyński,

2. Józef Zaorski,

3. Jadwiga Woźniakowa.

Zaś zastępcami członków tej Komisji:

1. Aniela Chudzyńska,

2. Felicja Chudzyńska[245].

Wiceprezesem Zarządu został Antoni Tyszyński (pełnił tę funkcję do roku 1966), sekretarzem Halina Chrapowicka, zaś skarbnikiem – zgodnie z przyjętą wcześniej regułą, by funkcję tę powierzać Kierowniczce Przytułku – SM Bronisława Dubiel.

Rok później z Zarządu ustąpił ks. Leopold Patrzyk. Na jego miejsce wybrano Tadeusza Gasztowta. Pozostali członkowie Zarządu wymieniali się corocznie – zgodnie z przyjętą wcześniej regułą. Ale w większości przypadków rezygnujący byli wybierani do Zarządu ponownie. Tak było i teraz, i w kilku kolejnych latach.

W styczniu 1947 roku zmarła członkini Komisji Rewizyjnej Jadwiga Woźniakowa. Na jej miejsce wybrano – niestety, na krótko, gdyż zmarł 15 marca 1948 roku – Józefa Kobylińskiego. Na tę funkcję powołano Lucjana Idźkiewicza.

Stosownie do Zarządzenia Magistratu Warszawy, Zarząd Towarzystwa wystąpił bezzwłocznie o rejestrację Towarzystwa. Decyzję w tej sprawie Prezydent Miasta podjął 30 sierpnia 1945 roku. Została ona opublikowana w „Monitorze Polskim” nr 47 z 25 listopada 1945 roku. W postanowieniu czytamy:

„Na zasadzie postanowienia Prezydenta m. stoł. Warszawy z dnia 30 sierpnia 1945 r. L.dz. 1512/45 wciągnięto do rejestru Stowarzyszeń i Związków pod nr 7 «Towarzystwo Przytułku św. Franciszka Salezego» z siedzibą w Warszawie. Terenem działalności Stowarzyszenia jest m.st. Warszawa.

Cel Stowarzyszenia: zapewnienie bezpłatnego w miarę możności przytułku osobom obojga płci wyznań chrześcijańskich, starcom lub niezdolnym do pracy zarobkowej oraz utrzymywanie żłobka dla dzieci.

Założycielami Stowarzyszenia są: [tu wymieniono skład Zarządu powołany na Walnym Zgromadzeniu Członków w czerwcu 1945 r. – vide: wyżej]”[246].

Ponowna rejestracja była formalnym potwierdzeniem stanu faktycznego.

„Najpierw być, a potem jak być”

Nowo wybrane władze Towarzystwa stanęły przed trudnym zdaniem: jak utrzymać funkcjonowanie Domu i zachować obowiązujące w nim reguły w obliczu radykalnych przeobrażeń gospodarczych i społecznych związanych ze zmianą systemu ustrojowego. Przeobrażeń, jakie przyniósł „wiatr ze Wschodu”.

Dom, który powstał z inicjatywy polskiej arystokracji i burżuazji, wspierany w swojej działalności przez koła zamożnej inteligencji zawodowej, w którego prowadzeniu brały aktywny udział siostry zakonne, nie mógł być dobrze widziany przez nowe władze, które dogmat walki klasowej uczyniły główną przesłanką prowadzonej polityki. Na szczęście proces zmian ustrojowych musiał być rozłożony „na raty”. Głównym zadaniem w pierwszych powojennych latach stała się bowiem odbudowa kraju ze zniszczeń wojennych. Najpierw trzeba było przywrócić do życia instytucje, zapewnić opiekę tym, którzy jej potrzebowali, a dopiero potem przekształcać rzeczywistość zgodnie z wyznawaną doktryną. Na myśl przychodzi hasło rzucone przez Adama Czartoryskiego po przegranym powstaniu listopadowym „najpierw być, a potem jak być”.

Analizujący przemiany polskiego systemu opieki społecznej w latach 1945–1989 Rafał Pląsek, powołując się na opinię Krystyny Kluzowej, wyodrębnia trzy okresy funkcjonowania pomocy społecznej w PRL:

  • okres ratunkowy, który miał miejsce bezpośrednio po wojnie i w ciągu kilku najbliższych lat;
  • okres zastoju w czasach reżimu stalinowskiego;
  • okres „ponownego uruchomienia działalności pomocowej” po roku 1958[247].

Lata 1945–1947 z pewnością zaliczyć należy do okresu ratunkowego, w którym położono nacisk na pomoc doraźną wobec osób dotkniętych okropnościami wojny: rannych, kalekich, pozbawionych majątku i środków do życia oraz zdolności do samodzielnego ich pozyskania, w tym osób starszych, niezdolnych do pracy oraz dzieci. Działaniami ratunkowymi objęto po wojnie około 25% ludności kraju. W tym okresie można mówić o odtwarzaniu istniejących struktur oraz organizowaniu i ułatwianiu wzajemnej współpracy rożnych instytucji, w tym instytucji obywatelskich, a także odtwarzaniu znanych w okresie II RP wzorców udzielania pomocy.

„W pierwszym okresie odbudowy kraju (lata 1945–1947) działalność reaktywowało wiele organizacji świeckich i religijnych, istniejących w okresie II Rzeczypospolitej. […] W pierwszych latach powojennych różnorodne stowarzyszenia, fundacje, związki, zarówno religijne, jak i świeckie, a także zakony, funkcjonowały bez większych trudności. Działalność reaktywowały wówczas nawet organizacje społeczne powstałe w czasach zaborów [Towarzystwo Przytułku św. Franciszka Salezego jest tu dobrym przykładem], jak i towarzystwa i fundacje utworzone w okresie II Rzeczypospolitej, a także organizacje założone już po zakończeniu działań wojennych. Uzupełniały one wydatnie działalność administracji rządowej oraz innych ciał publicznych w zakresie pomocy humanitarnej, lecznictwa, oświaty, udzielając finansowego wsparcia działaniom rządu oraz przez bezpośrednie świadczenie pomocy, prowadzenie szpitali, sanatoriów, szkół, domów dziecka oraz wielu innych form opieki środowiskowej i zakładowej. […] Zadecydowały o tym zarówno ogromne potrzeby społeczeństwa wyczerpanego wojną i okupacją, na które odpowiadały organizacje społeczne, organizując pomoc dla szerokich rzesz Polaków, którzy przetrwali okupację w kraju oraz wracali z wysiedleń, obozów, emigracji, jak i potrzeba legalnego działania społecznego zablokowana w okresie wojny”[248].

Słowa te pasowały jak ulał do działalności Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego

Choć w protokołach Walnego Zgromadzenia nie relacjonowano przebiegu obrad (zgodnie ze zwyczajem, jaki obowiązywał od chwili powołania Towarzystwa), było jasne, że trzy kwestie były szczególnie ważne dla dalszej egzystencji Przytułku. Pierwsza to środki finansowe na odbudowę Domu ze zniszczeń wojennych (na fotografiach widać, że zakres robót był wcale niemały). To kompetencja Towarzystwa. Druga – to funkcjonowanie Domu w zmienionych warunkach ustrojowych. W pierwszych powojennych latach najważniejszym zadaniem Towarzystwa było zapewnienie opieki nad tymi, którzy takiej opieki potrzebowali, przy wykorzystaniu metod znanych z wcześniejszej działalności. Równie poważne problemy wiązały się z wydanym 26 października 1945 roku tzw. dekretem Bieruta (Dekret o własności i użytkowaniu gruntów na obszarze m.st. Warszawy z 26.10.1945, Dz. U. nr 50, poz. 279). Na mocy tego dekretu na własność miasta stołecznego Warszawy przechodziły wszystkie grunty znajdujące się w przedwojennych granicach miasta. Grunty, a nie budynki, te miały należeć do dawnych właścicieli. W miejsce własności wprowadzono tzw. użytkowanie wieczyste. W praktyce jednak miasto dokonywało renowacji zniszczonych przez wojnę domów, a te – do czasu spłacenia zobowiązań – stawały się własnością gminy. Dekret budził i budzi nadal znaczne kontrowersje; jego zwolennicy uważają, że bez tego dekretu nie można było dokonać odbudowy stolicy, przeciwnicy podkreślają, że naruszone zostało podstawowe prawo własności, ponadto nie przestrzegano zapisów w księgach wieczystych.

Praktyczna realizacja postanowień dekretu trwała jakiś czas, bo dopiero w 1948 roku Towarzystwo Przytułku św. Franciszka Salezego zwróciło się do Zarządu Miasta pismami z 21 kwietnia 1948 roku i 23 lipca tegoż roku z prośbami:

  • o przyznanie Towarzystwu Przytułku św. Franciszka Salezego w Warszawie własności czasowej do gruntu nieruchomości przy ulicy Solec 36 w Warszawie, oznaczonej hipotecznym Nr 6008, na lat osiemdziesiąt za czynszem symbolicznym;
  • o zwolnienie Towarzystwa od obowiązku uiszczenia opłaty od niniejszego wniosku w kwocie 3000 zł.

Do wniosku dołączono świadectwo hipoteczne oraz statut Towarzystwa.

W jednym z pism przytoczono nieco pełniejsze uzasadnienie wniosku, podkreślając, że cały gmach Przytułku został po wojnie odremontowany i oddany już prawie w całości do użytku starców, biednych i dzieci, co wydawało się ważne z punktu widzenia praktyki stosowanej przy nacjonalizacji gruntów i budynków w Warszawie. Przytułek obok domu dla starców prowadzi żłobek dla 70 dzieci oraz kuchnię dla biednych ze Stołecznego Komitetu Opieki Społecznej.

O ile jeszcze w maju 1945 roku wśród zapisanych w ewidencji przybyszów – poza już wymienionymi – były dwie SM (wspominana wcześniej SM Jadwiga Żakiecka i SM Łucja Walaszyk, która wkrótce wyjechała do Poznania) i dwie osoby z personelu pomocniczego, o tyle począwszy od lipca dominowali już pensjonariusze. We wrześniu przybyło 9 osób, w październiku 5, w listopadzie 7, w grudniu 6. W kilku przypadkach byli to repatrianci wracający z Niemiec, Szwecji albo z Kresów Wschodnich. Halina Grochowska wróciła z Niemiec z dwutygodniowym dzieckiem, które po kilku dniach zmarło. Andrzej Ślęczka to więzień Mauthausen, gdzie przesiedział 2,5 roku. Tadeusz Gasztowt przywędrował z obozu w Westfalii. Waleria Kielar była wysiedloną „zza Buga”, Kazimiera Wojewódzka z Wilna, podobnie jak Helena Rymińska („nie bardzo przytomna”). Janina Połubińska, która dotarła do Przytułku via Caritas, powróciła z Syberii po 6-letniej tułaczce. Wanda Abramowicz (71 lat), wysiedlona z Wilna, spędziła również 6 lat na Syberii. Przy kilku osobach umieszczono adnotację „spalona doszczętnie”, np. Zofia Romanit, wdowa po kupcu. Jadwiga Milkiewicz-Żółtko przybyła ze Szwecji też „doszczętnie spalona”, Jadwiga Bonaszewska przyjechała z wygnania.

Stosunkowo liczne były protekcje, m.in. dwie od Dyrektora Stefana Łopatto (być może z instytucji opieki społecznej), jedna osoba to Turczynka (Blanche-Szadurska), o przyjęcie której prosiła Maria Puzynianka, nowo wybrana do Zarządu Towarzystwa. Prezes Karol Olszowski rekomendował przyjęcie kilku osób, m.in. Karoliny Mazurkiewicz (83 lata), Bronisława Kowerskiego, byłej ziemianki Heleny Baczyńskiej. Za Michałem Szpilczokiem, przybyłym z Niemiec i Jadwigą Brunner wstawiała się p. Tyszyńska, o Wandę Zduńską prosiła SM Stanisława Misztal. Wandę Królikowską rekomendował ks. prof. Jakubiec z Seminarium Duchownego. Od połowy 1946 roku przybywa mieszkańców skierowanych przez Wydział Opieki i Zdrowia Urzędu Miejskiego, podobnie jak to miało miejsce w latach wojny. Byli to m.in. Bolesława Kozłowska, Anastazja Szmidt, Ludwika Elke, Helena Hassa, Klara Kierzkowska, Maria Artychowicz, Zofia Sumińska. O Helenę Jezierską prosiła Naczelnik Sendlerowa z tegoż Wydziału. Kilka innych to protekcje bliżej nieznanych osób albo prośby rodziny, najczęściej dzieci.

Tak! To Irena Sendlerowa, Sprawiedliwa wśród Narodów Świata, uhonorowana zasadzeniem drzewka pamięci w Ogrodzie Sprawiedliwych w Jerozolimie i – podobnie jak niegdyś Jan Bloch – kandydatka do Pokojowej Nagrody Nobla, zgłoszona przez Stowarzyszenie Dzieci Holokaustu. W czasie hitlerowskiej okupacji aktywnie działała w Radzie Pomocy Żydom „Żegota” i ocaliła wiele żydowskich dzieci od zagłady. W październiku 1943 rostała została kierowniczką oddziału dziecięcego „Żegoty”. Po wojnie kontynuowała pracę w Wydziale Opieki Społecznej m.st. Warszawy i to właśnie w tym okresie współpracowała z Towarzystwem Przytułku św. Franciszka Salezego. Działała w Stołecznej Radzie Narodowej i Lidze Kobiet. W 1950 została usunięta ze stanowiska. Po transformacji ustrojowej została nagrodzona m.in. Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski oraz woeloma odznaczeniami polskimi i izraelskimi. Zmarła w 2008 roku.

W statystyce sporządzonej za rok 1945 do Zakładu powróciło 7 osób (6 kobiet i 1 mężczyzna), wszyscy to Siostry Miłosierdzia i personel. Przybyły 43 osoby (29 kobiet i 14 mężczyzn), Zakład opuściło 11 osób, przeważnie tych, którzy miejsce w Przytułku traktowali jako przejściowy, krótkotrwały postój w drodze do stałego miejsca pobytu. Zmarły 4 osoby. Na rok 1946 w Przytułku pozostawało 35 osób (23 kobiety i 12 mężczyzn) oraz 65 dzieci w dziennym przedszkolu. To niewiele, ale trzeba pamiętać, że Przytułek nadal był remontowany, a migracje ludności wciąż trwały.

„Powoli gmach zaczął powracać do swego właściwego wyglądu, zniknęły gruzy, dach został pokryty, dziury w ścianach zamurowane. Wszystkie te roboty przeprowadzono dużym nakładem kosztów bez żadnych kredytów bankowych i dotacji państwowych. Całkowite jednak przeprowadzenie remontu potrwa dłuższy czas z powodu braku funduszów”[249].

Niestety, nie wiadomo, jakimi metodami władze Towarzystwa zdobywały te środki, prawdopodobnie odwoływały się do ofiarności społecznej oraz wpłat instytucji publicznych, jak Polski Urząd Repatriacyjny (PUR), Stołeczny Komitet Opieki Społecznej (SKOS), Polski Czerwony Krzyż. W Kronice znajduje się taka aluzja:

„Kilka pomieszczeń zostało oddanych do użytku repatriantów powracających z Zachodu i kierowanych do nas przez PUR i SKOS. Rozpoczęła się również bardzo miła współpraca z Czerwonym Krzyżem, który kierował do nas również repatriantów zagranicznych, jak Francuzów, Belgów, Holendrów. Wkrótce też zostało uruchomione przedszkole dla dzieci z Powiśla”[250].

Ponieważ przedszkole funkcjonowało już w 1945 roku, prawdopodobnie współpraca z wymienionymi instytucjami zaczęła się już wówczas.

Rzeczywiście, przez Przytułek przewinęło się sporo osób mających obce obywatelstwo, które po krótkim pobycie wyjechały za granicę. Jadwiga Brunner wyjechała do Szwajcarii, podobnie jak Berta i Albert Hulse; Maria i Albert Shauwaert (? nazwisko nieczytelne) – do Belgii, Turkusis (? imię nieczytelne) do Jugosławii, Stefania Cwemmer oraz Helmut Schoor, a także Maria Bot – do Holandii, gdzie jechała z roczną córeczką i zatrzymała się w Przytułku dla „nabrania sił”. Obywatel USA August Weywood jechał do swego kraju – Ameryki. Do Szwajcarii wyjechała – po siedmiu miesiącach pobytu w Przytułku – księżna Ludwika Czartoryska. 63-letnia Józefa Domagała jechała na Zachód z synem i „zgubiła się”. Sporo osób przeniosło się do innych miejscowości w Polsce: Aleksander Kielar do Gdyni, wysiedlona z Wilna Kazimiera Wojewódzka do Zalesia, Hubertowie Maria i Stefan do Ożarowa, Antonina Sobota do Katowic, Bronisława Dawidczyńska do Wałbrzycha. Ks. Kazimierz Konieczny, który miał być kapelanem w Przytułku, został wezwany przez kardynała A. Hlonda do Poznania. Helena Rymińska, repatriantka z Wilna, wyszła po chleb i wszelki ślad po niej zaginął. Helena Budna (47 lat) wyszła z więzienia, została aresztowana na tle politycznym, brak jednak bliższych szczegółów tego aresztowania.

W kilku następnych latach podopiecznych stopniowo przybywało. Rok 1946 zamknął się ostatecznie liczbą 85 dorosłych mieszkańców (67 kobiet i 18 mężczyzn) i 70 dzieci. Zapisy w księdze ewidencyjnej nie pozwalają na stwierdzenie, czy w tej liczbie znajdowały się także SM, kapelan i personel pomocniczy. Jeśli nie, to liczba mieszkańców mogła być o kilkanaście osób wyższa.

Rok później do grona 85 osób dołączyło 58 nowo przybyłych, zmarły tylko 4 osoby, a 24 opuściły Przytułek. Liczba podopiecznych na koniec 1947 roku to już 115 osób (94 kobiety i 21 mężczyzn). Dzieci było niezmiennie 70

Na koniec 1948 roku statystyka mieszkańców zbliżyła się już wyraźnie do dolnych poziomów z lat międzywojennych. Ponieważ w ciągu tego okresu przybyło 46 nowych osób, tylko 4 zmarły, a 11 opuściło Przytułek z różnych powodów.1 stycznia 1949 roku w Przytułku przebywało już 146 osób (114 kobiet i 32 mężczyzn). W roku 1948 nastąpiły też wyraźne zmiany w „strukturze” nowo przyjętych, coraz mniej było w niej osób dotkniętych przez wojnę, z widocznymi kalectwami z tych lat, wysiedleńców i repatriantów, „spalonych doszczętnie”, wędrujących z kraju do kraju lub z miasta do miasta w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. Znów – przeważają osoby chore, niedołężne, niezdolne do pracy[251]. Okres „ratunkowy” dobiegał końca.

W 1946 roku w protokole Walnego Zgromadzenia pojawiły się liczby. Dochody za rok budżetowy 1945/46 wyniosły ogółem 482 205 zł, zaś wydatki trochę mniej – 472 105 zł. Na następny rok planowano dochody i wydatki w wysokości 450 797 złotych, co dziwi o tyle, że liczba podopiecznych Przytułku musiała – z natury rzeczy – rosnąć[252]. Faktyczne wykonanie przekroczyło wstępne kalkulacje blisko trzykrotnie. Dochody wyniosły 1 225 801 zł, zaś wydatki 1 152 151 zł. Siedemdziesiąt kilka tysięcy na „stare pieniądze” to niezbyt wiele, ale warto odnotować, że – mimo trudnych warunków okresu odbudowy – utrzymywała się nadwyżka finansowa. Na rok następny (1947) preliminowano po obu stronach budżetu kwotę 1 273 650 zł. W sprawozdaniu analizowanym na następnym Walnym Zgromadzeniu (20 marca 1948 roku) stwierdzono jednak, że dochody i wydatki wzrosły ponad 2,5-krotnie w stosunku do przewidywanych[253]. Z pewnością powodem było zwiększenie liczby podopiecznych, lecz także coraz silniej odczuwana inflacja.

Oko w oko z nowymi porządkami ustrojowymi

„Już wkrótce – bo po roku 1947 – gdy władza skuteczniej zorganizowała się na swoim stanowisku, rozpoczęła się redukcja działalności sektora obywatelskiego (m.in. poprzez likwidację czy przymusowe scalanie organizacji zajmujących się podobną problematyką, wraz ze ścisłą kontrolą ich działalności) zarówno w sferze pomocowej, jak i w ogóle – rodzący się system stalinowski rozpoczął proces przebudowy ładu społecznego (w tym oczywiście również systemu opieki społecznej), w kierunku centralistycznej kontroli każdej sfery życia obywateli”[254].

Proces, o którym mowa, rozpoczął się po przeprowadzonym w czerwcu 1946 roku referendum oraz po styczniowych (1947) wyborach parlamentarnych. Przyniosły one zdecydowane zwycięstwo tzw. blokowi demokratycznemu (PPR, PPS, SL, SD), który wg oficjalnych danych uzyskał 80,1% głosów. Obecnie przeważają opinie, że zarówno referendum, jak i przede wszystkim wybory zostały sfałszowane, zaś ich wyniki nie odzwierciedlały rzeczywistych opcji politycznych. Na dobre realizacja zasady pełnej centralizacji polityki gospodarczej i społecznej nastąpiła po kongresie zjednoczeniowym PPR i PPS w grudniu 1948 roku. Odpowiedzialność za sferę opieki społecznej przejęło państwo. Wiele stowarzyszeń uległo likwidacji. W 1952 roku zlikwidowano też fundacje. Na tle ówczesnych burzliwych wydarzeń Przytułek wydawał się być oazą spokoju. Gdyby oceniać funkcjonowanie tej instytucji wyłącznie na podstawie protokołów Walnych Zgromadzeń, można byłoby odnieść wrażenie, że nic się nie zmieniło od przedwojennych czasów. W latach, gdy dokonywano drastycznej redukcji inicjatyw obywatelskich, zastępując je formami działalności zaprojektowanymi i narzuconymi przez władze, Zarząd Towarzystwa spokojnie przyjmował budżet, wymieniał – zgodnie z przyjętymi w 1903 roku zasadami – urzędujących członków oraz podejmował decyzję o wmurowaniu tablicy z wizerunkiem śp. Bronisławy, by w ten sposób wyrazić podziękowanie SM Bronisławie Dubiel za wkład pracy przy remontowaniu uszkodzonego w latach wojny budynku.

Rzeczywistość nie wyglądała jednak tak różowo. Wprawdzie finanse Towarzystwa miały się nie najgorzej – w roku 1947 nadwyżka dochodów nad wydatkami wyniosła 54 416 zł (dochody 3 466 227 zł, wydatki 3 411 810 zł), zaś rok później 20 070 zł (dochody 6 864 081, wydatki 6 844 011 zł), a w budżecie na rok następny preliminowano 6 000 000 zł w dochodach i wydatkach, to jednak zapisy w Kronice świadczą o rosnącej ingerencji władz państwowych w codzienne życie Przytułku.

„Rok 1948. Częściowo wyremontowany dom zaczął wzbudzać zainteresowanie Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej, które chciało gmach przeznaczyć do innych celów.

Składałyśmy przeróżne ankiety na temat Stowarzyszenia, opracowania nowego regulaminu itp.; otrzymywałyśmy przeciętnie co dwa tygodnie wezwania do Ministerstwa w sprawie zmiany nazwy naszego zakładu jako przestarzałej. Zamiast dotychczasowej nazwy «Przytułku św. Franciszka Salezego» dom nasz chciano przemianować na «dom opieki nr 12». Towarzystwo odrzuciło tę nazwę, udowodniając, że zmiana nazwy pociągnie za sobą wiele spraw hipotecznych, pieczęci itp., a i wątpliwe byłoby zatwierdzenie tego wszystkiego.

Sprawa wlokła się cały rok. Po upływie tego okresu ataki wznowiły się ze strony innych czynników i trudno było utrzymać się przy swoim zdaniu”[255].

Jakich argumentów użyto, by przekonać władze, zdeterminowane do wdrażania nowego „porządku”, nie wiadomo. Być może wstrzymano czasowo próby nacisku; Przytułek był stosunkowo niewielką instytucją, lecz dobrze znaną w lokalnym środowisku i nie warto było narażać się opinii publicznej. Być może obawiano się przejęcia niewdzięcznych zadań opieki nad starymi i schorowanymi ludźmi. Łatwo rzucać propagandowe hasła, trudniej zabrać się do konkretnej pracy. Być może nie chciano eskalować konfliktu ze środowiskami związanymi z Kościołem. W prowadzonej polityce naciskano przede wszystkim na centralizację i pozbawienie uprawnień decyzyjnych dużych organizacji społecznych, takich jak Polski Czerwony Krzyż, Liga Kobiet, PTTK, Towarzystwo Wiedzy Powszechnej i inne organizacje o masowym charakterze. A Przytułek to zaledwie około 150 podopiecznych, kilkunastu członków Zarządu i kilkanaście osób personelu. Być może władze zawahały się, mając przed sobą wiele pracy o formalnym charakterze (księgi hipoteczne, druki, pieczęcie itd.); biurokratyczne instytucje centralne stronią zazwyczaj od wykonywania pracochłonnych zadań. Ale nie rezygnowano z różnych prób nacisku i Zarządowi Towarzystwa przyszło toczyć boje z rosnącą lawiną sprawozdań, planów i kontroli dobrze znanych i dziś wszystkim nękanym przez aparat skarbowy i instytucje kontrolne.

Zapisy w Kronice nie pozostawiały złudzeń, że celem tych działań jest wywarcie presji na Towarzystwo i personel Przytułku, by same ustąpiły z pola.

„W roku 1949 – czytamy – inspekcje trwają nieustannie. Częste inspekcje Ministerstwa Opieki Społecznej badają działalność Zakładu, zabierają do wglądu statuty i regulaminy. Niejednokrotnie w przeciągu miesiąca odbywa się 3–4 inspekcji komisyjnych (np. od marca do sierpnia odbyło się 7). W grudniu inspekcja z Ministerstwa trwała 18 godz. – od godz. 12 w południe do 4 rano. W przedszkolu inspekcja trwała cały dzień.

6 II 1950 r. – nowa, bardzo długa inspekcja. 6 X 1950 r. – przybyło 12 osób podobno w celu zamknięcia Stowarzyszenia. Zawdzięczając Bogu i dobrym ludziom nic podobnego nie zdarzyło się”[256].

Posłużono się prasą jako instrumentem nacisku i wywołania odpowiednich reakcji opinii publicznej. W numerze „Trybuny Ludu” z 11 czerwca 1950 roku ukazał się artykuł Mieszkańcy Domu Starców przy ul. Solec 36 nie mają należytej opieki. W zamyśle autorów i inspiratorów artykułu chodziło o udowodnienie, że niepaństwowy Przytułek nie wypełnia należycie ważnych zadań społecznych, a w konsekwencji także o przejęcie nieruchomości przez władze państwowe:

„Dom Opieki nad Starcami im. Franciszka Salezego przy ul. Solec 36 prowadzą siostry Szarytki. Ponieważ o przedziwnych praktykach panujących w tym schronisku mówiło się dość głośno, DRN [Dzielnicowa Rada Narodowa] Warszawa Śródmieście przeprowadziła tu kontrolę. Wyniki jej potwierdziły całkowicie słuszność wysuwanych zastrzeżeń. Część przebywających tu starców, których pobyt opłaca Wydział Opieki Społecznej m. Warszawy, z czego Zakład czerpie poważną część dochodów, stłoczona jest po kilka osób w jednym pokoiku, podczas gdy starcy ulokowani przez osoby prywatne mają za specjalną dopłatą dwuosobowe pokoje. Dla tej kategorii mieszkańców, podobnie jak dla sióstr, prowadzi się też lepszą, specjalną kuchnię. Ponadto stwierdzono, że wskutek braku opieki starcy wychodzą do miasta, bez wiedzy Kierownictwa. Są nawet podejrzane, że wykorzystują te wycieczki na uprawianie żebraniny. Jednocześnie na terenie Zakładu w najlepszych pokojach mieszka kilka osób zupełnie nie związanych z Zakładem. Siostry wynajmują im pojedyncze pokoje za 5 tys. zł miesięcznie. Komisja Kontroli Społecznej DRN zwróciła się do władz miejskich, aby zwiększyć dozór Wydziału Opieki Społecznej nad pracą Zakładu, wyposażyć go lepiej w niezbędny sprzęt i zapewnić mu opiekę lekarską, która w praktyce tu nie istnieje. Należy również zdaniem Komisji zatrudnić mieszkańców Zakładu zgodnie z ich życzeniem i możliwościami i usunąć osoby obce i nieupoważnione do korzystania z opieki”[257].

Nie wszystkie głosy prasy były jednak niepochlebne. W 1952 roku ukazał się w „Słowie Powszechnym” [piśmie Stowarzyszenia PAX, katolickiej organizacji współpracującej z władzami państwowymi] artykuł przedstawiający z zupełnie odmiennym świetle warunki funkcjonowania Przytułku. Co celniejsze fragmenty tego artykułu noszącego tytuł Starość nie musi być gorzką lekcją. Wizyta u staruszek w Zakładzie u św. Salezego brzmiały:

„W dużym, pełnym warzyw i kwiecia ogrodzie przy ul. Solec 36 czerwieni się dwupiętrowy dom, prowadzony przez SS Szarytki. Główną jego część zajmuje Przytułek dla Starców, który ma już za sobą historię omal 70 lat istnienia.

Zniszczenia samego gmachu [o stratach wojennych opowiadała SM Bronisława Dubiel] ocenia się na 60 proc., a wyposażenie wnętrza rozkradziono całkowicie. Ale już w 47 r. remont ogólny został zakończony, no i byliśmy już zaopatrzeni lepiej niż przed wojną. Trochę tu pomogła, jak dawniej, akcja T-stwa Przytułku, ale Min. Pracy i Opieki Społ. przydzieliło nam znaczna ilość łóżek, materacy, kołder, bielizny, koców. Fundusz aprowizacyjny zaś pozwolił zaopatrzyć się w zapas żywności, lekarstw itd.

Istotnie, przechodząc dziś przez doskonale wyposażone, utrzymane we wzorowym porządku sypialnie, oglądając bibliotekę o 1500 tomach i dobrze zaopatrzone działy gospodarcze – trudno dopatrzyć się jakichkolwiek braków”.

Z Przytułku korzystają – pisze dalej autor – trzy kategorie osób, mających ponad 70 lat. Pierwsza – to samotni i bezdomni, za których płaci opieka społeczna. Druga to emeryci, którzy za swój pobyt płacą sami. Trzecia – to osoby, które utrzymują się na koszt rodzin.

„Całość pobytu u nas łącznie ze wszystkimi świadczeniami – opieka lekarska, pranie, światło wynosi 300 zł miesięcznie. Ale 2/3staruszków płaci znacznie mniej, niektórzy po 90 zł. No, bo jeśli ktoś nie może płacić więcej […] to przecież nie wolno nam zapominać, że jesteśmy instytucją charytatywną”. Staruszkowie są leczeni przez Z.L.P. [?], a nieubezpieczeni honorowo przez dr Zborowskiego, który zjawia się na każde zawołanie. Zaglądamy do jednej z sal męskich. 10 porządnie zasłanych łóżek, przy każdym spora komoda na bieliznę i drobiazgi, stół i wspólna olbrzymia szafa na ubrania, liczne wazony kwiatów. Siwowłosy staruszek rysuje coś z zapałem na kartonie. Dwaj inni pod oknem gwarzą sobie wesoło. Pozostali mieszkańcy tej izby korzystają […] ze spaceru lub wygrzewają się w ogródku. Przy końcu korytarza – łazienka. […] Wszystkie [staruszki] są czyste, ożywione i żyją – teraźniejszością”[258].

Po prostu Kanada!

Zestawienie obu artykułów prasowych pokazuje możliwości manipulowania opinią społeczną za pomocą wartościujących ocen propagandy. „Trybuna Ludu” to oficjalny organ rządzącej partii PZPR, nic dziwnego, że starała się przedstawić w jak najgorszym świetle działalność Przytułku, którym opiekowały się siostry zakonne. „Słowo Powszechne” – dla odmiany – było pismem stowarzyszenia katolików świeckich PAX i pozytywne opinie wynikały z linii programowej pisma.

Choć zagrożenie dla działalności Przytułku rosło, to jednak do początku lat 50. zachował on znaczną samodzielność. Bliższe przyjrzenie się ewidencji nowo przyjmowanych pensjonariuszy wskazuje, że stosowano reguły znane z okresu międzywojennego i z pierwszych powojennych lat. Jeszcze w 1948 roku znajdują się liczne personalia osób polecanych przez instytucje kościelne lub księży i zakonnice. O przyjęcie Walerii Kałuskiej prosił syn, który pracuje u księży Salezjanów, 65-letnia Natalia Borkowska to zarządzająca domem bp. Lorka, Antonina Dworzaczek – protegowana S. Ludwiki Bielińskiej, 25-letnia Janina Gadomska chora na gruźlicę kości – księży bazylianów. Za 83-letnią Stefanię Sempołowską (zbieżność nazwiska ze znana działaczką oświatową i pisarką, także Stefanią Sempołowską jest uderzająca, ale ta zmarła w 1944 roku) wstawił się i opłacał jej pobyt ks. bp W. Majewski. Zofia Bednarska i Bronisława Szymańska były kandydatkami do zakonu ss. urszulanek. O Konstancję Niechciał prosił konsul francuski, zaś Marta Handzlik była siostrą żony konsula Francji, zaś wstawiła się za nią Siostra Dyrektorka Helena Sarnecka. Helena Węgrzecka i Emilia Szumowska to byłe ziemianki[259]. Można przypuszczać, że deklaracje ideowe i programowe, i rozwiązania legislacyjne to jedno, zaś na poziomie wykonawczym posługiwano się jeszcze „starymi” zasadami. Jak pisze w swym opracowaniu Rafał Pląsek, w roku 1947 wydano dekret o systemie opieki społecznej, który opierał się na ustawie o opiece społecznej z 1923 roku. W ciągu 3 najbliższych lat zmniejszano uprawnienia Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej, przenosząc część kompetencji do Ministerstwa Zdrowia, zaś część do Ministerstwa Oświaty. Ponieważ praca stała się prawem i obowiązkiem każdego obywatela, zaś bezrobocia (zgodnie z ideologią socjalistycznego państwa) nie było, w zakresie opieki społecznej pozostały wyłącznie osoby do pracy niezdolne, już to ze względu na wiek, już na stan zdrowia. „[…] w latach 50. w zakresie działalności opieki społecznej pozostali głównie niezdolni do pracy, zaś pomoc im udzielana była w przypadkach skrajnych i sprowadzała się zazwyczaj do umieszczenia w zamkniętym zakładzie lub zasiłku pieniężnego”[260]. Bartłomiej Piotrowski uważa, że w latach realnego socjalizmu negowano potrzebę istnienia instytucji pomocy społecznej, głosząc poglądy o zaniku tej sfery polityki w warunkach likwidacji bezrobocia, żebractwa i plag społecznych: alkoholizmu, narkomanii i prostytucji, a w konsekwencji bezdomności i ubóstwa. „Niewątpliwie wadą pomocy społecznej w Polsce Ludowej była centralizacja oraz nadmierne resortowe rozproszenie działalności socjalnej”. I dalej: „Zlikwidowano wiele przytułków, kuchni i noclegowni wywodzących się jeszcze z okresu międzywojennego. […] W myśl głoszonego hasła „«to nie pracuje, ten nie je» ludzie pozostający poza społeczeństwem czynnym zawodowo – czyli w większości ludzie starzy i niepełnosprawni – najbardziej ucierpieli z powodu braku opieki”[261]. Działalność Przytułku św. Franciszka Salezego w części potwierdza, w części zaś zaprzecza tej tezie. Bez wątpienia – władze państwowe i administracyjne m. stoł. Warszawy robiły wiele, by jego funkcjonowanie utrudnić, ograniczyć, a nawet zlikwidować. Pierwszym krokiem była realizacja „stałego punktu programu” – nękających kontroli, które miały zmęczyć Kierownictwo Zakładu, a o których pisano już wyżej. W kolejnych latach nasilono jeszcze ich intensywność. Ale sięgano też po bardziej drastyczne środki.

„Rok 1951. Kontrole i związane z nimi coraz to nowe zarządzenia, trudne do wykonania. Dzięki pomocy dobrych prawników sprawy te pomyślnie załatwiono.

17 III odbyła się 7-dniowa kontrola z Najwyższej Izby Kontroli. Na polecenie władz samorządowych – Rady Narodowej oraz czynnika społecznego przeszłyśmy pod stały dozór Opieki społecznej. Od tej chwili nie wolno nam przyjmować nikogo do Zakładu – a tylko osoby skierowane przez Opiekę. Zakład ma jedynie prawo zgłoszenia ewentualnych kandydatów.

19VII Zauważone zostało na salach na II piętrze, że zarysowują się stropy. Zaproszono Komisję złożoną z inżynierów z prof. Zbigniewem Wasiutyńskim na czele. Inżynierowie stwierdzili, że wskutek deszczów i wilgoci, kiedy dom pozbawiony był dachu, przegniły belki. Szczęściem, że zostało to wcześnie spostrzeżone, gdyż inaczej mogły być nieszczęśliwe wypadki. Rozpoczęłyśmy starania u władz o przydzielenie potrzebnych materiałów budowlanych. Zawdzięczając ofiarnej pracy inż. Aleksandra Sokołowskiego, remont został przeprowadzony w przeciągu kilku miesięcy”[262].

Szczęśliwie prof. Zbigniew Wasiutyński był przewodniczącym Komisji Rewizyjnej, a potem prezesem Zarządu Towarzystwa, co okazało się korzystne dla prowadzonych prac. Urodzony w 1902 roku, był absolwentem Politechniki Warszawskiej i w tej uczelni uzyskał w 1928 roku stopień naukowy doktora. W czasie okupacji wstąpił do Armii Krajowej i prowadził tajne nauczanie na Wydziale Architektury PW, nie rezygnując z pracy naukowej. W 1943 roku został doktorem habilitowanym, za pracę z zakresu mechaniki technicznej O kształtowaniu wytrzymałościowym. Po wojnie wykładał mechanikę techniczną, w 1949 roku otrzymał tytuł profesora nadzwyczajnego, kierował katedrą budowy mostów. Włączył się czynnie do odbudowy kraju, pracując – obok PW – w Stołecznym Przedsiębiorstwie Budowlanym; projektował konstrukcje mostowe i żelbetowe. Od 1953 roku kierował też pracownią kształtowania wytrzymałościowego w Instytucie Podstawowych Problemów Techniki PAN. Jego dorobek naukowy obejmuje 222 pozycje.

Choć formalnie zakaz przyjmowania „na własną rękę” obowiązywał od 1951 roku, to już dwa lata wcześnie wzrosła liczba skierowanych do Przytułku przez władze miasta, na przykład w 1949 roku. 79-letnia Władysława Nikifor, Zofia Strobach, Maria Prażmowska, Maria Sokołowska, Ludwika Mastenhausen czy Helena Łuczyńska zostały skierowane przez administrację lokalną. Czasem proszącymi byli urzędnicy tych instytucji i trudno wówczas oddzielić prywatną protekcję od urzędowego skierowania. O Henryka Kruszyńskiego prosił inż. Skoczek z Zarządu Miejskiego, o Marię Prażmowską inspektor Rytlowa z WOS, o Wiktorię Konarską i Antoninę Truszkiewicz (1950) – przewodniczący Rady Dzielnicowej, o Feliksa Smielę ,byłego przemysłowca, syn urzędnika z MPiOS. W drugiej połowie 1950 roku wzrosła zdecydowanie liczba oficjalnych skierowań przez WOS i była to zapowiedź późniejszych działań administracyjnych. Skierowani zostali tą drogą Zygmunt Kasparek, Józef Gibel, Romana Narwojn (? nazwisko trudne do odczytania), Czesław Mazurkiewicz czy Anna Przywieczerska. O Franciszka Kubika wystąpił Zarząd Stronnictwa Ludowego (SL). Nadal jednak utrzymywała się spora liczba pozaoficjalnych zgłoszeń i indywidualnych rekomendacji. O przyjęcie Józefa Karżewskiego, byłego sędziego, prosił znany historyk prof. Handelsman.

Od 1951 roku nastąpiła zmiana nazwy Zakładu. Święty Franciszek Salezy zbyt kłuł w oczy luminarzy socjalistycznego, a więc ateistycznego państwa. Przytułek otrzymał miano „Dom Opieki dla Dorosłych i Przedszkole”. O ile w sprawozdaniu za rok 1949 zatwierdzanym przez Walne w dniu 11 marca 1950 roku użyto jeszcze starej nazwy, to już niespełna rok później (17 lutego 1951 roku) Walne Zebranie Członków Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego (tę nazwę zachowano) zatwierdziło sprawozdanie z „prowadzenia Domu Opieki dla Dorosłych” oraz sprawozdanie z „prowadzonego przy Zakładzie przedszkola”. Zmieniły się też kwoty rozliczeń. W październiku 1950 roku dokonano bowiem wymiany pieniędzy, w wyniku której pieniądze zdeponowane w bankach wymieniano w proporcji 100 „starych” złotych na 3 nowe złote. Uderzono natomiast po kieszeni tych wszystkich, którzy oszczędności przechowywali w domach, gdyż za 100 zł dostawali oni zaledwie 1 zł. Ponieważ obywatele po wojnie nie mieli zbyt wielkiego zaufania do systemu bankowego i woleli trzymać swoje pieniądze „w pończochach”, wielu z nich utraciło 2/3 swoich zasobów. Towarzystwo i Przytułek zapewne lokowali swoje aktywa w banku, więc dużej straty nie poniosły. W dokumentach nie ma żadnej wzmianki o ewentualnych problemach z tego tytułu. Walne, które i tak miało dość kłopotów na głowie, zatwierdziło sprawozdanie, w którym dochody za 1950 rok wyniosły 294 670,82 zł, zaś wydatki 254 562,49 zł. Nadwyżka wyniosła ponad 40 tys. zł, z tym że zaliczono do niej środki ulokowane w banku (blisko 8 tys. zł) oraz wartość remanentu magazynu żywnościowego. Nadwyżka dochodów nad wydatkami w przedszkolu wyniosła 4 899,58 zł w „nowych” pieniądzach. Na następny rok zaplanowano dochody i wydatki Domu Opieki na 320 000 zł, zaś przedszkola na sumę 71 331 zł. Przychody po odjęciu pożyczki remontowej wyniosły 313,9 tys. zł, wydatki – 327,3 tys. zł, zaś deficyt wyniósł 13 402 zł. Nadwyżka w przedszkolu ukształtowała się na poziomie 8 tys. zł.

1951 rok – obok koszmarnych kontroli – przyniósł niepowetowane straty personalne. Zmarł Karol Olszowski, od 1945 roku prezes Zarządu Towarzystwa, który przez kilkadziesiąt lat pracował na rzecz Przytułku oraz członek Zarządu – Stanisław Wołodkiewicz. Zmarły też dwie SM – Jadwigi: Żakiecka i Kowalska. Zarząd wystąpił z inicjatywą sukcesywnego zmniejszania swego składu osobowego z 12 do 6 osób. Rokrocznie – ustępowałyby 4 osoby, lecz na ich miejsce wymieniano by dwie. Po tych zmianach do Zarządu wybrano: Zbigniewa Wasiutyńskiego, który został prezesem Zarządu, Antoniego Tyszyńskiego (wiceprezesa), Józefa Piątka (sekretarza) oraz Józefa Chodowca, SM Bronisławę Dubiel (skarbnika Towarzystwa), Marię Puzyniankę, Irenę Pawłowską, Halinę Chrapowicką, Stefana Kobylińskiego i ks. Stanisława Mystkowskiego. Zarząd w zmniejszonym składzie stawał przed bardzo trudnymi zadaniami wobec licznych kłopotów, jakie spadały na Towarzystwo i Przytułek. Siostry Miłosierdzia tak opisały je w Kronice: „Rok 1952, jak i inne lata, przyniósł radosne chwile, a obok nich przykre i pełne niepokoju. «Caritas» wystąpił o przejęcie Zakładu i to dość agresywnie. W obawie przed ewentualnymi zmianami, które mogłyby pozbawić Siostry domu – Towarzystwo zdecydowało się ustąpić”[263].

W protokole Walnego Zgromadzenia Członków z 3 lutego 1952 roku znajduje się następujący zapis:

„W wolnych wnioskach zabrał głos A. Tyszyński i zreferował przebieg rozmów, jakie z inicjatywy Zrzeszenia Katolików «Caritas» były przeprowadzone w listopadzie i grudniu 1951 r. przez przedstawicieli Zarządu Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego z zrzeszeniem «Caritas». Po dyskusji zgromadzenie walne uchwaliło jednogłośnie:

  1. zawrzeć porozumienie ze Zrzeszeniem «Caritas» co do współpracy;
  2. zaakceptować kroki, jakie Zarząd Towarzystwa już poczynił w celu nawiązania współpracy ze Zrzeszeniem «Caritas»;
  3. upoważnić Zarząd Towarzystwa : a) do prowadzenia dalszych rozmów ze Zrzeszeniem Katolików «Caritas» celem ustalenia warunków współpracy oraz b) do ewentualnego podpisania ze Zrzeszeniem «Caritas» odpowiedniej umowy”[264].

Sprawa wiązała się z reorganizacją Caritasu, która miała zapobiec rzekomym nadużyciom i przekazywaniu funduszy na wrogie wobec socjalistycznego państwa cele polityczne.

„W wydanym komunikacie prasowym Rząd stwierdził, że […] obecne organa «Caritasu» nie zapewniły należytego i zgodnego z przeznaczeniem i zgodnego z przeznaczeniem użycia sum zarówno zbieranych przez społeczeństwo, jak i zbieranych przez państwo”[265].

Enigmatyczny zapis w protokole Walnego Zgromadzenia niewiele wyjaśniał. Można przypuszczać, że władze zaproponowały swego rodzaju porozumienie: Siostry Miłosierdzia zachowają pracę (i miejsce zamieszkania), lecz będą teraz pracować na rzecz Caritasu, który przejmie Przytułek (ten dalej będzie działać), a Towarzystwo zostanie rozwiązane. Manewr ten nie powiódł się, bowiem: „Na innym stanowisku stanęły Siostry kierujące Zakładem, wychodząc z założenia, że przejęcie Zakładu przez Caritas zlikwidowałoby istnienie Towarzystwa. Perspektywa likwidacji Towarzystwa po wielu latach ofiarnej działalności była bardzo przykra, tak że Siostra Przełożona kategorycznie odmówiła. Wielokrotnie wzywana do Opieki Siostra Przełożona nie wyraziła zgody ustnej – bez podpisu, za co spotkała się z zarzutami występowania przeciw państwu. Dzięki Bożej pomocy sprawa ucichła. Jednakże w m-cu lutym przedszkole zostało oddane pod opiekę Caritasu, gdyż wstrzymanie się od tego kroku mogłoby spowodować przydzielenie obcych pracowników do tego przedszkola. Siostry utrzymały się zatem na swoim miejscu, a Zarząd Towarzystwa postanowił co miesiąc urządzać zebrania, aby w razie konieczności interweniować u odpowiednich czynników i czuwać nad placówką”[266].

Rok później odstąpienie od negocjacji z Caritasem potwierdziło Walne Zgromadzenie. Antoni Tyszyński zakomunikował tym razem zebranym, że „mimo kilkakrotnych konferencji i rozmów z przedstawicielami Zarz. Gł. «Caritasu» do nawiązania współpracy i zawarcia w tym przedmiocie odpowiedniej umowy ostatecznie nie doszło, ponieważ Zarząd «Caritasu» w piśmie z dnia 16 V 1952 r. zajął w tej sprawie stanowisko negatywne”[267]. Być może władze kościelne – na prośbę sióstr i Towarzystwa – interweniowały w Caritasie, by nie działał na niekorzyść innej zasłużonej placówki powiązanej z Kościołem. Z opisu całej sytuacji płyną dwa wnioski: po pierwsze – współpraca Zarządu Towarzystwa i sióstr szarytek z Zakonu św. Wincentego à Paulo była bardzo ścisła i oparta na zasadzie wzajemnego zaufania i wspierania w trudnych momentach działalności, a do takich z pewnością należała pierwsze połowa lat 50. ubiegłego wieku; po drugie – mimo wszelkich szykan ze strony władz pod adresem instytucji obywatelskich, zwłaszcza tych powiązanych z Kościołem w Polsce, cieszyły się one pewnym stopniem samodzielności i miały pewne wpływy, które pozwalały uniknąć niekorzystnych rozwiązań. Trudno sobie wyobrazić, by w którymkolwiek z innych krajów socjalistycznych podobne decyzje władz nie zostały wprowadzone w życie.

Czy na złagodzenie restrykcji wpłynęła wizyta w Przytułku prymasa Stefana Wyszyńskiego, do końca nie wiadomo. Kardynał złożył ją 28 września 1952 roku. Być może wizyta spowodowała pewne złagodzenie kursu, dała bowiem władzom do zrozumienia, że z punktu widzenia Kościoła Dom pełnił ważną rolę społeczną i nie powinien być likwidowany. A może władze kościelne wpłynęły na Caritas, by odstąpił od zamiaru przejęcia Przytułku przez tę instytucję?

Wizyta ks. prymasa przebiegła zgodnie z rytuałem obowiązującym przy tego rodzaju uroczystościach. „Zakład nasz gościł Jego Dostojną Osobę w swych murach, występując godnie”[268].

Ks. prymasa powitały Siostry i dzieci z przedszkola. W kaplicy wygłosił on przemówienie i udzielił błogosławieństwa. „Po tej uroczystości liturgicznej Najdostojniejszy Ks. Prymas udał się do świetlicy, gdzie został powitany przez Zarząd Towarzystwa, Komitet Rodzicielski i pensjonariuszy”[269]. Potem występy artystyczne, obiad, wręczenie albumu. Porządek uroczystości nie odbiegał od innych podobnych wizyt. Ale o fuzji Przytułku i Caritasu nie było już mowy.

Kontrole jednak nie ustały. Przedtem oskarżano Towarzystwo, że w Przytułku nie zapewniono pensjonariuszom godziwym warunków bytowania. Tym razem zarzucono, że żyje im się zbyt dobrze, nie na miarę obowiązującą w PRL. „Jedna z inspekcji [luty 1953 roku] stwierdziła, że w niektórych pokojach pensjonariusze mieszkają zbyt luksusowo, a w Polsce Ludowej tak się nie mieszka. Polecono nam zwiększyć liczbę pensjonariuszy, obliczając 5,30 m2 na osobę. [Podobne kryteria «metrażowe» obowiązywały także przy przydzielaniu powierzchni mieszkalnej]. Z trudem udało się nam przekonać władze, że osoby – ich zdaniem – nazbyt wygodne mieszkające – to chorzy, niedołężni i muszą przez to mieć więcej miejsca. Niemniej Kierownictwo musiało zgodzić się na dokwaterowanie dziesięciu osób, i w ten sposób zlikwidować tę nieprzyjemną sprawę. Liczba pensjonariuszy wzrosła ze 160 na 170”[270]. Przez kilka lat liczba mieszkańców utrzymywała się na tym samym poziomie – 170 osób. Dopiero w 1956 roku wzrosła dość znacznie, bo do 181. Choć zapowiadano przejęcie pełnej kontroli nad ruchem osobowym, to proces ten trwał dłużej, niż zapowiadano. W latach 1951–1954 pensjonariusze rekrutowali się spośród osób skierowanych przez wydział opieki społecznej lub (rzadziej) inne organy miasta, które opłacały pobyt swoich podopiecznych całkowicie lub częściowo (oni sami dokładali brakujące kwoty z emerytur lub rent), opłacanych przez rodziny lub przez samych pensjonariuszy. Czasem pojawiała się informacja o przyjęciu na prośbę księży, zakonnic (własnych lub z zaprzyjaźnionych zakonów) lub innych osób prywatnych (i tu często brak informacji o źródłach finansowania). Ogólny obraz był jednak zgodny z kategoryzacją podaną wcześniej przez „Słowo Powszechne”. Dopiero od 1954 roku zdecydowana większość pensjonariuszy była kierowana przez organy opieki społecznej.

Piąta księga ewidencyjna mieszkańców obejmowała lata 1951–1963. Pierwsza połowa tego okresu to lata 1951–1956, do przełomu październikowego. Ogólna liczba mieszkańców w tym okresie rosła, nadal wśród nich przeważały kobiety. Inne wskaźniki charakteryzujące strukturę przyjętych mieszkańców Przytułku nie ulegały zmianie.

Rok 1951 1952 1953 1954 1955 1956
liczba mieszkańców z roku poprzedniego 158 158 159 170 170 170
mieszkańcy nowoprzybyli 29 30 38 38 24 39
w tym skierowani przez WOS itp. 10 18 18 32 19 21
zmarli 21 23 20 30 19 20
opuścili dom 8 6 7 8 5 8
liczba dzieci 70 70 63 65 65 65
Personel 25 24 24 25 25 27
w tym SM i kapelan 7+1 8+1 7+1 8+1 8+1 9+1
pozostali na rok następny 158 159 170 170 170 181

Bardzo często przy niektórych nazwiskach osób skierowanych przez opiekę społeczną znajduje się adnotacja o dopłacie z renty lub dopłatach rodziny, najliczniejsze w 1953 roku oraz w latach 1955–1956, m.in. w przypadku Józefy Kwell (1951), Juliana Andrysiewicza (1951), Czesławy Arcikiewicz (1952), Wincentego Bukowskiego (1952), Anny Chrostowskiej (1952), Zofii Podolskiej (1952), Feliksa Bobińskiego (1952), Józefy Stefańskiej (1952), Eugenii Wróblewskiej (1953, z dopłatą córki), Aleksandry Cieślak (1953, z dopłatą parafii Okęcie), Julii Goś (1953), Emilii Wiśniewskiej (1953), Zofii Kasprzak, Ludwika Kowalewskiego (1953), Feliksa Szymankiewicza (1953, z dopłatą syna, Władysława Biedrzyckiego (1953), Marianny Dąbrowskiej (1954) Czasem skierowaniu WOS towarzyszy adnotacja „na koszt dzieci”, jak w przypadku Heleny Zarębskiej i Zofii Janikowskiej (1954), skierowanie miało więc czysto formalny charakter. W 1955 roku dopłacało już 14 osób.

Nadal przyjmowano kandydatów z polecenia instytucji kościelnych lub sióstr z różnych zakonów oraz z polecenia członków Towarzystwa lub osób powiązanych z Przytułkiem (J. Piątek, ks. Mystkowski, Józef Chodowiec, ks. Rzymełka, dr Feist-Knoffowa). Przyjęta w 1953 roku po raz drugi Bronisława Dawidczyńska (84 lata) mieszkała w Przytułku 12 lat, do wybuchu powstania warszawskiego, kiedy została zabrana przez syna i szczęśliwie przeżyła wojnę. Po śmierci syna ponownie znalazła miejsce w Zakładzie. Skład społeczny przyjmowanych był zróżnicowany, podobnie jak w latach poprzednich: robotnicy i rzemieślnicy lub wdowy po nich, emerytowane nauczycielki, urzędnicy lub wdowy po nich (np. Maria Żurkowska – wdowa po głównym inspektorze lasów państwowych, Aniela Langner – wdowa po wiceprezesie cegielni, Julian Andrysiewicz – były urzędnik Zarządu Miejskiego, Wincenty Żukowski – były prezydent Bydgoszczy), Adam Dymsza (81 lat) to rzeźbiarz, Tadeusz Plisowski – inżynier, profesor szkoły technicznej, przebywał 12 lat w Chinach. Większość przyjmowanych kobiet to wdowy, część z nich zapewne nigdy nie pracowała, po śmierci mężów znalazły się więc w trudnej sytuacji. Kryterium przyjęcia był raczej wiek, stan zdrowia, niepełnosprawność, brak możliwości utrzymania się z własnych środków lub środków rodziny niż przynależność klasowa, czego można byłoby oczekiwać po ideowych deklaracjach działaczy.

22 kwietnia 1951 roku zainaugurował swoją działalność samorząd Przytułku. Siostra Bronisława Dubiel poinformowała podopiecznych, że z polecenia władz należy taką organizację mieszkańców powołać. „Samorząd ma na celu w miarę sił i możliwości zaspokajanie i rozstrzyganie różnorodnych spraw związanych ze zbiorowym życiem”[271]. Do władz samorządu wybrano: Michalinę Buczkowską jako przewodniczącą, jej zastępczynię Helenę Sternicką oraz dwie sekretarki – Julię Żebrowską i Cecylię Dembowską. Powołano też 6 sekcji: oświatowo-kulturalną, opieki [nad] chorymi, szycia i reperacji bielizny Zakładu, sekcję porządkową, gospodarczą oraz pomocy w Kancelarii. Cztery ostatnie miały pomagać w prowadzeniu Domu.

Najbardziej frapująca była natomiast sekcja oświatowo-kulturalna, gdyż miała ona na celu indoktrynację pensjonariuszy, choć pożytecznych walorów nie można jej oczywiście odmówić. Miała za zadanie organizowanie koncertów, prowadzenie biblioteki/wypożyczalni książek, przygotowywanie gazetki ściennej (ten rodzaj aktywności był szczególnie polecany przez władze i obejmował wszystkie instytucje od szkół do zakładów pracy, a jak widać także domy pomocy społecznej, a więc obywateli od 7 do 85 roku życia). W skład tej sekcji wchodził zespół organizujący głośne czytanie (pod kierownictwem Heleny Sternickiej), w pierwszym rzędzie gazet i czasopism, a jak czas pozwoli także książek. Głośne czytanie miało odbywać się codziennie w godzinach 15–17. Oczywiście, chodziło o zapewnienie bieżącej informacji o wydarzeniach w kraju i na świecie, odpowiednio zinterpretowanych, lecz całkowicie nie można lekceważyć tej inicjatywy w kraju, w którym właśnie zlikwidowano analfabetyzm jako zjawisko masowe (przed wybuchem II wojny światowej 25% społeczeństwa w ogóle nie potrafiło czytać i pisać, a pozostałe 25% posiadło te umiejętności w stopniu elementarnym). Na pierwszym posiedzeniu postanowiono zorganizować koncert z okazji święta 1 Maja, a także podjęto uchwałę o ustanowieniu norm współżycia mieszkańców. Koncert był ładny, śpiewała m.in. ob. Kłopotowska (posługiwanie się formą „obywatel” było w tamtym czasie powszechne, krytykowano formę „pan/pani” jako przejaw burżuazyjnego stylu życia), mająca wykształcenie muzyczne. Najbardziej oddające intencje władz było jednak okolicznościowe przemówienie Heleny Sternickiej; by uniknąć cytowania podobnych tekstów w przyszłości, przytaczamy większe fragmenty tego przemówienia:

„Zebraliśmy się tutaj […] tak licznie, aby nie tylko jak cała ludność naszej Polski, ale wszystkich krajów kuli ziemskiej uczcić dzień 1 maja jako Święto Pracy. Ktoś nieświadomy historii i tego, co w ciągu wieków się zmieniało, mógłby zapytać: jak to święto pracy, czy praca może świętować? Tak, odpowiemy, albowiem pod słowem «praca» rozumiemy wszystkich ludzi, którzy w trudzie i mozole budują dobrobyt swej Ojczyzny, a wraz z nią i całej ludzkości. Życie ludzkie na ziemi w ciągu tysiącleci zmieniało się stale i rozwijało, osiągając coraz wyższy stopień postępu. Jakżeż daleko odbiegliśmy od tych istot ludzkich sprzed tysięcy lat, umierających w jaskiniach i pieczarach, żyjących podobnie jak świat zwierzęcy. […] niestety, nie najlepsi zdobywali władzę, lecz najsilniejsi. Toteż dla wielkich rzesz ludzkich warunki były niesprawiedliwe, powodowały głód, nędzę, choroby, gdyż praca robotników była srodze wyzyskiwana. Ci ludzie, pozbawieni wszelkich praw, zaczęli walczyć, by swój los poprawić […] Ustanowili, że takie wystąpienia odbywać się będą we wszystkich krajach w dniu 1 Maja. Pierwsze takie wystąpienia datują się od roku 1890. Żądano pracy, chleba, dachu nad głową, a w Polsce obalenia carskiego samowładztwa i pruskiego ucisku.

Dziś klasa robotnicza osiągnęła swoje cele: wyzwolenie Polski ze szponów hitlerowskich okupantów, a powołanie demokracji ludowej otworzyło nową epokę w historii naszego narodu, w której klasa robotnicza może wprowadzić w życie to, o co walczyła dziesiątki lat. […] Dziś milionowym rzeszom pracy przewodniczą hasła wykonania planu 6-letniego i trwałego pokoju. […] jeśli wszyscy zwolennicy pokoju rozwiną światowy front i będą prowadzić uporczywą walkę ze zbrodniczymi przygotowaniami do rozpętania nowej wojny, to potrafią obezwładnić zwolenników nowej rzezi, a w plebiscycie na rzecz pokoju nie zbraknie żadnego uczciwego Polaka. […] od dnia 3 maja, rocznicy Konstytucji, będą się odbywały obchody na rzecz oświaty, kultury i prasy. Dzień 9 maja jest świętem zwycięstwa nad hitleryzmem, którego zwolnionych z więzień wyznawców protektorzy imperialistyczni zbroją do nowych wojennych wystąpień”[272].

W następstwie tych wystąpień mieszkańcy podpisali w dniu 16 maja Apel Narodowego Plebiscytu o Pokój. „Choć jesteśmy tylko małoznaczmą […] cząstką społeczeństwa, jednakże zdawaliśmy sobie sprawę z ważności i naszego współudziału w tym ogólnoludzkim i narodowym wysiłku, aby w miarę sił i możliwości służyć dobrej sprawie”[273]. Podobne apele podpisywano w całej Polsce. Samorząd działał niezwykle aktywnie, już z okazji 22 lipca odbyły się kolejne uroczystości. Potem Samorząd zaznaczył swoją rolę przy organizowaniu wigilii bożonarodzeniowej; tu kulminacyjnym punktem okazał się wiersz na cześć Matki Przełożonej Bronisławy Dubiel. Ksiądz kapelan – piszą działaczki Samorządu – „w prostych i przekonujących słowach wyjaśnił nam, jaką uczciwą i pełną miłości bliźniego drogą powinniśmy kroczyć w życiu, aby się na duchu podnosić w Imię nadchodzącego dla nas wszystkich uroczystego Święta Narodzin Naszego Zbawiciela”[274]. Symbioza elementów socjalistycznej propagandy (w neutralnym sensie tego słowa) oraz elementów wiary i liturgii chrześcijańskiej będzie towarzyszyć działalności Przytułku przez cały okres aż do czasu transformacji ustrojowej. Bodaj najlepszym przykładem „ideowej koegzystencji” była reakcja Samorządu na wizytę księdza prymasa Stefana Wyszyńskiego we wrześniu 1952 roku (o przebiegu wizyty wyżej). Jego przewodnicząca Michalina Buczkowska powiedziała:

„Ekscelencjo Najdostojniejszy Arcypasterzu!

Jako przedstawicielka Samorządu mówię, że nie zasłużyliśmy na zaszczyt, jaki nas dziś spotyka, uważamy go nie jako nagrodę, lecz jako napomnienie i zachętę do należytej oceny tego wyróżnienia i tej pamięci o nas. Powiedzenie «errare humanum est» dało nam Twe Ojcowskie błogosławieństwo, ulży nam ono w ciężarze naszych starczych dolegliwości i ułomności. Dzień dzisiejszy zachowamy na długo w sercach naszych, przepełnionych wdzięcznością i miłością”[275].

Do tego powitania dołączono wiersz okolicznościowy, zaczynający się od słów:

„Nie ma tu serca dzisiaj między nami,

Coby nie drżało wszystkiemi nerwami…

Niema

[sic!]

tej duszy, która nie zawoła:

Niech żyje Prymas naszego Kościoła!”.

A kończy się zawołaniem:

„Boś Ty jest z nami, Ty – nasz jedyny!”[276].

Schodząc z ideowo-polityczno-poetyckiego piedestału na grunt codziennej egzystencji mieszkańców, działaczka Samorządu Maria Okulicz przygotowała coś na kształt wierszowanego (utrzymanego w humorystycznej tonacji) „regulaminu” Zakładu:

10 przykazań Zakładowych

Nie wstawaj nigdy o świcie, bo zatruwasz wszystkim życie

By uniknąć starć i burz, o dziewiątej kładź się już.

W nocy nie jęcz wciąż bez racji, lepiej pędź do ubikacji.

Dbaj o zdrowie i urodę, lecz oszczędzaj gaz i wodę.

Odrzuć fochy przy obiedzie, wsuwaj kluski, żur czy śledzie.

Zapamiętaj, staruszeczko, nigdy nie baw się ploteczką

Zamknij buzię swą na kłódkę, spokój będzie choć minutkę,

Gdy krzyk, wrzask i awantura, do stołówki dawaj nura,

Zgłoś wszystkim i głoś wszędzie, pokój musi być i będzie

Kto chce waśni, z tym do sądu, albo też do Samorządu”[277].

W działalności organu przedstawicielskiego pensjonariuszy przeplatają się więc dwa wątki: 1) przygotowania do imprez organizowanych przez władze: świąt państwowych, 1 Maja, rocznic ważniejszych wydarzeń, imprez okolicznościowych oraz 2) obchodów tradycyjnych uroczystości: świąt Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy, urodzin lub imienin siostry przełożonej lub innych ulubionych przez pensjonariuszy opiekunek. Treści wystąpień wygłaszanych z tych okazji są dość podobne do siebie, nie ma więc potrzeby ich wielokrotnego cytowania. Czasem odnosi się wrażenie, że stosowano zasadę: Panu Bogu świeczka i diabłu ogarek. Ale może ta dwupostaciowa gra pozwoliła Przytułkowi przetrwać najtrudniejsze czasy.

O dziwo, śmierci Józefa Stalina nie poświęcono zbyt wielu uroczystości żałobnych i zbyt wielu słów. W protokole Walnego Zgromadzenia w ogóle nie odnotowano tego faktu. To nic dziwnego, protokoły te miały swą sztywną formę, w końcu nie odnotowano w nich także innych podobnych wydarzeń, np. śmierci marszałka Piłsudskiego. W jednym z protokołów zebrań samorządu zamieszczono następującą informację: „Tegoroczne święto [1 Maja] zamącone jest niedawną, nieoczekiwaną śmiercią Wodza i Nauczyciela całej postępowej ludzkości – Józefa Stalina. Swoje niezwykle owocne życie poświęcił walce o sprawiedliwość społeczną ten wielki bojownik, genialny organizator, a zarazem mądry, wnikliwy myśliciel, który żył wyłącznie ideą lepszego jutra ludzkości. Zostawił po sobie gigantyczne dzieło w postaci socjalistycznego społeczeństwa, zmierzającego do coraz wyższych form i zwycięstwa socjalizmu na całym świecie”[278]. Nie było to oryginalne dzieło mieszkańców, lecz fragment oficjalnego wystąpienia na sesji Sejmu. Niby zaklęcia takie same, ale nie zorganizowano uroczystości żałobnej, nie wysłano delegacji, by wpisała się do księgi kondolencyjnej itp. Potem starano się te braki nadrobić, poświęcając Stalinowi sprawozdania z okolicznościowych zebrań.

Z kolei rocznicę urodzin Bolesława Bieruta uczczono zorganizowaniem imprezy artystycznej z popisami wokalnymi zaproszonych artystów. Zagajająca imprezę rozpoczęła swoje przemówienie od inwokacji: „Czcigodna Siostro Przełożona, Księże Kapelanie, Koleżanki i Koledzy! Nie obawiajcie się, przemówienie moje jak zwykle nudne, ale krótkie”[279]. Trudno nie odnieść wrażenia, że w takich prezentacjach pojawiała się nutka ironii. Podobnie humorystyczny charakter miało przeplatanie uroczystości z okazji oficjalnych świąt: 1 Maja, 22 lipca, rocznicy PKWN czy rewolucji październikowej z imprezami z okazji urodzin czy imienin Siostry Przełożonej lub sióstr i księdza kapelana. Na jednej z nich obdarzono s. Bronisławę Dubiel takim wierszykiem:

„Lecz nadzieja nie gaśnie nigdy w głębi łona,

kiedy Ty jesteś z nami, Siostro Przełożona”[280].

Albo fragment przemówienia z okazji 1 Maja: „Już przy stworzeniu świata mądrość Stwórcy uznała wartość pracy w życiu człowieka i przyrody, wyznaczając jej odpoczynek 7-go dnia”[281]. Lub sporządzenie sprawozdania dla uczczenia przyjaźni polsko-radzieckiej.

Odwilż

W 1954 roku trwały jeszcze działania, które zagrażały istnieniu Przytułku. Ale pojawiały się już oznaki złagodzenia kursu:

„2 IX 54 Komisja z W-łu Pracy i Pomocy Społecznej zakomunikowała, że niektórzy podopieczni zostaną zabrani, a na ich miejsce przybędą inni. [Ale] zamiast 20 osób zabrano 6. W Zakładzie powstała panika, że może to jest stopniowa likwidacja Zakładu, jednakże przysłano 6 osób z Góry Kalwarii, mocno niedołężnych.

2 XI Komisja z Opieki Społecznej powiadomiła nas o rzekomej decyzji Ministerstwa zabrania «Domku» na punkt rozdzielczy. Taka decyzja byłaby dla Zakładu bardzo niedogodna, przysporzyłaby wielu kłopotów, tak że Starsza Siostra energicznie zaprotestowała.

30 XI Druga Komisja z W-łu Opieki Społecznej z delegatem Ministerstwa kategorycznie oświadczyła, że decyzja zabrania «Domku» zapadła nieodwołalnie. Zostało zwołane natychmiast nadzwyczajne zebranie Towarzystwa, na którym postanowiono wysłać delegację do Ministerstwa z prośbą o interwencję i cofnięcie decyzji. Jako delegatów wybrano prof. Wasiutyńskiego i dr. Zborowskiego. Ponadto S. Siostra udała się do W-łu Opieki do Pani Naczelnik J. Dąbrowskiej, która obiecała wpłynąć na zmianę decyzji. Gdy nasi delegaci udali się do opieki społecznej otrzymali pomyślną wiadomość, że «Domek» pozostanie nadal przy Zakładzie.

1 XII Siostrę Starszą spotkało bardzo kłopotliwe wyróżnienie, a mianowicie została wysunięta przez Dzielnicową Radę Narodową jako przewodniczącą Komisji Wyborczej do Rad Dzielnicowych. Siostra Starsza sprzeciwiła się temu […] i zaproponowała w zastępstwie 2 osoby z grona pensjonariuszy i personelu Zakładu. Na terenie Zakładu zorganizowano 2 zebrania przedwyborcze, na których pensjonariusze otrzymali szczegółowe informacje tyczące się wyborów. W dniu 5. XII, tj. w dniu wyborów w Zakładzie były 4 komisje, które stwierdziły, że przygotowania do wyborów i postawa społeczna Zakładu były właściwe.

6 XII Zakład był kontrolowany przez W-ł Pracy i Opieki Społecznej. 2-dniowa kontrola wypadła bardzo pozytywnie.

19 XII Oto nowa kontrola. Tym razem z Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej. Starszy Radca Ministerstwa, Naczelnik W-łu i St. Inspektor po 2-dniowej inspekcji stwierdzili, że Zakład prowadzony jest dobrze, a rozwiązania spraw organizacyjnych lepsze, niż w niektórych domach państwowych”[282].

Cytowany wcześniej Rafał Pląsek traktuje rok 1958 jako początek zmian w zakresie pomocy społecznej. Analiza materiałów Przytułku św. Franciszka Salezego wskazuje, że nastąpiły one wcześniej, jeśli nie w 1954 roku, to już w latach 1955–1956, a już z pewnością po tzw. przełomie październikowym i objęciu władzy przez Władysława Gomułkę i jego ekipę. Jeśli zmiany te nie nastąpiły jeszcze w całej sferze pomocy społecznej, to z pewnością miały miejsce w przypadku domów opieki. Ustały bowiem zamierzenia przejęcia Domu, zmiany charakteru jego działalności, a wreszcie większe lub mniejsze niedogodności, z jakimi władze Towarzystwa i Siostry Miłosierdzia musiały stykać się często w latach poprzedzających „odwilż” [złagodzenie represyjnego kursu socjalistycznej władzy nazwano tak, posługując się tytułem znanej powieści Ilji Erenburga]. Odnotowano, że dyskusje na temat „kwestii zasadniczych” dla Zakładu, tj. likwidacji, przynależności organizacyjnej itd. praktycznie ustały. W dokumentach dominowały kwestie remontów, które stawały się coraz bardziej palące, oraz bieżące sprawy prowadzenia Domu. Pojawiały się zawilgocenia i pęknięcia (m.in. duże zawilgocenie od strony wału kolejowego, co wymagało osuszania od fundamentów). W latach 1957–1959 instalowano instalację gazową, centralne ogrzewanie w „dużym” Domu i nowe krany. Jeśli idzie o dobór mieszkańców, utrzymano dotychczasowe zasady. Dominowały nadal skierowania z Wydziału Opieki Społecznej lub innych podobnych instytucji. Kierujący pokrywali większą część kosztów, co najwyżej pensjonariusze uzupełniali ich część z własnych emerytur lub rent. Utrzymano zasadę kierowania niezdolnych do pracy, przede wszystkim osób, które przekroczyły 65 lub 70 lat i to te osoby przeważały w strukturze mieszkańców (vide: poniższa tabela). Samorząd nadal prowadził swoją działalność, lecz coraz częściej koncentrował uwagę wokół codziennych kwestii bytowych, co wcale nie ułatwiało życia Siostrom ani personelowi pomocniczemu. To jednak nic dziwnego, podobne incydenty znane były powszechnie. W Domu przy Solcu 36 mieszkanki Domku domagały się – na przykład – usunięcia dobrej pracownicy, a gdy kierownictwo sprzeciwiło się takiej decyzji, wezwano w sukurs inspekcję z Ministerstwa. Ta nie uznała jednak roszczeń mieszkańców i pracownica z pionu obsługi pozostała w Zakładzie. Podobnych awanturek nie można było uniknąć, lecz przeważały uwagi o dobrej współpracy. W protokołach z posiedzeń Samorządu często pojawiały się też podziękowania dla Zarządu za dobrą organizację i ofiarną pracę, co miało przekonać ewentualnych kontrolerów z zewnątrz, że nie wszystko jest tak źle, jak chcieliby tego nieżyczliwi. Jeszcze częściej słowa uznania i podziękowania kierowano pod adresem SM Bronisławy Dubiel. W 1958 roku Komisja Rewizyjna i Samorząd wystąpiły z wnioskiem o odznaczenie dla Przytułku i osobiście „SM B. Dubiel za racjonalną o oszczędną gospodarkę oraz pracę kulturalno-oświatową i systematyczny planowy rozwój Zakładu, który istnieje od 1882 roku i przez cały ten czas otacza opieką ubogą ludność Stolicy, a zwłaszcza Powiśla”[283].

Rok 1957 1958 1959 1960 1961 1962 1963
liczba mieszkańców z roku poprzedniego 181 186 178 175 177 178 186
mieszkańcy nowoprzybyli 44 34 29 36 30 32 16
w tym powyżej 65 roku życia 41 30 24 31 26 29 16
liczba dzieci 65 65 65 65
Personel 23+7 24+8 26+8 29+9 30 31 20
w tym SM i kapelan 7+2+1 7+2+1 8+2+1 8+4+1 12+1 12+1 12+1
pozostali na rok następny 186 178 175 177 178 186 184

W 1954 roku zakończono proces stopniowego zmniejszania liczby członków Zarządu do 6 osób. W tymże roku zostali nimi:

  1. Zbigniew Wasiutyński, prezes Zarządu,
  2. Antoni Tyszyński –wiceprezes,
  3. Józef Piątek – sekretarz,
  4. SM Bronisława Dubiel – skarbnik,
  5. Irena Jawłowska,
  6. Ks. Stanisław Mystkowski.

W skład Komisji Rewizyjnej weszli: Lucjan Idźkowski, Józef Zaorski i Edward Janczewski, zaś ich zastępcami zostali – Maria Ponikowska i Stefan Kobyliński.

Spór o Siostrę Bronisławę

W 1957 roku Przytułek odwiedziła Matka Generalna, rezydująca w Paryżu S. Lepicard. Siostry Miłosierdzia i Zarząd celebrowały tę wizytę. Witali ją Zbigniew Wasiutyński i kapelan, mieszkańcy Przytułku i dzieci z przedszkola. Coś się jednak musiało wydarzyć w jej trakcie, bo wzmogły się naciski hierarchii zakonnej na odwołanie Bronisławy Dubiel z funkcji przełożonej w Zakładzie, a także z funkcji kierowniczki Przytułku. Mówiono także o przeniesieniu jej na inną placówkę. Te naciski spotkały się ze zdecydowanym sprzeciwem Członków i Zarządu Towarzystwa. Walne Zgromadzenie przyjęło rezolucję, zobowiązującą Zarząd do podjęcia wszelkich działań, by siostra Dubiel pozostała w Zakładzie. 31 października 1959 roku Zarząd wystosował pismo do zakonu o cofnięcie decyzji o przeniesieniu Dubiel, utrzymane w dość zdecydowanym tonie. Podkreślano zasługi Bronisławy Dubiel, jej długoletnią pracę, także w latach okupacji, kiedy z powodzeniem przyczyniła się do zachowania substancji ludzkiej i materialnej Domu.

[„Przewielebna Siostro Wizytatorko (przytoczyć treść pisma – jest w Kronice str. 41) ]

Dubiel miała też – jak się wydaje – poparcie sióstr, ale te zobligowane były do posłuszeństwa decyzjom hierarchii zakonnej. Ale nawet prowadzące Księgę pozwoliły sobie na zamieszczenie następującej wzmianki: „Październik [1957]. Budowa pokoików została przerwana, wybudowano tylko piwnice z powodu zmiany S. Służebnej S. Bronisławy Dubiel. Zarząd Towarzystwa walczył cały rok o pozostawienie [jej] na miejscu. W jej obronie stanął też kapelan, ks. Ośka, prosząc nawet, «by w swojej dotychczasowej pracy dla Zakładu – nie ustawała»”[284]. Coś w wyniku tych „przepychanek” utargowano po obu stronach sporu. W 1959 roku siostrą przełożoną została wprawdzie s. Maria Nowak, ale Bronisława Dubiel zachowała stanowisko kierowniczki Przytułku, członka Zarządu i skarbnika Towarzystwa. Jak godzono te dwie sprzeczne w swej istocie decyzje, nie wiadomo, prawdopodobnie obie siostry znalazły modus vivendi, bo w skrajnych przypadkach każda decyzja wydana przez kierowniczkę Przytułku mogła być zakwestionowana przez przełożoną sióstr. Nic takiego jednak nie wynikało z dokumentów Towarzystwa. W 1963 roku s. Dubiel zachorowała na grypę, w jej następstwie na zapalenie płuc i przez pół roku była wyłączona z aktywnej działalności, co trochę rozjaśniło kwestie kompetencyjne. Ale pojawiła się pierwsza poważniejsza rysa na współpracy Towarzystwa i Zakładu z władzami Zakonu św. Wincentego à Paulo, której nie odnotowano wcześniej. A wkrótce (1962) Przytułek obchodzić miał 80-lecie swego istnienia. Z tej okazji zorganizowano uroczystości wewnętrzne oraz starano się o odnotowanie tego wydarzenia w mediach, gdyż „Zakład powstał dzięki ludziom dobrej woli, z miłości dla bliźnich, którzy założyli go w ubogiej dzielnicy na Powiślu, a więc tam, gdzie było najwięcej potrzebujących pomocy”[285]. Taka narracja była do zaakceptowania przez wszystkie strony mające wpływ na egzystencję Przytułku. Jedną z instytucji współpracujących był Polski Czerwony Krzyż. W 1960 roku (zbliżała się olimpiada w Rzymie, na której Polacy odnieśli wiele sukcesów) zakupił dla Przytułku telewizor. W tamtych latach był to dla pensjonariuszy prezent o kolosalnym znaczeniu.

W progu lat 60. w działalności Towarzystwa dominowały sprawy remontowe i inwestycyjne. Budynek był coraz starszy, wymagał interwencji remontowych, zarysował się strop nad kaplicą, strop w garażu wymagał przeróbki, założenia nowych belek i otynkowania. W kolejnych latach (1964) wymieniono całą instalację elektryczną (za 130 tys. zł), (1965) wg projektu prof. Wasiutyńskiego zabudowano wnękę ryzalitową budynku głównego, uzyskując w ten sposób słoneczny taras i 6 dodatkowych pokoi na parterze (za blisko 200 tys. zł), wyremontowano dachy i rynny, przebudowano kominy, wymieniono całą instalacje gazową i kocioł c.o. Zakupiono łóżka i materace. Komisja Inwentaryzacyjna oceniła w 1966 roku wartość nieruchomości na kwotę 1 996 330 zł, zaś majątku ruchomego na 150 585 zł[286].

Przez cały okres 1950–1964 wyniki finansowe były dodatnie, zaś nadwyżka dochodów nad wydatkami rosła w miarę upływu lat (dane bez końcówek w groszach):

Rok 1950 1951 1952 1953 1954
dochody 294 670,0 360 034,0 369 825,0 611 286,0 712 677,0
wydatki 254 562,0 327 328,0 301 284,0 512 449,0 626 866,0
Saldo 40 108,0 32 705,0 68 540,0 98 837,0 86 511,0
Rok 1955 1956 1957 1958 1959
dochody 802 919,0 1 019 699,0 1 274 807,0 1 623 989,0 1 616 644,0
wydatki 702 335,0 899 622,0 977 847,0 1 411 966,0 1 485 777,0
Saldo 100 583,0 120 076,0 296 959,0 212 023,0 130 916,0
Rok 1960 1961 1962 1963 1964
dochody 1 352 151,0 1 404 655,0 1 654 242,0 1 755 579,0 1 781 272,0
wydatki 1 156 137,0 1 243 309,0 1 414 243,0 1 493 697,0 1 586 679,0
Saldo 196 014,0 160 746,0 239 999,0 61 882,0 194 593,0[287]

Przytoczenie powyższych danych potwierdza, że przez cały czas działalności Przytułku utrzymywała się nadwyżka wpływów nad wydatkami i praktycznie nigdy (także później) nie pojawiały się zagrożenia dla finansowej strony funkcjonowania Zakładu.

Początek lat 60. upływał pod znakiem remontów oraz zwiększającej się aktywności członków Towarzystwa. Na Walne Zgromadzenia, na których w okresie międzywojennym pojawiało się kilkanaście osób, przybywało kilkadziesiąt; w roku 1961 – aż 59 członków, rok później 47[288]. Natomiast kolejne lata, a zwłaszcza druga połowa tej dekady, przyniosły znaczne straty personalne. W 1964 roku zmarł długoletni członek Zarządu Towarzystwa, bardzo zasłużony dla tej placówki – Józef Chodowiec. W jego miejsce wszedł do Zarządu inż. Aleksander Ładyński, który przez wiele lat zajmować się będzie inwestycjami i remontami w Zakładzie i zanotuje w tym względzie realne osiągnięcia.

W 1966 roku rezygnację z pracy w Zarządzie złożył prof. Zbigniew Wasiutyński, co było sporą merytoryczną stratą, biorąc pod uwagę autorytet, jakim się cieszył, i długoletnie doświadczenie pracy w Przytułku. Usprawiedliwiał swoją decyzję nadmiarem obowiązków[289]. Na jego miejsce powołano Antoniego Tyszyńskiego, od lat pełniącego funkcję wiceprezesa, aktywnie uczestniczącego w kierowaniu Zakładem. Wiceprezesem został Józef Zaorski, zaś sekretarzem nadal był Józef Piątek. Kadencja Tyszyńskiego trwała jednak krótko, złożył rezygnację po dwóch latach – w 1968 roku – z uwagi na zły stan zdrowia (zmarł w 1970 roku). Zastąpił go, także na dwa lata (1968–1969) Józef Zaorski. Po jego śmierci (w 1969 roku, choć formalnie zmiana na stanowisku prezesa nastąpiła na Walnym Zebraniu w marcu 1970 roku) prezesem został Józef Piątek, mający za sobą wieloletnią pracę na rzecz Przytułku i Towarzystwa.

Niepowetowaną stratą była śmierć SM Bronisławy Dubiel, czemu dano wyraz w Kronice, poświęcając kilka stron Jej pamięci, drodze życiowej i zasługom. Kierowała Przytułkiem od 1938 roku i przyczyniła się w znacznym stopniu do jego przetrwania i pomyślnej egzystencji, zwłaszcza w latach okupacji, kiedy samodzielnie kierowała Zakładem, oraz w trudnym okresie poprzedzającym październikową odwilż (1956 rok). Strata była tym boleśniejsza, że nastąpiła w roku jubileuszu Jej pracy w Przytułku. Jubileusz przypadał w sierpniu. Obchodzono go bardzo uroczyście, z udziałem osobistości duchownych i świeckich. W uznaniu zasług otrzymała pamiątkowy pozłacany ryngraf, który obdarowana zawierzyła Matce Boskiej Częstochowskiej. Podczas obchodów skierowano na ręce Jubilatki adres, który z uwagi na treść warto przytoczyć (z pewnymi skrótami).

„W bieżącym miesiącu upłynęło 50 lat pracy Siostry Bronisławy w tym Zakładzie. Dostojna Jubilatka zaskarbiła sobie trwałą wdzięczność rzesz podopiecznych za swój wysoce ofiarny i pełen poświęcenia trud dla ich dobra. Historia Zakładu informuje nas, że zwłaszcza w okresie okupacji niemieckiej i Powstania Warszawskiego Siostra Bronisława Dubiel utrzymywała ten Zakład na poziomie placówki opiekuńczej, obejmującej poza starcami i dziećmi osoby narażone na represje okupanta z tytułu ich przynależności do Ruchu Oporu. W ten sposób Jubilatka wykazała gorący patriotyzm i całkowite zaangażowanie w służbie Ojczyzny. Po wyzwoleniu Siostra Bronisława przystąpiła niezwłocznie do odbudowy zniszczonych budynków Zakładu i stopniowo doprowadziła do stanu pierwotnego, a nawet znacznie unowocześniła je”[290].

Adres kończy się wyrazami uznania i szacunku oraz życzeniami długich lat życia i kontynuowania pracy dla Przytułku. Niestety, życzenia nie sprawdziły się.

Po tych uroczystościach siostra Dubiel wyjechała na odpoczynek do Chylic. Pogoda nie dopisała, siostra Bronisława ciężko zachorowała i już nie wróciła do zdrowia. Zmarła 15 listopada 1968 roku w wieku 73 lat. Kierowniczką Przytułku została SM Joanna Mistera. Funkcję członka oraz skarbnika Towarzystwa pełniła jednak do marca 1969 roku SM Joanna Gałęza. W 1969 roku obie te funkcje objęła ostatecznie Joanna Mistera.

Wraz ze śmiercią Bronisławy Dubiel i Józefa Zaorskiego dobiegła końca era, w której Towarzystwem i Przytułkiem kierowała generacja związana z jego losami jeszcze przed wojną, która przeszła przez bardzo trudny okres i – bez wątpienia – należy do najbardziej zasłużonych w historii tej instytucji. Nie tylko przetrwała trudne lata utrudnień i prób likwidacji ze strony władz państwowych i samorządowych, ale zapewniła środki finansowe na rozwój: rozbudowę, remonty i zakupy środków trwałych. Utrzymała też Zakład w dobrej kondycji finansowej.

Na posiedzeniu Walnego Zgromadzenia w 1970 roku wybrano nowy Zarząd w składzie:

  1. Prezes Józef Piątek,
  2. Wiceprezes Jan Kobyliński,
  3. Sekretarz Bogumił Studziński,
  4. Skarbnik SM Joanna Mistera,
  5. Członkowie: Mirosław Czajkowski,
  6. Aleksander Ładyński.

Wybrano też Komisję Rewizyjną w składzie: prof. Lucjan Idźkiewicz, inż. Edward Janczewski i Irena Kąkolewska, oraz zastępców w osobach ks. Michała Kliszko i Kazimierza Kobylińskiego. Wkrótce zmarł jednak długoletni przewodniczący tej Komisji Lucjan Idźkiewicz. Mieszkał w Przytułku jako student od 1916 roku. Ukończył konserwatorium i wyprowadził się. Utrzymywał jednak kontakty z Zakładem i w 1948 roku został członkiem Komisji Rewizyjnej, a potem kierował jej pracami. Z powodu pogarszającego się zdrowia został przyjęty jako pensjonariusz i mieszkał tu do śmierci w 1971 roku. Potem w pracach Towarzystwa przez wiele lat uczestniczył Andrzej Idźkiewicz (syn?). W tym samym czasie zmarł też długoletni kapelan, ks. Wiesław Ośka, jeden z pierwszych, którzy rozpoczęli pracę dla Przytułku w lutym 1945 roku. Zmarła pracująca od lat w Komisji Rewizyjnej Maria Ponikowska (zbieżność nazwisk zapewne nie jest przypadkowa) oraz kilka mocno związanych z Domem Sióstr Zakonnych. W grudniu 1970 roku do Zarządu wpłynęło pismo Stefanii Chmielewskiej, która znalazła się tu w lutym 1945 roku wraz z SM Bronisławą Dubiel i SM Zofią Gałęzą – z prośbą o miejsce w Przytułku. Pisała ona w liście skierowanym do Zarządu Towarzystwa: „[…] jestem osobą samotną, a po Powstaniu Warszawskim byłam pierwszą pensjonariuszką i pionierką w odbudowie Zakładu, która wraz z Siostrą Przełożoną Bronisławą i S. Zofia Gałęzą wpłynęła na balii do zalanych piwnic w tym domu. […] składam [prośbę] w 80 rocznicę istnienia Zakładu, a w 44 rocznicę pierwszych moich odwiedzin [u] Siostry Bronisławy jako serdecznej koleżanki ze szkolnej ławy”. Historia Przytułku zawiera wiele takich wzruszających i mających historyczną wartość dokumentów. Stefania Chmielewska zmarła niedługo po powrocie do Zakładu, jej pogrzeb miał miejsce 2 stycznia 1971 roku.

Nowy Zarząd stanął przed trudnym zadaniem. Biurokracja nie ustawała w wymyślaniu coraz to bardziej karkołomnych rozwiązań. Najpierw wyprowadziło się przedszkole, przejęte organizacyjnie przez Caritas w 1952 roku, lecz nadal działające w pomieszczeniach należących do Przytułku. Zapiski w Kronice na temat przejęcia tych pomieszczeń kojarzą się groteskami Mrożka:

„30 VIII [1969] Dziś wyprowadza [się] z naszego Domu Przedszkole. Wysłaliśmy dwa pisma do Inspektoratu o oddanie tego lokalu, ponieważ nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi – wprowadziliśmy do sal panie z II piętra – z walącego się pokoju. […] w jednym pokoju po Przedszkolu urządziliśmy izolatkę, której bardzo brakowało w Domu Opieki.

31 VIII O godz. 16-ej przyszły kierowniczka Przedszkola i wizytatorka szkolnictwa specjalnego Ob. Szyszko z wymówkami, żeśmy zajęły lokal po Przedszkolu, nasze racje nie przekonały ich, poszły zawiadomić policję [sic!].

2 IX Był dziś milicjant, pytał o Przedszkole – «nie ma, wyprowadzili się» – gdzie? Hoża 57 i poszedł. Po południu przyszła intendentka z przedszkola i oznajmiła nam, że sale będą nasze i żebyśmy odkupili od nich 4 tony węgla

3 IX Od samego rana przyszedł elektryk z Oświaty, odkręcił lampy elektryczne w przedszkolu i zabrali samochodem […]. O 11-ej godzinie zgłosił się do kancelarii urzędnik Ministerstwa Zdrowia p. Bojanowski w sprawie lokalu po przedszkolu. […] Min. Zdrowia chce w tym lokalu urządzić oddział «Rehabilitacyjny dla dzieci kalekich fizycznie i umysłowo», co nie zgadza się z charakterem naszej placówki. W sobotę będzie zebranie Zarządu Towarzystwa, zaproponowałam p. Bojanowskiemu, żeby tę sprawę załatwiał z Zarządem, zgodził się i przyjdzie w sobotę.

8 IX Dziś sobota o 13-tej godzinie zebrał się Zarząd Towarzystwa, z opóźnieniem przyszedł p. Bojanowski z Min. Zdr. Dyskusja trwała 2 godziny. Zarząd zdecydował udać się do Dzielnicowej Rady Narodowej na rozmowę. P. Bojanowski przyznaje, że lokal jest nam potrzebny, niemniej nie rezygnuje z niego.

3 X Pomieszczenia po przedszkolu dopasowujemy do naszych potrzeb. Kupiłyśmy gumolit na podłogi. Malarz dziś maluje ściany. Przeniesiemy kancelarię, na jej miejscu będzie biblioteka.

23 X Otrzymaliśmy pismo z Inspektoratu, że decyzją Dz. R. N. oddaje się pomieszczenia po przedszkolu na stałe Tow. Przytułku św. Franciszka Salezego. Nareszcie głębszy oddech, możemy spokojnie zorganizować pracę w Zakładzie”[291].

Świadectwem, że funkcjonowanie Przytułku cieszyło się uznaniem warszawiaków, był artykuł Jerzego Kasprzyckiego Poprzednicy „Matysiaków”, zamieszczony w „Życiu Warszawy” [Matysiakowie to słynna rodzina radiowa, której losy pasjonowały słuchaczy przez długie lata; ich radiowe mieszkanie mieściło się nieopodal, przy ulicy Dobrej]. Autor przypomniał

historię powstania Domu:

 „W owych latach [mowa o końcu XIX wieku] powstało w Warszawie kilkanaście nowych placówek dobroczynnych, z których wiele skupiało się na Powiślu. była to przecież dzielnica największej nędzy, a zarazem – najdawniejszych tradycji miłosierdzia, zapoczątkowanych w XVII wieku przez siostry zakonne z zakładu św. Kazimierza na Tamce. […] Na Solcu urządzono w r. 1882 przytułek dla starców pod wezwaniem św. Franciszka Salezego, patrona wizytek. Widoczne na naszym rysunku budynki pochodzą z pierwszej dekady naszego stulecia. Most Poniatowskiego i wiadukt linii średnicowej zamknęły tę posesję w ciasnym trójkącie, ograniczonym od wschodu wąską uliczką Salezego. Dziś mieści się tu dom opieki dla dorosłych […] w któr[ym] znajdują spokojną starość ludzie samotni, pozbawieni pomocy najbliższych. Nie jest to oczywiście instytucja tak luksusowa, jak «Dom Matysiaków», ale chyba równie cenna społecznie. Widać rękę dobrego gospodarza: czystość, porządek, staranną pielęgnację małego ogrodu, w którym pensjonariusze zakładu uprawiają warzywa i kwiaty. Ktoś obdarzony talentem plastycznym ozdobił nawet wnękę w ścianie malowidłem dużym i wcale udanym, przedstawiającym oczywiście patrona domu opieki – i sąsiedniej ulicy. Mieszkańcy chwalą sobie lokalizację tego zakładu – w zakątku ciszy i spokoju, ale wśród żywego miasta, o krok od jego codziennych spraw, z którymi starsi ludzie wcale nie chcą się rozstawać […]”[292].

Wszystkie nasze dzienne sprawy

Druga sprawa była poważniejsza. Decyzją władz przekształcono Dom Opieki na Zakład specjalny dla osób nieuleczalnie chorych i niedołężnych. Wydział Zdrowia i Opieki Społecznej wyjaśnił, że wszystkie domy opieki ulegają likwidacji. Mogą przetrwać tylko zakłady specjalne, stąd przemianowanie. Wprawdzie Zakład pozostanie na miejscu, co więcej – dotychczasowi mieszkańcy także pozostaną, ale nowi będą już podlegać zmienionym kryteriom naboru. Najtrudniejsze kwestie to: adaptacja pomieszczeń, zainstalowanie windy do przewozu chorych, instalacja cieplej wody, modernizacja łazienek (dostosowanie ich do potrzeb osób niepełnosprawnych), zwiększenie personelu pomocniczego, opieki lekarskiej itd. Będzie to robione stopniowo, bo zakres prac wykracza poza ramy jednego roku. Potwierdziła to wizytacja Wydziału Zdrowia i Opieki Społecznej w lutym 1970 roku. Przytułek otrzymuje wprawdzie dofinansowanie za podopiecznych kierowanych przez Wydział Zdrowia i Opieki Społecznej oraz niektóre artykuły żywnościowe i odzież (dary od organizacji polonijnych), ale dotacje – ze względów formalnych – są wykluczone. Wbrew pozorom wsparcie w naturze miało sens. Około 1970 roku braki na rynku dały się mocno odczuć. Protest przeciw „gospodarce niedoboru” oraz rosnącym cenom stał się powodem zakończonych tragicznie strajków i manifestacji na Wybrzeżu. Z funkcji I sekretarza KC PZPR ustąpił Władysław Gomułka. Rozpoczynała się epoka Edwarda Gierka. Wielka polityka to jedno, a codzienne życie mieszkańców to całkiem inna historia. Problemy, z jakimi borykała się „gospodarka niedoboru”, dawały się odczuć na każdym szczeblu. „Niestety nowej blachy nie można kupić, złożyliśmy zapotrzebowanie do Rady Narodowej, może otrzymamy przydział – zapisano w Kronice. By zmniejszyć problemy z wyżywieniem, oprócz uprawy warzyw i owoców hodowano także prosięta. – Przybyło nam 8 prosiąt, ale coś maciora nie chce ich karmić. S. Marta podjęła ten trud i prosiątka rosną, jedno tylko zdechło. Co 2 godziny dostają butelki z mlekiem i smoczek, ładnie to wygląda”[293].

Zmiana zasad naboru mieszkańców Domu dała się odczuć już wkrótce. Kierowani przez władze administracyjne pensjonariusze nie zawsze gwarantowali przestrzeganie zasad życia zbiorowego. „4 kwietnia. Sobota – pensjonariuszka Jadwiga Bittner pobiła drugą Szcześniak Bronisławę i rozmawiała u Siostry, że to ona została pobita, gdy jej wyjaśniono, że mówi nieprawdę dostała furii i biła się po twarzy. W nocy wstała z łóżka oblała drzwi denaturatem i podpaliła. S. Marta Chmielewska usłyszała szum lanej wody, wyszła na korytarz i ujrzała płomień palących się drzwi i odchodzącą o lasce Bittnerową. Na zwróconą uwagę, co zrobiła, zaczęła wymyślać «a niech się spali ten dom i wszystkie baby”[294]. Ustalono z władzami, że znajdą jej inne locum.

Kolejny incydent dotyczył pijaństwa: „Tego samego dnia [29.IV] o godz. 16-tej przywiozła Milicja naszych pijaków – Sawicką i Drewicza. Upili się w parku i wszczynali awantury. Po sprawdzeniu tożsamości MO odwiozła ich do Izby Wytrzeźwień”[295]. Sawicką skierowano na leczenie przeciwalkoholowe, co w większości, nie daje pożądanych rezultatów. Sawicka wróciła, piła dalej, urządzała awantury i żebrała w okolicy, psując reputacje Domu. Według zapisu w Kronice piła nawet wodę kolońską. Samo życie. Ostatecznie opuściła Dom w 1974 roku co personel i koledzy przyjęli z ulgą.

Działalność Przytułku i jego opiekunów (nie tylko sióstr, bo w rozstrzyganiu skutków opisanych incydentów uczestniczyli członkowie Zarządu, a także coraz liczniejsze grono członków Towarzystwa) obejmowała „szeroki zakres” spraw: od rozwiązywania – w często kontrowersyjnych dyskusjach z władzami – problemów organizacyjnych i finansowych Przytułku, poprzez remonty i zapewnienie mieszkańcom godziwych warunków bytowych, a także organizowanie szkoleń i wykładów popularno-naukowych (m.in. z zakresu medycyny i higieny), w większości prowadzonych przez PCK, oraz imprez kulturalnych (częstymi gośćmi z występami byli znani aktorzy i piosenkarze), aż po borykanie się z mieszkańcami – pijakami i awanturnikami. Na szczęście należeli oni do zdecydowanej mniejszości wśród podopiecznych. W maju 1970 roku Zakład odwiedził Generalny Ojciec Zakonu o. Richardson. „Po oficjalnym powitaniu nastąpiła miła chwila rozmowy przy czarnej kawie. Wszyscy byli bardzo zadowoleni”[296].

Lata 70. zostały zdominowane przez kilka najważniejszych spraw:

  • po pierwsze – problemy związane ze zmianą charakteru Zakładu i zaliczeniem go do kategorii placówek specjalnych, przeznaczonych dla osób obłożnie chorych, a przede wszystkim utrzymaniem prawa zamieszkania w nim osób spoza tej kategorii, do tej pory korzystających z tej możliwości, oraz modernizacją urządzeń umożliwiających przebywanie w nim osób niepełnosprawnych (zwiększenie personelu wskutek zwiększenia obowiązków, montaż urządzeń, takich jak windy, modernizacja wyposażenia kuchennego itp.). Pozostawienie pewnej grupy osób „chodzących” byłoby celowe, gdyż pomagałyby one niepełnosprawnym. Osoby całkowicie niesprawne lub obłożnie chore wymagały zwiększenia personelu opiekuńczego, zarówno Sióstr, jak personelu pomocniczego. Nie było to łatwe z powodu trudnego charakteru pracy. Spadała także liczba powołań sióstr zakonnych i mimo apeli nie udało się w pełni zaspokoić rosnących potrzeb;
  • po drugie – przeprowadzenie niezbędnych remontów, w tym przede wszystkim kompleksowej naprawy dachu, remontu chodników, doprowadzenia cieplej wody itd. Z powodu zmiany charakteru Zakładu konieczna stała się kolejna inwestycja: instalacja windy, bez której transport osób całkowicie niesprawnych (a to ponad 80% podopiecznych Domu) był niemożliwy. Oczywiście, instalacja taka nie mogła zostać zrealizowana na koszt Zakładu, wymagała ona dotacji władz administracyjnych. Starania o instalację windy towarowo-osobowej o nośności 500 kg kosztować miała ponad 1 mln zł, wykonanie projektu i jego realizacja nie była wcale sprawą prostą;
  • po trzecie –zabezpieczenie budynku od strony obsuwającego się nasypu kolejowego i nakłonienie Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych do przeprowadzenia niezbędnych prac;
  • po czwarte – zwiększenie stawek ponoszonych przez Wydział Zdrowia i Opieki Społecznej na utrzymanie pensjonariuszy;
  • po piąte – poprawa zaopatrzenia w podstawowe artykuły niezbędne do życia (żywność, odzież, środki czystości). Pod koniec dekady sytuacja rynkowa znacznie się pogorszyła, zamrożenie cen przy wzroście płac w warunkach załamania gospodarczego musiało zakończyć się katastrofą;
  • po szóste – zdyskontowanie zbliżającej się rocznicy stulecia Zakładu (przygotowanie historii Przytułku 1882–1982, przyznanie odznaczeń dla osób szczególnie zasłużonych, organizacja imprez jubileuszowych). W 1979 roku powołano nawet 8-osobowy Komitet Organizacyjny, w skład którego weszli SM Stefania Kostyra, mec. Bogusław Studziński z Zarządu, inż. Stefan Kobyliński z Komisji Rewizyjnej, znany warszawski adwokat mec. Zygmunt Kopankiewicz, inż. inż. Aleksander Mazaraki, Czesław Nowak, Jan Mass i Maria Referowicz. Pojawiła się też inicjatywa opracowania 100-letniej historii Towarzystwa. Nikt wówczas nie przewidywał jednak, że jubileusz przypadnie w zupełnie zmienionej sytuacji.
  • po siódme – wskutek zaleceń Wydziału Spraw Wewnętrznych omawiano sprawę nowelizacji statutu Towarzystwa, lecz – zdaniem jego kierownictwa – dotychczasowy statut nie wymagał zasadniczych zmian. Powołano jednak komisję, która miała się tym zająć, w składzie: prof. E. Janczewski, inż. Jan Mass, inż. M. Czajkowski, inż. C. Nowak i p. A. Lachowa.

Choć rozwiązanie problemów, narastających od lat i będących konsekwencją trudnej sytuacji gospodarczej i społecznej w kraju, zajęło więcej czasu i przysporzyło więcej kłopotów, niż pierwotnie zakładano, to jednak większość z nich doczekała się pomyślnego finału. Ukończono remont dachu, wymieniono część drewnianych belek stropu na metalowe, przyłączono instalację cieplną do sieci miejskiej, przeprowadzono remont kuchni, pralni i budynków gospodarczych, zakupiono cegły z rozbiórki sąsiedniego domu przy ulicy Solec 38, by wykorzystać je na dalszą rozbudowę. Uzyskano zapewnienia DOKP, że nasyp zostanie zabezpieczony, bo temat zniknął z kalendarza Walnych Zgromadzeń.

Problemy bytowe rozwiązywano po części przez wprowadzenie odgórnej reglamentacji podstawowych artykułów żywnościowych (cukier, potem także mięso). Uprawiano własny ogródek, a hodowane w Zakładzie świnie pomogły przetrzymać trudny czas. W Kronice zapisano: „Od samego rana ruch w domu. Przywieźli […] słomę na zimę dla świnek. […] Ubito w beczkach 2 300 kg kapusty – jednym słowem przygotowania do zimy”[297]. Ale i ze świniami były kłopoty. W styczniu 1972 roku zapisano: „Mamy zmartwienie – zachorowały nam wszystkie świnie. Wezwałyśmy lekarza, powiedział, że to pomór i trzeba zlikwidować całą hodowlę. S. Marta z Lodzią na swój sposób leczyły i jakoś się udało – świnki wyzdrowiały”[298]. Na Walnym Zgromadzeniu w 1979 roku jednoznacznie podsumowano, że: „Dużą pomocą dla Zakładu jest gospodarstwo przyzakładowe prowadzące tucz trzody chlewnej na użytek Zakładu, co pozwala w krytycznych nieraz chwilach zaspokajać potrzeby mięsne Zakładu. Należy przy tym dodać, że do hodowli wykorzystuje się obierki z ziemniaków i resztki posiłkowe, wobec czego, przy minimalnym nakładzie osiągana jest na przestrzeni roku pokaźna pomoc z tego tuczu […]”[299]. Hodowanie świń przez przedsiębiorstwa było w tamtych latach dość powszechne, dyrektywy partii zachęcały zakłady pracy i instytucje do własnego tuczu i/lub uprawiania warzyw, braki na rynku żywnościowym były tak znaczne, że władze zdawały sobie sprawę, że utrzymywanie tego stanu rzeczy grozi niepokojami społecznymi, szukały więc nawet tak oryginalnych rozwiązań.

Wskutek inflacji rosła też stawka przeznaczona na utrzymanie pensjonariuszy. W latach 1977–1979 wynosiła ona 29,03 zł na osobę, przy czym koszt wyżywienia skalkulowano na 21,60 zł, koszty administracyjne na 7,00 zł, zaś koszt opieki lekarskiej na 0,43 zł. Mimo niskiej stawki na leczenie opieka medyczna w Przytułku była dobra, na stale podopiecznymi zajmowało się dwóch lekarzy, oraz dochodzący lekarz psychiatra.

Jak wspomniano wyżej, przez cały okres lat 70. Zarząd pracował w niezmienionym składzie: prezesem był Józef Piątek, wiceprezesem Jan Kobyliński, sekretarzem Bogumił Studziński, skarbnikiem SM Joanna Mistera, zaś członkami Aleksander Ładyński i Mirosław Czajkowski. Także Komisja Rewizyjna pracowała w stałym składzie: Edmund Janczewski, Kazimierz Kobyliński i Wacław Puchała oraz zastępcy: ks. Michał Kliszko i Stefan Kobyliński.

Rosła liczba członków Towarzystwa. O ile w pierwszych dekadach działalności Zakładu liczyło ono ponad 80 osób, o tyle w latach 70. XX wieku liczba ta zwiększyła się do ponad 400 osób, w roku 1978 Towarzystwo liczyło 423 osoby. Zarząd apelował o pozyskiwanie nowych członków oraz o terminowe wpłacanie składek, stanowiły one bardzo ważny element uzupełnienia budżetu.

Wśród mieszkańców dominowały osoby skierowane przez Wydział Zdrowia i Opieki Społecznej, i to skierowanie oznaczało, że są oni uprawnieni do korzystania z domu dla nieuleczalnie chorych i niedołężnych. Nikt przecież nie wie lepiej niż władze administracyjne. Tu i ówdzie zaplątał się ktoś, kto nie w pełni spełniał surowe wymogi, ale takich osób było niewiele. Dla przykładu – w 1973 roku do Zakładu przybyło 26 nowych osób, wszystkie były skierowane przez Wydział Zdrowia i Opieki Społecznej, choć z podsumowania statystycznego wynikało, że było ich 29, być może pozostałe należały do personelu. Tylko dwie spośród skierowanych osób urodziły się w XX wieku, pozostałe – w poprzednim stuleciu. Tym wyjątkiem był Wacław Krzewski. Urodzony w 1921 roku, miał zatem zaledwie 52 lata, był jednak „sparaliżowany, nie chodzi, źle mówi”[300], zainstalowanie do w domu opieki było więc w pełni uzasadnione. Druga to Feliksa Walczak, urodzona w 1900 roku, inwalidka o jednej nodze, zmarła w kwietniu 1977 roku. Najstarszym z nowo przyjętych mieszkańców był Antoni Rudnicki, urodzony w 1875 roku, skierowany przez Wydział. Koszty jego pobytu pokrywał syn, co było raczej wyjątkiem, w większości za skierowanych płacił Wydział ZiOS. Zmarł w kwietniu 1974 roku, w wieku 99 lat. Franciszek Goździk, który urodził się w 1877 roku, miał w chwili przyjęcia 96 lat. Żył jeszcze półtora roku, zmarł 10 sierpnia 1974 roku, zaś w ewidencji zamieszczono jego krótka charakterystykę: „dziadziuś był dobry i spokojny, lubił słodycze i lubił siedzieć na poduszce, wykradał nam z kancelarii i nosił pod marynarką, żeby mu nie zabrano, bo to jego”[301]. 90 lat przekroczyła jeszcze Eufemia Waszkiewicz, urodzona w 1882 roku. Żyła w Przytułku 3 lata, została pochowana w marcu 1976 roku. Pozostałe osoby albo dobiegały osiemdziesiątki, albo ją przekroczyły. Przy niektórych nazwiskach znajdują się adnotacje, np. „Zakrzewska Marianna, ur. w r. 1886 – wdowa – dozorca, rencistka, maltretowana przez syna pijaka”[302]. Według podsumowania statystycznego do Zakładu przybyło w 1973 roku 29 osób, 23 kobiety i 6 mężczyzn. Opuściły go 4 osoby zaś zmarły aż 53 (dwie z nich były przyjęte w 1973 roku). „Rekordzistką” pod względem czasu przebywania w Przytułku była Helena Baruch, urodzona w 1899 roku, wdowa z zanikiem pamięci, przyjęta w lutym 1973 roku, zmarła 2 września 1982 roku, po ponad 9 latach pobytu. Rok później (styczeń 1974) przy nazwiskach skierowanych osób pojawia się adnotacja z numerem renty, co sugeruje, że osoby te częściowo pokrywały koszty pobytu z własnego świadczenia socjalnego.

Liczba mieszkańców Domu była względnie stabilna i wahała się między 180 a 190 osób. W życiu codziennym mieszkańców i personelu nie nastąpiły większe zmiany, wzrosła jedynie liczba imprez kulturalnych organizowanych w Przytułku i liczba wycieczek do znanych miejsc w Warszawie i okolicach. Stosunkowo częste były wyjazdy do Niepokalanowa. W 1971 roku wizytę duszpasterską złożył bp Władysław Miziołek. Siostry zakonne składały też wizytę ks. Prymasowi Stefanowi Wyszyńskiemu, który – po odwiedzeniu Zakładu w 1952 roku – żywo interesował się jego działalnością i prosił o informacje.

Wszystkich, którzy lata 1945–1989 postrzegają jako okres wzmożonego reżimu, skierowanego w znacznej mierze przeciw życiu religijnemu obywateli i przeciw reprezentantom Kościoła katolickiego, a zwłaszcza hierarchii kościelnej, dziwić musi specyficzna koegzystencja oficjalnej „liturgii” państwowej i uroczystości oraz imprez kościelnych. Na przemian świętowano 1 Maja i Dzień Kobiet, w lokalu Przytułku organizowano wybory do organów przedstawicielskich, a z drugiej strony uczestniczono w procesjach Bożego Ciała, obchodzono święta Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy, witano z aplauzem wizyty osobistości duchownych. Czasem zapiski w Kronice o tych uroczystościach znajdują się obok siebie i wcale nie kolidują ze sobą. Działacze Towarzystwa nie ukrywali swojej religijności, dla przykładu – w Zakładzie odbyła się uroczystość 25-lecia zawarcia kościelnego małżeństwa przez pp. Piątków (czyli prezesa Zarządu Towarzystwa). Opinie, jakie utrwaliły się w późniejszych latach, nie mają więc wiele wspólnego z rzeczywistością.

Towarzystwo i siostry zakonne miały nadzieję, że papież Jan Paweł II odwiedzi Przytułek podczas pierwszej wizyty w Polsce w 1979 roku. Odpowiedne prośby zostały wystosowane, lecz ks. kardynał Stefa Wyszyński powiadomił Zarząd, że pobyt Ojca Świętego w Warszawie będzie miał charakter państwowy i ograniczy się do nabożeństw publicznych. Papież przekazał jednak prezent z własnoręczną adnotacją – na pamiątkę pobytu w Ojczyźnie.

Po trudnym okresie lat 50. i po części 60., kiedy nękano Przytułek licznymi kontrolami, nadal dokonywano inspekcji w nadmiarze. Z reguły kończyły się wystawieniem pozytywnych opinii, a czasem pomagały w załatwieniu uciążliwych procedur biurokratycznych. Bez wątpienia przeszkodą w prowadzeniu działalności była nadmierna centralizacja decyzji, taki był bowiem „urok” ówczesnych rozwiązań ustrojowych, ale przy wzajemnym zrozumieniu i życzliwości ludzi pracujących w administracji samorządowej wiele rzeczy, zwłaszcza w kwestiach materialnych (takich jak zakup materiałów budowlanych, uzyskiwanie zgód na kolejne etapy inwestycji), udało się załatwić. Z zapisów w Kronice i z innych dokumentów nie odnosi się wrażenia, że wizytacje, inspekcje i kontrole były nastawione na utrudnianie życia Towarzystwu i Zakładowi. Trudności w zdobywaniu towarów, zwłaszcza żywnościowych, były pochodną kryzysu ekonomicznego, jaki doprowadził do masowych protestów robotniczych i do rozpoczęcia, trwającego przez całą dekadę lat 80. procesu zmian ustrojowych.

Opisywanie strajków w początkach lat 80. mija się z celem, są to fakty powszechnie znane oraz wielokrotnie przypominane i komentowane. Mieszkańcom Przytułku, władzom Towarzystwa i siostrom najbardziej dawały się we znaki braki towarowe oraz przyspieszająca inflacja. Dla przykładu – koszty zakupu i instalacji windy towarowo-osobowej, początkowo szacowane na mln zł, pod koniec 1980 roku wynosiły już 3,5 mln. Były kłopoty ze znalezieniem wykonawców tych prac. W 1980 roku powierzono tę instalację Kazimierzowi Kornackiemu – członkowi Spółdzielni Rzemieślniczej Robót Budowlanych przy ulicy Niekłańskiej w Warszawie. Prace nad modyfikacjami statutu, które zainicjowano pod koniec lat 70., odłożono na „lepsze czasy”, nie było bowiem potrzeby dokonywania głębszych zmian poza korektami „kosmetycznymi”, a nie wiedziano, w jakim kierunku zmierza sytuacja ogólnej, nie miano więc żadnych wskazówek. W nerwowej atmosferze lat 1980–1981także jubileusz 100-lecia Przytułku nie wywoływał większych emocji. Ustalono jedynie, że główne obchody będą miał miejsce 26 września 1982 roku Poza brakami artykułów spożywczych i odzieży poważne kłopoty sprawiał brak personelu. Ta sytuacja była pochodną decyzji o przeznaczeniu Przytułku dla obłożnie chorych i sędziwych lokatorów. Jeśli 75–80% pensjonariuszy stanowiły osoby leżące i dotknięte poważnymi schorzeniami, to automatycznie wzrastały potrzeby kadrowe. W 1985 roku oszacowano, że podopieczni w wieku 80– 90 lat stanowią 78% ogółu, a mający powyżej 90 – aż 27%. Bez wątpienia, to swoisty rekord. W protokole Walnego Zgromadzenia zapisano „ludzie ci z reguły nie chodzą. Trzeba ich po kilka razy dziennie przeprowadzać do toalety, łazienki, a często po prostu być przy załatwianiu przez nich potrzeb fizjologicznych. Niekiedy siostry po nocnym dyżurze […] stają do dalszej pracy w dzień”[303]. Zarząd Towarzystwa apelował do władz zakonnych o zwiększenie liczby sióstr („jedna siostra pełniąca dyżur nocny na cały dom to stanowczo za mało”[304]), lecz te skarżyły się na podobne kłopoty, spadały bowiem powołania. Także salowych było za mało. Optymalnie powinny taki dyżur pełnić trzy siostry i jedna salowa, ale było to senne marzenie.

Wracając do inflacji – w początkach lat 80. nie osiągnęła ona jeszcze tego poziomu, co pod koniec dekady, lecz planowanie budżetowe zaczynało przypominać „wróżenie z fusów”. O ile w 1978 roku wpływy Towarzystwa wyniosły ponad 3 mln zł, zaś wydatki ponad 3,5 mln zł, o tyle rok później wzrosły do kwoty ponad 4,76 mln po stronie wpływów i blisko 4,4 mln po stronie wydatków. W kolejnym roku przekroczyły znacznie 5,2 mln zł. Już po wprowadzeniu stanu wojennego w sprawozdaniu sporządzonym na dzień 31 grudnia 1982 roku odnotowano wydatki na poziomie blisko 16,8 mln zł, zaś wpływy na poziomie 19,6 mln. Nadwyżka była spora, cóż z tego, gdy podstawowym problemem były braki towarów, a nie pieniędzy. Poziom wpływów i wydatków z roku na rok odzwierciedla jednak tempo inflacji. Na rok 1983 zaplanowano już budżet w wysokości 27 mln zł po obu stronach.

Warto zauważyć, że wpływy stale przeważały nad wydatkami. Jedynie za rok 1980 odnotowano ujemny wynik finansowy, ale bardzo nieznaczny, niedobór wyniósł 98 tys. złotych.

W roku 1981 stawka żywieniowa wzrosła z ponad 24 zł do 34 zł dziennie per capita. „Pensjonariusz otrzymują przydział cukru, mięsa i wyrobów mięsnych, zaś personel kartki na cukier i na mięso”[305]. Wobec braków rynkowych poważną pomoc w wyżywieniu stanowił – o czym już była mowa – własny tucz trzody chlewnej i uprawa warzyw w przydomowym ogródku.

W 1981 roku nastąpiła ważna zmiana w składzie Zarządu. Chora od dłuższego czasu SM Joanna Mistera, która kierowała Przytułkiem od 1969 roku oraz pełniła funkcję członka Zarządu i skarbnika Towarzystwa, ustąpiła miejsca SM Otylii Michowskiej, skierowanej przez „Przełożonych Zgromadzenia SS Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo Tamka 35”[306]. Reszta Zarządu i Komisja Rewizyjna pracowały bez zmian. W roku 1983 dokonano tylko zmiany jednego zastępcy członka Komisji Rewizyjnej – od lat związany z Towarzystwem Andrzej Idźkiewicz, prowadzący notabene większość Walnych Zgromadzeń, zastąpił Stefana Kobylińskiego.

Stan wojenny

13 grudnia 1981 roku Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego wprowadziła stan wojenny i zawiesiła działalność wszystkich stowarzyszeń działających w kraju. Dom Pomocy Społecznej nie przestał jednak działać. Wprawdzie w roku 1982 nie odbyło się Walne Zgromadzenie Członków, ale Zarząd Towarzystwa odbył 12 posiedzeń w roku 1981 i 12 posiedzeń w roku 1982, spotykał się więc raz w miesiącu i podejmował decyzje w najważniejszych sprawach. Zawieszenie działalności stowarzyszeń miało w tym przypadku raczej teoretyczny charakter i z pewnością władze przymykały oko na działalność instytucji dobroczynnych. Cóż miałyby bowiem zrobić? Wprowadzić wojsko do opieki nad niedołężnymi starcami? W 1982 roku dzięki staraniom Zarządu Zakład otrzymał dotację z Funduszu Ochrony Zdrowia na remont budynków gospodarczych, urządzenia sanitarne wewnątrz Domu i uporządkowanie podwórka. Dla celów ubezpieczeniowych wyszacowano też wartość budynków na ogólną kwotę 33,5 mln zł i ustalono składkę na poziomie 7,5 tys. zł. Tyle tylko, że z powodu inflacji wszystkie szacunki szybko ulegały zmianie.

Mimo zawieszenia działalności stowarzyszeń, uroczystości jubileuszowe odbyły się w planowanym terminie 26 września 1982 roku, zaś ich przebieg odnotowano w Kronice

W protokole Walnego Zgromadzenia, które odbyło się 20 marca 1983 roku i rozpatrzyło sprawozdania za dwa minione lata, odnotowano: „Wszystkim, którzy przyczynili się do wykonania tablicy pamiątkowej, nabożeństwa, folderów, akademii i wielu innych rzeczy Zarząd składa serdecznie podziękowania”[307]. Kwitowanie historii to jedno, a plany na przyszłość to drugie. Zarysowała się bowiem szansa uzyskania placu od strony ulicy Solec 38. W roku 1983 Walne Zgromadzenia podjęło więc uchwałę następującej treści: „Walne Zgromadzenie Członków Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego w dniu 20 marca 1983 r. zleca Zarządowi Towarzystwa podjęcie wszelkich starań w celu uzyskania placu od ulicy Solec 38, wykonanie dokumentacji i podjęcie rozbudowy Domu Pomocy Społecznej Solec 36a”[308]. Staraniom tym towarzyszyły zabiegi o dotację, bez niej nie dałoby się zrealizować tej inwestycji. Na kolejnym Walnym Zebraniu (1.04.1984) prezes Piątek powiadomił zebranych, że Przytułek otrzymał lokalizację na tę budowę i rozpoczęto prace nad przygotowaniem dokumentacji. Kontynuowano też prace nad zabudową tarasu na pierwszym i drugim piętrze Domu. Dostosowano budynki gospodarskie do hodowli świń, co okazało się nieocenionym źródłem wsparcia. Pozyskano również fiata combi, nieoceniego przy zdobywaniu i przywożeniu produktów dla pensjonariuszy i załogi.

Pracom inwestycyjnym i remontowym towarzyszyły pewne dyskusje na tematy fachowe, jak to między inżynierami bywa. Oponentem inż. Aleksandra Ładyńskiego, który przez wiele lat odpowiadał za ten odcinek prac Towarzystwa, był inż. Jan Mass. Dyskusje tego typu są często zjawiskiem pożądanym, na ogół prowadzą do optymalizacji rozwiązań, ale w tym przypadku decydowały osobiste ambicje. W roku 1986 inż. Ładyński zawiesił swoje członkostwo w Zarządzie z powodu „braku zgodnego współdziałania przy prowadzeniu spraw budowlano-inwestycyjnych”[309]. Choć nie brakło kontrowersji, efektem prac Zarządu była znaczna poprawa warunków zamieszkania podopiecznych, w roku 1986 na 1 pensjonariusza przypadało średnio 6,20 m2.

Z kronikarskiego obowiązku warto odnotować, że w roku 1983 funkcje protokolanta na Walnych Zebraniach powierzono Bogdanowi Blochowi. W tymże roku z pracy w Zarządzie zrezygnował Mirosław Czajkowski, motywując to stanem zdrowia. Na jego miejsce wybrano Andrzeja Tyszkę. O ile zmiany kadrowe w poprzednich latach miały w większości charakter formalny i polegały na ogół na ponownym wyborze kandydatów ustępujących zgodnie z wymaganiami Statutu, to tym razem zgłoszono kilku kandydatów. W wyniku głosowania nie weszli do Zarządu: Stanisław Pakulski, Jan Jezierski, Andrzej Idźkiewicz (wchodzący już w skład Komisji Rewizyjnej) i Jan Mass, aktywny w dyskusjach na tematy inwestycyjne.

Niestety, w styczniu 1985 roku zmarł długoletni prezes, mecenas Józef Piątek, kierujący pracami Towarzystwa od 1970 roku. Rok później odeszli Mirosław Czajkowski (zrezygnował z pracy w Zarządzie już wcześniej) i Zofia Tyszyńska (żona byłego prezesa) oraz SM Janina Gałęza (kierująca Przytułkiem w latach 1968–1969 i będąca zarazem przełożoną sióstr), a także aktywny w pracach Towarzystwa inż. Aleksander Mazaraki oraz kilku innych zasłużonych członków. Zwiastowało to pokoleniowe rozdania kadrowe. Z powojennej generacji kierującej Towarzystwem i Przytułkiem pozostał jedynie Jan Kobyliński. Ale minęło już 40 lat, nadszedł więc czas na zmiany.

Piątka Prezesem Zarządu został – stosownie do „starszeństwa” i zasług – równie długoletni wiceprezes Jan Kobyliński, a do Zarządu weszli obok „starych” członków Andrzej Tyszka (wybrany już wcześniej) i Andrzej Bernard (na miejsce Józefa), który jednak szybko zrezygnował z powodu „braku czasu”.

To miejsce wydaje się właściwe, by poinformować o dziejach niezwykle zasłużonej rodziny Kobylińskich, od początku istnienia ściśle związanej z Towarzystwem św. Franciszka Salezego. Zaczęło się – oczywiście – od SM Anny Kobylińskiej, o której działalności i zasługach wiele już powiedziano w pierwszych częściach książki. Kolejne pokolenia kontynuowały tę tradycję. Stefan Kobyliński – wnuk Kajetana, brata SM Anny Kobylińskiej, został członkiem pierwszego po II wojnie światowej Zarządu Towarzystwa. Późniejszy wieloletni prezes Jan Kobyliński znalazł się w składzie Zarządu w 1970 roku, zaś do Komisji Rewizyjnej wszedł w tym samym roku Kazimierz Kobyliński. Jan wchodził w skład ścisłego kierownictwa do roku 2008, pełniąc rolę prezesa lub wiceprezesa Towarzystwa, a potem jako honorowy prezes uczestniczył także w pracach jego władz, dzieląc się swym bogatym doświadczeniem. Zmarł w sierpniu 2014 roku. Wyprzedzając nieco narrację, także w następnych latach inni członkowie rodziny związali swoją aktywność społeczną z Towarzystwem. Wojciech Kobyliński znalazł się w składzie Zarządu w roku 2003, a od 2014 roku do dziś pełni funkcję wiceprezesa tego organu. Maria Dyk z Kobylińskich jest członkiem Zarządu, do którego wszedł także jej syn, Kazimierz. Inni członkowie rodziny, jak Janina, Piotr i Paweł Kobylińscy choć nie pełnili wybieralnych funkcji w organach Towarzystwa, aktywnie działali w jego ramach.

Pod koniec dekady było oczywiste, że system ustrojowy, który obowiązywał w Polsce od czasu zakończenia II wojny światowej, dobiega końca. Było to widoczne nawet z perspektywy tak małej organizacji, jaką było Towarzystwo i kierowany przezeń Przytułek. Wskazywały na to następujące zjawiska:

  • niewydolność inwestycyjna. Towarzystwo zyskało grunt znajdujący się obok Domu na działce nr 38 przy ulicy Solec. Przystąpiono zatem do realizacji pomysłu rozbudowy Zakładu. Po decyzji, że opiekuje się on w większości osobami całkowicie niepełnosprawnymi, nowe pomieszczenia należało pozyskać bezzwłocznie. Powodem rozpoczęcia szeroko zakrojonych prac o charakterze rozwojowym nie były tjednak kłopoty bieżące. Już wtedy Zarząd i osoby działające aktywnie w Towarzystwie zdawały sobie sprawę, że bez zrealizowania zamierzeń inwestycyjnych codzienne problemy będą narastać, skurczą się natomiast możliwości ich skutecznego rozwiązania. Mimo że przełom lat 70 i 80. nie sprzyjał optymizmowi inwestycyjnemu, podjęto takie działania. Słusznie zakładano bowiem, że zasady gospodarowania mogą ulegać zmianie, a nie będzie można zrealizować zamierzeń w razie braku substancji materialnej. Zarząd Towarzystwa stosunkowo szybko przystąpił do realizacji tego zadania, choć od razu pojawiły się trudności ze sporządzeniem dokumentacji techniczno-ekonomicznej, a potem ze znalezieniem wykonawcy i wolnym tempem robót. Po kilku miesiącach odkrywano, że realne koszty inwestycji znacznie przewyższają kalkulacje, rozpoczynano więc ab ovo. Dość powiedzieć, że pół dekady upłynęło na jałowych dyskusjach, korektach planów, zmianach dokumentacji, rozpoczynaniu i wstrzymywaniu robót. Po kilku latach budowa znajdowała się wciąż na etapie wykopów fundamentowych, wycinania drzew i powołania inspektora nadzoru. Do 1990 roku nie doprowadzono do szczęśliwego finału. Władze Towarzystwa były jednak zdeterminowane, by prowadzić te prace, nawet w warunkach stagnacji gospodarczej. W protokole Walnego Zebrania z roku 1990 zanotowano, że inspektor nadzoru powiedział: „Roboty ziemne są zrobione w 100%. Zaczynają robić stropy Acermana. Na budowie pracuje 20 ludzi, ale faktycznie 12–14 osób, w tym 4-ech fachowców, a reszta to wojsko”. Gdyby jednak nie zrobiono tych prac, sytuacja byłaby jeszcze trudniejsza;
  • galopująca, zwłaszcza w latach 1988–1989 inflacja. Jej destrukcyjny wpływ na gospodarkę jest powszechnie znany. Jeśli w roku 1979 wpływy z dotacji państwa, wpłat z emerytur i rent podopiecznych i składek członkowskich (bo to główne źródła dopływu środków) wynosiły 4 767 000 zł, zaś wydatki niewiele mniej, bo 4 385 000 zł, to plan na rok 1989 przewidywał wpływy i wydatki na poziomie 124 000 000 zł, o 65% więcej w porównaniu z rokiem poprzedzającym i 30-krotnie więcej niż przed rozpoczęciem dekady. Rok później było jeszcze gorzej, bo wydatki i wpływy przekroczyły 445 mln zł. Z tego na planową dotację Urzędu Dzielnicowego przypadło 214 mln zł, na dotację „extra” Urzędu Dzielnicy 105 mln zł, na wpływy od pensjonariuszy blisko 39 mln zł, z tytułu składek członkowskich zaś ok. 32,5 mln zł[310]. Obok przyczyn obiektywnych o „katastrofie” zadecydowały: fatalna polityka gospodarcza ostatniego „komunistycznego” rządu oraz usiłowanie uspokojenia nastrojów społecznych za pomocą rozdawnictwa dóbr. Ostrożne próby reformowania gospodarki nie przynosiły zmiany sytuacji. Na bardziej radykalne reformy ówczesne władze (mające słaba legitymację społeczną) nie mogły się zdecydować w obawie przed masowymi protestami obywateli. Gospodarka i życie społeczne ugrzęzły w swoistym klinczu, z którego trudno było się wydobyć. Takie próby, jak otwieranie rachunków walutowych, pod koniec zgromadzono na takim rachunku w Przytułku około 2 tys. dolarów, albo powoływanie spółek polonijnych i specjalistycznych banków (jak Bank Rozwoju Eksportu) nie mogły w żądnym stopniu przyczynić się do zaspokojenia potrzeb mieszkańców;
  • inflacja i stopniowy rozpad więzi społecznych przynosiły skutki w postaci narastania bieżących trudności, które w normalnych warunkach gospodarowania nigdy by nie wystąpiły. Choćby zmiana proporcji między pensjonariuszami a personelem opiekuńczym. W międzywojniu na ca 180 pensjonariuszy przypadało 7–8 sióstr miłosierdzia, kapelan i 12–14 osób personelu pomocniczego, zaś jeszcze w roku 1960 proporcje te były bliskie przedwojennym, to w roku 1989 na 142 pensjonariuszki (były nimi wyłącznie kobiety) przypadało 56 etatów (część osób pracowała w niepełnym wymiarze godzin), w tym 17 SM, 24 salowe, 14 pracowników pomocniczych (pralnia, kuchnia), lekarz na etacie i 3 lekarzy tzw. ryczałtowych. Rok później było jeszcze gorzej. Prowadzenie racjonalnej polityki nie było oczywiście możliwe. Ciężar utrzymania Domu spoczywał – jak widać z powyższych danych – w największym stopniu na administracji samorządowej. Nic więc dziwnego, że domagała się ona nie tylko gruntownych rozliczeń, ale także przeprowadzała – jak dawniej – wnikliwe kontrole działalności Domu pod każdym możliwym względem. Wypadały one – na szczęście – pomyślnie;
  • w atmosferze ogromnego społecznego podniecenia i oczekiwania na sensowne zmiany narastało także podniecenie w skali mikroorganizacji. Dysputy na temat sensowności projektów inwestycyjnych, zasadności wyboru tych, a nie innych wykonawców (o których trzeba było zabiegać na „rynku producenta”, a nie „odbiorcy”) zajmowały większość posiedzeń. Mnożyły się też wzajemne pretensje i złośliwe sugestie. Zarządowi szczęśliwie udawało się nad tym zapanować i nigdy nie doszło do odrzucenia sprawozdań lub odmowy absolutorium, ale pogorszenie atmosfery dawało się odczuć;
  • takim nastrojom sprzyjał też swoisty zamęt „ideologiczny”. Władze od dawna odstąpiły od dawnej quasi represyjnej polityki wyznaniowej, a oficjalnie prezentowały też zasadę oddzielenia Kościoła od państwa, ta swoboda zmieniła się w dominację praktyk religijnych organizowanych dla pensjonariuszy: organizowanie wycieczek do Częstochowy i Niepokalanowa, odczyty na temat pielgrzymek Jana Pawła II, występy sióstr z kolędami i pieśniami religijnymi, jasełka (także organizowane przez szarytki), uczestnictwo w uroczystościach kościelnych itp.;
  • nastąpiła kolejna zmiana na stanowisku kierowniczki Zakładu, na tę funkcję władze Zakonu powołały SM Weronikę Banasiak. Przed kilkoma laty została Siostrą Wizytatorką, wydaje się, że była mocniej związana z centralą we Francji niż pozostałe – wywodzące się z rodzimych kręgów – siostry. Począwszy od Anny Kobylińskiej wszystkie pełniły przez wiele lat funkcję kierowniczek Przytułku, a równocześnie były członkami Zarządu i skarbnikami Towarzystwa. To połączenie ról było gwarancją wspólnej pracy nad zapewnieniem optymalnej działalności Zakładu i znakomicie spełniało swoją rolę przez ponad 100 lat od otwarcia budynku Przytułku, utworzonego z inicjatywy wybitnych obywateli Królestwa Polskiego i obdarzonego gruntem i funduszami na budowę przez Jana Blocha – pierwszego polskiego kandydata do Pokojowej Nagrody Nobla;
  • najważniejszym powodem zmiany warunków funkcjonowania była jednak transformacja ustrojowa, rozpoczęta obradami „okrągłego stołu”, a następnie częściowo wolnymi wyborami do Sejmu i Senatu, co było pierwszym przejawem nowego rozdania w całym obozie socjalistycznym. We wrześniu 1989 roku powołano rząd pod kierownictwem Tadeusza Mazowieckiego, zaś kilka miesięcy później wprowadzono gruntowne zmiany polityki gospodarczej i społecznej. Z tej zmiany działacze Towarzystwa zdawali sobie sprawę. Na Walnym Zgromadzeniu prezes Jan Kobyliński w słowie końcowym mówił: „[…] nadeszły nowe czasy i w związku z tym my sami będziemy chcieli decydować, kto będzie korzystał z Domu Opieki. Aby to byli członkowie Towarzystwa, ich rodziny i przyjaciele oraz ofiarodawcy. Na ten temat czekają nas rozmowy w Wydziale Zdrowia i Opieki Społecznej m.st. Warszawy”[311]. Słowa te brzmiały optymistycznie, kij ma jednak dwa końce.

Rozdział 5 Blaski i cienie transformacji ustrojowej

Najpoważniejsze kłopoty wiązały się ze zmianą warunków działania, a właściwie finansowania stowarzyszeń. Wg sprawozdania finansowego za rok 1990, prezentowanego na Walnym Zgromadzeniu w dniu 17 marca 1991 roku wpływy Towarzystwa wyniosły ogółem 3 736 027 602 zł. Dotacja Urzędu Dzielnicy Warszawa Śródmieście stanowiła dominującą pozycję, tj. 2 927 677 000 zł, czyli ponad 78% wszystkich wpływów. Od pensjonariuszy pobrano zaledwie 626,6 mln zł, zaś składki członkowskie to zaledwie 35,5 mln zł. Zaprzestanie dotowania Zakładu zmusiłoby albo do szukania innych źródeł finansowania (o co było trudno), albo do przejścia na działalność komercyjną, a wówczas Dom przestałby pełnić funkcję dobroczynną i nie mógłby korzystać z dotacji. Kwadratura koła. Na razie sprawę finansowania powierzono Wojewódzkiemu Zespołowi Pomocy Społecznej.

Równie wiele kłopotów sprawiały remonty i „rozgrzebana” inwestycja na działce Solec 38 oraz. W warunkach przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku nie było środków na finansowanie tej inwestycji, narastały natomiast problemy z projektantami i wykonawcami. Wojewódzki Zespół Pomocy Społecznej nie zapewnił środków na finansowanie tej inwestycji. Zatrzymano więc jej realizację, skupiając się na remontach i modernizacji węzłów sanitarnych, wzmacnianiu stropów, remoncie pokrycia dachowego, wymianie wykładzin, malowaniu i innych drobniejszych naprawach. Nie zrezygnowano jednak z planów rozbudowy.

Z problemami wynikającymi z transformacji ustrojowej musiał uporać się nowy Zarząd, powołany na Walnym Zgromadzeniu Członków 11 marca 1990 roku, w składzie: Jan Kobyliński – prezes oraz członkowie Małgorzata Dipont, Paweł Lubraniec, SM Weronika Banasiak, Henryk Andraka, Andrzej Tyszka i Józef Krzyżagórski. Poza Janem Kobylińskim – same nowe osoby. Tym samym poszerzono jego skład do 7 osób. Rok później Henryka Andrakę zastąpiła mec. Alina Dłużewska. Do Komisji Rewizyjnej weszli: Andrzej Idźkiewicz, Kazimierz Kobyliński, Irena Nowak-Zaorska oraz zastępcy: Barbara Krzyżagórska i ks. Marek Kiliszek. Po roku na jego miejsce powołano ks. Alojzego Henela.

Komisja Majątkowa

W 1989 roku rozpoczęła swoją działalność Komisja Majątkowa Rządu i Episkopatu, której zadaniem było rozpatrzenie sprawy ewentualnego zwrotu Kościołowi katolickiemu majątku odebranego mu w czasach PRL z naruszeniem obowiązującego wówczas prawa (podobne komisje powstały dla innych Kościołów i związków wyznaniowych). Połowa członków komisji reprezentowała rząd, połowa stronę kościelną. Podstawę prawną jej działalności stanowiła ustawa z 17 maja 1989 roku o stosunku Państwa do Kościoła katolickiego, przejęta jeszcze przed wyborami w dniu 4 czerwca 1989 roku z inicjatywy rządu kierowanego przez Mieczysława Rakowskiego. Choć nie była ona organem władzy państwowej, ani sądowniczej, to jej postanowienia miały charakter sądowniczych tytułów egzekucyjnych. Komisja działała w trybie mediacyjno-polubownym. Według dostępnych statystyk do Komisji tej wpłynęły ogółem 3063 wnioski[312]. Jednym z nich był wniosek Zakonu Sióstr św. Wincentego à Paulo o przyznanie prawa własności dwóch działek – przy ulicy Solec 36a i Solec 38. Zarząd Towarzystwa dowiedział się o tym wystąpieniu, gdy sam złożył odpowiedni wniosek o dzierżawę wieczystą obu działek należących z mocy tzw. dekretu Bieruta do Skarbu Państwa. By uniknąć nieporozumień terminologicznych, najlepiej posłużyć się cytatem z protokołu Walnego Zgromadzenia Członków, które miało miejsce w dniu 29 marca 1992 roku: „P. Dłużewska – wiceprezes Towarzystwa, jest adwokatem. Zarząd Towarzystwa poprosił ją, aby zajęła się sprawami prawnymi. Wyjaśnia, że z mocy dekretu z 1949 r. grunt przeszedł na skarb państwa, ale Dom jest własnością Towarzystwa. [Do chwili wydania dekretu Bieruta działka była własnością Towarzystwa, ofiarowaną mu przez fundatora Jana Blocha]. W tej chwili Tow. wystąpiło o wieczyste użytkowanie działki, na której stoi budynek Domu Opieki. Sprawa ta dziwnie się ciągnie. Dlatego, że jak dowiedziała się w gminie – i u wojewody – Wydział Spraw Obywatelskich (p. Wójcik) cała sprawa została zastopowana – ponieważ w maju 1991 r. Zakon Sióstr wystąpił do władz o przyznanie mu dwu działek na własność (tzw. Ustawa Kościelna). A faktem jest, że działka pod starym Domem Opieki należy do Skarbu Państwa i działka pod nowo budowanym domem jest również własnością skarbu państwa. Siostry Miłosierdzia wystąpiły o prawo własności bez powiadomienia Zarządu Towarzystwa”[313].Zarządu, którego członkiem i skarbnikiem była delegowana przez Zgromadzenie Sióstr SM Weronika Banasiak. Pewne symptomy konfliktu między Zarządem Towarzystwa i siostrami miłosierdzia, głównie SM Weroniką Banasiak, zarysowały się już wcześniej. „Współpracy tej nie ma, z uwagi na brak całkowicie zainteresowania sprawami naszego Towarzystwa ze strony skarbnika i braku realizacji poleceń Zarządu odn[ośnie] naboru nowych członków, nie przedkładania korespondencji do wglądu, nie wydawania pokwitowań za wpłacane składki członkowskie itp.”[314] – czytamy w dokumentach.

Na Walnym Zgromadzeniu rozpętała się burzliwa dyskusja. Członkowie Towarzystwa zostali zaskoczeni obrotem spraw. Zarząd miał dostatecznie wiele problemów w związku ze zmianą warunków funkcjonowania stowarzyszeń, remontami, poszukiwaniem środków. Jak widać, wcześniejsze nieporozumienia miały źródło w decyzji Zgromadzenia o wystąpieniu do Komisji Majątkowej. Jakkolwiek potoczyłyby się sprawy, było jasne, że wzorowa współpraca między Towarzystwem a szarytkami, która trwała blisko 100 lat [Towarzystwo faktycznie pracuje od 1895 roku, formalnie zostało zarejestrowane w 1903 roku] i która pozwoliła przetrwać dwie wojny światowe, dwie okupacje niemieckie, wojnę bolszewicką i trudne lata oporu przed represjami „komunistycznych” władz, a następnie przezwyciężać trudności spowodowane nieefektywnym systemem funkcjonowania socjalistycznej gospodarki, została w 1993 roku zerwana i definitywnie zakończona. A mogła być przecież przykładem efektywnego współdziałania. Na podstawie posiadanych przez Towarzystwo dokumentów, materiałów i relacji osobistych nie sposób ustalić, jakimi motywami kierowały się siostry szarytki lub ich przełożone, kiedy podejmowały tę decyzję. W ich wyjaśnieniu pomogłyby dokumenty znajdujące się w posiadaniu Zgromadzenia, lecz niestety – do chwili obecnej nie ma do nich dostępu.

W tej sytuacji referowanie pozostałych kwestii omawianych na Walnym Zgromadzeniu w latach 1991 i 1992 ani też omawianie wzajemnych zarzutów, podsycających tylko atmosferę konfliktu, czy szukanie motywacji uzasadniającej wystąpienie władz Zakonu nie ma większego sensu. Pora bowiem skupiać się na decyzjach finalnych.

28 marca 1993 roku podczas obrad Walnego Zgromadzenia prezes Zarządu Jan Kobyliński poinformował zebranych, że „zapadło orzeczenie Komisji Majątkowej przy URM z dnia 15 marca 1993 r., mocą którego na wniosek Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo w Warszawie ul. Tamka 35 następuje przekazanie własności nieruchomości przy ul. Solec 36a na rzecz wnioskodawcy (podstawa prawna – ustawa z dnia 17 maja 89 r. o stosunku Państwa do Kościoła Katolickiego w RP)”[315].
Podsumowując 100-letnią wspólną pracę Towarzystwa i sióstr szarytek wykonujących swą posługę w Przytułku św. Franciszka Salezego (który w okresie PRL zmieniał kolejno nazwy na: Dom Opieki dla Dorosłych i Przedszkole (1951 rok), Zakład specjalny dla osób nieuleczalnie chorych i niedołężnych (1972 rok), Dom Opieki Społecznej (1990 r.), prezes Jan Kobyliński podkreślił, że układała się ona idealnie do przełomu lat 80. i 90. Choć władze państwowe podjęły decyzję o przekazaniu Domu siostrom, Towarzystwo nadal istnieje i będzie toczyć walkę o przywrócenie utraconej własności. Na WZ w roku 1993 podjęto jednogłośnie uchwałę za utrzymaniem Towarzystwa.

„Bezdomni”

Wydarzenia z lat 1993–2010 można podzielić na 3 główne grupy.

Pierwsza to działalność organów Towarzystwa: Walnego Zgromadzenia i Zarządu.

Druga to starania, prowadzone drogą prawną, mające na celu odzyskanie utraconej własności budynków zlokalizowanych na działce nr 108, przede wszystkim budynku Przytułku, a więc miejsca, gdzie został on zbudowany dzięki finansowemu i rzeczowemu zaangażowaniu polskiej burżuazji i arystokracji, w tym Jana Blocha i jego rodziny, a także dzięki ofiarom społeczeństwa.

Trzecia to starania o uzyskanie prawa wieczystej dzierżawy do gruntów, które stały się własnością Skarbu Państwa w wyniku tzw. dekretu Bieruta, a następnie zostały zadysponowane przez Komisję Majątkową (o czym mowa wyżej).

Jeśli chodzi o sprawy organizacyjne, Towarzystwo ani na moment nie zaprzestało swojej działalności. Najistotniejsza sprawa wiązała się z siedzibą Towarzystwa. Sama decyzja o własności (jakakolwiek by ona nie była) nie zmieniała niczego w kwestii działania i adresu Towarzystwa. Obie strony sporu o własność mogły działać obok siebie, korzystając z tej samej infrastruktury – do czasu ostatecznych rozstrzygnięć. Tak się jednak nie stało. „Siostry zakonne – powiadomiła zebranych prezes Dłużewska – odmówiły prawa wstępu członkom Towarzystwa do budynku przy ul. Solec 36a i w związku z tym podaje nowy adres siedziby Towarzystwa mieszczącą się w lokalu nr 19 w budynku przy ul. Brackiej 20”[316]. Odmówiono także dostępu do ksiąg rachunkowych, co praktycznie uniemożliwiało oszacowanie majątku Towarzystwa. Było rzeczą oczywistą, że w tej sytuacji kandydatura SM Weroniki Banasiak (i innych sióstr) nie wchodziła w rachubę przy kształtowaniu składu osobowego Zarządu i Komisji Rewizyjnej. Walne Zgromadzenie podjęło decyzję o wykluczeniu jej i Marii Benckiej z grona członków Towarzystwa.

Wobec takiego obrotu sprawy, po decyzji Komisji Majątkowej kolejne Walne Zgromadzenie Członków Towarzystwa odbyło się w sali konferencyjnej Polskiego Związku Niewidomych przy ulicy Konwiktorskiej 9 w Warszawie. Jeden z członków Zarządu skwitował rzecz dosadnie: „zostaliśmy ze swojej siedziby po prostu wyrzuceni”. Zakrawa na ironię losu, że Towarzystwo, które przez ponad stulecie zajmowało się opieką nad ludźmi starymi i bezdomnymi, samo znalazło się bez dachu nad głową. Nie czas na załamywanie rąk – jednoznacznie stwierdzili członkowie – trzeba po prostu robić swoje i starać się o zmianę decyzji. Zgodnie ze statutem dokonano więc zmian w składzie Zarządu. Prezesurę Towarzystwa objęła mec. Alicja Dłużewska, wiceprezesem został dotychczasowy prezes – Jan Kobyliński, sekretarzem – Barbara Adynowska, skarbnikiem – Czesław Wawrzyński, a członkami: Maria Sztark-Sobieniecka i Emil Lech.

Emil Lech był członkiem kolejnej rodziny niezwykle zasłużonej dla Towarzystwa i Przytułku. Jego dziadek – Julian Krawczak – inżynier kolejnictwa, absolwent École polytechnique, współpracował ściśle z Janem Blochem. Pod koniec życia pracował jako dyrektor Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej i był jednym z założycieli Przytułku. Przyjaźnił się z SM Anną Kobylińską i obie rodziny utrzymują do dziś przyjacielskie kontakty. Członkowie rodziny Lechów, gdy dochodzili do pełnoletności, zostawali członkami Towarzystwa. Emil formalnie wstąpił do Towarzystwa w 1954 roku. Bardziej aktywną działalność (w tym prace w Zarządzie i Komisji Rewizyjnej) podjął w latach 90.

Powrócono więc do formuły sześcioosobowego Zarządu. W roku 1996 poszerzono znów skład do 7 osób, powołując na członka Wojciecha Kobylińskiego. Do Komisji Rewizyjnej weszli jako członkowie Janusz Gołębiowski, Kazimierz Kobyliński i Barbara Głuska, zaś jako zastępcy Maria Sikorska i Irena Nowak-Zaorska. Skład osobowy organów Towarzystwa został zatem w znacznej części zmieniony.

Następne Walne Zgromadzenia odbywały się corocznie w różnych miejscach w Warszawie:

1995 r. – w Okręgowej Radzie Adwokackiej, Al. Ujazdowskie 49,

1996 i 1997 r. – w firmie OBRAM DAIRY, ul. Okrzei 18,

1998, 1999 i 2000 r. – w P.P. Konserwacji Zabytków, ul. Zielna 49,

2001, 2002 i 2004 r. w kawiarni „Carino”, ul. Nowowiejska 6,

2003 r. – w lokalu nr 1 przy ul. Flory 9,

2005 i Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie w 2006 r. – w Kancelarii Prawniczej, ul. Piękna 44/2,

2006 i 2007 r. – w budynku PASTY, ul. Zielna 36,

2008 r. – w barze wegetariańskim GreenWay, ul. Świętokrzyska 30

2009 r. – w Kancelarii Prawniczej, Al. Jerozolimskie 49/5

Zebrania Zarządu (na ogół co miesiąc, a co najmniej kilka rocznie) organizowano w różnych miejscach, m.in. w oficjalnej siedzibie Towarzystwa przy Brackiej 20 oraz w prywatnym mieszkaniu członka Komisji Rewizyjnej Towarzystwa p. Ireny Salaty, mieszczącym się w budynku przy ulicy Niskiej 19. Pani Irena została członkiem Towarzystwa w 1996 roku z rekomendacji Czesława Wawrzyńskiego. Rok później weszła w skład Komisji Rewizyjnej. Towarzystwo zawdzięcza jej bardzo wiele. Nie tylko brała udział w organizacji Walnych Zgromadzeń, lecz użyczała „bezdomnym” własnego mieszkania na zebrania Zarządu i częstowała własnoręcznie pieczonym ciastem. Dbała także o sporządzanie i przechowywanie protokołów i innych materiałów. Godzinami siedziała w sądzie, by odzyskać i zidentyfikować niezbędne dokumenty. Do dziś utrzymuje ścisłe kontakty z Towarzystwem.

Na Walnych Zgromadzeniach, podobnie jak to miało miejsce w latach prowadzenia „normalnej” działalność statutowej, dokonywano wymiany części członków Zarządu, utrzymując w większości przypadków zasadę powtórnego wyboru ustępującej grupy. W roku 2003 Zarząd liczył 9 osób, a w jego skład wchodzili: Prezes Alina Dłużewska i Wiceprezes Jan Kobyliński oraz członkowie: Barbara Głuska, Czesław Wawrzyński, Maria Sztark-Sobieniecka, Wojciech Kobyliński, Emil Lech, Maria Dyk, Bogdan Bloch.

Ostatnia z tych osób wymaga szczególnej uwagi. Był – jak sam twierdził – potomkiem fundatora Przytułku Jana Blocha, o czym poinformował Walne Zgromadzenie, a także Siostry Miłosierdzia, którym – wspólnie z Janem Kobylińskim – złożył wizytę w celu omówienia technicznej strony przekazania obiektu. Oczywiście, bezskutecznie. Jego członkostwo w Zarządzie trwało jednak stosunkowo krótko (2001–2003), podczas Walnego Zgromadzenia w 2004 roku nie został ponownie wybrany z nieznanych przyczyn. Można przypuszczać, że Bogdan Bloch był raczej potomkiem kogoś z rodzeństwa Jana Bogumiła (Selim Bloch – jego ojciec – miał dziewięcioro dzieci), gdyż autor Przyszłej wojny… miał tylko jednego syna, Henryka, o którego dzieciach nic nie wiadomo.

W 2005 roku nastąpiła zmiana na stanowisku prezesa Zarządu. Został nim ponowne Jan Kobyliński, zaś Alina Dłużewska objęła funkcję wiceprezesa. Sekretarzem została Anna Wawrzak, która weszła do Zarządu, zaś skarbnikiem – Czesław Wawrzyński. Grono członków Zarządu uzupełnił Adam Stradowski. Zaproponował, by Towarzystwo wystąpiło o status organizacji pożytku publicznego, co dawało pewne uprawnienia (m.in. w zakresie zwolnienia od wpisów sądowych oraz możliwość pozyskiwania środków z 1% podatku PIT) i wkrótce stało się faktem. Konieczne zmiany statutu zostały przyjęte na Nadzwyczajnym Walnym Zgromadzeniu w 2006 roku.

W 2007 roku odeszła z Zarządu mec. Alina Dłużewska. Prezesem pozostał Jan Kobyliński, zaś wiceprezesem został Adam Stradowski, sekretarzem Krystyna Zagajewska, skarbnikiem Czesław Wawrzyński. Zarząd uzupełnili Emil Lech, Wojciech Kobyliński, Anna Wawrzak, Maria Dyk i Maria Sztark-Sobieniecka. Z kolei na Walnym Zgromadzeniu rok później Jan Kobyliński zrezygnował z ponownego kandydowania do Zarządu. Zgłoszono wniosek i przyjęto uchwałę o nadaniu mu tytułu Honorowego Prezesa Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego, a także dokonano stosownych zmian w statucie. Nowy Zarząd ukonstytuował się w następującym składzie: Prezes – Adam Stradowski, Wiceprezes – Emil Lech, Sekretarz – Krystyna Zagajewska, Skarbnik – Czesław Wawrzyński, oraz członkowie: Maria Dyk, Wojciech Kobyliński, Maria Sztark-Sobieniecka, Anna Wawrzak i Irmina Wawrzyńska. W 2009 roku Marię Sobieniecką zastąpił Franciszek Mędrek, prawnik, bardzo zaangażowany w działalność Towarzystwa, zarówno w okresie „procesowym”, jak i później dzielący się swym bogatym doświadczeniem teoretycznym i praktycznym. W skład Komisji Rewizyjnej weszli (po kilku kolejnych zmianach): Wiesław Chełmiński, Małgorzata Car, Irena Salata, Maria Lipińska i Małgorzata Zawada, która rok później weszła w skład Zarządu. Komisję Rewizyjną uzupełniła wówczas Hanna Sumińska. W tym składzie Zarząd rozpoczął prace już po odzyskaniu własności.

Przez cały czas trwania sporów sądowych, zaskarżania i zapadania wyroków lub decyzji administracyjnych Towarzystwo nie prowadziło działalności statutowej. Koszty administracyjne były pokrywane ze składek członkowskich lub z odsetek od posiadanych aktywów finansowych. Zarząd rozważał także możliwość wystąpienia o przekazanie podobnych obiektów znajdujących się w miejscowościach podwarszawskich, lecz nie sfinalizowano tych starań. Bodaj najbardziej zaawansowane były działania na rzecz pozyskania obiektu w Parysowie, o kubaturze 400 m3 na działce 0,5 ha, ale zrezygnowano z tej możliwości; Rady Gminy proponowała wydzierżawienie terenu na 10 lat, a żadna poważna organizacja nie rozpoczyna inwestycji, mając tak krótki okres dzierżawy.

Było rzeczą oczywistą, że Towarzystwo odwoła się od niezrozumiałej i niekorzystnej dlań decyzji Komisji Majątkowej. Już na pierwszym – po jej otrzymaniu – posiedzeniu WZ zdecydowano o podjęciu kroków prawnych, mających na celu odzyskanie majątku. Sprawę tę prowadzili początkowo głównie prawnicy będący członkami Towarzystwa, a w ostatnim okresie kancelaria prawnicza Corpus Iuris Rotko i Wspólnicy, prowadzona przez mec. Ireneusza Rotko. Również wtedy aktywny udział we wszystkich czynnościach brali członkowie Zarządu i członkowie Towarzystwa, zwłaszcza prawnicy, a tych było w składzie organów Towarzystwa sporo.

Na Walnym Zgromadzeniu w marcu 1995 roku prezes Zarządu poinformowała, że „w styczniu b.r. odbyła się rozprawa p-ko Zgromadzeniu Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo – prowincja warszawska przy ul. Tamka 35 i [dnia] 18 I zapadł wyrok na korzyść naszego Towarzystwa, ustalający, że Towarzystwu przysługuje prawo własności do budynku znajdującego się na działce o nr ew. 108 o pow. 4675 m2 położonej przy ul. Solec 36a, dla której w Sądzie Rejonowym dla W-wy Mokotowa prowadzona jest księga wieczysta «Nieruchomość Warszawska nr 6008»”[317].

To orzeczenie nie zakończyło oczywiście sprawy, gdyż orzeczenie było nieprawomocne, a Zarząd Towarzystwa był przekonany, że Zgromadzenie Sióstr je zaskarży. Tak też się stało. W wyniku apelacji Sąd Najwyższy przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia przez Sąd Wojewódzki. Ten 27 października 1997 roku wydał wyrok ustalający, że prawo własności budynku przysługuje Towarzystwu.

W kolejnych latach nadal toczono spór prawny. Wyroki, jakie zapadały w latach 1998–2001, przyznawały własność budynku Towarzystwu. Ponieważ Zgromadzenie nie wykonywało tych wyroków, a wnioski o przekazanie Domu kierowane do Zgromadzenia lub władz kościelnych pozostawały bez odpowiedzi, władze Towarzystwa występowały o eksmisję. Komornicy napotykali na faktyczne lub domniemane trudności w realizacji wyroków sądowych (np. brak dostępu do obiektu). W protokole Walnego Zgromadzenia z 2003 roku znajduje się zapis „Aktualnie teren jest Zgromadzenia Sióstr i mają prawo nie wpuścić komornika do budynku”[318].

Sprawa bardzo długo się ciągnęła. W protokole Walnego Zgromadzenia w dniu 21 marca 2005 roku zapisano: „Pomimo klauzuli wykonalności z dnia 17 marca 2002 r. Sądu Apelacyjnego w Warszawie I Wydział Cywilny Zgromadzenie nie wyraziło zgody na zwrot Towarzystwu obiektu przy ul. Solec 36a. Natomiast decyzją Sądu Okręgowego zobowiązani zostaliśmy do przekazania przez Towarzystwo wykazu wyposażenia budynku nam odebranego przez Zgromadzenie z cała inwentaryzacją”[319]. Kiedy siostry odmówiły dostarczenia wykazu wyposażenia obiektu, Sąd Okręgowy zawiesił postępowanie w tej sprawie. Mimo rozmów oraz korespondencji z Urzędem m. st. Warszawy oraz w Urzędzie Wojewody otrzymanie takiego wykazu okazało się nieosiągalne, gdyż akta te znajdowały się w archiwum Przytułku, do którego Towarzystwo nie miało dostępu.

Wyrok przyznający Towarzystwu prawo własności budynku skutkował również możliwością żądania od Zgromadzenia Sióstr kwot z tytułu bezumownego korzystania z tego budynku. Wobec przewlekłego sporu Zgromadzenie nie podejmowało żadnych kroków mających na celu ustalenie i uregulowanie tej należności. Po 10 latach „zastoju”, w roku 2008 sprawa oszacowania kosztów zajmowania budynku ruszyła na tyle z miejsca, że biegły sądowy na wniosek Towarzystwa ustalił wysokość czynszu za 1 miesiąc na kwotę 48 200 zł. Towarzystwo wystąpiło o zapłatę za dwa miesiące roku 2006. Sąd zasądził na rzecz Towarzystwa kwotę 96 400 zł oraz koszty zastępstwa procesowego i postępowania sądowego. Wobec takiego wyroku komornik sadowy zajął rachunki bankowe Zgromadzenia i zasądzoną kwotę przekazał na rachunek Towarzystwa. Ten wyrok i postępowanie komornicze przyczyniły się do istotnego przełomu w sprawie, dla którego znaczenie miał również fakt, że Towarzystwo wystąpiło o zapłatę czynszu za bezumowne korzystanie z budynku Zakładu za lata 1997–2009, wraz z wnioskiem o udzielnie zabezpieczenia poprzez ustanowienie hipoteki na nieruchomości gruntowej będącej własnością Zgromadzenia. Kluczowy stał się problem prawa do gruntu, na którym znajdował się budynek. Dopóki ta kwestia nie została rozstrzygnięta, sprawa praktycznego odzyskania własności budynku, a naprawdę całej nieruchomości, utknęła w martwym punkcie.

Wypada więc przenieść narrację z kwestii odzyskania budynku na sprawę sporu o prawo użytkowania wieczystego do działki nr 108, na której budynek ten stoi. Z uwagi na prawnie skomplikowany charakter tej sprawy, należy zrezygnować z chronologicznego jej opisu i ograniczyć się do zrelacjonowania finalnych rozstrzygnięć, w tym wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie – Wydział V Cywilny-Odwoławczy z dnia 19 stycznia 2010 roku. Ustalono, że „Zgromadzeniu Sióstr Miłosierdzia Św. Wincentego à Paulo w Warszawie nie przysługuje prawo użytkowania wieczystego nieruchomości oznaczonej jako działka nr 108 położonej przy ul. Solec 36 w Warszawie”[320]. Sąd Okręgowy zmienił tym samym wyrok Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia z dnia 1 września 2009 roku (sygn. akt VI C33/09). Sąd Rejonowy ustalił, że nieruchomość gruntowa, o której mowa, wraz z posadowionym na niej budynkiem była własnością Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego w Warszawie na podstawie testamentu Jana Blocha i wykonawczego aktu darowizny z dnia 13 grudnia 1904 roku (o testamencie i jego wykonaniu przez rodzinę Blochów obszernie w I części książki). Towarzystwo nigdy nie uległo rozwiązaniu i – co ważne, bo na to powoływało się Zgromadzenie Sióstr – nie stanowiło działalności osłonowej dla możliwych represyjnych działań władz carskich. Gdyby tak było, Towarzystwo zostałoby rozwiązane po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku, bo nie istniałaby już potrzeba takiej osłony. Siostry Miłosierdzia sprawowały jedynie bezpośrednią opiekę nad przebywającymi w Przytułku pensjonariuszami. Ponieważ po II wojnie światowej nieruchomość przeszła na własność gminy m.st. Warszawy, a następnie na własność Skarbu Państwa, Towarzystwo (na podstawie dekretu z dnia 26 października 1945 roku) złożyło do ówczesnego Zarządu Miejskiego m.st. Warszawy wniosek o ustanowienie na jego rzecz prawa użytkowania wieczystego gruntu tej nieruchomości. Rzecz w tym, że ów wniosek (odpowiadający wszystkim wymogom) został złożony 5 sierpnia 1948 roku, a więc nieco wcześniej, niż wynikałoby to z terminu przewidzianego w tamtym czasie dla składania takich wniosków, tj. miedzy 16 sierpnia 1948 a 16 lutego 1949 roku. Choć „zwykłemu” czytelnikowi może wydawać się to niezrozumiałe, fakt wcześniejszego złożenia wniosku uniemożliwiał Towarzystwu dochodzenie swoich praw. Wobec zgłoszenia w 1991 roku wniosku przez Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo o prawo do użytkowania wieczystego tej działki, wcześniejsze instancje sądowe powoływały się na orzeczenie Komisji Majątkowej (o której działalności wyżej). Sąd Okręgowy uznał jednak, że Towarzystwo mogło dochodzić swoich praw przed sądem. Sąd Okręgowy uchylił orzeczenie Komisji Majątkowej, skutkiem czego działka nr 108 stała się ponownie własnością Skarbu Państwa.

Ostatecznie w wyniku rozpatrzenia wniosku Towarzystwa z dnia 5 sierpnia 1948 roku o przyznanie własności czasowej gruntu Prezydent Miasta Stołecznego Warszawy podjął decyzję nr 234/GK/DW/201[321] ustanawiającą na 99 lat prawo użytkowania wieczystego gruntu zabudowanego na rzecz Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego. Czysz symboliczny z tytułu użytkowania wieczystego ustalono na kwotę 4 675 zł netto rocznie. Po tej decyzji wykreślone zostało z Księgi Wieczystej prawo użytkowania wieczystego ustanowione dla Zgromadzenia Sióstr na podstawie wcześniejszej decyzji Komisji Majątkowej.

Wszystkie powyższe fakty oraz podejmowane działania spowodowały przystąpienie przez Zgromadzenie do negocjacji z Towarzystwem co do ugodowego zakończenia sporu, a następnie podjęcie decyzji o zaprzestaniu prowadzenia przez Zgromadzenie Domu Pomocy Społecznej z dniem 31 marca 2010 roku.

W tej sytuacji Zarząd Towarzystwa podjął rozmowy z Biurem Polityki Społecznej Urzędu Miasta oraz Wydziałem Polityki Społecznej Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego w celu wypracowania rozwiązania zapewniającego kontynuowanie działalności Domu Pomocy Społecznej przez Towarzystwo, w tym w zakresie warunków wymaganych do jego rejestracji i przystąpienia do konkursu na finasowanie działalności w latach następnych. Uzgodniono formy przejęcia ruchomości znajdujących się w budynku DPS, z których część należała do „miasta”, zaś część została zakupiona przez Towarzystwo, a część przez Zgromadzenie Sióstr.

15 marca 2010 roku uzyskano stosowny wpis do rejestru. W budynku wygospodarowano 100 miejsc dla podopiecznych. Miasto zakontraktowało 90 miejsc. Podstawowe kwestie zostały więc rozstrzygnięte wyrokiem Sądu Okręgowego Odwoławczego oraz decyzją Prezydenta. Dalsze omawianie kwestii spornych traci w tej sytuacji sens. Kwoty uzyskane ostatecznie od Zgromadzenia tytułem odszkodowania za bezumowne korzystanie z budynku umożliwiły podjęcie szerokiego programu jego rewitalizacji i rozbudowy, poniesienie standardu świadczonych usług oraz wsparcie dla bieżącej i planowanej działalności statutowej Towarzystwa.

27 marca 2010 roku Walne Zgromadzenie Członków Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego odbyło się w odzyskanym budynku Towarzystwa przy ulicy Solec 36a.

Sporna pozostała jedynie działka nr 107 i kwestia zwrotu nakładów poniesionych na rozpoczętą inwestycję, o czym mowa w poprzednich rozdziałach książki. W październiku 2013 roku kancelaria Rotko i Wspólnicy wniosła do Sądu Rejonowego dla Warszawy Śródmieście pismo procesowe, zawierające wezwanie do próby ugodowej i zapłatę na rzecz Towarzystwa kwoty ponad 9 mln zł. W 1984 roku bowiem – decyzją Urzędu Dzielnicy Warszawa Śródmieście – teren przy ulicy Solec 38 (działka 107) został przekazany Towarzystwu w użytkowanie – pod budowę Domu Pomocy Społecznej. Stosowne inwestycje nakładem Towarzystwa, mające na celu realizację tego społecznie użytecznego przedsięwzięcia, zostały podjęte i częściowo zrealizowane. Komisja Majątkowa ustanowiła jednak prawo wieczystego bezpłatnego użytkowania tej nieruchomości na rzecz Zgromadzenia Sióstr (podobnie jak działki l08). W następstwie decyzji Komisji Zgromadzenie Sióstr przeniosło prawo użytkowania wieczystego działki 107 na rzecz spółki z o.o. o nazwie Solec Development, w której posiadało 90% udziałów. Na działce tej został wybudowany budynek mieszkalny i ustanowione prawa odrębnej własności lokali. Tym samym został zmieniony cel, na który Urząd Dzielnicy przekazał ten teren (Dom Pomocy Społecznej, a nie przedsięwzięcie komercyjne)[322]. Sprawa wydawała się bezsporna, jednak ostatecznie Towarzystwo zdecydowało o odstąpieniu od tych roszczeń, gdyż z jednej strony istniała groźba ich przedawnienia oraz poniesienia kosztów sądowych. Tym samym przepadła długo przygotowywana inwestycja, w którą włożono wiele pracy, a zadania te realizowano w bodaj najtrudniejszych gospodarczych warunkach zewnętrznych – w latach 80. ubiegłego stulecia. Choć tak się stało, wysiłek nie poszedł całkiem na marne. Towarzystwo zdobyło bowiem wiedzę i doświadczenie, które procentować będą przy opracowywaniu kolejnych projektów inwestycyjnych. Wydaje się, że władze Towarzystwa nie chciały też dłużej kontynuować sporu ze Zgromadzeniem Sióstr, który i tak trwał kilkanaście lat. Należało zająć się realizacją zadań, do których zostało ono powołane. Tę misję uznano za priorytet.

Powrót

O rezultatach wszystkich omówionych wyżej działań i o wyrokach sądu i podjętych decyzjach poinformował prezes Zarządu Adam Stradowski podczas Walnego Zgromadzenia 12 marca 2011 roku. Dom Pomocy Społecznej prowadzony przez Towarzystwo uzyskał całkowicie świecki charakter. Jego dyrektorem został p. Stanisław Miłoński. On też nadzorował działalność licznego zespołu zatrudnionego na podstawie umowy o pracę.

Na tym posiedzeniu ukonstytuował się Zarząd w 9 osobowym składzie: obok prezesa Adama Stradowskiego i skarbnika Czesława Wawrzyńskiego weszli doń: Emil Lech, Krystyna Zagajewska, Franciszek Mędrek, Małgorzata Zawada, Irmina Wawrzyńska, Wojciech Kobyliński i Małgorzata Żymierska. Zachowano statutową zasadę corocznej wymiany części składu z prawem ponownego kandydowania odchodzących osób. W roku 2012 i 2013 Zarząd pracował w niezmienionym składzie. W 2014 roku poszerzono go do 12 osób. Zespół kierowniczy uzupełniły: Agata Lech, Barbara Zgódka, Anna Wilińska i Kazimierz Dyk. Emil Lech przeszedł do pracy w Komisji Rewizyjnej. Do Komisji Rewizyjnej wybrano (2012) „piątkę” w składzie: Irena Salata, Hanna Maria Sumińska, Małgorzata Car, Maria Lipińska i Bernard Chełmiński. Małgorzata Car zmarła i Emila Lecha wybrano na to właśnie miejsce. Rok później (2015) powrócono do składu 8-osobowego; niektórzy członkowie Zarządu byli powiązani rodzinnie, i te osoby musiały ustąpić ze względów formalnych, Naczelny organ wykonawczy ukonstytuował się ostatecznie w składzie: Adam Stradowski (prezes), Wojciech Kobyliński (wiceprezes), Krystyna Zagajewska (sekretarz), Małgorzata Zawada (skarbnik) oraz członkowie: Kazimierz Dyk, Franciszek Mędrek, Anna Wawrzyńska i Irmina Wawrzyńska. Można więc stwierdzić, że kierowniczy zespół Towarzystwa stanowiło doświadczone i skonsolidowane grono. Na ostatnim Walnym Zgromadzeniu w dniu 28 marca 2018 roku ponownie wybrano do Zarządu Adama Stradowskiego na stanowisko prezesa, Wojciecha Kobylińskiego na stanowisko wiceprezesa, oraz Annę Wawrzyńską na sekretarza, oraz Marię Dyk, Krystyne Zagajewską, Irminę Wawrzyńską, Kazimierza Dyka i Franciszka Mędrka jako członków Zarządu, zaś do Komisji Rewizyjnej Barbarę Głuską, Annę Marię Willińską, Hannę Marię Sumińską, Emila Jana Lecha i Bernarda Wiesława Chełmińskiego. Warto podkreślić, że członkowie Zarządu tradycyjnie nie pobierają żadnego wynagrodzenia z tytułu pełnionej funkcji. Walne (zwyczajne) odbywa się – jak poprzednio – raz w roku. Bieżące kwestie są omawiane na comiesięcznych spotkaniach Zarządu, w których często uczestniczą Dyrektor DPS Stanisław Miłoński i Główna Księgowa Wiesława Przepiura, zaś do chwili śmierci w 2014 roku dzielił się także swoim bogatym doświadczeniem Honorowy Prezes Towarzystwa – Jan Kobyliński.

Narracja historyczna ma zawsze ściśle określone granice czasowe. Taką finalną datą narracji mógłby być rok 2010, kiedy rozpoczynało ono na powrót swoją działalność w odzyskanej siedzibie. Byłoby jednak uchybieniem nie tylko wobec ciekawości Czytelników, (choć pozbawienie ich krótkiej choćby informacji o dalszym przebiegu wydarzeń, a także o bieżących problemach Towarzystwa i prowadzonego przezeń Domu Pomocy Społecznej Salezego zubożałaby faktografię), lecz także z uwagi na wagę poruszanych kwestii.

Towarzystwo (o czym mowa wyżej) uzyskało status organizacji pożytku publicznego, która prowadzi działalność opiekuńczą określoną w statucie. Tylko na cele statutowe może otrzymywać środki publiczne i pozyskiwane od innych osób i instytucji bez obciążania podatkiem dochodowym. Może także korzystać z wpłat 1% odpisów od podatku PIT. Status organizacji pożytku publicznego jest z jednej strony dobrodziejstwem, umożliwia bowiem pozyskiwanie dotacji i ułatwia aplikowanie o środki z projektów rozpisanych przez organy administracji rządowej i samorządowej. Natomiast wpływy z 1% podatku od dochodów osobistych są niewielkie, znacznie mniejsze od oczekiwań i nie odgrywają większej roli w prowadzonej działalności. Z drugiej strony status ten ogranicza możliwości bardziej swobodnego dysponowania środkami, utrudnia przepływy finansowe i nakłada ostre wymogi sprawozdawcze.

Od 2010 roku Towarzystwo samodzielnie prowadzi Dom Pomocy Społecznej im. św. Franciszka Salezego, przeznaczony dla osób przewlekle somatycznie chorych, którym rodziny i instytucje opieki nie były w stanie zapewnić samodzielnej egzystencji w miejscu zamieszkania. Dom ma 90 miejsc i wszystkie są wykorzystane. Średnia wieku mieszkańców wynosi około 72 lat. W roku 2016 najstarszy mieszkaniec liczył sobie 96 lat, a najmłodszy 46 lat. Rok później liczby te nieco się zmniejszyły: Najstarszy mieszkaniec miał 93 lata, a najmłodszy 43 lata. Główne schorzenia mieszkańców to choroby układu kostnego, choroby układu krążenia, nadciśnienie tętnicze, choroby neurologiczne, zaburzenia psychiczne, cukrzyca, choroby wzroku i choroba alkoholowa. Według danych z roku 2017, 20 mieszkańców to osoby leżące, 41 wymagało wzmożonej opieki i pomocy, przy czym aż 34 korzystały ze sprzętu ortopedycznego. Każdego roku umiera kilkanaście osób, pojedyncze osoby są przenoszone do Zakładów Opieki Leczniczej, zwolnione miejsca są bezzwłocznie zapełniane. O przyjmowaniu pensjonariuszy decyduje „Miasto”. Są to najczęściej osoby z najniższą rentą lub emeryturą, często bezdomni. Ich finansowy wkład własny jest zatem znikomy. W 2016 roku 18 mieszkańców Domu utrzymywało się z zasiłków stałych (ich odpłatność miała symboliczny charakter), zaś 14 osób obciążonych było egzekucją komorniczą. Pobyt w DPS jest odpłatny do wysokości średniego miesięcznego kosztu utrzymania. Za osobę skierowaną płaci ona sama (z emerytury lub renty), rodzina oraz – gdy środki własne okażą się niewystarczające – także lokalne organy opieki społecznej. Nad mieszkańcami opiekę sprawuje wykwalifikowany personel oraz obsługa pokojowa. Przez większą część obecnej dekady zatrudnienie utrzymywało się na poziomie siedemdziesięciu kilku osób. Proporcje między podopiecznymi a ich „opiekunami” wskazują, że utrzymanie mieszkańców jest bardzo drogie.

Rozliczenia finansowo-księgowe prowadzone są odrębnie dla Towarzystwa i dla Domu Pomocy Społecznej. Przez cały samodzielny okres działalność Towarzystwa koncentrowała się wokół trzech głównych bloków zadań:

  1. podniesienia jakości usług opiekuńczych oraz jakości i atrakcyjności zamieszkania i wyżywienia dla pensjonariuszy Domu;
  2. pracach budowlanych i remontowych mających na celu rewitalizację zabytkowego budynku i ogrodu oraz rozbudowę niezbędną dla podniesienia jakości opieki, likwidacji barier użytkowych i architektonicznych i poprawę bezpieczeństwa pożarowego oraz poszerzenia zakresu działań Towarzystwa;
  3. przeciwdziałaniu wykluczeniu społecznemu pensjonariuszy Domu oraz poszerzenie działań na rzecz lokalnego środowiska senioralnego w szczególności poprzez aktywizację integracji społecznej oraz pobudzanie, rozwijanie i zaspakajanie potrzeb kulturowo-twórczych.

W DPS prowadzone są rozliczne zajęcia terapeutyczne, pełniące przede wszystkim funkcje lecznicze i mające na celu poprawę sprawności fizycznej, lecz także pobudzające aktywność mieszkańców i atrakcyjność pobytu. Jest to „wartość dodana” w stosunku do poprzednich okresów. Mieszkańcy korzystają z zajęć ruchowych, zaś rodzaj obciążeń dostosowany jest do wieku mieszkańców i wydolności ich organizmów. Ogółem z zajęć usprawnienia ruchowego korzystało w 2017 roku 68 osób. Główne rodzaje terapii zajęciowej poza usprawnianiem ruchowym to: terapia przez pracę, terapia przez sztukę, socjoterapia obejmująca także zindywidualizowany trening umiejętności społecznych. Porównując charakter usług z wykonywanymi do chwili przejęcia nieruchomości przez Towarzystwo trzeba odnotować kolosalny postęp jakościowy.

Istniejąca współcześnie bryła budynku jest konsekwencją jego systematycznej rozbudowy. Trzypiętrowy budynek główny w zabudowie ryzalitowej i parterowa część zabudowań gospodarczych powstała w 1897 roku. Wyższa oficyna z poddaszem i północne skrzydło budynku głównego (oficyna kuchenna) o tej samej co on wysokości, powstały tuż przed wybuchem I wojny. W latach sześćdziesiątych XX wieku między ryzalitem od wschodu na parterze dobudowano ciąg pomieszczeń, które w latach osiemdziesiątych uzupełniono o kolejne piętra wraz z żelbetonowymi balkonami w elewacji. W 2003 roku wybudowano szyb i maszynownię windy wyniesioną ponad dach oraz lukarny w adaptowanym na cele gospodarcze i mieszkalne poddaszu ostatniej kondygnacji.

Budynek główny zaprojektowano. kierując się względami użytkowymi, bez zbytniej dbałości o architekturę. Zastosowanie nieotynkowanej cegły i okien ostrołukowych oraz zbliżonych do profilu ostrołukowego wskazuje na to, że posiada on cechy stylu neogotyckiego. Charakterystyczne dla budynku cegły ułożone są na sposób gotycki (polski), gdzie wiązanie uzyskuje się przez powtarzanie dwóch warstw, w których na przemian układane są cegły główką i wozówką do lica muru a spoiny przesunięte są o ¼ długości cegły. W licu muru budynku głównego można zaobserwować charakterystyczne ceglane zdobienia.

Najstarsza część budynku jest zaprojektowana „osiowo” jako prawie symetryczna względem osi ryzalitu środkowego mieszczącego na parterze trójbocznie zamkniętą od zachodu kaplicę. Kaplica do 1957 roku mieściła się na 2 piętrze. Potem przekształcona ją na infirmerię – salę przeznaczoną dla chorych. Obecnie kaplica mieści się na parterze budynku i jest dostępna dla wszystkich. Cały obiekt, wraz z otaczającym murem, działką i zielenią w granicach posesji, 23 lipca 1990 roku został wpisany do rejestru zabytków pod numerem ewidencyjnym 1442.

Po 100 latach od pierwszego remontu Zarząd Towarzystwa podjął decyzję o gruntownym remoncie budynku. Analogicznie jak w 1915 roku wydatkowano na ten cel kwotę odpowiednią na roczne utrzymanie w Przytułku 40 osób. Tym razem jednak prace zostały wsparte przez Miasto st. Warszawę. Osuszanie i wykonanie izolacji fundamentów, prace remontowo konserwatorskie ceglanej elewacji, osuszanie i izolacja ścian piwnic oraz renowacja balkonów łącznie kosztowały ponad 1 mln 600 tys. zł.

W 2015 roku wykonano gruntowny remont fundamentów polegający na kompleksowym osuszeniu murów od zewnętrznej strony budynku oraz zastosowaniu nowoczesnej metody izolacyjnej zabezpieczającej budynek przed wilgocią. W 2016 przeprowadzono prace konserwatorskie elewacji i balkonów, a w 2017 prace konserwatorsko-renowacyjne piwnic.

Projekt remontu piwnic i elewacji budynku głównego zrealizowano na podstawie przeprowadzonych badań, obejmujących m.in. kwerendę archiwalną, opis i inwentaryzację stanu budynku, ekspertyz z dziedziny geotechniki, budownictwa w tym wentylacji oraz zawilgocenia i konstrukcji.

W elewacji zrekonstruowano i odrestaurowano zniszczone podczas działań wojennych elementy dekoracyjne, uzupełniając je o detale nawiązujące do historycznych, w tym oparte o ikonografię maswerki, oraz ceglane zwieńczenia szczytu nad portykiem wejściowych. Naprawiono gzyms koronujący i wszystkie szczyty na elewacjach, wymieniając zniszczone i przywracając utracone ceramiczne kształtki dekoracyjnych profili na całym obwodzie domu. Wykonawca uzupełniał mury i wykończenia, zamawianymi specjalnie na wzór oryginałów, kształtkami ceglanymi i wzorzystą terakotą. W budynku zachowały się w dobrym stanie terakotowe wykończenia ciągów komunikacyjnych i łazienek. Posadzki te są wykonane z oryginalnych kafli firmy „Dziewulski & B-cia Lange – Opoczno”.

Dokonano także gruntownej renowacji balkonów budynku głównego, które wyposażono w nowy wzór współczesny, nawiązujący do historycznych podziałów elewacji oraz odtworzono masywną płytę balkonową we wschodniej ścianie oficyny kuchennej. Ten ostatni zwany „balkonem Marconiego” miał jedną z dwóch płyt, ukruszoną w sposób uniemożliwiający jej naprawę jako elementu konstrukcyjnego. Płytę wymieniono na wykonaną ściśle w/g zachowanej, podwyższono też – starannie przedłużając wszystkie pręty – do wymaganej wysokości 1,20 m historyczną żelazną balustradę z trójlistnym motywem, tak że nie zmienił się jej wyraz, a zachowane są wymagania bezpieczeństwa.

Od 2011 roku prowadzone były także remonty bieżące, oraz sukcesywnie poprawiano wyposażenie obiektu służące poprawie komfortu życia mieszkańców. Między innymi zakupiono telewizory do wszystkich pomieszczeń, piec do kuchni, wyremontowano windę itp. Każdy kolejny dzień przynosi zresztą nowe „wyzwania”, a po zakończonym remoncie przychodzi czas na kolejny. W 2018 roku rozpoczęto adaptację i nadbudowę oficyny, co umożliwi instalację nowej windy oraz wygospodarowanie dodatkowej powierzchni. Likwiduje się wszelkie bariery i progi utrudniające poruszanie się osób niepełnosprawnych.

Działalność w sferze szeroko rozumianej kultury można podzielić na dwie równolegle aktywności. Pierwsza to dostarczanie godziwej i mądrej rozrywki mieszkańcom DPS. Należą doń cykliczne inicjatywy, jak spotkania i imprezy z okazji Dnia Kobiet, Dnia Matki, Dnia Babci i Dziadka, spotkania mikołajowe, opłatkowe i wielkanocne, wspólne kolędowania, zabawy andrzejkowe, powtarzalne lub okazjonalne występy artystyczne z udziałem zewnętrznych instytucji, szkół i zespołów, prelekcje na tematy interesujące mieszkańców oraz wydarzenia specjalne, dla przykładu (z dwóch ostatnich lat) przybycie w maju 2016 roku figury św. Michała Archanioła, odwiedziny grup biorących udział w Światowych Dniach Młodzieży, odwiedziny biskupa archidiecezji warszawskiej ks. Rafała Markowskiego i innych przedstawicieli duchowieństwa, uroczyste obchody rocznicy śmierci SM Anny Kobylińskiej i inne.

Druga to organizowanie z inicjatywy Towarzystwa lokalnych imprez kulturalnych przeznaczonych dla mieszkańców Powiśla, mieszkańców innych domów pomocy społecznej lub instytucji uczestniczących w udzielaniu takiej pomocy. Dom na Solcu pełni więc ważną rolę kulturotwórczą w ramach dzielnicy i miasta. Oczywiście w imprezach tych biorą udział także pensjonariusze DPS. Nawiązują się więc kontakty międzyinstytucjonalne i osobiste. Do nich należą m.in. organizowany corocznie pikniki „Powitanie Lata” i „Pożegnanie Lata”, uczestnictwo w festiwalu sąsiedzkim „Wespół w Zespół dla Solca” i inne imprezy.

Towarzystwo podjęło zakrojoną na szeroką skalę akcję przygotowania i popularyzacji swego 120 letniego dorobku od początków istnienia – do chwili obecnej. W gablotach umieszczonych w hallu warszawskich ruchomych schodów zaprezentowano materiały o historii Przytułku i jego dobroczynnej działalności. W ramach współpracy z Instytutem Historii PAN przedstawiciele Towarzystwa wzięli udział w konferencji naukowej poświęconej omówieniu pacyfistycznego dorobku głównego fundatora Przytułku Jana Blocha – pierwszego polskiego kandydata do Pokojowej Nagrody Nobla, którego prace cieszą się coraz większym zainteresowaniem i uznaniem w świecie. Zostały zdygitalizowane wszystkie znajdujące się w posiadaniu Towarzystwa materiały archiwalne (opracowane zgodnie z międzynarodowymi standardami archiwalnymi), w tym Kronika Zakładu, sprawozdania w działalności Towarzystwa, ewidencja mieszkańców, dokumenty obrazujące poszczególne wydarzenia na przestrzeni dziejów. Wszystkie te materiały są dostępne w Polsce i na świecie za pośrednictwem strony internetowej Towarzystwa. Strona ta została rozbudowana i wykorzystuje nowoczesne techniki komputerowe. Wydano dwie, bogato ilustrowane broszury, poświęcone historii Przytułku na tle dobroczynności warszawskiej oraz historii Towarzystwa. W ramach współpracy z Fundacją Jana Blocha zorganizowano w 2016 roku. konferencję naukową dla uczczenia 180 rocznicy urodzin fundatora Przytułku św. Franciszka Salezego i 120 rocznicy wmurowania kamienia węgielnego pod jego budowę, w której wzięli udział prof. dr hab. Marek Kornat, prof. dr hab. Paweł Bąbiak, dr Andrzej Żor i inż. arch. Paweł Detko. Podczas tego spotkania (a także w Bibliotece Instytutu Historii UW, oraz w stołecznych placówkach kulturalnych) zaprezentowano unikalne archiwalia Towarzystwa, takie jak projektu i plany budynków, oryginały pierwszego statutu Towarzystwa, wydobyte z Biblioteki UW artykuły i felietony (m.in. Bolesława Prusa) o powstaniu Przytułku. Kontakty naukowe mają też charakter międzynarodowy, o czym świadczy wizyta w Towarzystwie wybitnego uczonego holenderskiego Petera van den Dungena, zajmującego się problematyką pacyfizmu i filantropii oraz podjęte z jego inicjatywy rozmowy na temat współpracy w tych dziedzinach.

Podjęto też starania o zorganizowanie stałej ekspozycji archiwaliów Towarzystwa w Muzeum Warszawy.

Towarzystwo i Dom Pomocy Społecznej im. Św. Franciszka Salezego jest jedną z najstarszych instytucji dobroczynnych w Warszawie, mającą bodaj najlepiej dziś opracowany historyczny zasób archiwalny. Podejmując inicjatywy kulturalne dla dzielnicy i miasta oraz inicjując opracowanie archiwaliów i opracowań historycznych, Towarzystwo wyszło poza tradycyjną działalność stricte opiekuńczą i stało się instytucją spełniającą ważną rolę kulturotwórczą. Z pewnością publikacja niniejszej książki przypadająca w roku 100 lecia odzyskania niepodległości będzie kolejnym krokiem w pełnieniu tak poszerzonej misji.

Kierownictwo Towarzystwa zdaje sobie sprawę, że obowiązujący obecnie model pomocy społecznej nie odpowiada wszystkim bieżącym i przyszłym wyzwaniom. Nie chce oczekiwać jedynie na efekty odgórnie wypracowywanych modyfikacji systemowych, lecz także aktywnie uczestniczyć w ich kształtowaniu.

Polskie społeczeństwo się starzeje, demografia jest w tym względzie nieubłagalna; z roku na rok rośnie udział zaawansowanych grup wiekowych w strukturze ludności. Będą zwiększać się – tym samym – zadania instytucji pomocowych i opiekuńczych, zarówno w sensie ilościowym, jak i sensie charakteru podejmowanych działań. Potrzeby wymuszą dywersyfikację rodzajów działalności pomocowej. Mam tu na myśli podjęcie aktywności w rodzaju domu seniora nie działającego wyłącznie w obszarze pomocy społecznej ale integrującego lokalne środowisko senioralne, oferując pomoc i wsparcie adekwatne do potrzeb zarówno tym zainteresowanym usługami opiekuńczymi, rehabilitacji, dziennego pobytu, ale również tym na których wystarczającym jest kontakt ze środowiskiem lub tylko zagospodarowanie wolnego czasu.

Taki różnorodny profil działalności będzie lepiej dostosowany do sprostania równie zróżnicowanym potrzebom społecznym. Jego realizacja wymaga ścisłego współdziałania z organami samorządowymi Warszawy. Wymaga także inwestycji. Konieczna jest dywersyfikacja źródeł pozyskiwania środków oraz wprowadzenie częściowej komercyjnej sprzedaży niektórych usług. Choć priorytetem także w przyszłości będzie działalność w zakresie pomocy społecznej, to planowane jest również podjęcie innych form organizacyjnych dla udzielania pomocy osobom niepełnosprawnym lub będącym w wieku senioralnym w ich środowisku lokalnym również poprzez aktywizację integracji społecznej oraz pobudzanie, rozwijanie i zaspakajanie potrzeb kulturowo-twórczych.

Towarzystwo ma ambicje odegrania w tym zakresie roli centrum aktywności dla Powiśla, widocznego i cenionego także w skali miasta. Przyszłość przyniesie z pewnością szereg nowych problemów i wyzwań. Towarzystwo, jego organy i znani z działalności członkowie są przekonani o potrzebie aktywnego uczestnictwa w ich rozwiązywaniu i doskonaleniu. Stoi za nimi ponad 120 letnie doświadczenie, umiejętność sprostania tym wyzwaniom i znalezienia właściwych rozwiązań w najtrudniejszych momentach naszej historii. Mając taki bagaż doświadczeń Towarzystwo z pewnością poradzi sobie i tym razem.

Bibliografia

Archiwalia

  1. Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.
  2. Kwestionariusz Rady Głównej Opiekuńczej z kwietnia/maja 1941 roku dotyczący działalności Przytułku św. Franciszka Salezego.
  3. Pismo Rady Opiekuńczej Miejskiej w Warszawie do właścicieli nieruchomości z dnia 26 maja 1941 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.
  4. Pismo Generalnego Gubernatora Hansa Franka z dnia 5 września 1940 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.
  5. Pismo Rady Opiekuńczej Miejskiej z dnia 25 września 1940 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.
  6. Pismo Kierowniczki Przytułku św. Franciszka Salezego do Rady Głównej Opiekuńczej z dnia 28 października 1940 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.
  7. Protokoły z posiedzeń Rady Opiekunów Przytułku św. Franciszka Salezego z lat 1895–1903, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.
  8. Protokół aktu poświęcenia Przytułku św. Franciszka Salezego z dnia 8 grudnia 1897 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.
  9. Protokoły dorocznych wizyt delegacji Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności z lat 1900 i 1902 w Przytułku św. Franciszka Salezego, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.
  10. Protokoły Walnych Zgromadzeń Członków Towarzystwa św. Franciszka Salezego z lat 1903–2010, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.
  11. Protokoły zebrań pensjonariuszy (samorządu) Przytułku św. Franciszka, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.
  12. Tłumaczenie działu I i II księgi wieczystej pod nazwą „nieruchomość warszawska nr 6008” z 2004 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.
  13. Spisy mieszkańców księga I, II, III, IV i V, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.
  14. Sprawozdania merytoryczne z działalności Domu Pomocy Społecznej im. Św. Franciszka Salezego za lata 2016–2017, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.
  15. Statut Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego z 1903 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.
  16. Statut Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego z 1934 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.
  17. Statut Biura Informacyjnego o Nędzy Wyjątkowej, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.
  18. Wycinki prasowe dołączone do Kroniki Zakładu św. Franciszka Salezego, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.
  19. Decyzja nr 234/GK/DW/2010, Prezydenta Miasta Stołecznego Warszawy z dnia 22.06.2010 r. – sygn. GK-DW-III-ASZ-72240-3-18-10.

Czasopisma

  1. Ant[Antoni] Skrzynecki, Dzieło miłosierdzia, „Wędrowiec” nr 51, 1897, s. 1009.
  2. „Tygodnik Mód i Powieści”, 18.11/6.12.1897.
  3. Przytułek św. Franciszka Salezego, „Tygodnik Ilustrowany” nr 51, 6/18 grudnia 1897.
  4. „Kurier Warszawski” nr 302, 19.10./1.11.1903.
  5. Franciszek Nowakowski [Fr. N.], Na skrzydłach miłosierdzia, „Kurier Warszawski” nr 340, 27.11/9.12.1897.
  6. EL [Edward Lubowski], Kinematograf Warszawski, „Epoka. Echa wieczorne”, Dziennik Społeczny, Polityczny i Literacki (dodatek), 27.06.1907.
  7. Aleksander Kraushar, Z notatnika. Ulica Solec, „Kurier Warszawski”, 30.09.1923.
  8. Śp. Siostra Anna Kobylińska, „Rocznik Marjański” nr 5, 05.1929, s. 146–147.
  9. Przemówienie Józefa Becka w Sejmie w dniu 5 maja 1939 r., https://pl.wikisource.org/wiki/
  10. „Monitor Polski” nr 47, 25.11.1945.
  11. Piotrowski Bartłomiej, Kształtowanie się polityki społecznej w Polsce – od okresu międzywojennego po dzień dzisiejszy, Rynek Pracy, org.pl.
  12. Pląsek Rafał, Przemiany polskiego systemu opieki społecznej w latach 1945–1989, [w:] „Profilaktyka społeczna i resocjalizacja” nr 24, 2014.
  13. Ewa Szczepańska, Testament Jana Gottlieba Blocha, Magazyn Historyczny „Mówią Wieki” nr 12, 12.2015, s. 20–22.
  14. Leśniewska J. Ewa, Jan Gottlieb Bloch – zapomniany dobroczyńca Nałęczowa, [w:] „Głos Nałęczowa”, Pismo Towarzystwa Przyjaciół Nałęczowa 2017 r.
  15. Komisja Majątkowa – Wikipedia.

Opracowania i teksty

  1. Czubiński Antoni, Historia Polski XX wieku, WydawnictwoNauka i Innowacje, Poznań 2012.
  2. Drozdowski Marian M., Sołtan Andrzej, Zahorski Andrzej, Historia Warszawy, Bellona, Warszawa 2017.
  3. Dzierzbicki Stanisław, Pamiętnik z lat wojny 1915–1918, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1983.
  4. Grinberg Daniel, Mazur Elżbieta, Pawlak Grażyna, Sadowski Maciej, Res sacra miser. Dzieje Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności, Fundacja im. Mojżesza Schorra, Warszawa 2015.
  5. Grzymała-Siedlecki Adam, Niepospolici ludzie w dniu swoim powszednim, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1961.
  6. Historia Towarzystwa św. Franciszka Salezego i Domu Opieki Społecznej w Warszawie, broszura wydana z okazji jubileuszu stulecia Domu Pomocy Społecznej 1882–1982, druk okolicznościowy, Warszawa 1982.
  7. Jest taki dom w Warszawie. Historia Przytułku św. Franciszka Salezego, Towarzystwo Przytułku św. Franciszka Salezego w Warszawie, Warszawa 2014.
  8. Jest taki dom w Warszawie. Historia pracy filantropijnej Przytułku św. Franciszka Salezego, Towarzystwo Przytułku św. Franciszka Salezego w Warszawie, Warszawa 2017.
  9. Kołodziejczyk Ryszard, Jan Bloch (1836–1902). Szkic do portretu „króla polskich kolei”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1963.
  10. Komar Michał. Skąd pan jest, wywiad rzeka z Władysławem Bartoszewskim, Świat Książki, Warszawa 2006.
  11. Kroll Bogdan, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1977.
  12. Kroll Bogdan, Rada Główna Opiekuńcza 1939–1945, Książka i Wiedza, Warszawa 1985.
  13. Krzywoszewski Stefan, Długie życie, t. 1, Biblioteka Polska, Warszawa 1947.
  14. Kutrzeba Stanisław, Polska odrodzona 1914–1939, Społeczny Instytut Wydawniczy „Znak”, Kraków 1988.
  15. Landau Ludwik, Kronika lat wojny i okupacji, t. 1–3, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1962.
  16. Ludność cywilna w powstaniu warszawskim, t. 1–3, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1974.
  17. Lech Marian, U początków 100-letniego dzieła miłosierdzia, Zakład św. Franciszka Salezego na Solcu, maszynopis w materiałach Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.
  18. Leś Ewa, Zarys historii dobroczynności i filantropii w Polsce, Prószyński i S-ka, Warszawa 2001.
  19. Leśniewska J. Ewa, Właściciele dóbr Łęczna w latach 1800–1944, Muzeum Lubelskie, Lublin 2004.
  20. Leśniewska J. Ewa, Życie i działalność Jana Gottlieba Blocha w świetle najnowszych badań, [w:] Żydzi w Małopolsce. Studia z dziejów osadnictwa i życia społecznego, Przemyśl 1991.
  21. Micińska Magdalena, Inteligencja na rozdrożach 1864–1918, Instytut Historii PAN, Wydawnictwo Neriton, Warszawa 2008.
  22. Milewski Stanisław, Codzienność niegdysiejszej Warszawy, Wydawnictwo „Iskry”, Warszawa 2010.
  23. Morawski Wojciech, Słownik biograficzny bankowości polskiej, Muza, Warszawa 1998.
  24. Pajewski Janusz, Mitteleuropa. Studia z dziejów imperializmu niemieckiego w dobie pierwszej wojny światowej, Instytut Zachodni, Poznań 1959.
  25. Pessel Włodzimierz, Antropologia nieczystości, Wydawnictwo Trio, Warszawa 2010.
  26. Problemy gospodarcze Drugiej Rzeczypospolitej, Państwowe Wydawnictwo Ekonomiczne, Warszawa 1989.
  27. Prus Bolesław, Lalka, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2009.
  28. Szarota Tomasz, Okupowanej Warszawy dzień powszedni, Czytelnik, Warszawa 2010.
  29. Taylor Edward, Inflacja polska, Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk, Poznań 1926.
  30. Zalewski Wincenty, Święci na każdy dzień, Wyd. Salezjańskie, Warszawa 1989.
  31. Żor Andrzej, Kronenberg. Dzieje fortuny, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2011.
  32. Żor Andrzej, Figle historii, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2006.
  33. Żor Andrzej, Człowiek na wielu krzesłach. Jan Kanty Steczkowski 1862–1929, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2009.
  34. Żor Andrzej, Postać Jana Blocha w utworach literackich,[w:] Kapitalista, pacyfista, filantrop (1836–1902), Wydawnictwo Trio, Warszawa 2014.

Indeks osób

A
Adamczewski Stanisław
Aleksander I
Andraka Henryk
B
Banasiak Weronika
Baranowski Ignacy
Benni Karol,  
Bergonzoni Michał
Bernad Andrzej
Bloch Bogdan
Bloch Emilia z Kronenbergów
Bloch Jan Bogumił
Bloch Selim
Branicka Anna z Potockich Ksawerowa
Brzeziewicz  Euzebiusz
Buchman Teofila
C
Car Małgorzata
Chełmiński Bernard
Cichocki Edward
Czajkowski Mirosław
Czajkowski Mirosław
D
Dipont Małorzata
Dłużewska Alina
Dmowski Roman
Domaszewska Helena,
Dubiel Bronisława, SM
Dyk Kazimierz
Dyk Maria
E
Erbich Feliks
F
Fraget Mikołaj Julian
G
Gałęza Janina
Garncarska Bronisława
Gąsiorowski Wacław
Gierymski Aleksander
Głuska Barbara
Godlewski Michał
Godlewski Stanisław
Goldstan Leon
Goldstand Jan
Goldstand Leon
Goldstand Zofia z Kronenbergów
Górski Ludwik,
Grabowski Leon
Grabski Stanisław
Grabski Władysław
Grosse Władysław
Grosse Władysława
Gustaw Gerlach, ojciec
Gustaw Gerlach, syn
I
Idźkiewicz Andrzej
J
Jan Paweł II
Janczewski Edmund
Jasiński Kazimierz
Jasiński Kazimierz
Jasiński Kazimierz
K
Kaden-Bandrowski Juliusz
Karska Izabela
Karski Włodzimierz
Kazimierz Maria Sobański
Kliszko Michał, ks.
Kobylińska Anna
Kobylińska Janina
Kobylińska Maria
Kobyliński Jan
Kobyliński Kazimierz
Kobyliński Paweł
Kobyliński Piotr
Kobyliński Stefan
Kobyliński Wojciech
Kołodziejczyk Ryszard
Korycki Piotr
Kostrzewski Franciszek
Kozłowska Narcyza
Kraszewski Józef Ignacy
Kraushar Aleksander
Kronenberg Józefina
Kronenberg Leopold Julian
Krystyna Zagajewska
Krzeczkowski Szymon
Krzyżagórski Józef
Kurcewski Karol
L
Lachnicki Cyprian
Lech Emil
Lipińska Maria
Lipiński Józef
Lubowski Edward
Lubraniec Paweł
Ł
Ładyński Aleksander
Łubieński Henryk
Łuszczewski Jan Paweł
M
Marconi Władysław
Marconi Henryk
Markowski Rafał
Marszewski Mieczysław
Mass Jan
Mazaraki Aleksander
Mazowiecki Tadeusz
Mędrek Franciszek
Michelis Witold
Michowska Otylia
Mikołaj II
Milewski Stanisław
Mistera Joanna
Miziołek Władysław
Myszkowska Waleria
N
Neumark Ignacy
Niemcewicz Julian Ursyn
Nowakowski Franciszek
O
Oczkowski Adam
Olszewski Karol
P
Pepłowska Maria
Piątek Józef
Piłsudzki Józef
Ponikowski Cezary
Ponikowski Cezary
Potocki Konstanty
Prus Bolesław
Puchała Wacław
R
Radziwiłł Michał
Ratti Achilles, Pius XI
Rau Wilhelm Ellis
Roszkowska Waleria
Rudzka Antonina
Rudzki Konstanty
Ruszkiewicz Kazimierz
S
Salata Irena
Sapieha Anna z Zamoyskich
Skimbirowicz Hipolit
Sobańska Maria Zofia z Górskich
Sobański Kazimierz
Sobieniecka Maria
Sommer Feliks
Sommer Kazimierz
Starynkiewicz Sokrates
Staszic Stanisław,
Steinkeller Piotr
Steyner Józef
Stradowski Adam
Studziński Bogumił
Sumińska Hanna Maria
Sumińska Maria
Sztark-Sobieniecka Maria
Szymanowska Barbara
T
Toeplitz Henryk
Tyszka Andrzej
Tyszyńska Zofia
V
Vogel Zygmunt
W
Wasiutyński Julian
Wasiutyński Zbigniew
Wasiutyński Zygmunt
Wawrzak Anna
Wawrzyńska Anna
Wawrzyńska Irmina
Wawrzyński Czesław
Welisch Wilhelm
Weronika Banasiak
Weyssenhoff Aleksandra z Blochów
Weyssenhoff Jan Wirgiliusz
Weyssenhoff Józef
Wielopolski Zdzisław
Wilińska Anna Maria
Wirtemberska Maria z Czartoryskich
Wojciechowski Stanisław
Wyszyński Stanisław
Wyszyński Władysław
Z
Zamoyska Zofia
Zamoyska Zofia
Zamoyski Maurycy
Ziemiński Bronisław
Ziętkowski Tadeus


[1] Wszystkie przypisy w nawiasach kwadratowych pochodzą od Autora.

[2] F.N., Na skrzydłach miłosierdzia!, „Kurier Warszawski” nr 340, 27.11./9.12.1897.

[3] Aleksander Kraushar, Z notatnika. Ulica Solec, „Kurier Warszawski”, 30.09.1923, wydanie wieczorne, s. 5–6.

[4] Stanisław Dzierzbicki, Pamiętnik z lat wojny 1915–1918, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1983, s. 288.

[5] Jest taki dom w Warszawie – historia Przytułku św. Franciszka Salezego, Towarzystwo Przytułku św. Franciszka Salezego w Warszawie, Warszawa 2014, okładka.

[6] Nie udało się zdobyć informacji na temat jej działalności.

[7] Przy opracowywaniu notek biograficznych osób związanych z Przytułkiem i Towarzystwem korzystano z informacji (choć nie tylko) zamieszczonych na różnych stronach internetowych, starając się wyłowić fakty dotyczące pochodzenia tych osób, ich działalności, życia rodzinnego itd. Wymaga to odnotowania, bo powoływanie się na konkretne, lecz z bardzo różnych źródeł pochodzące informacje internetowe, nie wydaje się możliwe i zasadne.

[8] Syn Emilii i Jana Blochów, drugie dziecko w tej rodzinie – Henryk urodził się w 1866 r., kolejna córka, Emilia, w 1870 r. (por. J. Ewa Leśniewska, Właściciele dóbr Łęczna w latach 1800–1944, Muzeum Lubelskie, Lublin 2004, s. 170). Aleksandra (brak jej daty urodzenia), wychodząc za Józefa Weyssenhoffa w 1885 r., musiała mieć 17–18 lat, urodziła się zatem w 1867 lub 1868 roku.

[9] „Rocznik Marjański”, rok V, maj 1929, nr 5, s. 146–147.

[10] Szkice do dziejów archidiecezji warszawskiej, Rzym 1966, s. 252.

[11] Za: Andrzej Żor, Kronenberg. Dzieje fortuny, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2011, s. 106.

[12] Protokół pierwszego posiedzenia opiekunów Przytułku św. Franciszka Salezego, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[13] Nowy statut – Ustawa Samarytańska Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności, opracowana w 1890, zatwierdzona 23.02.1891, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[14] Dwie daty są pochodną dwóch wersji kalendarza; pierwszej – rosyjskiej (prawosławnej) wg kalendarza juliańskiego i drugiej – wg kalendarza gregoriańskiego, wprowadzonego przez papieża Grzegorza XIII w 1582 roku, obowiązującej w świecie zachodnim. Do daty wg kalendarza juliańskiego należy dodać 13 dni.

[15] Biuro Informacyjne o Nędzy Wyjątkowej, rękopis, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[16] Przy omawianiu biografii św. Wincentego à Paulo i św. Franciszka Salezego korzystałem z książki Święci na każdy dzień, autorstwa ks. Wincentego Zalewskiego, Wydawnictwo Salezjańskie, Warszawa 1989. Z książki tej pochodzi powyższy cytat (s. 574).

[17] Za: Kim są? [w:] Ziarno miłosierdzia, Parafia św. Katarzyny, Tenczynek 2016 pdf 91.194.228.101/krakow/wp-content/uploads/2016/05.

[18] Ewa Szczepańska, Testament Jana Blocha, „Mówią Wieki” nr 12, 12.2015. Tam przytoczone są cytowane tu fragmenty testamentu. Oryginał testamentu znajduje się w Archiwum m.st. Warszawy, w filii w Milanówku.

[19] Stefan Krzywoszewski, Długie życie, t. 1, Biblioteka Polska, Warszawa 1947, s. 74–75.

[20] Protokół III posiedzenia opiekunów Przytułku, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[21] Protokół IV posiedzenia opiekunów Przytułku, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[22] Za Protokołem VI posiedzenia opiekunów Przytułku, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[23] Protokół V posiedzenia opiekunów Przytułku, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[24] Bolesław Prus, Lalka, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2009, s. 60–61 oraz 65–66.

[25] Marian M. Drozdowski, Andrzej Sołtan, Andrzej Zahorski, Historia Warszawy, Bellona Warszawa 2017, s. 258.

[26] Ibidem, s. 224.

[27] Andrzej Żor, Kronenberg, Dzieje fortuny, op. cit., s. 207–209.

[28] Za: Włodzimierz Pessel, Antropologia nieczystości, Wydawnictwo Trio, Warszawa 2010, s. 86.

[29] Ibidem.

[30] Ibidem.

[31] Stanisław Milewski, Codzienność niegdysiejszej Warszawy, Wydawnictwo „Iskry”, Warszawa 2010, s. 54.

[32] „Kurier Warszawski”, nr 286, 1890, za: Stanisław Milewski, Codzienność niegdysiejszej Warszawy, op. cit., s. 53.

[33] Bolesław Prus, Kiedy się kraj podźwignie i oznaki tego, Kroniki, t. 7, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1961, s. 34–35, za: Andrzej Żor, Figle historii, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2006, s. 211.

[34] Daniel Grinberg, Elżbieta Mazur, Grażyna Pawlak, Maciej Sadowski, Res sacra miser. Dzieje Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności, Fundacja im. prof. Mojżesza Schorra, Warszawa 2015, s. 8.

[35] Za: Daniel Grinberg, Elżbieta Mazur, Grażyna Pawlak, Maciej Sadowski, Res sacra miser. Dzieje Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności, op. cit., s. 55.

[36] Daniel Grinberg, Elżbieta Mazur, Grażyna Pawlak, Maciej Sadowski, Res sacra miser. Dzieje Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności, op. cit., s. 14.

[37] Ibidem, s. 14.

[38] Ibidem, s. 15.

[39] Magdalena Micińska, Inteligencja na rozdrożach 1864–1918, Instytut Historii PAN, Wydawnictwo Neriton, Warszawa 2008, s. 133.

[40] Jest taki dom w Warszawie – historia Przytułku św. Franciszka Salezego, op. cit., s. 3.

[41] Wszystkie cytaty w pierwszej części rozdziału Inauguracja pochodzą z artykułu Fr. N., „Kurier Warszawski” nr 340, 27.11/9.12.1897.

[42] „Wędrowiec” nr 51, 1897, s. 1009.

[43] „Tygodnik Mód i Powieści” nr 51, 18/6.12.1897.

[44] „Tygodnik Ilustrowany” nr 51, 6/18.12.1897. Za: Jest taki dom w Warszawie – historia Przytułku św. Franciszka Salezego, op. cit., s. 14.

[45] Za: Ewidencja mieszkańców, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[46] Za: Ewidencja mieszkańców, księga I, poz. 40 i 41, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[47] Za: Ewidencja mieszkańców, księga I, poz. 150, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[48] J. Ewa Leśniewska, Jan Gottlieb Bloch zapomniany dobroczyńca Nałęczowa, „Głos Nałęczowa”, Pismo Towarzystwa Przyjaciół Nałęczowa, 2017 r.

[49] Ewa Leś, Zarys historii dobroczynności i filantropii w Polsce, Prószyński i S-ka, Warszawa 2001, s. 17.

[50] Sprawozdania z wizytacji w żłobku, w: Przytułek św. Franciszka Salezego, materiały własne Przytułku.

[51] Por. Ewa Leś, Zarys historii dobroczynności i filantropii w Polsce, op. cit., s. 60–63.

[52] Za: „Kurier Warszawski”, 28.04.1903.

[53] Statut Towarzystwa św. Franciszka Salezego (z 1903 r.) s. 5–6, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[54] Statut Towarzystwa św. Franciszka Salezego z 1903 r., s. 19, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[55] Ibidem, s. 25.

[56] Ibidem, s. 37.

[57] Protokół nr 2 Walnego Zgromadzenia Członków Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[58] Por. Protokół nr 1 Walnego Zgromadzenia Członków Towarzystwa św. Franciszka Salezego w dnia 18/31 października 1903 roku, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[59] Aleksander Kraushar, Z notatnika. Ulica Solec, op. cit., s. 6.

[60] Protokoły nr 11 i 13 Walnego Zgromadzenia Członków Towarzystwa, Księga protokołów z Walnych Zgromadzeń Członków Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[61] „Kurier Warszawski” nr 302, 19.10./1.11.1903.

[62] J. Ewa Leśniewska, Właściciele dóbr Łęczna w latach 1800–1944, Muzeum Lubelskie w Lublinie, Lublin 2004, s. 176.

[63] Ibidem, s. 176–177.

[64] Prawdopodobnie chodzi o Bank Handlowy w Warszawie, przed 1918 r. nie działał bowiem w Warszawie bank pod nazwą Bank Komercyjny, por. Wojciech Morawski, Bankowość prywatna w II Rzeczpospolitej, SGH Warszawa 1996, s. 14.

[65] Tłumaczenie z języka rosyjskiego działu I i II księgi wieczystej pod nazwą nieruchomość warszawska nr 6008, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[66] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[67] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[68] „Epoka. Echa wieczorne”, 27.06.1907.

[69] Ewidencja mieszkańców, księga II z lat 1908–1926, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[70] Marian Lech, U początków 100-letniego dzieła miłosierdzia, maszynopis, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[71] Protokół nr 11 Walnego Zgromadzenia Członków z 10.06.1911, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[72] Stanisław Kutrzeba, Polska odrodzona 1914–1939, Społeczny Instytut Wydawniczy „Znak”, Kraków 1988, s. 18.

[73] Stanisław Dzierzbicki, Pamiętnik z lat wojny 1915–1918, op. cit., s. 51.

[74] Ibidem, s. 19.

[75] Ibidem.

[76] Ibidem, s. 21.

[77] Ibidem.

[78] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[79] Protokół nr 17 Walnego Zgromadzenia Towarzystwa z 2.06.1916 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[80] Andrzej Żor, Człowiek na wielu krzesłach. Jan Kanty Steczkowski (1862–1929), Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2009, s. 101.

[81] W tym szwajcarskim miasteczku Ignacy Paderewski i Henryk Sienkiewicz założyli w 1916 roku Komitet Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce.

[82] Stanisław Dzierzbicki, Pamiętnik z lat wojny 1915–1918, op. cit., s. 114.

[83] Marian M. Drozdowski, Andrzej Sołtan, Andrzej Zahorski, Historia Warszawy, op. cit., s. 295.

[84] Stanisław Dzierzbicki, Pamiętnik z lat wojny 1915–1918, op. cit., s. 114.

[85] Ibidem, s. 118– 119.

[86] Marian M. Drozdowski, Andrzej Sołtan, Andrzej Zahorski, Historia Warszawy, op. cit., s. 316.

[87] Stanisław Dzierzbicki, Pamiętnik z lat wojny 1915–1918, op. cit., s. 237.

[88] Spis mieszkańców, księga II, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[89] Janusz Pajewski, Mitteleuropa. Studia z dziejów imperializmu niemieckiego w dobie pierwszej wojny światowej, Instytut Zachodni, Poznań 1959, s. 189.

[90] Za: Marian M. Drozdowski, Andrzej Sołtan, Andrzej Zahorski, Historia Warszawy, op. cit., s. 326.

[91] Andrzej Żor, op. cit. s. 181 KTÓRA KSIĄZKA?

[92] Problemy gospodarcze Drugiej Rzeczypospolitej, Państwowe Wydawnictwo Ekonomiczne, Warszawa 1989, s. 35.

[93] Ibidem, s. 36–37.

[94] Edward Taylor, Inflacja polska, Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk, Poznań 1926, s. 279.

[95] Za: Wojciech Morawski, Słownik biograficzny bankowości polskiej, Muza, Warszawa 1998, s. 33.

[96] Za: J. Ewa Leśniewska, Właściciele dóbr Łęczna w latach 1800–1944, op. cit., s. 196.

[97] Za: Ibidem, s. 190.

[98] Ibidem, s. 197.

[99] Historia Towarzystwa św. Franciszka Salezego i Domu Opieki Społecznej w Warszawie – broszura wydana z okazji jubileuszu 100-lecia Domu Pomocy Społecznej 1882–1982, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[100] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[101] Wincenty Witos, Moje wspomnienia, za: Marian M. Drozdowski, Andrzej Sołtan, Andrzej Zahorski, Historia Warszawy, op. cit., s. 342.

[102] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[103] Problemy gospodarcze Drugiej Rzeczypospolitej, op. cit., s. 261.

[104] Aleksander Kraushar, Z notatnika. Ulica Solec, op. cit., s. 5–6.

[105] www.encyklopediateatru.pl/osoby/80850/waleria-rostkowska

[106] www.wikipedia.org.pl/Eugenia Żmijewska

[107] www.wikipediaorg.wiki/JózefHauke-Bosak

[108] Ewidencja mieszkańców, księga II, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[109] Antoni Czubiński, Historia Polski XX wieku, Wydawnictwo Nauka i Innowacje, Poznań 2012, s. 138.

[110] Za: Antoni Czubiński, Historia Polski XX wieku, op. cit., s. 143.

[111] J. Ewa Leśniewska, Właściciele dóbr Łęczna w latach 1800–1944, op. cit., s. 170.

[112] „Rocznik Mariański” nr 5, rok V, maj 1929, s. 146–147.

[113] Niektóre wiadomości dotyczące biografii SM Anny Kobylińskiej pochodzą z tekstu kazania wygłoszonego 28 lutego 2017 r. podczas uroczystości odsłonięcia portretu Siostry Anny.

[114] „Rocznik Mariański”, op. cit.

[115] Ewidencja mieszkańców, księga III, poz. 1689, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[116] Ewidencja mieszkańców, księga III, poz. 1657, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[117] Ibidem, poz. 1660.

[118] Ibidem, poz. 1740.

[119] Ibidem, poz. 1676.

[120] Ibidem, poz. 1699.

[121] Ibidem, poz. 1706.

[122] Ibidem, poz. 1730.

[123] Ibidem, poz. 1752.

[124] Za: Problemy gospodarcze Drugiej Rzeczypospolitej, op. cit., s. 303.

[125] Marian M. Drozdowski, Andrzej Sołtan, Andrzej Zahorski, Historia Warszawy, op. cit., s. 337.

[126] Ibidem, s. 338.

[127] Wszystkie informacje pochodzą z księgi III ewidencji mieszkańców Przytułku, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[128] Ibidem, poz. 1940.

[129] Ibidem, poz. 1864 z 1933 r.

[130] Eduteka.pl

[131] https://bs.sejm.gov.pl

[132] Statut Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego (przyjęty na Zgromadzeniu Ogólnym członków Towarzystwa w dniu 27.05.1934 r.), materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[133] J. Ewa Leśniewska, Życie i działalność Jana Gottlieba Blocha w świetle najnowszych badań, [w:] Żydzi w Małopolsce. Studia z dziejów osadnictwa i życia społecznego, Przemyśl 1991, s. 247–249.

[134] Andrzej Żor, Postać Jana Blocha w utworach literackich,

[w:]

Kapitalista, pacyfista, filantrop. Jan Bloch (1836–1902), Wydawnictwo Trio, Warszawa 2014, s. 118–123.

[135] Marian M. Drozdowski, Andrzej Sołtan, Andrzej Zahorski, Historia Warszawy, op. cit., s. 352.

[136] Protokół nr 39 z posiedzenia Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[137] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[138] Księga IV spisu mieszkańców poz. 2019, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[139] Ibidem, poz. 2020 i 2024.

[140] Te i kolejne cytaty z przemówienia Józefa Becka za: https/pl. wikisource/org.wiki

[141] Antoni Czubiński, Historia Polski XX wieku, op. cit., s. 165.

[142] Marian M. Drozdowski, Andrzej Sołtan, Andrzej Zahorski, Historia Warszawy, op. cit., s. 373.

[143] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[144] Marian M. Drozdowski, Andrzej Sołtan, Andrzej Zahorski, Historia Warszawy, op. cit., s. 382

[145] Marian M. Drozdowski, Andrzej Sołtan, Andrzej Zahorski, Historia Warszawy, op. cit., s. 374.

[146] Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1977, s. 13.

[147] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[148] Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, op. cit., s. 18, 29.

[149] Za: Tomasz Szarota, Okupowanej Warszawy dzień powszedni, Czytelnik, Warszawa 2010, s. 23.

[150] Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, t. 1, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1962, s. 36.

[151] Ibidem, s. 21.

[152] Bogdan Kroll, Rada Główna Opiekuńcza 1939–1945, Książka i Wiedza, Warszawa 1985, s. 9.

[153] Antoni Czubiński, Historia Polski XX wieku, op. cit., s. 195.

[154] Za: Marian M. Drozdowski, Andrzej Sołtan, Andrzej Zahorski, Historia Warszawy, op. cit., s. 386.

[155] Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, op. cit., s. 46.

[156] Ibidem, s. 48.

[157] Materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego, zachowane fragmenty niektórych dokumentów, prawdopodobnie tłumaczenia własne z języka niemieckiego.

[158] Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, op. cit., s. 109.

[159] Pismo Rady Opiekuńczej Miejskiej w Warszawie do właścicieli nieruchomości z 26.05.1941 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[160] Wikipedia, Rada Główna Opiekuńcza.

[161] Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, op. cit., s. 176.

[162] Pismo Generalnego Gubernatora Hansa Franka z 5.09.1940 r. (I 2142/40), materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego, tłumaczenie robocze.

[163] Pismo Rady Opiekuńczej Miejskiej, 25.09.1940, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[164] Bogdan Kroll, Rada Główna Opiekuńcza 1939–1945, op. cit., s. 177.

[165] Pismo Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego do Rady Głównej Opiekuńczej z 20.09.1940 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[166] Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, op. cit., s. 98–99.

[167] Tomasz Szarota, Okupowanej Warszawy dzień powszedni, op. cit., s. 460.

[168] Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, op. cit., s. 181.

[169] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[170] Ewidencja mieszkańców 1939 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[171] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[172] Pismo kierowniczki Przytułku św. Franciszka Salezego do RGO, 28.10.1940 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[173] Kwestionariusz RGO z kwietnia/maja 1941, skierowany do Przytułku św. Franciszka Salezego, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[174] Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, op. cit., s. 177.

[175] Kwestionariusz Rady Głównej Opiekuńczej z kwietnia/maja 1941, dotyczący Działalności Przytułku (w dalszej części jako Kwestionariusz o Działalności) roku kierowany do Przytułku św. Franciszka Salezego, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[176] Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, op. cit., s. 176–177.

[177] Kwestionariusz RGO /Rady Opiekuńczej Miejskiej z 17.04.1941, dotyczący majątku Towarzystwa św. Franciszka Salezego (w dalszej części jako Kwestionariusz Majątkowy), materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[178] Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, t. 1, op. cit., s. 625.

[179] Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, op. cit., s. 178.

[180] Kwestionariusz dotyczący działalności, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[181] Tomasz Szarota, Okupowanej Warszawy dzień powszedni, op. cit., s. 61

[182] Ibidem, s. 68.

[183] Ewidencja mieszkańców, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[184] Ewidencja mieszkańców poz. 2164, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[185] Ewidencja mieszkańców, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[186] Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, op. cit., s. 85.

[187] Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, op. cit., s. 181.

[188] Marian M. Drozdowski, Andrzej Sołtan, Andrzej Zahorski, Historia Warszawy, op. cit., s. 393.

[189] Za: Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939 – 1945, op. cit., s. 87.

[190] Za: Ibidem, s. 95

[191] Za: Ibidem, s. 86.

[192] Ibidem, s. 90.

[193] Tomasz Szarota, Okupowanej Warszawy dzień powszedni, op. cit., s. 197.

[194] Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, t. 1, op. cit., s. 38.

[195] Ibidem, s. 412–413.

[196] Za: Ibidem, s. 517.

[197] Za: Tomasz Szarota, Okupowanej Warszawy dzień powszedni, op. cit., s. 195.

[198] Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, t. 1, op. cit., s. 207.

[199] Za: Ibidem, s. 635.

[200] Tomasz Szarota, Okupowanej Warszawy dzień powszedni, op. cit., s. 371.

[201] Ibidem.

[202] Ibidem, s. 371.

[203] Ludwik Landau, Kronika lat wojny i okupacji, t. 1, op. cit., s. 735.

[204] Wszystkie dane dotyczące losów mieszkańców Przytułku zostały przedstawione na podstawie ewidencji, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[205] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[206] Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, op. cit., s. 227–228.

[207] Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, op. cit., s. 227.

[208] Ludność cywilna w powstaniu warszawskim, t. 1, str. 77.

[209] Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, op. cit., s. 230.

[210] Ibidem, s. 233.

[211] Ibidem, s. 234.

[212] Za: Ibidem, s. 232.

[213] Ibidem, s. 247.

[214] Ibidem, s. 254.

[215] Ludność cywilna w powstaniu warszawskim, t. 1, op. cit., s. 52 i 77.

[216] Ibidem, s. 255.

[217] Ibidem, s. 258.

[218] Ibidem, s. 263–264.

[219] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[220] Komar Michał. Skąd pan jest, wywiad rzeka z Władysławem Bartoszewskim, Świat Książki, Warszawa 2006, s. 115.

[221] Za: Ludność cywilna w powstaniu warszawskim, op. cit., t. 2, s. 469.

[222] Ibidem, s. 489.

[223]Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[224] Ludność cywilna w powstaniu warszawskim, t. 1, op. cit., s. 509.

[225] Ludność cywilna w powstaniu warszawskim, t. 1, op. cit., s. 510.

[226] Ludność cywilna w powstaniu warszawskim, t. 3, op. cit., s. 493.

[227] Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, op. cit., s. 239.

[228] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[229] Za: Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, op. cit., s. 239.

[230] Ibidem.

[231] Ludność cywilna w powstaniu warszawskim t. 1, cz. 2, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1974, s. 474.

[232] Za: Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, op. cit., s. 244–245.

[233] Za: Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, op. cit., s. 241.

[234] Ludność cywilna w powstaniu warszawskim, t. 1, cz. 2, s. 485.

[235] Bogdan Kroll, Opieka i samopomoc społeczna w Warszawie 1939–1945, op. cit., s. 313.

[236] Ibidem, s. 319–320.

[237] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[238]Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[239] Za: Marian M. Drozdowski, Andrzej Sołtan, Andrzej Zahorski, Historia Warszawy, op. cit., s. 448

[240] Ewidencja mieszkańców Przytułku, ks. IV, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[241] Ibidem.

[242] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[243] Protokół Walnego Zgromadzenia członków Towarzystwa św. Franciszka Salezego z 26.06.1945 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[244] Ibidem.

[245] Za: Ibidem.

[246] „Monitor Polski” nr 47, 25.11.1945.

[247] Za: Rafał Pląsek, Przemiany polskiego systemu opieki społecznej w latach 1945–1989, [w:] „Profilaktyka społeczna i resocjalizacja” nr 24, 2014, s. 96.

[248] Ewa Leś, Zarys historii dobroczynności i filantropii w Polsce, op. cit., s. 99–100.

[249] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[250] Ibidem.

[251] Wszystkie przytoczone powyżej dane, zarówno osobowe, jak statystyczne za Ewidencją mieszkańców Przytułku za lata 1945–1948, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[252] Protokoły Walnych Zgromadzeń Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[253] Ibidem.

[254] Rafał Pląsek, Przemiany polskiego systemu opieki społecznej w latach 1945–1989, op. cit. s. 98.

[255] Kronika Przytułku św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[256] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[257] „Trybuna Ludu” nr 159, 11.06.1950.

[258] „Słowo Powszechne” nr 152/1828, 27.06.1952.

[259] Ewidencja mieszkańców, księga IV, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[260] Za: Rafał Pląsek, Przemiany polskiego systemu opieki społecznej w latach 1945–1989, op. cit., s. 99.

[261] Bartłomiej Piotrowski, Kształtowanie się polityki społecznej w Polsce – od okresu międzywojennego po dzień dzisiejszy, RynekPracy.org., s. 1–2.

[262] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[263] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[264] Protokół Walnego Zgromadzenia Członków Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego z 3.02.1952 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[265] Ewa Leś, Zarys historii dobroczynności i filantropii w Polsce, op. cit., s. 101.

[266] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[267] Protokół Walnego Zgromadzenia Członków Towarzystwa św. Franciszka Salezego z 8.02.1953 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[268] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[269] Ibidem.

[270] Ibidem.

[271] Protokół nr 1 zebrania pensjonariuszy, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[272] Księga Protokołów Samorządu Zakładu św. Franciszka Salezego 1951–1954, s. 9, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[273] Ibidem, s. 13.

[274] Ibidem, s. 79.

[275] Ibidem, s. 65.                                                                                    

[276] Ibidem, s. 66–67.

[277] Ibidem, s. 14.

[278] Ibidem, s. 94.

[279] Ibidem.

[280] Ibidem.

[281] Ibidem.

[282] Księga protokołów z Walnych Zgromadzeń Członków Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[283] Księga protokołów z Walnych Zgromadzeń Członków Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[284] Księga Protokołów z Walnych Zgromadzeń Członków Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[285] Ibidem.

[286] Za: Księga protokołów z Walnych Zgromadzeń Członków Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[287] Za: Księga protokołów z Walnych Zgromadzeń Członków Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[288] Za: Księga protokołów z Walnych Zgromadzeń Członków Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[289] W Kronice podano, że Z. Wasiutyński złożył rezygnację w 1964 r. To pomyłka, z protokołów Walnych Zgromadzeń jednoznacznie wynika, że pełnił funkcję prezesa do 1966 r.

[290] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[291] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[292] Jerzy Kasprzycki, Poprzednicy Matysiaków, „Życie Warszawy – Warszawskie pożegnania”, 01.06.1969, rys. Marian Stępień.

[293] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, ul. Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[294] Ibidem.

[295] Ibidem.

[296] Ibidem.

[297] Kronika Zakładu św. Franciszka Salezego, Solec 36, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[298] Ibidem.

[299] Ibidem.

[300] Ewidencja mieszkańców, t. 6, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[301] Ibidem.

[302] Ibidem.

[303] Księga protokołów z Walnych Zgromadzeń Członków Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego, materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[304] Ibidem.

[305] Ibidem.

[306] Ibidem.

[307] Ibidem.

[308] Ibidem.

[309] Ibidem.

[310] Ibidem.

[311] Ibidem.

[312] Komisja Majątkowa, Wikipedia.

[313] Protokół Walnego Zgromadzenia z 29.03.1992 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[314] Ibidem

[315] Ibidem.

[316] Protokół Walnego Zgromadzenia Członków z 20.03.1994 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[317] Protokół Walnego Zgromadzenia Członków Towarzystwa z 26.03.1995 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[318] Protokół Walnego Zgromadzenia Członków Towarzystwa z 2003 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[319] Protokół Walnego Zgromadzenia Członków Towarzystwa z 2005 r., materiały Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.

[320] Wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie Wydział V Cywilny – Odwoławczy z dnia 19 stycznia 2010 r. – sygn. akt V Ca 2722/09

[321] Decyzja nr 234/GK/DW/2010, Prezydenta Miasta Stołecznego Warszawy z dnia 22.06.2010 r. – sygn. GK-DW-III-ASZ-72240-3-18-10

[322] Za: Kancelaria Prawna Corpus Iuris Rotko i Wspólnicy, wniosek do Sądu Rejonowego dla Warszawy Śródmieście o zawezwanie do próby ugodowej; kopia dokumentu w materiałach Towarzystwa Przytułku św. Franciszka Salezego.